8.Mistletoe || Larry
Opis: To nie jest normalny świat. Tutaj nie ma tradycji pocałunku pod jemiołą. Tutaj jest to swego rodzaju połączenie, złożenie wiecznej obietnicy. Lub tak jak w przypadku Harry'ego i Louisa, jest to rodzaj przekleństwa i kary.
___
Zacznimy od tego, że Louis i Harry nienawidzą się. Tomlinsona wkurzają zbyt zielone tęczówki bruneta, jego cholernie długie i chude nogi oraz brunatne loki, za które wcale nie ma ochoty mocno pociągnąć.
Harry'emu za to, na widok roztrzepanych, karmelowych kosmyków, tych błękitnych oraz krystalicznych oczu oraz na dźwięk tego delikatnego i zachrypniętego głosu, podnosi się ciśnienie, a sam ma ochotę spierdolić jak najdalej.
Co w tej opowieści robi Niall?
Niall jest tutaj jedyną osobą, która widzi. Widzi te wyparte uczucia. Ukradkowe spojrzenia. Mimo ostrych słów, które Louis i Harry wypowiadają sobie nawzajem, wie, że gdzieś w głębi duszy są świadomi tego, że blefują.
Wesoły Irlandczyk stara się uświadomić ich w prawdzie.
🎄🎄🎄
- Niall, dlaczego mnie tu wyciągnąłeś? - zapytał szatyn, powłócząc nogami po zaśnieżonym chodniku. - Mam o wiele lepsze rzeczy do robienia, niż zamarzanie na śmierć w parku. - mruknął, wpychając nos w swój szalik.
- Oj, cicho bądź, Tomlinson. - przewrócił oczami blondyn. - Zobaczysz, nie pożałujesz. - dodał, po czym puścił oczko w stronę przyjaciela. Niebieskooki wiedział, że ten coś kombinuje. Nie widząc innego wyjścia, Louis uciszył się, podążając cierpliwie za Horanem.
Szli tak spokojnie przez park, a śnieg skrzypiał im pod nogami. Białe drzewa wyglądały cudownie, tworząc przyjemną, ale nadal zimną aurę. Po jakiś dziesięciu minutach, Niall zatrzymał się przy jednej z ławek. Popatrzył w górę, na drzewa, jakby upewniając się. Szatyn nie wiedział o co mu chodzi.
- Siadaj tu. - odezwał się Horan, wskazując na ławkę. - Co się tak na mnie dziwnie patrzysz? - uniósł jedną brew. - Wyrosła mi druga głowa? Albo penis na czole? - szatyn przewrócił oczyma na sarkazm przyjaciela. Wykonał polecenie, jednak nadal niepewnie. Irlandczyk otaksował go wzrokiem, wyraźnie nad czymś myśląc. Po chwili ściągnął swoją i przyjaciela czapkę, zamieniając je miejscami.
- Dobra, Niall. Co ty odpierdalasz? - nie wytrzymał szatyn, jednak dobrze wiedział, że nie uzyska odpowiedzi. Nie mylił się. Horan posłał tylko w jego kierunku figlarny uśmieszek, po czym powiedział do niebieskookiego:
- Zaraz wracam. Nie odchodź stąd. - po czym odwrócił się i po prostu poszedł w nieznanym kierunku. Tomlinson podążał za nim wzrokiem, aż blondyn nie zniknął z pola jego widzenia. Po tym czasie, opadł bezradnie na oparcie ławki, zastanawiając się, co on do cholery robi ze swoim życiem. Przetarł twarz dłońmi, po czym wyciągnął z kieszeni swój telefon, wchodząc na przeróżne media społecznościowe. Mimo, że palce mu niemal odpadały z zimna, to wolał to, niż siedzieć bezczynnie na ławce, czekając nie wiadomo ile na przyjaciela. Szczególnie, jeśli okaże się, że ten poszedł oo jedzenie.
