Bucky Barnes x reader mutant

Dziewczyna biegła ile sił w nogach. Wreszcie uciekła z więzienia, gdzie latami na niej eksperymentowali. Było więcej takich ofiar, ale nie mogła nic zrobić. Nie dałaby rady uwolnić ich. Ochrona tego ośrodka była zbyt liczebna, złapali by ich przy pierwszym wyjściu. Planowała to latami, więc wszystko musiało iść po jej myśli. 
Jej nagie stopy biegły po leśnej ściółce. Kamienie, resztki kory, pokrzywy wbijały się w jej delikatną skórę. Ale teraz nie mogła się zatrzymać. Mimo iż nikt nie zauważył jeszcze jej zniknięcia, czuła jak jakiś demon depcze jej po piętach. 
Kilka kilometrów znajdowało się miasteczko, z którego miała się dostać do Nowego Jorku. W zatłoczonym miejscu łatwiej się ukryć. 
Wbiegła między budynki mieszkalnie, po części poczuła się nieco bezpieczniej, ale nie mogła paradować miedzy ludźmi w fartuchu operacyjnym. Zakradła się do kogoś do ogrodu, gdzie było rozwieszone pranie. Złapała za krótkie spodenki i za dużą  męską bluzę. Teraz problemem były tylko buty. Przemierzała przez domy, szukając jakiegoś obuwia. 
Z daleka dostrzegła jakąś wyprzedaż garażową. Przechodziła między stołami, udając, że interesuje się starociami, ale jej celem były, czerwone, trochę znoszone conversy. 
Gdy kobieta z brzuchem ciążowym się odwróciła, (brunetka/blondynka...) złapała za parę trampek, jednak, została przyłapana przed kobietę. Zacisnęła dłoń na jej nadgarstku.

-Nie ładnie kraść.-Odparła. Przestraszona dziewczyna, otworzyła szeroko oczy nie odpowiadając ani słowem. Kobieta spojrzała się na jej pokaleczone nogi od kolan w dół.-Czekaj mała.-Puściła nastolatkę, po czym zaczęła szukać coś w starociach.-Tu masz skarpety i mój plecak z collegu. Jesteś głodna? Uciekłaś z domu?-Spytała przejęta. Jej serce zakuło widok młodej dziewczyny w tak tragicznym stanie.

-Muszę uciekać do Nowego Jorku.-Wydukała ledwo. Kobieta otworzyła usta by coś powiedzieć, ale wstrzymała się. Słyszała o psychiatryku  za miastem, który był uważany za teren rządowy i nikt nie mógł tam wejść ani z niego wyjść.

-Andy popilnuj chwilkę.-Krzyknęła do męża, który podszedł do straganiku.-A ty choć.-Pociągnęła ją za ramię. Wpuściła ją do domu, by obmyła stopy, a ona w tym czasie spakowała do plecaka prowiant. Gdy to zrobiła, szybko poszły do sąsiada, który zaopatrywał Nowojorski sklepik w warzywa i owoce. Miła kobieta porozmawiała z nim, by przy okazji dostawy zabrał ze sobą dziewczynę. Chciała ją przygarnąć, ale widziała jakie może mieć przez to problemy.-Trzymaj. W lewej kieszonce masz kilka banknotów. Znajdź sobie bezpieczne miejsce.-Podała jej torbę. Posadziła nastolatkę z tyłu auta dostawczego, gdzie znajdowały się skrzynki z marchewkami.

-Dziękuję.-Kiwnęła głową do dobrodusznej kobiety, którą chwilę temu chciała jeszcze okraść. Ta pomachała jej na odchodne i posłała jej ciepły uśmiech. 

