Eryk dostaje nauczkę

Dziś był piękny dzień, a przynajmniej taki wydawał się być dla ludzi dokookoła. Młoda właścicielka kawiarni patrzyła nieprzychylnym okiem na dość entuzjastyczną pogodę, która była zaprzeczeniem jej wewnętrznego nastroju. Wszystko co do tej pory budowała w poczuciu szczęścia, radości i miłości, nagle sypnęło nie wiedząc nawet kiedy. Lecz, żeby wszystko zrozumieć trzeba się cofnąć do początku i wszystko odpowiednio przeanalizować. Jednak Sucrette nie miała teraz do tego głowy. Musiała sama zająć się obsługą kawiarni, gdyż jej pracownica spóźniała się. Nie była to dla niej jakaś nową sytuacją, jednak zawsze miała dobry powód, więc nie zagłębiała się w to bardziej. O ile nie wpływa to na pracę kawiarni, wolała mniej wiedzieć niż wiedzieć zanadto.

- ,,O wilku mowa". – pomyślała, gdy w drzwiach zaplecza pojawiła się zdyszana czarnowłosa dziewczyna.

- Sorki za spóźnienie... Ja...

- Lepiej wkładaj fartuch i idź na salę. Muszę przyjąć dostawę.

- Tak jest... szefowo.

Ciężko oddychając rzuciła torbę do szafki i narzuciła na siebie roboczy fartuch udając się na miejsce pracy. Dambi była dość... specyficznym pracownikiem. Można powiedzieć, że dzięki jej pracy było wiadomo, że trzeba niestety trochę bardziej uzupełniać zapasy. Zapewne z każdej tego typu innej kawiarni czy restauracji została już by dawno zwolniona, jednak brunetka wiedziała sama, jak ciężko jest każdemu na samym początku wkroczyć na rynek pracy. Dzisiejsi pracodawcy oczekują kosmicznych wymagań i doświadczenia. Jednak jak masz je zdobyć gdy dopiero skończyłeś naukę a żaden nie chce się podjąć nauki takiej właśnie osoby. Albo ci którzy obiecują przyuczenie cię do miejsca pracy i nawet jak jesteś lepszy, to i tak wybierają osobę gorszą, jednak mającą jakieś doświadczenie pracownicze lub po prostu kontakty. Tak, kontakty... Dziś to wydają się one rządzić światem. Sama Sucrete mogła powiedzieć, że ma szczęście, że jej kariera po skończeniu studiów nie poszła w zapomnienie, a ona nie skończyła jako zwykły pracownik w podrzędnym muzeum, gdzie każdego dnia wyjaśniaj zwiedzającym, którzy podziwiają tego typu sztukę dosłownie wszystko a oni i tak w większości olewają te słowa. Była wdzięczna losowi, że dał jej taką szansę, jednak wówczas chyba wtedy zużyła cały limit szczęścia na najbliższe lata. Dziś może prowadzić swoją wręcz wymarzoną galerio-kawiarnię, współpraca z Danem daje jej potrzebny zastrzyk gotówki i uznania w zawodzie, ma godne zaufania pracownice, udało jej się wyjść z problemów finansowych, jej ,,opiekun od finansów" w końcu daje jej spokój. Czy można czegoś potrzebować więcej teraz?

- Sucrette... Sucrette... Na sali skończyły się właśnie babeczki.

- Są w lodówce Dambi.

Dziewczyna skutecznie wybiła ją z natłoku zbędnych myśli podczas rozkładania cotygodniowego zamówienia. Dobrze chociaż, że Hyun był dość wcześnie rano, by dostarczyć wyroby cukiernicze i sam je umiejętnie schować i zabezpieczyć, gdy ona rozliczała się z dostawcą. Zaoferował jej pomoc z rozładunkiem, jednak wiedziała, że on sam ma dość dostaw i przez nią mógłby mieć kłopoty. Pożegnała się z nim i próbowała uporać się z tym sama.

- Vbr... Vbr...