Siedział tak około dziesięć minut, a po jego przyjacielu nie było śladu. Naprawdę w tym momencie miał ochotę mu przywalić. I to mocno. Był cały zziębnięty, a dodatkowo głodny i śpiący. Niestety brak tych funkcji życiowych, doprowadza go do agresji. Siedział teraz naburmuszony nadal na tej pieprzonej ławce.
- Hej, Niall! Naprawdę nie wiem co w cie... Louis? - szatyn podniósł głowę na dźwięk znienawidzonego głosu. Zmierzył bruneta morderczym wzrokiem.
- Styles. - warknął w jego stronę. - Co ty tu robisz? - nie porzucał swojego tonu.
- Przyszedłem, bo Niall chciał ze mną pogadać na jakiś temat. - podkreślił wyraźnie imię blondyna.
- Cóż... niespodzianka. - powiedział niewiarygodnie sarkastycznie niebieskooki.
- Słuchaj, Tomlinson. Nie moja wina, że pomyliłem cię z Niallem, który ma taką samą czapkę! - niemal wykrzyknął zielonooki. Naprawdę miał dość humorków Louisa.
- Bo to jego czapka. - burknął w jego stronę. - Zajebiście! Zostaliśmy wrobieni w jakiś nieśmieszny żart! - ironia nieustannie gościła w jego głosie.
- Jak coś ci się nie podoba to możesz sobie pójść. - prychnął Harry, zakładając dłonie na piersi.
- No chyba śnisz, Styles. - zaśmiał się bez krzty humoru niebieskooki. - Ja tu byłem pierwszy i nie waż mi się wyganiać mnie z tego miejsca. - fuknął szatyn. - Ty sobie idź.
- Zabawne, Tomlinson. - zmrużył oczy kręconowłosy. - Myślisz, że od tak przepuszczę okazję do podroczenia się?
- Podroczenia? Podroczenia?! - podniósł głos szatyn, jednocześnie wstając z ławki. - Każdego pieprzonego dnia, wkurwiasz mnie do granic możliwości! Działasz mi na nerwy jak nikt inny i bawi cię to, że podnosisz mi ciśnienie! - wykrzyczał w jego twarz, Louis.
- Myślisz, że jesteś lepszy?! Skoro tak cię to męczy, to dlaczego nie odpuścisz?! - Harry też nieco podniósł głos, wyrzucając to, co ma do powiedzenia szatynowi. Ten podszedł bliżej Harry'ego.
- Wiedz, że ja nigdy nie będę tym, który pierwszy wystawi dłoń na zgodę. - tym razem Louis wysyczał to, patrząc w te okropnie zielone tęczówki Stylesa.
- A myślisz, że ja to zrobię? - zmrużył oczy kędzierzawy.
- Sam to zaproponowałeś, Styles. - prychnął niebieskooki.
- Niczego nie proponowałem! Ty sobie wymyślasz niestworzone interpretacje moich słów! - wyrzucił ręce w górę w akcie desperacji.
- Jakim ty jesteś wkurwiającym człowiekiem, Styles. - westchnął niebieskooki. - Każdego słowa się wypierasz.
- I vice versa. - żachnął się zielonooki. - Nienawidzę cię. - powiedział, jednak gdzieś pośrodku słowa, jego głos lekko załamał się.
- Och, to co tu jeszcze robisz? - zapytał szatyn. - Bo jakoś ani ty, ani ja nie chcemy swojego towarzystwa.
- Ale tak samo ani ty, ani ja nie chcemy odpuścić. - zauważył kędzierzawy.
- I ty, i ja zaraz wykitujemy z zimna. - odpowiedział Louis.
- I ty, i ja zostaliśmy wrobieni. - Harry zrobił krok do przodu, powodując, że niebieskooki zrobił krok do tyłu.
- I ty, i ja nie wiemy za co tak naprawdę nienawidzimy się.
- Prawda, ale ani ty, ani ja, nie wiemy, dlaczego cały czas wpadamy na siebie. - Styles coraz pewniej stawiał kroki w stronę cofającego się Louisa.
- Wychodzi na to, że jesteśmy zmuszeni do przebywania w swoim towarzystwie. - powiedział ostrożnie Tomlinson, czując już nie chodnik, ale śnieg pod nogami.