-Dobra młoda trzymaj się tam z tyłu!-Krzyknął farmer opalając auto. Dziewczyna skryła się pomiędzy skrzynkami. Po chwili ruszyli w drogę. Nie wierzyła, że jej się to udało. Po cholernych dwunastu latach męczarni udało się jej uciec z tego piekła. Spojrzała na szary plecak, który przypomniał jej ten sam, z którym matka ją zostawiła przed "szpitalem". Miała wtedy siedem lat, gdy rozpoczęło się jej piekło. Dopiero po latach zrozumiała, dlaczego wyrzuciła ją z domu. Była mutantem. Mutanci to osoby, które ewoluują wraz z wiekiem dorastania. Ale ona była wyjątkiem. U niej moce pojawiły się dużo prędzej. Dla jej rodziny było to za dużo. Gdy zobaczyli jak ich córka bawi się płomykiem ognia w dłoni, zamarli. Chcieli dziecko idealne, które pójdzie na Harvard i przyniesie sławę ich nazwisku, a nie jakiegoś pieprzonego mutanta. Skontaktowali się z odpowiednimi ludźmi, którzy skierowali ją do ośrodka dla takich jak ona. Po wprowadzeniu do  budynku została zamknięta w izolatce. Siedziała tak przez pierwszy rok. Zamknięta w czterech ścianach, dostając trzy razy w tygodniu dziwne zastrzyki, po których jej ciało całe płonęło. Dosłownie i w przenośni. Skóra rozdzierały niebieskie płomienie, które stawały się coraz intensywniejsze wraz z jej dorastaniem. Lekarze zauważyli to i dostrzegli w niej potencjał na przyszłego idealnego zabójcę. Przez ostatnie trzy lata szkolili ją, a każdy źle wykonany ruch zostawał po sobie okrutne skutki. 

-Ej dziewczynka już może wysiąść. Jesteśmy na miejscu.-Obudził ją ciepły głos starszego mężczyzny. Zeszła z naczepy.

-Będę wam wdzięczna do końca życia.-Uśmiechnęła się delikatnie do mężczyzny, który dał jej jeszcze kilka owoców do plecaka. 
Szybko się wmieszała w tłumy ludzi, jednak pierwsze dni w tak dużym mieście, okazały się być dużo trudniejsze niż przypuszczała. Nie mogła znaleźć schronienia, bo nikt nie chciał wynająć mieszkania dziewiętnastolatce bez papierów. Wylądowała więc na ulicy, śpiąc od czasu do czasu w przytułkach dla bezdomnych, albo w opuszczonych budynkach, które groziły zawaleniu. Ale to było już lepsze od przebywania w tej chorym szpitalu. 
Postanowiła, że zamiast wynajmowania, uzbiera kwotę i kupi sobie mieszkanie. Wtedy nikt nie będzie pytał, ale najpierw musiała oszczędzić na fałszywy dowód i paszport, co kosztowało sporą sumkę. Została więc kieszonkowcem. Ludzie byli naiwni oraz nie uważni. Kradła portfele, biżuterię, telefony i sprzedawała wszystko w lombardzie. 
I ten dzień też miał tak wyglądać. Kradnie, ucieka, sprzedaje. Podeszła do bruneta, który stał w kolejce i rozmawiał o czymś zaciekle z drugim o ciemnej skórze. Stanęła z nimi wpychając się przed grupę nastolatków, którzy byli zbyt zajęci sobą by coś zauważyć. Chciała wyjąć dyskretnie brunetowi portfel z kieszeni, ale mężczyzna to poczuł i zacisnął dłoń na jej nadgarstku. Dziewczyna syknęła z bólu. Czuła jakby metalowa łapa miażdżyła jej kości.

-Sam  dzowń po gliny, mamy małą złodziejkę.-Prychnął do kolegi.

-To ona ostatnio mi zwinęła telefon!-Falcon rozpoznał nastolatkę. Przerażona dziewczyna teraz rozpoznała tą dwójkę bohaterów. Widziała ich wiele razy w wiadomościach w jakiś knajpkach, w których przesiadywała chroniąc się przed upałem, a pijani ludzie byli łatwym celem. 

-Puść mnie.-Warknęła do niego. Przyłożyła do jego ramienia drugą dłoń i podpaliła jego kurtkę. Zaskoczony mężczyzna, zluzował uścisk, chcąc jakoś ugasić płonący materiał. (Kolor)oka wykorzystała to i uwolniła się. Spanikowana biegła przed siebie, a dwójka bohaterów, podążyła za nią. Pościg nie trwał długo bo wpędzili ją w ślepą uliczkę. Skuliła się w kącie, ściskając w dłoniach swój plecak.

-Trzeba powiadomić Tarczę jaki znaleźliśmy przypadek.-Mruknął Willison, wkręcając numer do samego Nicka Furyego.

-Czekaj.-Złapał jego komórkę i rozłączył wybieranie numeru.

-Stary co ty robisz?!-Zdziwił się mężczyzna. 

-To jeszcze dzieciak. Daj spokój.-Bucky oddał mu telefon i schylił się do dziewczyny.-Hej mała...

-Błagam zostawcie mnie.-Odsunęła się od niego o ile bardziej się dało. Jej plecy dotykały ściany, a oczy, które wyrażały strach, obserwowały też każdy ich ruch. James skrzywił się na taką reakcję. Zaczął się przyglądać dziewczynie. Na jej szyi widniał numerek 17, który znał, aż z bardzo.