Sygnał wibracji wytrącił ją z rytmu. Dopiero po chwili odnalazła swój telefon leżący przy lodówce.

- Tak, Sucrette przy telefonie.

- Od kiedy zwracasz się do mnie tak oficjalnie?

- Sorka Chani, spodziewałam się telefonu z banku. Nie spojrzałam na ekran przed odbiorem. Coś się stało? Nigdy praktycznie nie dzwonisz tak wcześnie...

Nastała chwila ciszy i blondynka w końcu przemówiła.

- To nie jest rozmowa na telefon, proszę... Możesz przyjść do mnie na uczelnie?

- Na uczelnię?

Brunetka nie miała dobrych wspomnień odnośnie swojej ostatniej tam wizyty. Widziała te spojrzenia wykładowców na siebie. Biedna dziewczyna... zapewne tak musieli o niej myśleć. Jednak nie potrzebowała ich litości. Wszyscy byli w błędzie!

- Sucrette, jesteś tam?

- Tak. Dobrze, przyjdę. Jeśli to naprawdę takie pilne...

- W takim razie przyjdź do biura pana Lebarde. Dziś nie ma zajęć więc będziemy same. Do zobaczenia.

Sucrette naprawdę była zdziwiona telefonem Chani. Co prawda jej przyjaciółka zawsze była nieco skryta przed światem, jednak teraz to była tajemnica również dla niej. O co mogło chodzić? Nie mogła tak po prostu teraz wyjść i zostawić Dambi samej. Zerknęła szybko w grafik o której pracę zaczynała dziś jej druga pracownica Nina. Na szczęście dziewczyna ma dziś tylko jeden wykład, z którego przychodzi od razu pracować do kawiarni. Nie powinno być zatem problemu jeśli zostawi te dwójkę na chwile samych, gdy jest jeszcze mniejszy ruch. Tak więc gdy do pracy przyszła blondynka, szefowa po powiadomieniu dziewczyn ulotniła się z miejsca pracy kierując się na umówione miejsce. Dochodząc do celu wydarzenia ostatniego tygodnia poczęły ciążyć jej na duszy, dając sobie przypomnieć ze zdwojoną siłą po ponownym znalezieniu się w ich epicentrum. Kiedyś uwielbiała to miejsce z którym wiązały się najwspanialsze wspomnienia i momenty z jej studenckich lat. Jednak po ostatniej dyskusji z Muriel, z rektorem czy słuchania lecących oskarżeń z ust ludzi których w ogóle nie znała, nie sposób był by ów kompleks budynków nie kojarzył się jako źródło ucisku, bólu i niesprawiedliwości. Szybkim krokiem wbiegła po schodkach, unikając ciekawskich spojrzeń innych studentów i znalazła się w znajomych czterech ścianach. Pokój profesora Lebarda znajdował się na piętrze, więc dzięki Bogu uniknie przechodzenia koło gabinetu Rayana.
- Całe szczęście, że już jesteś.
Wchodząc po schodach natknęła się na znajomą blond gotkę.
- Wydawało się, że to coś ważnego, więc jestem jak najszybciej.

- Bardzo dobrze, chodźmy do mnie. Ściany mają uszy wszędzie.

Dyskretnie weszły do pokoju profesora, gdzie ku niespodziance, stała obca dla brunetki dziewczyna.

- Dzień dobry. – przywitała się z poważnym wyrazem twarzy.

- Dzień... dobry. Przepraszam panią, my chyba...

- Dobrze, że jesteś. Teraz możemy w spokoju porozmawiać.

Sucrette była niezwykle zaskoczona obecnością osoby trzeciej, którą widocznie Chani znała. Jednak jaki miała sens jej obecność?

- My się jeszcze nie znamy... - nastolatka o azjatyckich rysach twarzy zwróciła się w stronę zielonookiej. – Jestem Temida. Studiujr prawo – 5 rok.

Przedstawiając się wyciągnęła rękę na przywitanie, którą kobieta przyjęła i również ścisnęła.

- Temida? Czy to nie...

