11.Doctor||Larry
Opis: Louis Tomlinson to sławny piłkarz, który jak każdy inny, musi chodzić na badania rutynowe.
___
Niebieskooki szatyn z gniewną miną i ciągłym fukaniem pod nosem, pchnął szklane drzwi do prywatnej kliniki. Tak samo, jak każdy inny jego kolega z drużyny, musiał mieć wykonane badania kontrolne. Nie wiedział po co to komu. On czuje się zdrowy.
Szatyn nie znosi lekarzy, przychodni i szpitali. Zawsze jest tutaj niewyobrażalnie sterylnie, a każdy zachowuje się tak, jakby zaraz miał umrzeć. Dodatkowo, Tomlinson był ostatni na liście, co gwarantowało mu siedzenie przynajmniej do dwudziestej w tym znienawidzonym miejscu.
Mruknął do recepcjonistki swoje nazwisko, a ta tylko ze sztucznym uśmiechem powiedziała, żeby usiadł w poczekalni i cierpliwie poczekał aż poprzedni pacjent wyjdzie.
Louis od niedawna jest w reprezentacji narodowej, tym samym pierwszy raz będzie w gabinecie u niejakiego "Stylesa", do którego należała owa klinika. Podświadomie miał nadzieję, że doktor nie będzie jakimś siwiejącym starcem po pięćdziesiątce, który tylko marzy o młodych, wysportowanych ciałach. Na samą myśl, Louisa przeszedł dreszcz obrzydzenia.
Czas w poczekalni sztynowi dłużył się niemiłosiernie. Spojrzał na zegarek. Dwudziesta czterdzieści trzy. Cudownie. Przetarł twarz dłońmi, poprawiając się na krześle. Chwilę później, z gabinetu wyszedł jego kolega z drużyny, który powiedział mu, że może już wejść do gabinetu doktora Stylesa. Niebieskookiemu przewróciło się w żołądku, ale twarz nadal pozostała kamienna. Wstał z niewygodnego krzesła w poczekalni i skierował się w stronę sterylnego gabinetu lekarskiego.
Wszedł do białego pomieszczenia, mrucząc ciche „dobry wieczór" i z opuszczoną głową usiadł na krześle po drugiej stronie biurka lekarza. Dopiero po chwili uniósł wzrok na doktora Stylesa. Zastygł w miejscu. Przed nim siedział jebany grecki bożek. Nieco dłuższe włosy, spięte w niechlujnego koka, z którego uciekało kilka falowanych kosmyków, delikatne a zarazem tak męskie rysy twarzy i duże dłonie, które w tym momencie trzymały długopis, a oczy wiernie podążały za tekstem na kartce papieru.
- A więc... - zaczął doktor, wyciągając kartotekę Louisa, jednak nadal nie podnosząc wzroku znad papierów. Szatyn uznał ten głos za niesamowicie kojący; głęboki, lekko ochrypły, ale nadal miękki. - ...Louis Tomlinson. - dopiero teraz uniósł spojrzenie na pacjenta. Zamarł. Przecież on jest tak kurewsko piękny. Przebiegło brunetowi przez myśl. Zaraz jednak odgonił to, a zamiast tego powtarzał w duchu; bądź profesjonalny!
Przełknął niezauważalnie ślinę i znowu spojrzał na papiery, chcąc uspokoić się. Szatyn w tym czasie bawił się palcami, patrząc na nie. Nadal nie wiedział, czego ma się spodziewać. Postanowił zapytać.
- Doktorze? - zaczął, aby zwrócić jego uwagę. Próbował wyłączyć jego perwersyjny mózg, który podsuwał mu obrazy z pornoli, które rozgrywały się w podobnych okolicznościach. - Właściwie na czym będą polegały te badania? - Styles popatrzył na niego i w środku rozpływał się, bowiem szatyn wyglądał na zagubionego w tej sytuacji.