-Ona uciekła z bazy Hydry.-Zwrócił się do przyjaciela. Dziewczyna skrzywiła się nie wiedząc o co dokładnie chodzi, ale poczuła, gdzieś w środku, że może zaufać mężczyźnie z metalowym ramieniem.-Wezmę ją do siebie.-Stwierdził.

-Dziewczyna chciała cię spalić, no faktycznie to idealny pomysł brać ją do domu...

-Nie chciałam nikogo spalić. Obok was był zbiornik z wodą.-Przerwała mu.-Uciekłam z ośrodka oddalonego jakieś pięćset kilometrów od Nowego Jorku.-Czarnoskóry zacisnął nerwowo szczękę. 

-Rób co chcesz James, ale ja nie mam z tym nic wspólnego.-Powiedział machając dłońmi.-Do zobaczenia, zadzwoń jak dożyjesz jutra.-Dodał na odchodne. 

-Nie słuchaj go to dupek.-Roześmiał się brunet.-Choć.-Pomógł jej wstać i zaprowadził do swojego mieszkania na Brooklynie. Nie było duże, ale wydawało się być ciepłym miejscem.-Co masz w plecaku, ściskasz go cały czas, spokojnie nie zabiorę ci go.

-Mam tu pieniądze na lewe dokumenty.-Odpowiedziała szybko.-Wie pan trudno komuś kto ma dziewiętnaście lat wynająć mieszkanie nie posiadając nawet dowodu osobistego.

-Ile ty masz lat?!-Zdziwił się, wypuszczając z ręki sok, który miał zamiar nalać dziewczynie.
Myślał, że ma jakieś piętnaście. 

-Dziewiętnaście...-Szepnęła.-To źle?-Spytała niczego nie świadoma. Mimo iż była obyta w wielu rzeczach, brakowało jej w kontaktach między ludzkich. 

-Nie nie, po prostu wyglądasz bardzo młodo.-Wytłumaczył szybko, widząc zbitą minę.-J-jak długo tam byłaś.-Spytał niepewnie, stawiając przed nią picie.
Opowiedziała mu o wszystkim. Cało jej dzieciństwo, dorastanie było koszmarem, który Barnes znał bardzo dobrze. Przeżył prawie to samo. 
Postanowił się nią zaopiekować i dać tego czego nie miała. Załatwił jej dokumenty, o które ubłagał Nicka. Zaczęła nawet z nim chodzić na terapię, by jakoś odnaleźć się po tych kilkudziesięciu latach udręki i koszmarów. Chciał jej zapewnić pomoc jaką on dostał od świętej pamięci Steva. 

-(Imię) na dziś już starczy, zrobiliśmy duży postęp. Bierz te tabletki, a koszmary w nocy powinny ustąpić.-Terapeutka podała jej receptę. Złapała za kartkę, po czym wyszła na korytarz do bruneta, który czekał na nią.

-I jak?-Spytał się widząc jej skwaszoną minę.

-Na co każesz mi do niej chodzić, kurwa potrafią przepisywać leki i potakiwać.-Mruknęła do niego, podając receptę. Zmartwiony spojrzał się na nią, bo dostawała coraz mocniejsze leki. 

-Ta kobieta służyła przez wiele lat w wojsku, mi pomogła się uporać z tym wszystkim.-Wytłumaczył otwierając auto. Nastolatka wsiadła i zaczęła tempo patrzeć się na swoje buty.

-James, mi nic już nie pomoże. Jestem pieprzonym mutantem, którego własna matka nie chciała. Mogę spalić pół miasta.-Zacisnęła mocno pięści. Wiele razy w snach widziała jak pali żywce, ludzi, którzy nic jej nie zrobili.
Bucky zacisnął szczękę. Chciał jej powiedzieć, jak bardzo on ją chciał. Dla niego była cudem tego świata. Potrafiła władać tak groźnym oraz fascynującym żywiołem.