- Tak. Imię greckiej boginie sprawiedliwości. Mama była zakochana w twórczości starożytnych Greków i sądziła, że nadanie mi takiego imienia nakierunkuje moją przyszłość. Jak widać miała w tym sporo racji, chodź tym się nie kierowałam.

- Miło mi cię poznać. Jestem...

- Nie musisz mi się przedstawiać. Wiem kim pani jest... Sucrette.

- Żadna pani. Po prostu Sucrette.

- A więc Sucrette. Absolwentka Akademii Anteros na wydziale historii sztuki, właścicielka kawiarnio-galerii oraz partnerka profesora Zaidiego.

- Jak widać sporo wiesz... - odpowiedziała lekko zaniepokojona i coraz bardziej zaintrygowana jej postacią w tej chwili.

- Mam swoje źródła i wiem co się dzieje. To jest bardzo przydatne w mojej przyszłej karierze prawniczej.

- Rozumiem, jednak Temido pewnie wiesz, że nie mam najlepszego kontaktu z ....
- Nie masz co się martwić. Temu tu jestem, by pomóc.
- Nie rozumiem. Niby jak? – rzuciła pytanie w stronę Chani, która od początku rozmowy przysłuchiwała się ich wymianom zdań.
- Temida przyszła do mnie wczoraj bo wiedziała, że przyjaźnię z tobą i widziała twoją ostatnią rozmowę z Mariną. Powiedziała mi wszystko i razem doszłyśmy do wniosku, że musisz to wiedzieć a Temida zgodziła się to zrobić.
- To może ja zacznę od początku? – czarnowłosa usiadła na kanapie obok zaskoczonej całą tą sytuacją Su. – Nie zrozum mnie źle, ale tak się składa, że osobiście znam Marinę. Los tak chciał, że skończyłyśmy jedne liceum, jednak poszłyśmy na zupełne różne kierunki studiów. Ja wybrałam prawo a ona historie sztuki współczesnej. Obie mieszkamy w akademikach więc dość często się spotykałyśmy na imprezach itp. okolicznościach. Byłyśmy dobrymi koleżankami dopóki we wszystko nie wwaliła się ta jej współlokatorka. Nie obraź się Sucrette, jednak wiele dziewcząt z uczelni nadal leci na pana Zaidiego, mimo, że jest zajęty ale nie jest to dla nich przeszkodą. Wiedziałam, że zauroczył też Marinę. Jednak nie spodziewałam się, że sprawy się tak potoczą. Może i zachowywała się jak ofiara, jednak coś czułam, że jest nie tak. Znam ją dość dobrze, ale prawnik nie może kierować się osobistymi pobudkami czy uczuciami, więc musiałam zdobyć jakieś dowody. Poszłam więc do jej pokoju i podsłuchałam rozmowę Mariny i Lexi. Gdybym była dziennikarką, to byłaby dla mnie sensacja nie do pomyślenia. Ta dziewucha namówiła Marinę na tą całą sprawę a potem iście cały czas w zaparte i udawanie zagubionej duszyczki by bardziej uwiarygodnić swo...

- Słucham?!

Tego dla Sucrette było już za wiele. Słuchając Temidy cała gotowała się ze złości i nie mogła tego słuchać z taką aprobatą.

- Ona chyba na mózg padła i coś się jej pomyliło! Ta mała su... Przepraszam. Poniosło mnie. Jednak wierzyć mi się nie chce!

Brunetka nerwowo chodziła po gabinecie ciągle rzucając jakieś przekleństwa to pod adresem Mariny to pod Lexi...

- Przepraszam Temida, wiem, że to twoja przyjaciółka, ale...