- Wiesz... - popatrzył na niego i nawet nie wiedział dlaczego nie zwrócił się do niego per „pan". - ... coś w rodzaju... bilansu? - nie wiedział jak to wytłumaczyć Louisowi. - Nie wiem, sam zobaczysz. - wzruszył ramionami.
Cóż, Tomlinsona tym nie uspokoił, bowiem nie znosił szkolnych bilansów. Jakaś stara baba, która go maca i mówi, że ma zbyt kobiece biodra. On lubił swoje biodra i tyłek, które idealnie prezentują się w spodniach do piłki nożnej.
- Dobra, najpierw cię osłucham. - oznajmił doktor. - Ściągnij koszulkę i podejdź do mnie. - zielonooki miał świadomość, że mógł powiedzieć szatynowi, aby po prostu uniósł lekko materiał, tak jak to postępował z innymi pacjentami, ale co jeśli on chciał po prostu popatrzeć na jego ciało?
Tomlinson wykonał to zadanie. Styles powstrzymywał się od zaczęcia się ślinić patrząc na to, jak jego mięśnie napinają się przy ściąganiu koszulki. W myślach pogratulował sobie genialnego pomysłu.
Szatyn podszedł nieco bliżej lekarza, jednak zachowując jednak jakiś metr odstępu od jego fotela.
- Podejdź bliżej, Louis. - przywołał go gestem ręki. Ten niepewnie podszedł, czując się nieco obnażonym. Styles widząc, że będzie musiał w nieskończoność prosić pacjenta, żeby ten podszedł bliżej, nie widząc innego sposobu, przyciągnął go za szlufki od spodni. Szatyn wydał zaskoczony, nieokreślony dźwięk, stojąc w bezruchu. Kiedy Styles wyciągał palce zza szlufek, delikatnie, niemal niewyczuwalnie zahaczył o jego nagą kość biodrową. Louis nieco zadrżał na ten gest. Popatrzył na doktora i to był zły pomysł, bo z jego perspektywy wyglądało to tak, jakby ten drugi miał mu zamiar zrobić loda. Przełknął ślinę, próbując wejść w mentalną konwersację ze swoim penisem, kulturalnie prosząc go o pozostanie biernym.
Lekarz założył stetoskop na uszy, biorąc słuchawkę do prawej ręki. Przyłożył ją w okolice serca Tomlinsona, a ten zadrżał na uczucie zimnego metalu na skórze. Styles jakby odruchowo przeniósł drugą dłoń na biodro niebieskookiego, a w miejscu gdzie jego ręka stykała się ze skórą pacjenta, pojawiła się gęsia skórka.
Podczas, gdy Styles przenosił słuchawkę stetoskopu po lekko umięśnionej klatce piersiowej Louisa, przypadkowo oprócz metalu, Tomlinson czuł opuszki palców doktora, który (powtarzam) przypadkowo tak akurat trzymał stetoskop.
- Weź głęboki wdech. - polecił, przysłuchując się pracy płuc. Ten zrobił to, wypuszczając długo powietrze. - Okej, super, jeszcze raz. - rzekł, dalej słuchając jego oddechu w klatce piersiowej.
Styles nieustannie kciukiem lewej dłoni muskał bok niebieskookiego. Tomlinson niemal drżał pod jego dotykiem.
- Odwróć się. - powiedział, ale jednocześnie sam chwycił jego biodra, odwracając go tyłem do siebie. Teraz widokiem, który miał przed sobą, był dokładnie idealny tyłek szatyna. Bojąc się o wzwód, wstał z fotela, stając za Louisem. Lekarz popatrzył przed siebie. Na ścianie na przeciwko nich, była umywalka do dezynfekcji rąk, a nad nią duże lustro. Harry popatrzył na twarz niebieskookiego w lustrze. Miał spuszczony wzrok i wydawał się nieco speszony. Urocza istotka.
Tym razem przyłożył stetoskop do pleców Louisa. Poczuł i zobaczył, jak jego mięśnie spinają się. Ten widok był niesamowicie gorący. Kiedy osłuchał go z drugiej strony, siadł z powrotem do biurka. Louis wyczuł, że to badanie skończyło się, więc odwrócił się.
