2.In love with sushi &... || Larry
Opis: Louis to syn bogatego biznesmena, a Harry po prostu robi sushi.
___
Niebieskooki szatyn właśnie przemierza swój własny ogród, w którym odbywa się dwudziesta rocznica ślubu jego rodziców. Mając na myśli "ogród" państwa Tomlinsonów, mówimy o hektarze placu z posiadłością, stajnią, ujeżdżalnią, dwoma jeziorkami i lądowiskiem dla helikopterów. Jego tata jest miliarderem, cóż poradzisz. Mogło by się wydawać, że pewnie jest jakimś nadętym snobem. Rodzina Tomlinsonów to bardzo mili ludzie, oprócz tego, swoje pieniądze dają na dużą ilość celów dobroczynnych.
Wybija godzina siedemnasta, co oznacza, że otworzono stoisko z sushi. Louis nie przepada za tym daniem, jednak też nim nie gardzi. Młody Tomlinson jest bardzo ciekawskim człowiekiem, więc poszedł zobaczyć o co tyle szumu. Kiedy doszedł do celu, zobaczył duże skupowisko ludzi. Był to wysoki blat, otaczający z trzech stron kucharzy, którzy cały czas robili nowe porcje sushi. Louis podszedł z boku i akurat znalazł miejsce siedzące na wysokim krześle barowym. Nie miał ochoty jeść. Już wcześniej najadł się wszystkimi francuskimi makaronikami, krewetkami i jagnięciną. Przyglądał się pracy dwóch kucharzy. Tutaj coś dodali, zrolowali tam pokroili, a na koniec podali na tacy. Wtem jeden z nich powiedział do drugiego:
- Patrz, Harry raczył się pojawić. - i pokazał ruchem głowy, na coś znajdującego się z Louisem. Młody chłopak nic nie mógł poradzić na to, że był tak leniwy, że nawet mu się nie chciało obrócić, więc cierpliwie czekał na obrót spraw. Zaraz z jego lewej strony szybko przemknął wspomniany "Harry". Był wysoki, to niewątpliwe, oraz miał brązowe loki. Ubrany był w czarny strój, taki sam jak noszą inni kucharze, który delikatnie opinał jego sylwetkę, bardzo szupłą, swoją drogą. Kiedy Louis się przyłapał na tym, że przygląda się mu trochę za długo, spuścił wzrok, ciesząc się w duchu, że brunet cały czas stoi do niego tyłem.
- A ty, niczego nie jesz? - odezwał się nieznajomy, ale cholernie seksowny głos. Tomlinson podniósł głowę i o kurwa. To Harry. Miał oczy koloru niespotykanie instensywnej zieleni, w której Louis się zahipnotyzował. Być może Harry się zatracił w przenikliwej, niebieskiej barwie tęczówek szatyna. Obaj zastygnęli w bez ruchu, naprawdę gubiąc się w swoich spojrzeniach. Stali tak według nich nieskończoność, a w rzeczywistości może pół minuty? W końcu Louis się otrząsnął i chrząknął cicho, przerywając kontakt wzrokowy.
- Nie, nie jestem głodny. Dziękuję. - szatyn odpowiedział, na wcześniej zadane pytanie.
- Co? - Harry nadal uporczywie wpatrywał się w Louisa.
- No pytałeś, czy niczego nie jem, więc odpowiadam.
- A okej, przepraszam, po prostu zapatrzyłem się w twoje oczy, są piękne. - brunet oparł się dwoma rękami o blat. Tomlinson z koleji, zarumienił się, bowiem nie był przyzwyczajony do szczerych komplementów. Opuścił lekko głowę, przygryzając wargę. W wyniku tego ruchu, grzywka mu lekko opadła na czoło, ale nie przejmował się tym. Harry jednak, powolnym i delikatnym ruchem, poprawił mu niesforny kosmyk włosów, przypadkiem zahaczając opuszkami palców o policzek. Dla Louisa to było magiczne. Ten dotyk był magiczny. Taki czuły i... Szczery. Zawsze były to wymuszone gesty, tylko ze względu na jego majątek rodzinny. Teraz czuł się wyjątkowo. Lekko wtulił się w dłoń bruneta i przymknął oczy. Ten się rozczulił na ten widok, ponieważ według niego, siedzący przed nim szatyn był piękny. Uroczy. Delikatny. Dla Harrego, idealny.
- Jak masz na imię? - zapytał ni to szeptem ni to normalnyn głosem.
- Louis. Louis Tomlinson. - odpowiedział wręcz rozanielony niebiesooki, gdyż Harry nadal głaskał jego policzek. Styles na te słowa zaprzestał swoich ruchów, a Louis otworzył oczy zdezorientowany.
- Dlaczego przestałeś? - popatrzył na niego smutno.
- Ponieważ jesteś synem mojego szefa, tak jakby. - odpowiedział Harry, zabierając się za robienie sushi.
