117. D. Prevc & M. Kot
Jestem troszeczkę, tak odrobinkę leniwa, i nie chce mi się szukać komentarzy, w których pisaliście parringi, których wam brakuje, więc jeśli któryś jeszcze się nie pojawił to możecie się przypomnieć...
Proszę 💞💖😁
- Tak się zastanawiam... - zacząłem leżąc na łóżku Maćka i patrząc w sufit.
- Nad czym? - chłopak wpatrywał się w ekran laptopa
- Myślisz, że Pero się wścieknie?
- Dlaczego? - mruknął.
- Zastanawiałem się, czy mu o nas powiedzieć.
- Mhym...
- I sądzę... - przekręciłem się na brzuch. - Nie słuchasz mnie.
- Oczywiście, że cię słucham.
- Nieprawda.
- I co sądzisz? - zapytał, a ja wstałem z łóżka, zabrałem mu komputer i usiadłem na jego kolanach. Uśmiechnął się lekko i objął mnie.
- Chcę powiedzieć o nas Peterowi.
- Zamorduje mnie - oznajmił.
- Nie dramatyzuj - pocałowałem go lekko. - Kocha mnie, więc tego nie zrobi... Ale nie wykluczam, że jego sympatia do ciebie zmaleje.
- Jaka sympatia? On nie zna tego słowa.
- Nie musi znać... I nie rób z niego potwora. To fajny facet.
- Inaczej Kamil by się z nim nie przyjaźnił - szepnął.
- No właśnie... Więc nie masz nic przeciwko?
- Chyba nie - przyciągnął mnie bliżej.
- Świetnie - wstałem z jego kolan w momencie, gdy chciał mnie pocałować.
- Co ty robisz?
- Idę to załatwić od razu.
- Chyba żartujesz... Wracaj tu do mnie.
- Niedługo będę.
- Domi - jęknął, gdy trzymałem dłoń na klamce. - No chodź tu.
- Jak wrócę, to będziesz mógł mnie obmacywać ile chcesz. Niedługo będę - wyszedłem z pokoju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top