- Już była... nasze koleżeństwo skończyło się już. Prawo jest prawem i nie mogę robić wyjątków nawet dla tak bliskich mi osób. Pan Zaidi jest nie winny i nie mogę pozwolić by ponosił takie konsekwencje przez głupi wybryk Mariny i Lexi. Widziałam cię kilka dni temu na uniwersytecie, jak wychodzisz od pani Paltry a potem jak spotykasz się z Chani. Wiedziałam kim jesteś, gdyż profesor Z ma twoje zdjęcie jako tapetę w telefonie. Przez przypadek raz zobaczyłam, gdy byłam wówczas z Mariną i podeszłyśmy z nią do profesora by mogła go o coś zapytać w związku z przedmiotem. Domyśliłam się, że mogę się z tobą skontaktować poprzez Chani... - spojrzała znacząco na asystentkę profesora od starożytności, która stała naprzeciwko nich. - ... i właśnie dlatego teraz tutaj jesteśmy.

Skończyła swój wywód zrywając się z miejsca i łapiąc dłoń Sucrette w jej tiku nerwowego chodzenia.

-Jestem tu by ci pomóc Sucrette. Nie wiem co zamierza prawniczka Mariny, jednak wiem, że taki prawnik w ogóle nie powinien istnieć. Chce na siłę zgnoić niewinne człowieka poprzez fałszywe oskarżenie jej klientki... To łamanie prawa o adwokaturze. Ślubowanie...

- Ale jak stwierdziłaś nie ma dowodu. A Marina się nie przyzna. Już tego próbowaliśmy, by załatwić to ulgowo.

- Jednak teraz masz asa w rękawie. Mnie. Już załatwię dowód, inaczej me imię nie brzmi Temida.

***

Po owocnym spotkaniu z Temidą, Sucrette wróciła do kawiarni w dość poprawionym nastroju. Czuła, że wreszcie coś ruszyło w dobrą stronę i teraz może być tylko lepiej.

- Widzę szefowo, że musiało się stać coś dobrego.

Jak zwykle Nina od razu wszystko zauważyła, właśnie akurat zajmowała się ścieraniem blatu stolika, który ewidentnie był zalany kawą.

- Potem porozmawiamy. Teraz ważniejsi są klienci.

Wolała o tej sprawie porozmawiać później z dziewczynami w tajemnicy. Po co mają o tym wiedzieć postronne osoby. Było to racjonalne podejście i na pewno o wiele bezpieczniejsze. Czekały na nią obecnie sprawy administracyjne oraz przygotowanie zestawienia zamykającego utarg z obecnego tygodnia. Było to niewdzięczne zadanie, ale musiała je wykonać jak najprędzej, byle mieć je jak najszybciej za sobą. Siedząc spokojnie przy stoliku przeglądała papiery, gdy znajomy sygnał dał o sobie znać. Tylko jedna osoba odpowiadała tej melodii. Bez wielkiego zastanawia się odebrała połączenie.

- Witaj mój aniele.

- Rayan...

Słyszeć jego słodki ton głosu po tak długim czasie był niczym plaster do rany. Dość długo go nie widziała i zaczynało to już powoli boleć. Bo na jak długo mogą wystarczyć takie rozmowy przez telefon?

- Jak się wiesz skarbie?
- To ja powinnam oto zapytać to...
Do myśli od razu powróciła jej rozmowa z Temidą, nie wiedziała, czy ma mu ją zdradzić, czy jednak zachować na razie tą ważną informację dla siebie. Jednak nie mogła tego tak zachować po prostu dla siebie. Musiała się podzielić z nim tym czego ona sama się dowiedziała. Z drobnym zawahaniem opowiedziała mu rozmowę z Chanii i Temidą, oraz dokładnie wyjaśniła jakie chcą podjąć następne kroki.

- Rayan?

- Przepraszam. Nadal nie mogę w to uwierzyć. 

- Wiem, też mi było ciężko. Ale to wszystko prawda. Nie rozumiesz? Teraz to wszystko można odkręcić. Musisz tylko wrócić i musisz walczyć o swoje, Rayan!

- Muszę to wszystko przemyśleć. Zadzwonię do ciebie jak podejmę decyzję skarbie, pa.

- Rayan? Rayan?!