- Doktorze, mogę się już ubrać? - zapytał.
- Nie. - odpowiedział prosto. - Jeszcze muszę sprawdzić twoją postawę. - dodał, zapisując coś w papierach. - Masz bardzo szybkie tętno... - powiedział jakby do siebie. - No nic, zmierzymy potem jeszcze ciśnienie. - rzekł i ponownie stanął, ale tym razem przodem do Louisa. Stali na wyciągnięcie ramion.
Styles przyglądał się klatce piersiowej Tomlinsona, próbując skupić się na rzeczywistej ocenie postawy. Szybko ją ocenił i teraz tylko udawał, że to robi, przyglądając się po prostu ciału piłkarza. Położył swoje dłonie na jego ramionach, jadąc nimi w dół rąk, niby coś sprawdzając. W miejscu, gdzie Styles dotknął, pojawiała się gęsia skórka. Zielonookiego to satysfakcjonowało.
Tym razem sam obrócił szatyna, chwytając jego biodra. Teraz stali tak samo jak chwilę wcześniej, podczas osłuchiwania. Wzrok Tomlinsona nieustannie był wbity w podłogę. Styles popatrzył na nich w lustro i podobało mu się to, co widzi. Niebieskooki wydawał się zagubiony w sytuacji, ale to powodowało, że był niesamowicie uroczy.
Doktor dłońmi, które nadal trzymał na biodrach piłkarza, przejechał w górę, po jego bokach. Louis zadrżał pod tym dotykiem. Zastanawiał się, czy Styles zaraz zdiagnozuje u niego Parkinsona. Potem położył dłonie na jego łopatkach, czując wyraźnie spięte mięśnie. Przejechał swoimi dużymi, ciepłymi dłońmi w górę, zatrzymując się na miejscach, gdzie szyja stykała się z barkami. Ponownie popatrzył w lustro. Niebieskooki nieustannie miał wzrok wbity w podłoże. Brunet pod pretekstem tego, że inaczej nie może sprawdzić czy ma prosty kręgosłup, uniósł jego głowę tak, że chcąc nie chcąc musiał patrzeć w lustro. Prawdziwym powodem tego gestu było pokazanie Louisowi, jak cudownie razem wyglądają. Styles złapał z nim kontakt wzrokowy w lustrze i uśmiechnął się lekko do szatyna. Ten jednak nadal wyglądał jak zagubiony kotek.
W gabinecie panowała względna cisza. Jednak w głowie Louisa słyszał swoje tętno, krew szumiącą w żyłach i swój przyspieszony oddech. Kręciło mu się w głowie od tych niewinnych gestów.
- Jesteś bardzo spięty. - Styles zamruczał mu do ucha, następnie dmuchając w jego szyję gorącym oddechem.
Zielonooki zaczął zataczać małe kółeczka kciukami, nadal trzymając dłonie w tym samym miejscu. To jednak ani trochę nie rozluźniło Tomlinsona. Wręcz przeciwnie; przełknął niezauważalnie ślinę i modlił się, żeby Styles zakończył te słodkie tortury, bo zaraz straci nad sobą kontrolę.
- A wiesz co jest dobre na rozluźnienie? - wychrypiał retorycznie. Nic więcej nie mówiąc, zaczął jechać swoimi dłońmi w dół pleców Louisa, napawając się jej gładkością. Nie mogąc się powstrzymać, przytknął swoje usta do łopatki szatyna, składając tam motyli pocałunek. Niebieskooki na ten niespodziewany gest, wciągnął głośno powietrze.
