Liceum - czyli najgorszy okres u dziecka w życiu każdego rodzica

Szesnastoletnia dziewczyna uważnie wpatrywała się w oczy swego przeciwnika. Nie mogła uwierzyć, że już w pierwszym tygodniu szkoły przyjdzie jej walczyć oto co słuszne i to z największym gnojem jakiego widziała w swoim życiu. Takiego skurczybyka jeszcze jej świat nie widział. Myślał, że był panem świata, jednak ktoś go musiał sprowadzić na ziemię i tym kimś miała być ona. Może i była od niego drobniejsza, ale po coś trenowała te sztuki walki by umieć obronić się przed tymi, którzy uważali się za panów świata i uważali, że wszystko im wolno. 

-Jeszcze masz czas by się wycofać dziewczynko.

-Chyba śnisz skubańcu. 

-Cięty języczek ci nie pomoże bym potraktował cię lajtowo.

-No co ty nie powiesz. Mocny to ty jesteś, ale w gębie. 

-Żebyś nie przeceniła moich umiejętności mała. 

-Dla twojej wiadomości  żółtodziobie, mam 174 cm wzrostu i jesteś ode mnie wyższy tylko o pół głowy więc się nie wywyższaj!

-Więc pokaż na co się stać dziewczynko.

-Mówisz i masz, chłoptasiu.

Brunetka pierwsza niespodziewanie dokonała ataku na swym przeciwniku uderzając go pięścią w twarz.

-Ten siniak będzie się pięknie komponować z twoją naturą.

-Jeszcze pożałujesz.

Efektywnie unikał ataków dziewczyny a wokół nich utworzyła się zainteresowana wynikiem ich potyczki liczni gapiowie.

-Nie uciekaj tylko walcz tchórzu!

-Co się tu dzieje?!

W pewnym momencie nadejście nauczyciela przerwało wydarzenie i wszyscy rozeszli się w popłochu.

-Wasza dwójka, do gabinetu dyrektora, natychmiast!

Dwójka towarzystwa nie miała wyboru i powłóczyła się za nauczycielką. Dziewczyna dopiero teraz gdy opadła w niej adrenalina, poczuła, że boli ją prawy nadgarstek. Widocznie użyła zbyt dużo siły i źle wymierzyła cios, skoro odczuwa teraz jego skutek. 

Pół godziny później....

-Po tobie chłopcze mogłam się tego spodziewać, ale nie po tobie młoda damo. 

-Ja się tylko broniłam proszę pani. Nie mogłam udawać tchórza i nie stawić czoła problemowi. Nie tego uczył mnie ojciec. 

-Jestem pewna, że jest on innego zdania panienko Zaro. Oczywiście z twoimi rodzicami Michael jak zwykle nie można się skontaktować.

-Mówiłem pani, że ojciec jest w trasie koncertowej zaś matka obecnie pracuje poza miastem. 

-A powinni bardziej cię kontrolować chłopcze i ukrócić twoje wybryki. 

Chłopak wzruszył tylko ramionami. 

-Mogę zatem już iść?

-Tak, lecz pamiętaj, że jeszcze jeden tego typu wybryk i zostaniesz zawieszony w prawach ucznia.

-Tak, tak, jasne. Znam te śpiewkę. 

Wyszedł z pokoju niewiele przejmując się tym co mówiła do niego ta kobieta. I tak jak zwykle postąpi jak uważał, a takie groźby słyszał już nie raz. 

-Ja też mogę już iść?

-Tak. Tylko uważaj by więcej nie wpakowywać się w tego typu sytuację i pamiętaj, by trzymać się z daleka od Michaela. Nie chce by sprowadził tak zdolną uczennicę jak ty na złą drogę. 

-Rozumiem. Do widzenia. 

Brunetka opuściła gabinet dyrektorki czując ulgę. To nie jej wina, że ten świat wymagał sprawiedliwości i to nie koniecznie słownej. Tam gdzie nie działają słowa, trzeba niestety użyć czasami argumentu siły, chodź wiedziała, że to tylko niepotrzebnie czasami powiększa źródło konfliktu, ale tym razem sprowokował ją tak, że nie umiała się powstrzymywać. 