Rozłączył się... Zrezygnował praktycznie z rozmowy jak... tchórz? Poirytowana już chciała rzucić telefonem o stół, jednak się opamiętała. Nie może sobie pozwolić na rozwalanie sprzętu. Bardzo lubiła ten model i nie uśmiechało się jej teraz biegać i szukać nowej komórki.
- Sucrette?
- Wszystko dobrze Nina. Coś się stało na sali?
- Nic takiego. Tylko ziarna się kończyły i chciałam z magazynku wziąć. I przez przypadek usłyszałam koniec waszej rozmowy.
- W takim razie bierz te ziarna a ja pójdę do banku. Muszę przewietrzyć głowę, bo chyba zaraz rozsadzi mnie to wszystko od środka.
- Dobrze... szefowo.

***

Od pojawienia się nowego światełka nadziei w życiu Sucrette, minęły przeszło cztery doby. Od czasu tego pamiętnego telefonu, nie było żadnego sygnału od jej mężczyzny, co stanowczo powodowało jej wewnętrzny niepokój. Jak ma się na tym wszystkim teraz skupić, gdy jest tyle nierozwiązanych spraw, które czekają na swój szczęśliwy finał. W czasie wolnym żywo dyskutowała z Temidą omawiając ich strategię za zapleczu kawiarni. Było to jedyne na dany moment bezpieczne miejsce, które miało tylne wyjście, by nikt niepotrzebny nie mógł zauważyć obecności osoby trzeciej. Sprawa była delikatna i było trzeba działać ostrożnie. Azjatka miała jeszcze dziś skontaktować się z panem Foxem, adwokatem Rayana, w celu omówienia wspólnej strategii, która być może doprowadziłaby do rozstrzygnięcia sprawy, jeszcze przed bramą sądową, bez niepotrzebnego dalszego niszczenia życia niewinnej osobie. Gdyby się to udało, nic by nie uszczęśliwiło brunetki bardziej. Jednak doskonale wiedziała, że życie to nie bajka.

- To wszystko na dziś. Przyjdę jutro i wszystko ci dokładnie opowiem. Do zobaczenia.

Dość szybko zabrała swoje rzeczy i wyszła od zaplecza na pożegnanie salutując z charakterystycznym dla siebie uśmiechem na twarzy. Dziewczyna została sama z rozwalonymi kartkami, które poczęła zbierać, gdy nagle jak huragan do środka wbiegła... Nina.

- Sucrette... Ktoś do ciebie.

Nina doskonale znała praktycznie wszystkie osoby z jej życia i wiedziałaby gdyby to była jedna z nich. Posłużyłaby się jej imieniem, więc kogo mogło przywiać to nieszczęsne licho?

- Dobra, zobaczmy co kto ode mnie chce.

Jakie było zdziwienie właścicielki kawiarni, gdy sala była pusta.

- I gdzie ta osoba jest Nino?

- Słowo daje, jeszcze chwile temu siedziała przy stoliku w rogu.

- Ona?

- Tak. Brunetka w okularach. Ta wokół której dzieje się teraz ta sensacja na studiach.

Serce Sucrette poczęło mocniej bić. Co Marina mogła tu robić? I czego mogła od niej chcieć.

- Nino... Jeśli pojawi się następnym razem, od razu daj mi znać poprzez wiadomość, by znowu nie uciekła.

- Jak chcesz. Przekaże to również jutro Dambi, jak przyjdzie mnie zmienić.

- Może wyjątkowo dzisiaj chcesz wcześniej skończyć? Praktycznie nie ma klientów i poradzę sobie sama z zamknięciem.

- Jeśli jesteś tego pewna, to nie odmówię. Mam niestety jeszcze kilka rzeczy do zrobienia przed jutrem. W takim razie do zobaczenia jutro rano.

Blondynka dość szybko się zmyła zabierając swoje rzeczy. Sucrette została w pustej kawiarni ze swoimi myślami. Brak klientów pozwalał jej zająć się sprzątaniem i uprzątnięcie wcześniej kawiarni. Nie miała teraz głowy do interesów i może dzisiejsze wcześniejsze zamknięcie nie będzie takie złe? Z tym zamysłem ściągnęła dysze z ekspresu i poszła je przepłukać, gdy nagle dźwięk dzwonka uświadomił jej przybycie klienta.