Styles jedną ze swoich dłoni zatrzymał na biodrze szatyna, a drugą zjechał na krocze niebieskookiego, ściskając je lekko. Louis westchnął, odchylając głowę do tyłu, kładąc ją tym samym na ramieniu Stylesa. Brunet był niezmiernie ucieszony, kiedy Tomlinson po prostu oddał się pieszczocie. Spojrzał swoimi zielonymi tęczówkami na ich odbicie w lustrze i okej, to było bardzo gorące. Twarz szatyna była błoga, z lekko uchylonymi ustami. Kiedy ponownie wytworzył tarcie na jego penisie, niebieskooki nieświadomie przeniósł swoją dłoń do tyłu, wczepiając ją w brunatne kosmyki Harry'ego, doszczętnie niszcząc jego koka. Cieszyła go ta reakcja. Styles przysunął jeszcze bliżej szatyna tak, że nie było pomiędzy nimi przerwy. W wyniku tego ruchu, Tomlinson mógł poczuć erekcję zielonookiego na swoim tyłku. Kręconowłosy zaczął pieścić równocześnie szyję piłkarza, obdarzając ją pocałunkami, co jakiś czas mrucząc na uczucie lekko szarpanych kosmyków.
Kiedy brunet palcami już chciał rozpinać rozporek Louisa, w gabinecie rozległo się pukanie. Pierwszym, który oprzytomniał, był Tomlinson, który od razu odsunął się od lekarza na wyciągnięcie ramion, stojąc tyłem, prosto jak struna. Był cały czerwony na twarzy, a jego włosy były w nieładzie. Dodatkowo był podniecony, a jego męskość była twarda i skrępowana przez materiał ciasnych rurek. Styles dopiero po chwili zorientował się w sytuacji i pospiesznie założył stetoskop na uszy, przykładając słuchawkę do pleców Louisa. Doktor przeczyścił gardło i głośno powiedział „proszę" do osoby stojącej za drzwiami.
Do gabinetu weszła pielęgniarko - recepcjonistka. Harry pokazał jej gestem dłoni, aby jeszcze nie mówiła, bo przecież on osłuchiwał pacjenta. Kątem oka popatrzył na nią i zobaczył, że ta bezczelnie lustruje wzrokiem tors Louisa. Jego Louisa. Zacisnął mocniej dłoń na słuchawce, czując zazdrość.
- Może się pan ubrać, panie Tomlinson. - odezwał się do niebieskookiego, który po tych słowach podszedł z drugiej strony biurka, do krzesła, na którym była przewieszona jego koszulka. Pospiesznie ubrał ją, siadając na siedzeniu.
- W czymś ci mogę pomóc, Katherine? - odezwał się napiętym tonem tym razem w stronę blondynki, która przeniosła swój wzrok z piłkarza na doktora. Harry usiadł na swoim fotelu i bardziej wsunął się pod biurko, chowając swojego stojącego członka tak, aby był niewidoczny dla kobiety.
- Panie doktorze, przyniosłam raporty z dzisiejszego dnia tym samym skończyłam pracę na dziś. - obwieściła Kate, po czym podeszła do biurka, zostawiając na nim kilka kartek.
- Dobrze, dziękuję. Możesz iść do domu. - powiedział bezuczuciowo Styles, chcąc się jej jak najszybciej pozbyć. Nie raz zostawał po godzinach i sam zamykał klinikę.
- Do widzenia, doktorze. - powiedziała, a odchodząc od biurka, spojrzała na Louisa, puszczając do niego oczko i wpychając mu w dłoń karteczkę ze swoim numerem telefonu (kto nosi wszędzie karteczki ze swoim numerem?¿)
Szatyn odprowadził ją wzrokiem do drzwi, będąc osłupiałym, bo nie wiedział co tu się właśnie odpierdoliło. W tym czasie, zielone tęczówki ciskały gromami w profil Tomlinsona.
- Jasne, umów się z nią. - powiedział, a niemal warknął Styles. Te słowa wybudziły Louisa z transu.
- Co? - powiedział nieprzytomnie, patrząc na lekarza.
Zaraz jednak zorientował się o co chodzi i spojrzał na karteczkę w swojej dłoni. Prychnął z pogardą i podarł ją na części, podchodząc do kosza, następnie wyrzucając ją. Styles patrzył na to dumny. Szatyn usiadł z powrotem na krześle po drugiej stronie biurka, nie bardzo wiedząc co zrobić ze sobą.