-Michael Fontaine... Uważa się za ósmy cud świata tylko dlatego, że jego ojciec jest sławny...

Wystarczyło tylko kilka dni w nowej szkole by zauważyła, że wśród dziewcząt tego liceum jest jakimś bożyszczem, na którego leci większość lasek. Czuła się jakby była bohaterką tych filmów, które uważała za głupie i nudne, które masowo lecą w telewizji i zapewniają rozrywkę wielu nastolatkom. Czy dorośli na serio uważają, że tak wygląda ich życie w szkole średniej? Może po części tak, ale nie róbmy z tego jakiegoś melodramatu. Wyszła ze szkoły i poszła prosto do domu, zatrzymując się po drodze w spożywczaku by kupić sobie tabliczkę czekolady mlecznej na pocieszenie tego skubanego dnia. Jak zwykle również w domu przywitała ją cisza, chodź wiedziała, że nie będzie trwała ona zbyt długo. 

-To ty Zaro?

-Cześć mamo. 

Z kuchni dało się słyszeć wesoły głos jej rodzicielki, chodź zdziwiło ją to. 

-Co ty mamo tak wcześnie w domu?

-Nie wiem co tak cię dziwi Zaro. Przecież dobrze wiesz jaki dziś jest dzień.

Nastolatka poczęła się zastanawiać, lecz nic nie przychodziło jej do głowy. Urodziny jej rodziców przypadają odpowiednio w styczniu i marcu. Ona sama urodziła się w październiku i został jeszcze do nich miesiąc. Nic też ważnego się nie wydarzyło, chyba, że... to to!

-Nie mów, że to dziś jest wasza rocznica ślubu?

-Czyli zapomniałaś. Miałam dziś przyrządzić dla nas kolacje niespodziankę i miałam mi pomóc. Ale skoro nie, to...

-Nie! Z chęcią ci pomogę. Tylko pójdę się najpierw przebrać. Taty zakładam jeszcze nie ma?

-Nie. Ma być dziś później. Inaczej kolacja nie byłaby niespodzianką. 

-Ok. 

Weszła do swojego pokoju na piętrze zrzucając z siebie brudne ciuchy, by ukryć ostatnie ślady walki z tamtym bufonem. Po chwili ogarnęła, że miała na swojej twarzy ślad zadrapania na policzku. 

-O shit... Zatłukę go. - wyszeptała.

Zawsze mogła się wytłumaczyć, że drapnął ją ich kot, który teraz leniwie wylegiwał się na kanapie. W końcu zeszła wiedząc, że i tak nie uniknie kazania, gdy tylko jej ojciec przekroczy próg domu. 

-Zaro! Co ci się stało w twarz?!

-Diego miał swoje humorki. Opatrzyłam już ją. Zejdzie mi w te parę dni. Nie masz się czym martwić mamo. - posłała jej uspokajający uśmiech nie chcąc jej niepokoić. 

Były właśnie w ostatniej fazie przygotowując dodatki w postaci sałatki, gdy nagle otworzyły się drzwi frontowe mieszkania. I pojawił się, można tak nazwać ,,pan domu". Gdy jego oczy skrzyżowały się z oczami Zary, twarz wydawała się być pozbawiona żadnego wyrazu.

-Zaro Sybil Zaidi. Widzę cię za chwilę w swoim gabinecie. 

-Rayan, o co tu...

-Nie martw się mamo. To nic takiego. 

Po dosłownie krótkiej chwili byli sami w zamkniętych czterech ścianach. 

-Dobry wieczór... tato.

-Miałem dzisiaj telefon ze szkoły. Podobno pobiłaś się z chłopakiem?

Stał na przeciwko niej, lecz nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. Zupełnie jakby założył na siebie maskę. Poczuła się w tej chwili tak głupio, chciała, żeby było już po wszystkim. 

-To prawda. 