- Oboje wiemy, że tak naprawdę mogliśmy dawno rozstać się i każdy mógłby udać się do swojego domu, jednak nie zrobiliśmy tego. Dlaczego? - zapytał z nutką kokieteryjności brunet.
- J-ja czekam na Nialla. - szatyn zająknął się, bowiem poczuł, że plecami dotyka kory jednego z drzew w parku. Harry prychnął.
- Jasne, wmawiaj sobie. - powiedział, po czym oparł się jedną ręką obok głowy niższego chłopaka.
- Ja sobie nic nie wmawiam, Styles. - powiedział lekko napiętym tonem Louis.
- Po nazwisku... - zielonooki zbliżył jeszcze bardziej swoją twarz do tej należącej do szatyna. - ... to po pysku. - dokończył, niemal stykając się nosami.
- Jakoś wcześniej ci to nie przeszkadzało. - odowiedział szeptem niebieskooki.
- Bo nigdy wcześniej nie mieliśmy momentu. - uśmiechnął się kokieteryjnie wyższy. Tomlinson dopiero teraz jakby zorientował się w sytuacji. Spojrzał na nich i na to, jak blisko siebie stoją.
- Momentu? Jakiego momentu? Żadnego momentu! - Louis próbował wydostać się spomiędzy ramion Stylesa. Ten tylko patrzył na chłopaka z lekkim uśmiechem. Wiedział, że mu się nie uda. Przecież to Harry jest tym wyższym.
Harry zamyślił się, a szatynowi prawie udałoby się uciec, ale na szczęście Styles złapał go za nadgarstek, przyciągając z powrotem do siebie. Nie bardzo myśląc, co robi, naparł swoimi ustami na te należace do Louisa. Zawsze chciał to zrobić. Teraz wiedział jakie to cudowne uczucie.
Usta niższego były nieco spierzchnięte z zimna, ale nadal miękkie i dekikatne. Niebieskooki jeszcze przez chwilę walczył z Harrym, ale zaraz potem przestał i po prostu oddał się temu. Nie wiedział, że tak bardzo potrzebował ust kręconowłosego do życia. Ciepło rozlało się w jego serduszku, kiedy wyższy przeniósł jedną z dłoni na jego policzek, głaszcząc go. Szatyn swoje drobne ręce przeniósł pod kurtkę Harry'ego, muskając opuszkami palców jego tors przez koszulkę. Nikomu nie było już zimno.
Oderwali się od siebie dopiero wtedy, kiedy zabrakło im tchu. Harry oparł swoje czoło o czoło Louisa. Patrzyli sobie w oczy, a na ustach (chcąc nie chcąc) igrały małe uśmieszki.
- Co to było? - szepnął szatyn.
- Nie wiem. - odpowiedział z uśmiechem kręconowłosy.
Nie wiadomo, ile tak patrzyli sobie w oczy, ale ocknęli się dopiero wtedy, kiedy poczuli spadające płatki śniegu. Niższy popatrzył w niebo, chcąc zobaczyć, jak lecą. Przyglądał się im chwilę, po czym zmarszczył brwi.
- Harry...? - zapytał niebieskooki. Styles starał sięnie rozmyślać nad tym, że Louis prawdopodobnie pierwszy raz wypowiedział jego imię.
- Hm?
- Co to jest? - zadał pytanie i wskazał na coś znajdującego się pomiędzy gałęziami drzewa, pod którym stali.
Kręconowłosy przyjrzał się temu. Po chwili rozszerzył oczy w zdziwieniu. Popatrzył na Tomlinsona, który miał niezrozumiałą minę.
- Lou, to jest jemioła. - powiedział nie wiadomo jakim tonem. Ni to przerażonym, ni to lekko radosnym. Szatyn popatrzył niedowierzająco na Harry'ego.
- Ty chyba sobie żartujesz... - powiedział lekko osłupiały. - Czy to znaczy, że...?
- Tak, Louis. Musimy być razem do końca naszych dni. Czy tego chcemy, czy nie.
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top