- Ściągaj tę koszulkę. - powiedział stanowczo.
- Ale przecież... - zaciął się Louis. - K-kazałeś mi... - niebieskooki nie rozumiał tej sytuacji.
- Tak, kazałem ci, bo ta suka cię pożerała spojrzeniem. - wywrócił oczami. - A poza tym nie skończyłem badań. - ostatnie słowo było powiedziane dziwnie.
Tomlinson bił się z myślami. Jeśli ściągnie ten materiał z siebie, da jednoznaczny znak uległości Stylesowi. Cholera, nad czym on się zastanawia. Niepewnie uniósł rąbek koszulki, ściągając ją. Harry oblizał usta.
- Chodź tu. - powiedział i przywołał Louisa gestem do siebie.
Ten z lekkim wahaniem stanął przed brunetem, który przyglądał się torsowi szatyna. Niebieskooki wiedział, że ta wizyta dawno przekroczyła granice moralności. Jakoś nie przeszkadzało mu to.
- Odwróć się. - rozkazał, stając w tej samej pozycji co przed wizytą Kate. - Na czym my to... - mówiąc to, jechał w dół dłońmi po jego torsie. Louis tym razem nie pozostał bierny, ocierając się tyłkiem o zielonookiego za sobą. Ten westchnął. - Ktoś tu się robi odważny... - wymruczał wprost do jego ucha. Kiedy szatyn poczuł, że jego męskość jest ponownie stymulowana, spomiędzy jego warg uciekł cichuteńki jęk. Jego jedna ręka umieszczona była na lokach wyższego, a druga mało świadomie zakryła dłoń Harry'ego, która znajdywała się na jego kroczu.
Zielonooki rozpiął jego rozporek, zsuwając jego superciasne rurki do kolan. Styles wsłuchiwał się w przyspieszony oddech Louisa. Ten z kolei, mając odchyloną głowę, zaczął całować i skubać zębami linię szczęki bruneta. Harry wydał z siebie mruk aprobaty. Zanim zsunął jego bokserki, skupił się na czymś innym. Mianowicie chwycił mocno szatynowe włosy, odchylając głowę niebieskookiego do tyłu, a ten wydał z siebie zaskoczony jęk, bądź co bądź, uwielbiał być traktowany brutalnie. W następnej chwili, Styles nie luzując uścisku na karmelowych kosmykach, połączył ich usta w namiętnym pocałunku. Możliwe, że pierwsze zetknięcie ich warg powinno być delikatniejsze i w innych okolicznościach, ale im to zupełnie nie przeszkadzało. Całowali się niesamowicie niechlujnie, ale w tym było coś brawurowego i ostrego.
Harry, nie odrywając swoich ust od tych należących do Louisa, wziął jego męskość w dłoń. Ten ruch był niespodziewany, więc Tomlinson westchnął w jego wargi. Zielonooki uśmiechnął się cwaniacko. Zaczął pracować na jego długości jedną ręką, co i tak było (według szatyna), cudowne. Po chwili zakończył ich pocałunek, przygryzając dolną wargę Louisa, a w następnej chwili, obrócił niższego przodem do siebie, klękając przed nim i biorąc do ust jego penisa. Niebieskooki nie wiedział co się dzieje, był otumaniony tym wszystkim. Ledwo kontaktował ze światem zewnętrznym. Liczyło się tylko uczucie ust Harry'ego wokół jego męskości. Zielonooki sprawiał, że Louis szaleje. Brał go całego, niemal dotykając nosem podbrzusza, jednocześnie wbijając palce w idealny tyłek szatyna. Niższy wplótł swoje palce w loki Stylesa, ciągnąc je lekko i masując skórę głowy.
Nie przerywając swojej pracy, Harry uniósł swoje zielone tęczówki do góry. Zobaczył niesamowicie gorący widok; Louis miał uchylone usta, spomiędzy których wydostawały się westchnienia i jęki przyjemności, jego karmelowe kosmyki sterczały w nieładzie, a na policzkach gościł intensywny róż, symbolizujący rozpalenie i pożądanie. Styles był dumny, że to on doprowadził szatyna do takiego stanu zrujnowania.