-Jeszcze raz siebie wyzwiesz, a wylądujesz dziś na balkonie.-Pogroził jej, odpalając auto. Dziewczyna roześmiała się, nikt nie umiał poprawić jej humoru tak jak on. 
Wykupili leki, a następnie wrócili do mieszkania.-Zamówimy coś dziś?-Zaproponował, na co się rozchmurzyła i pokiwała energicznie. Było dla niej niesamowite, że może zjeść na wszystko na co ma ochotę. W szpitalu nie miała takich wygód. Jadła od dwunastu lat codziennie to samo, więc kiedy Bucky zamówił pierwszy raz pizze, rzuciła się na nią jak lew na swoją ofiarę. Tak samo z prysznicem. Kojarzyło się to się jej z szlauchem raz w tygodniu, z którego wypuszczali lodowatą wodę, a tu mogła się myć kiedy chce, używać najróżniejszych odżywek, o których jej się nawet nie śniło.-Na co dziś masz ochotę?-Spytał rozkładając się na kanapie, a ona weszła na jego tors, układając się tak, by mogła spoglądać w jego telefon. Uwielbiał kiedy to robiła, albo jak zagryzała usta zastanawiając się nad czymś.

-A to co to jest?-Zatrzymała na obrazku pierożków gyoza. 

-Takie japońskie pierożki, chcesz?-Oparł policzek o jej głowę. Rzadko mógł ją przytulać, albo dotykać, musiała sama podejść do niego. Dostrzegł to, że była wielokrotnie bita oraz znęcano się nad nią fizycznie jak i psychicznie. Bała się kontaktu fizycznego, gdy odruchowo położył jej dłoń na ramieniu, nie uprzedzając ją prędzej, wzdrygała się delikatnie oraz zaciskała nerwowo szczękę.

-Mhm. Podobne kiedyś przyniosła pielęgniarka, ale....-Ucięła nagle, spoglądając się dalej w ekran telefonu.-To było ostatni raz kiedy pojawiła się w ośrodku. Jeden z nowych dzieciaków mówił, że wywozili jej ciało do prosektorium.-Przełknęła głośno ślinę, przypominając sobie dzień, w którym siebie znienawidziła. Gdyby ich nie przyjęła to ta kobieta by żyła. 

-To nie twoja wina (Imię).-Zmartwił się widząc smutek wypływający z dziewczyny. Pocałował ją w czoło i szybko zamówił jedzenie, po czym odłożył telefon. Wtulił w siebie dziewczynę.-Nic nie było twoją winą. Tylko cholernych ludzi, którzy cię tam zostawili, nie wspominając nawet już o psychopatach pracujących w tym szpitalu. Wiem co czujesz.-Zacisnął bioniczną rękę. Nastolatka dostrzegła to i wplotła w nią swoje palce. Wiedziała jak bardzo nienawidzi tej sztucznej części, która zastępowała jego ramię, które stracił podczas upadku w górach. Ale ją ona nie odpychała, a wręcz przeciwnie. Dla niej czyniła go jeszcze bardziej wyjątkowy.

-Dziękuję, że mnie wtedy zabrałeś ze sobą z tej uliczki.-Podniosła kącik ku górze, nie puszczając jego dłoni. Zacisnął ją delikatnie by nie zmiażdżyć jej kości, czego zawsze się bał, gdy dotykał tak kruchego ciała. Spojrzał się w jej (kolor)oczy, w których z każdym spojrzeniem się zatracał. Chciał ją tak cholernie pocałować w tym momencie, ale wiedział, że jeśli się pośpieszy, zrazi jedyną osobę, na której mu tak bardzo zależało.-Barnes ja wiem, że to zabrzmi głupio...-Zaczęła. Chciała wyrzucić z siebie uczucie, z którym walczyła ostatnie dni. Chciała zdusić w sobie rosnącą miłość do bruneta, bo przyrzekła sobie w ośrodku, że nikomu już więcej nie zaufa.

-Słucham?-Ponaglił ją. Zauważył jej zmieszanie, ale spokojnie oczekiwał odpowiedzi.

-A z resztą.... Nie ważne.-Zbyła go, po czym wstawała z męskiego torsu. James odruchowo złapał ją za nadgarstki i ponownie do siebie przyciągnął. 

-Jaka była zasada?-Podniósł jedną brew, uśmiechając się przy tym cwaniacki uśmiech.

-Żadnych tajemnic. Wykorzystujesz tą zasadę jak ci akurat to pasuje. A sam mnie zbywasz, gdy ci pytam coś odnośnie wojny, albo hydry. Ja wiem, że to bolesne i szanuję, ale w takim razie to niech działa w dwie strony.-Przeszyła go bystrym spojrzeniem. Była tego zdania, że jeśli on ma swoje tajemnice, to ona może mieć swoje.