- Przykro mi, ale właśnie zamykamy.

- Szkoda... Tak mi się marzył kubek kawy.

Ton tego głosu znała aż za dobrze. Nie musiała się odwracać by wiedzieć do kogo on należy. W końcu pozostawił w jej kasie już dużą część swoich wypłat na napoje. Nic dziwnego, że jego otwarty rachunek jest zawsze dużym zastrzykiem gotówkowym pod koniec miesiąca.

- Naprawdę mi przykro, ale zaczęłam już czyścić ekspress, ale jeśli naprawdę....

- Nie, nie trzeba. Nie będę ci robić kłopotów. Widzę, że jesteś zajęta.

Bez zbędnego zająknięcia wyszedł z kawiarni. To było dość dziwne, nawet jak na niego. Bez zbędnego namysłu brunetka wybiegła za nim.

- Eryk, stój! Widzę, że coś się dzieje. Chciałeś pogadać?

Zadała mu pytanie waląc wręcz prosto z mostu, zakładając ręce na wysokości piersi próbując dodać sobie poczucia ciepła w ten chłodny wieczór.

- Właściwie tak, ale to nie jest właściwy moment. Sama to najlepiej wiesz.

- Nigdy nie ma dobrego momentu Eryk! Albo krzykniesz to teraz jak mężczyzna, albo będę niestety musiała skrócić twoje racje kawowe.

To ostatnie zdanie podziałało na niego niczym czerwona płachta na byka. Rozjuszyło go, jednak jeszcze nie zaatakował.

- Nie odważysz się.

- A chcesz się o tym przekonać panie władzo?

Widziała to zawahanie w jego spojrzeniu, jakby sam bił się ze sobą.

- No dobrze, ale sama tego chciałaś.

- Co? O czym ty.... Hmm...

W przepływie chwili odległość między nimi zmniejszyła się diametralnie, zaś jego ręce zatrzasnęły się wręcz na jej ramionach, jakby nie chciał pozwolić jej uciec. Jego głowa się przekrzywiła, zaś usta złączyły się zachłanne z jej wargami. Zaskoczona nie zareagowała od razu, jedynie jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania i zaskoczenia. Jakby wszystko wokół zniknęło. Chwila uniesienia zaczynała się pogłębiać co nagle brunetkę mocno otrzeźwiło. Próbowała się wyrwać, jednak ten nie chciała się wycofać. Czuła jak chciał przejąć kontrolę, jednak nie mogła na to pozwolić. Po jej trupie! Wykorzystała chwilę nieuwagi mężczyzny i z wielką precyzją jej pięść zderzyła się z brzuchem natrętnego wielbiciela kawy. Niezauważalnie gdy też się wycofał, przygryzła intuicyjnie jego dolną wargą, powodując spływającą z nią kilka kropel krwi.

- Czy ty oszalałeś? Z choinki się urwałeś czy ci do reszty odbiło Eryk?!

- Przepraszam, ale sama nalegałaś...

- Gdybym wiedziała, że chodzi o coś takiego pozwoliłabym ci odejść hen daleko.

Brunetka była konkretnie podminowana i każde jej słowo wyrażało zdenerwowanie jakiego nigdy jeszcze nie czuła. Nie mogła uwierzyć w to co się właśnie stało pod jej kawiarnią.

- Nie sądzę byś naprawdę tak myślała. W końcu przez chwilę odwzajemniłaś ten pocałunek.

- To była napaść. Byłam... zaskoczona. Nie potrzebuje byś namieszał w moim życiu. Mam już mężczyznę z którym jestem szczęśliwa i widzę z nim wspólną przyszłość i ...

- Tak? – spytał ironicznie wyszczerzając białe zęby w fałszywym uśmieszku. – W takim razie gdzie jest teraz twój przeznaczony.