Kiedy czuł, że niebieskooki jest blisko, zaczął pracować jeszcze intensywniej językiem, a dodatkowo zassał policzki. To sprawiło, że szatyn osiągnął mocny orgazm, a zielonooki połknął wszystko, co Louis mu zaoferował. Spojrzał w zamglone oczy szatyna i nie przerywając tego kontaktu wzrokowego, oblizał usta. Widząc, że ten ledwo stoi na nogach, podniósł się z kolan, podtrzymując go w talii. Niższy przyciągnął go do pocałunku, za bardzo nie głowiąc się nad tym, że przed chwilą w tych ustach była jego sperma.
Harry wciągnął na tyłek szatyna bokserki i spodnie, po czym ostatni raz złożył pocałunek na jego wargach.
- Nawet nie wiesz ile jest niegrzecznych rzeczy, które chciałbym z tobą zrobić. - chrypiał mu do ucha, a Tomlinson się rumienił. To wcale nie tak, że przed chwilą jęczał perwersyjnie jego imię. - Możliwe, że nawet tu, na tym biurku, mógłbym doprowadzić cię do najlepszego orgazmu w twoim życiu, ale musimy dokończyć badania. - I tak, Styles zjebał tę zbereźną mowę ostatnim członem zdania.
- Jeszcze ciśnienie i badanie wzroku. - powiedział, patrząc mu w oczy, po czym poklepał po policzku. - Siadaj tam. - wskazał na kozetkę. Szatyn wykonał polecenie, powoli dochodząc do siebie po orgazmie.
Lekarz był uśmiechnięty i twardy. Styles wysunął jakąś szufladę i wyciągnął z niej ciśnieniomierz. Podszedł do niebieskookiego i wsadził mu rękaw na ramię. Louis w dłoni trzymał pompkę i posłusznie ją ściskał. Popatrzył na zielonookiego i zobaczył jego stojącą męskość.
- Może ci p-pomóc? - zadał pytanie nieśmiało Tomlinson.
- Spokojnie, jesteś zmęczony. - zielonooki położył dłonie na jego policzkach. Kiedy zobaczył powątpiewający wzrok Louisa, dopowiedział: - Może następnym razem.
Niebieskooki pokiwał głową w zrozumieniu i powstrzymał wkradający się uśmiech na jego twarz, bo cholera, Harry zaproponował kolejne spotkanie. Brunet uśmiechnął się lekko i pocałował go w nos.
Popatrzył na wskaźnik ciśnienia i zobaczył nieco wyższy wynik niż norma. Zmarszczył brwi.
- Nie miałeś wcześniej odnotowanego nadciśnienia? - zadał pytanie.
- Nie, dopóki mnie nie badał seksowny pan doktor. - powiedział zadziornie Louis, przygryzając wargę.
- Seksowny, huh? - poruszał śmiesznie brwiami Styles. - Dobra, ściągnij to. - odezwał się po chwili, przechodząc do kolejnego badania.
Szatyn ściągnął ciśnieniomierz i oddał go lekarzowi, a ten po schowaniu urządzenia, wyznaczył miejsce, gdzie ma stanąć niebieskooki. Ten wykonał posłusznie polecenie i zakrył jedną dłonią prawe oko, patrząc na tablicę z literkami.
- „D" „A" „T" „E" - czytał głośno Louis. Teraz zakrył drugie oko. - „W" „I" „T" „H" „M" „E". - skończył i nie wiedział czy to przypadek czy specjalnie.
- Proszę? - dodał Harry, patrząc wyczekująco na Tomlinsona.
Niebieskooki uśmiechnął się szeroko i Styles odetchnął z ulgą, znając doskonale odpowiedź.
Po tej randce była kolejna.
I kolejna.
I kolejna.
Dopiero po ślubie przestali je liczyć.
LARloveRY
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top