Nigdy jeszcze nie widziała ojca zdenerwowanego i nie wiedziała, czego ma się spodziewać. Spuściła głowę i wpatrywała się w swoje nogi. To on zawsze jej powtarzał, że musi być silna i odważna, ale w tej chwili wszelka odwaga ją opuściła. 

-Nic ci nie jest?

-Hmmm?

Była zaskoczona nagłą zmianą tonu jego głosu. Zwłaszcza gdy jego dłoń dotknęła jej policzka.

-Nie mów, że to on ci to zrobił?

-Nie martw się tym. Jego oko gorzej wygląda. 

Na chwilę uśmiechnął się z satysfakcją.

-Na przyszłość proszę cię byś bardziej uważała córeczko. Nie chce by ci się coś stało. Zwłaszcza, gdy dowiaduje się, że moje jedyne dziecko pobiło się w szkole a ja siedzę na uczelni i nie mogę z niej wyjść nawet gdybym mógł. 

-Nie masz się czym martwić tato. W końcu uczyłam się sztuki od najlepszego. 

Zanim poszła do gimnazjum, jej ojciec nauczył ją jak skutecznie i szybko może bronić się przed chłopakami. W tej kwestii Rayan okazał się być bardziej nakręcony niż jego własny teść Filip. Chodź jego troska bardziej wynikała, by Zara była bezpieczna niż to, że była jego jedyną córeczką. Jednak nie zamierzał tak szybko oddawać ją żadnemu chłopakowi, co to to nie. Tak łatwo nie pozwoli żadnemu mężczyźnie jej zabrać. 

-Teraz mam ważniejsze pytanie. Co twoja mama robi w kuchni?

Na to pytanie nie można było zostać długo poważnym. Roześmiała się widząc jego zmartwione spojrzenie. 

-Gotuje dla was kolacje. 

-I pozwoliłaś jej to robić samej?

-Nie martw się. Pomagałam jej. Tato...

-Tak Zaro?

-Nie powiesz mamie o tym co się stało dziś w szkole?

-Nie powiem jeśli tego nie chcesz. To będzie nasza mała tajemnica. 

Pokiwała twierdząco głową i przytuliła go z całych sił. 

-Kochanie... Udusisz mnie. 

-Przepraszam. Może w takim razie idźcie zjeść waszą kolację a ja sobie coś zamówię na wynos. 

-Chcesz mnie rzucić na pożarcie lwu a sama uciekasz.

-W końcu to mama specjalnie dla ciebie gotowała... tatusiu. 

-Dobrze moja mała konspiratko. - wziął swój portfel i wyjął z niego banknot. - Reszta jest twoja. 

-Dzięki tato. - ucałowała go w policzek i wzięła pieniądze. - Miłej rocznicy. 

Jego oczy diametralnie się powiększyły. Wiedziała, że musi zapomniał i że będzie musiał jej matce dość długo w nocy to wynagradzać. Nie potrafiła się opanować wyobrażając sobie scenę jak ten będzie próbować wybrnąć z tej sytuacji. Usiadła przed komputerem i zamówiła ulubiony posiłek. Dostawca miał być za pół godziny a w jej domu było cicho. Ewidentnie za cicho. Chyba... się nie pozabijali. Jednak dzwonek do drzwi przerwał jej rozmyślania. Gdy jednak idąc do drzwi wejściowych zauważyła całującą się parę poczuła ulgę i obrzydzenie widząc swoich rodziców w namiętnym uścisku. 

-Już idę, już idę. - krzyczała do drzwi, gdy dzwonek zaczął być bardziej natarczywy. 

Otworzyła je i zobaczyła przed sobą niebieską paczkę z logo restauracji. 

-Pani Zara Zaidi?

-Tak. 

-Należy się 34....

Lecz zamilkł gdy ich twarze się spotkały. 

-To ty! Co ty tu robisz?!

Powiedzieli wręcz w tej samej chwili. W życiu by nie uwierzyła i myślała by, że śni. Przed nią stał ten głupek Michael. 

-Boże... za jakie grzechy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top