Loki x reader
-(IMIĘĘĘ)!!!-Obudziłam się słysząc krzyk Lokiego. Wybiegłam z łóżka i wparowałam do niego do pokoju.
-CO SIĘ STAŁO?-Ryknęłam zaspana. Loki nie odpowiedział, spojrzałam na niego. Dławił się śmiechem. Chciałam go zabić, nie dość, że haruję ja wół, żeby Avengers go nie dopadli, to jeszcze ma czelność mnie budzić rano, ale ten śmiech mogłabym słuchać godzinami.
-Miałaś bezcenną minę.-Oznajmił wycierając łzy szczęścia. Wzięłam poduszkę i z całej siły nią jego walnęłam jego piękną buźkę.
-TY MIERNA ISTOTO, MOGŁAŚ MI NOS POŁAMAĆ!!-Rykną ze złością na co się uśmiechnęłam, bo otrzymałam zaplanowany efekt. Usiadł zdenerwowany w kuchni. Przysiadłam się obok i zaczęłam go szturchać oraz gilgotać.
-Looookkkkiiii...-Mruknęłam mu do ucha. Odwrócił głowę w moją stronę.
-Co chcesz?-Warknął. Spojrzał się na mnie rozbawionym wzrokiem, a w jego oczach było widać tańczące iskierki rozbawienia. Byliśmy bardzo blisko siebie. Moje moje myśli zeszły na złą drogę. Wyobraziłam sobie sprośną scenkę w łóżku z czarnowłosym.-Ja zawszę chętny na spędzenie czasu w taki sposób.-Przeklęłam pod nosem i spaliłam buraka. Zapomniałam o jego głupiej telepatii.
-Ile razy mówiłam idioto, że masz nie wchodzić mi do głowy.-Warknęłam i zabrałam się za robienie śniadania. Czułam na sobie wzrok czarnowłosego. Żeby się rozluźnić pod nosem śpiewałam po cichu. Kiedy podsmażałam boczek Loki podparł brodę o moją głowę.-Co chcesz? Śpieszę się do pracy.-Oznajmiłam zimno, ale w środku się rozpływałam. Tak działa na mnie jego dotyk za każdym razem chcę więcej, ale nie okłamujmy się, gdybym wyznałabym swoje uczucia pobawiłby się mną chwilę, po czym wyrzucił jak zepsutą zabawkę.
-Przecież ty pracujesz w domu, gdzie ci się tak śpieszy?-Mruknął.
-Mam sporo zamówień, a praca w domu to też praca, ale ktoś taki jak ty raczej tego nie zrozumie.-Prychnęłam i zaczęłam nakładać jedzenie. Jego talerz postawiłam na stol,e a swój zabrałam ze sobą do gabinetu. Pogrążyłam się w zleceniach co chwilkę gryząc kanapkę. Projektowałam tym razem małe mieszkanie na Brooklynie dla samego Kapitana Ameryki. Mega fascynowałam się Avengers, a takie zlecenie sprawiło mi wiele radości. Starałam się dopracować każdy szczegół, łączyć przy tym lata przedwojenne i teraźniejsze.
W południe wysłałam końcowy projekt ze wszystkimi szczegółami do robotników, po czym wzięłam się za kolejny. Miałam o dziwo spokój do wieczora, bożek mi nie przeszkadzał a nawet nie wchodził do mojego pokoju. Postanowiłam rozejrzeć się po mieszkaniu lecz nigdzie go nie było. Zostawił małą karteczkę z napisem: Wrócę późno nie czekaj na mnie.
Nie słuchając go czekałam tak całą noc i się zamartwiałam. Zaczynało mnie dopadać poczucie winy, że byłam tak ostra dla niego. Spojrzałam na zegarek 7:23. Musiałam zajrzeć do mieszkania Steva Rogersa i zobaczyć jak idą prace. Zrobiłam szybko śniadanie, po czym wzięłam prysznic i ubrałam się.
Wsiadłam do auta i pojechałam na Brooklyn. Wjechałam na najwyższe piętro, po czym weszłam do remontowego mieszkania. Przywitałam się z ekipą robotniczą oraz rozejrzałam jak im idzie.
-Dzień dobry!-Usłyszałam ciepły głos mężczyzny. Odwróciłam się szybko i ujrzałam przystojnego, umięśnionego blondyna.
