128. G. Schlierenzauer & T. Morgenstern
W najbliższym czasie będzie baaaaardzo dużo słodkich shotów 😊😏💞
Padnięty wszedłem do pokoju. Szybko rozebrałem się, idąc do łazienki. Wziąłem gorący prysznic, który rozluźnił moje mięśnie.
Gdy stałem w łazience, w samej bieliźnie, myjąc zęby, usłyszałem pukanie do drzwi.
Wystawiłem głowę z łazienki.
- Proszę! - krzyknąłem i wróciłem do mycia zębów. - Poczekaj chwilę, zaraz przyjdę - dodałem, będąc pewien, że to ktoś z kadry.
Nie usłyszałem odpowiedzi, więc szybko dokończyłem to, co robiłem, wyciągnąłem spodnie od dresu i wszedłem do pokoju. Zobaczyłem Thomasa, który stał oparty o parapet z rękami złożonymi na piersi. Jego kurtka leżała na oparciu jednego z foteli. - Tomi - szepnąłem i rzuciłem mu się w ramiona. - Miało cię nie być - mocno objąłem ramionami jego szyję.
- Chciałem ci zrobić niespodziankę - przeciągnął dłońmi po moich nagich plecach. - Udało mi się?
- I to bardzo - odchyliłem się trochę. - Tęskniłem za tobą.
- Ja za tobą też - pochylił się w moją stronę i złączył nasze usta. Wczepiłem palce w jego włosy i odwzajemniłem pieszczotę. Thomas mocno przycisnął mnie do swojego ciała.
- Tak bardzo cieszę się, że tu jesteś - wyszeptałem w jego wargi.
- Miałem być wcześniej - pogłaskał mnie po policzku. - Ale samolot się opóźnił i dopiero przyleciałem.
- Mniejsza o to. Ważne, że jesteś - musnąłem lekko jego usta.
- Kocham cię - pocałował mnie w czoło
- Ja ciebie też - wtuliłem się w niego. Morgenstern mocno objął mnie ramionami.
- Tak bardzo się cieszę, że przyjechałeś - spojrzałem mu w oczy, uśmiechając się szeroko.
- Chciałem cię zobaczyć, więc jestem.
- To dobrze - zawisłem mu na szyi.
- Za chwilę nas przewrócisz - zaśmiał się, podtrzymując mnie.
- Po prostu się cieszę - odchyliłem się lekko, a Thomas wykonał ruch jakby chciał mnie puścić, a ja jeszcze jeszcze bardziej do niego przylgnąłem. - Nie puścił byś mnie.
- No nie - pocałował mnie lekko. - Ale już przestań się tak wyginać - zaśmiał się.
- Dlaczego? - wychyliłem się do tyłu, ciągnąć go za sobą, na co on się zaśmiał i pocałował mój obojczyk.
- Ja już nie jestem taki młody, więc...
- Jesteś cztery lata starszy ode mnie - przypomniałem.
- Nie udało się - westchnął i odepchnął się od parapetu.
- Gdzie idziemy? - zapytałem.
- Ty spać, a ja do siebie.
- Jak to do siebie? - wyprostowałem się i nie pozwoliłem mu zrobić kolejnego kroku.
- Chyba nie sądziłeś, że trener pozwoli nam na jeden pokój.
- Wcześniej pozwalał.
- Ale olimpiada rządzi się własnymi prawami - powiedział.
- Nie przyjechałem tu po medal. Wszyscy to wiedzą. Nie ta forma.
- A to nie ma z tym nic wspólnego. Takie są zasady.
- Nie wypuszczę cię - oznajmiłem.
- Kotku...
- Nie. Zostajesz ze mną - ukryłem twarz w jego szyi.
- Trener mnie zabije.
- Nie zabije. Nie pozwolę mu - szepnąłem.
- No dobrze - pocałował mnie w skroń. - Ale tylko dzisiaj...
- Kocham cię - pocałowałem go. - Kocham, kocham.
- Wiem - zaśmiał się na mój entuzjazm. - Ja ciebie też.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top