-Skąd ty taka wyszczekana...-Burknął pod nosem i puścił nastolatkę. Wiedział, że ma racje, bo faktycznie omijał temat poprzedniego wieku jak tylko się dało. Od czasów Steva nikt nie wiedział o nim tyle co ona i nie spoglądał jak na kryminalistę, albo ofiarę. Bał się, że gdy pozna całkowicie może ulec to zmianie.-A gdzie ty idziesz?-Spytał, zauważając jak zakłada buty i szuka czegoś w torbie.

-Zapalić na balkonie. Gdzie masz moją zapalniczkę?-Spiorunowała go wzrokiem. Dostała ten pamiątkowy przedmiot od Sama. Trudno było im początkowo nawiązać jakiś cywilizowany kontakt, ale cudem się udało, gdy odkryli wspólne zamiłowanie do dryfowania na oceanie. 

-Czekaj to pójdę z tobą. Załóż coś na siebie, chłodno jest.-Rzucił, szukając po kurtkach jej zapalniczki. 
Niewiele myśląc złapała za jego granatową bluzę i wsunęła ją na siebie. Stanęła przed drzwiami na taras i grzecznie czekała, aż brunet do niej dołączy, co zrobił od razu po znalezieniu prezentu od Wilsona. Usiadła po turecku na wiklinowym fotelu i wzięła cygaretkę do ust. James przystawił ogień do końca wyrobu tytoniowego, po czym sam rozłożył się w fotelu i złapał za papierosa.-Co chcesz wiedzieć o mnie?-Westchnął po czasie, bo jego sumienie nie dawało mu spokoju. 
Spojrzała się na niego pytająco.-No co co chciałaś zapytać, odpowiem ci na wszystko, ale radzę prędko, bo za chwilę się mogę rozmyślić.-Zaśmiał się.

-Nie wiem, tak z automatu nie umiem.-Mruknęła, zastanawiając co by chciała o nim wiedzieć jeszcze, ale w taki sposób, żeby go nie zranić. Zajęło jej to chwilę, ale wreszcie ułożyła sobie proste zdanie.-Gdybyś miał taką możliwość, jak Rogers by tam wrócić, zrobiłbyś to?-Zerknęła na niego. 

-Po co? Nic by to nie zmieniło, nie przywrócę tym ludziom życia, dalej będę miał koszmary i znowu bym musiał przeżywać wojnę.-Wypuścił spokojnie dym z ust.-Nie mam nawet dla kogo tam wrócić, a Steve miał Peggy.-Uśmiechnął się szeroko na wspomnienie chuderlaka, którego zostawiał na Brooklynie.-Gdyby istniała możliwość, by stać się tym kim byłem i zapomnieć  o tym wszystkim, z tej opcji bym skorzystał.-Po tych słowach zapadła cisza między nimi. (Imię) siedziała zamyślona nad jego wypowiedzią, która wyrażała tyle bólu i traumy.-Gdzie ten cholerny dostawca.-Powiedział nerwowo, bo czuł się przytłoczony już tą niezręczną sytuacją.

-Nie wiem czy zmieni to twoje zdanie. Nie wiem jaki był "tamten" Bucky, ale wydaje mi się, że z nim bym się nie dogadała. Cieszę się, więc, że cię poznałam teraz i nie chciałabym żadnego innego. I jeśli nie masz tam do kogo wracać, to mógłbyś zostać przy mnie.-Zgasiła papierosa i posłała mu delikatny uśmiech.
Bruneta zamurowało. Papieros spadł na czarne płytki, a on siedział z szeroko otwartymi oczyma.-Powiedziałam coś nie tak?-Zmartwiła się (brunetka/brunetka...). James gwałtownie wstał z krzesła i w mgnieniu oka pojawił się przy dziewczynie. Zdrową dłoń położył jej na brodzie, kierując by spojrzała się w jego szare tęczówki, po czym się wpił (wąskie/pełne) malinowe usta. Dziewczyna początkowo spanikowała, ale odwzajemniła gest. Oparła czoło o jego i szeroko się uśmiechnęła.

-Gdzie ty byłaś moje całe życie.-Jęknął biorąc ją w ramiona i wtulił się w jej zagłębienie obojczyka, zanurzając się w kokosowym zapachu. 
Jej serce zakołatało szybciej, a ona ze łzami w oczach, przytuliła go mocno. 

Pisany na art blocku, będzie jeszcze poprawiony, wstawiam bo dawno tu się nie aktywowałam. Piszcie jeśli chcecie kontynuacji tej historii, albo innego one shota z kimś z Marvela..




























































































  





















































Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top