- No i?
- No i to, że pewnie masz już piękną dziewczynę, a ja nie chcę robić sobie nadziei. A poza tym, nie wiem czy jestem na twoim pozomie. - rzekł Harry.
- Co masz na myśli?
- To, że ja jestem tylko kucharzykiem, a ty tym wyżej postawionym w hierarchii.
- Aj tam, skończ pierdolić, Harry. Nie zamierzam ludzi wybierać po zamożności, tylko po charakterze. A poza tym, nie mam dziewczyny. Jestem gejem. - wzruszył ramionami Tomlinson.
- Ale patrz, ty nawet znasz moje imię, chociaż ci go nie podawałem! - z sarkastycznym oburzeniem powiedział brunet.
- Nie, wróć. Gdybyś się nie spóźnił to bym pewnie nie znał twojego imienia. Twoi wspólnicy potrafią wyrazić zachwyt, że spóźniony kolega właśnie przyszedł. - zaśmiał się Louis. - ale nadal nie znam twojego nazwiska.
- Styles. Harry Styles. - powiedział kręconowłosy, unosząc na chwilę głowę, żeby posłać Tomlinsonowi ciepły uśmiech. Naprawdę miło go zaskoczył fakt, że dziecko Tomlinsonów to nie jakiś skończony dupek, tylko jest miły, piękny, zabawny, uroczy... i wiele innych epitetów Harry mógłby wymyślać.
Louis wstał od stołu, tylko dlatego, że musiał iść skorzystać z toalety. Nie chciało mu się iść do posiadłości, bowiem była ona na drugim końcu ogrodu, więc poszedł do toalet, które były na potrzeby imprezy rozstawione na końcu czegoś na styl lasku. Była to jedyna, nieoświetlona część ogrodu - właśnie ten lasek. Kiedy zrobił co miał zrobić, wracał na skróty przez ciemną część ogrodu. Nagle coś (albo raczej ktoś) go przyszpilił do najbliższego drzwa i zakrył mu usta dłonią, aby był cicho. Louis rozpoznał w świetle poświaty, że jego "oprawcą" jest Styles. Rozluźnił się nieco, jednak nadal czuł niepokój. Przecież prawie nie znał tego człowieka!
- Nie bój się Louis, nic ci nie zrobię. - Harry powiedział niezwykle ciepłym, ale też seksownym tonem, tuż przy uchu Tomlinsona. Tego z koleji przeszły ciarki, bo cholera, Styles jest cholernie przystojny, a w tym fartuchu kucharskim to już w ogóle. Do tego oczywiście pociągał go charakter bruneta. Może nie rozmawiali zbyt długo, ale Louis miał niezwykłą zdolność do rozpoznawania ludzi.
Styles jedną ręką owinął szatyna w pasie, przyciągając blisko do siebie, a drugą dłoń położył na polikczku Louisa, gładząc go kciukami. Oparł też swoje czoło o te należące do Tomlinsona i przymknął oczy. Louis się temu przyglądał z zaciekawieniem i fascynacją. Fascynowało go to, że Harry jest taki delikatny wobec niego, a gesty nie są wymuszone, tylko takie... prawdziwe, na swoim miejscu. Wtem, gdy tak stali oświetleni tylko przez światło księżyca, sami pośród zieleni, Harry niepewnie musnął kącik warg Louisa. Ten przymknął oczy, na to niezwykle błogie uczucie. Styles jeszcze kilkakrotnie powtórzył ten gest. Louis się rozpływał w jego ramionach. Brunet tym razem zahaczył zębami o dolną wargę Louisa, a ten cicho jęknął na to doznanie. To było tak niewinne, a jednocześnie takie gorące i podniecające. W końcu Harry złożył delikatny i niepewny krótki pocałunek na wargach szatyna. Oby dwu przeszły ciarki. Styles widząc, że Louis go nie odepchnął, tym razem nieco mocniej naparł na jego usta. Zaczęli poruszać nimi w wolnym tempie, idealnie się zgrywając. Delektowali się tą chwilą. Z pomiędzy ich warg raz po raz wychodziły westchnięcia i ciche jęki. Louis ułożył swoje dłonie na torsie Harrego, lekko jeżdżąc po nim i zataczając kółka. Brunet za to, cały czas trwał z ramieniem owiniętym wokół pasa młodszego, oraz z dłonią gładzącą jego policzek. Pocałunek skończyli dopiero wtedy, kiedy zabrakło im tchu. Popatrzyli na siebie, w blasku księżyca, który przedzierał się przez korony drzew. Oddychali głęboko, z lekkimi uśmiechami na twarzach. W pewnym momencie Louis po prostu wtulił się w Harrego. Ten z przyjemnością oddał gest, chowając głowę zagięciu szyi Tomlinsona. A Louis? Louis po prostu wiedział, że teraz pozostanie na zawsze w tych ramionach.
LARloveRY69
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top