53. Lellinger part II

- Stephan - siedziałem przy jego łóżku w szpitalu. Nadal był nieprzytomny, ale wierzę, że mnie słyszy. - Kochanie... Nie wygłupiaj się - złapałem go za rękę. - Obudź się już... Wiem, że uwielbiasz spać i zawsze jest ci mało snu, ale proszę cię... Nie możesz tak się mną bawić... Kocham cię i boję się o Ciebie... - łza spłynęła po mnie policzku i spadła na jego dłoń. - Musisz mi dokładnie wyjaśnić dlaczego chciałeś to zrobić - dotknąłem delikatnie opatrunku na jego nadgarstku. - Wróć do mnie Stephan - wyszeptałem.

Przychodziłem do szpitala codziennie. I codziennie słuchałem tego samego. Obudzi się, gdy organizm będzie gotów.

Dzień w dzień siedziałem przy nim i mówiłem do niego. Opowiadałem co robiłem, co u mnie i naszych przyjaciół. Powtarzałem, że bardzo go kocham.

Jedna z pielęgniarek codziennie powtarzała mi, że na pewno mnie słyszy i żebym nie przestawał do niego mówić.

Nie przestawałem, ale zaczynałem tracić wiarę w to, że go odzyskam. Lecz ciągle miałem nadzieję.

Może i  nadzieja jest matką głupich, ale umiera ostatnia.

W pewien poniedziałek rano, stałem na światłach w centrum miasta. Byłem wściekły, bo jechałem do Stephana, a zamiast siedzieć przy nim stałem w tym cholernym korku!

Rozdzwonił się mój telefon. Był to lekarz, który miał pod opieką mój skarb. Powiedział tylko dwa słowa.

Dwa słowa.

Dwa słowa, które zmieniły ten dzień na zawsze.

Obudził się.

Poniedziałek już nigdy nie będzie dla mnie najgorszym dniem tygodnia. Od tamtej rozmowy jest najlepszym.

Jechałem do tego szpitala jak głupi. Kilka razy przejechałem na czerwonym. Raz ledwo uniknąłem stłuczki.

Gdy wpadłem na jego piętro, zobaczyłem wychodzącego z sali lekarza. Uśmiechnął się do mnie, a ja wszedłem do niego.

Od razu podszedłem do łóżka i przytuliłem go. Objął mnie ramionami.

- Jak mogłeś to zrobić? - szepnąłem.

- Przepraszam - szepnął. Odsunąłem się trochę i wziąłem jego twarz w dłonie.

- Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Jeśli zrobisz to jeszcze raz, to ja też to zrobię.

- To się już nie powtórzy. Obiecuję...

- Świetnie - pogłaskałem go po policzku.

- Przytul mnie jeszcze - szepnął. Uśmiechnąłem się i przytuliłem go do siebie składając pocałunek na czubku jego głowy.

- Kocham cię - pogłaskałem dłonią jego plecy.

- Ja ciebie też kocham - ukrył twarz w mojej szyi.

_______________

A miałam uśmiercić Stephana... Niestety... Chyba nie umiem pisać smutnych shotów 😐

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top