-Dzień dobry. Widzę, że humor dopisuje.-Uśmiechnęłam się miło.
-Cieszę się bardzo, że remont idzie zgodnie z planem oraz wczoraj złapaliśmy Boga, który zesłał na nas kosmitów.-Oznajmił. Moje serce się zatrzymało. To dlatego ten debil nie wrócił...
-Gratuluję, a jeśli to nie tajemnica to jak pan go dopadł?-Zrobiłam dobrą minę do złej gry miałam zamiar wykorzystać Kapitana, aby uwolnić tego idiotę. Rozpięłam jeden guzik od koszulki i rozpuściłam włosy.
-Miał zamiar wykraść swoją włócznie, ale w laboratorium zastawiliśmy na niego pułapkę w którą się złapał.-Zaczynałam wyzywać go w myślach, że mógł być taki bezmyślny.
-Jest pan niesamowity, szkoda, że mój były taki nie był.-Westchnęłam teatralnie. Rogersowi się aż oczka zaświeciły na te słowa.
-Przejdźmy na ty. Jestem Steve Rogers.
-[Imie][Nazwisko].-Podaliśmy sobie dłonie. Przygryzłam delikatnie dolną wargę, spoglądając się na niego.
-Może chcesz wyjść teraz na kawę?-Spytał. Szybko chwycił haczyk.
-Jasne.-Wzięłam torbę. W kawiarni pytałam cały czas o jego prace, aby się dowiedzieć gdzie przetrzymują brata Thora. Kiedy dostałam wszystkie informacje co chciałam, szybko się zmyłam pod pretekstem wizyty mamy. Tak wiem, że to debilne, ale i tak podziałało. Wróciłam szybko do mieszkania i zaczęłam pakować manatki. Zgrałam plan Stark Tower, spakowałam mały komputerek, pistolety oraz ubrałam swój strój jeszcze za czasów kiedy dorabiałam jako szpieg. Kiedy się już ściemniło, dostałam się na budynek najbliżej wieży. Obliczyłam odległość miedzy budynkami i wzięłam rozpęd. Wleciałam zbijając jedną z szyb. Wykonałam mały tanieć zwycięstwa, że przeżyłam i udałam się szukając schodów pożarowych. Wbiegłam na piętro gdzie znajdowała się klatka z bożkiem. Zobaczyłam dwóch typków z logiem SHIELD stojących na baczność. Podrzuciłam im granat dymny. Rozprawiłam się z nimi. Kiedy dym opadł mogłam zobaczyć uśmiechniętego bożka.
-Czekałem na ciebie.-Odparł, szczerząc się od ucha do ucha.
-A skąd byłeś pewien, że po ciebie przyjdę.-Prychnęłam i zaczęłam łamać zabezpieczenia.
-Bo mnie kochasz.-Wyszczerzył się jeszcze bardziej. Byłam purpurowa, nie mogłam wydusić z siebie słowa, więc postanowiłam go olać i skupić się na ucieczce. Po chwili szklane drzwi się rozsunęło. Lecz ten debil uparł się na laboratorium i musieliśmy odzyskać jego patyk. Kiedy podniósł włócznie, włączył się alarm. Do pomieszczenia wpadła grupa Avengers. Zaczęłam nierówną walkę przez co głównie obrywałam. Loki złapał mnie za rękę i przeniósł do naszego mieszkania.
-Dziękuję.-Odparł mnie przytulił. Czułam, że tracę grunt pod nogami i to nie z powodu mężczyzny. Loki odkleił się i spostrzegł, że mocno krwawię. Przed oczami powiększały mi się czarne plany, aż wreszcie zobaczyłam ciemność.
Moje oczy zaczęły drażnić promienie słoneczne. Powoli je otworzyłam. Ujrzałam mój pokój poobklejany plakatami. Po chwili wparował Loki w fartuszku i z śniadaniem. Szybko odłożył talerz na szafkę i kucną przy mnie.
-Jak się czujesz my darling.-Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. Czułam jak pieką mnie policzki.
-Dobrze.-Powiedziałam jeszcze osłabiona.
-Martwiłem się o ciebie.
-Co ty o mnie? Czy ciebie podmienili w tej wierzy czy co?-Zaśmiałam się pod nosem.
-Nie, po prostu cię kocham.-Usłyszawszy te słowa złapałam go za koszule i przyciągnęłam wpijając się w jego zimne usta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top