123. K. Stoch & P. Prevc
Takie króciutkie, słodkie coś 😁
- Kamil! - usłyszałem Pero.
- Co? - położyłem się wygodniej w wannie.
- Może na kolację... - wszedł do łazienki. - Mmm... Cudowny widok.
- Chodź do mnie - poprosiłem. - No chodź... Rozbieraj się.
Peter zaczął rozpinać swoją koszulę, rzucił na na ziemię i zdjął buty.
- Zaraz wracam - wyszedł, a po chwili wrócił z butelką wina i kieliszkami. Nalał alkoholu i podał mi lampkę. Rozebrał się do końca, a ja zrobiłem mu miejsce w wannie. Usiadł za mną, objął mnie, a ja oparłam się o jego pierś. Podparłem rękę, w której trzymałem kieliszek o jego zgiętą w kolanie nogę.
Nic nie mówiliśmy. Po prostu cieszyliśmy się tą chwilą w swoim towarzystwie.
Peter co chwilę składał pocałunki na mojej skroni. Nawet, jeśli chciał coś powiedzieć, nie robił tego. Nie chciał mącić tej chwili.
- Pero? - szepnąłem.
- Tak?
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, kochanie - pocałował moje ramię. - Najbardziej na świecie - splótł palce naszych wolnych dłoni.
- Ufam ci - powiedziałem ci. - Jak nikomu innemu.
- Wiem - jego usta znalazły się na mojej szyi. - Ja tobie też. Równie mocno.
- To chciałem usłyszeć - uśmiechnąłem się i odwróciłem głowę, aby na niego zerknąć, a on złączył nasze wargi.
Rzuciłem kieliszek, gdzieś za siebie, rozbił się o podłogę. Pero zaśmiał się w moje usta.
- Ty to będziesz sprzątał - rzucił, a ja podniosłem się i usiadłem przodem do niego, na jego udach. - Ale jutro - odstawił swój kieliszek na podłogę i objął mnie, mocno do siebie przyciągając. Oplotłem ramionami jego szyję i pocałował go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top