Czuła, że trafił teraz w jej najsłabszy punkt. Jednak nie da się zwodzić temu ... gliniarzynie jednemu. Czemu była taka ślepa i już dawno nie przejrzała go jaki naprawdę jest.

- I vice versa panie policjancie. O ile się nie mylę to prawnie nadal jesteś powiązany z Melisą.

- Przecież się z nią rozstałem...

- Rozstanie w małżeństwie nie równa się wolności. W końcu, według prawa nadal jesteście małżeństwem i nie wciśniesz mi kitu o swojej wolności do nowego związku czy wyznań sercowych, gdyż tylko krzywdzisz w ten sposób Melisę.

- Nie wymawiaj przy mnie tego imienia. Melisa to temat zamknięty i kropka.

- Chyba dla ciebie. Właśnie się zastanawiam, jak zdołała wytrzymać tyle lat z kimś takim tak ty.

Bez czekania na jego odpowiedź, wbiegła do środka kawiarni i zręcznym ruchem zakluczyła się od środka. Zanim starszy glina mógł cokolwiek zrobić, była od niego oddzielona szybą. Jednak nie mógł złamać prawa i sam doskonale o tym wiedział. Może i był zdesperowany, ale nie głupi. Z podeptanym ego oddalił się z miejsca w swoim kierunku. W tym samym czasie, Suśka schowana za ladą położyła się na podłodze i rozszlochała. Miała w tej chwili tylko ochotę wtulić się w ramiona osoby którą najbardziej kochała.

- Rayan... Potrzebuje się.

***

Gdy rano Nina otworzyła drzwi, czuła, że coś było nie tak. Zwłaszcza, gdy jej wzrok przykuła torba szefowej leżąca na krześle.

- Sucrette? Szefowo, jesteś może?

- Nina...

Usłyszawszy słaby głos za ladą, skierowała swoje kroki w tamtą stronę, by znaleźć siedzącą i roztrzęsioną Su.

- Sucrette... Wszystko w porządku.

- Przepraszam cię Nino, ale...

- Nic nie musisz mi mówić. – usiadła koło niej i pozwoliła by głowa brunetki spoczęła na jej ramieniu. – Lepiej idź do domu i odpocznij. Poradzimy sobie z Dambi. Zresztą... Chyba będziesz miała czym się zająć. – zakończyła swoje pocieszenia, gdy kątem oka zauważyła znajomy cień.

- Sucrette... Co...

Po usłyszeniu tego głosu, nieprzespana noc zdawała się być tylko wspomnieniem nieistotnym. Gdy jej wzrok podążył za głosem, zobaczyła go... Równie dobrze mógł być snem, nocną marą. Tak samo jak Nina. Jednak... gdy przy niej uklęknął i dotknął swoją ciepłą dłonią jej zimnego policzka, wiedziała, że to nie sen.

- Rayan... - wyszeptała z czułością jego imię, instynktownie czując jak do jej oczu napływają łzy szczęścia. – Rayan!

Bez zbędnych obiekcji rzuciła mu się w ramiona, za to on przyjął ją z otwartymi ramionami, kołysząc ją w celu uśmierzenia jej bólu.

- To ja. Jestem tu.

W tej chwili byli sami i nic im nie przeszkadzało. Nina wiedziała kiedy ma jej nie być i zaszyła się na zapleczu, przygotowując do pracy.

- To ty... To... Jesteś tu, naprawdę. Nie mam żadnych złudzeń ani dziwnych snów!

- Tak. Wróciłem na dobre. Gdy nie znalazłem cię w mieszkaniu przyszedłem tutaj. Nawet nie wiesz jak serce mi stanęło gdy zobaczyłem cię przed chwilą z Niną. Bałem się, że spotkała cię jakaś krzywda, której nie mogłem zapomnieć bo byłem idiotą i mnie tu nie było.

- Nawet tak nie myśl! – przerwała mu jego biczowanie. – Miałeś prawo i nie winię cię za to... Ja...

- Przepraszam gołąbki, że wam przeszkadzam, ale muszę otwierać ten lokal.

Nina jak zwykle potrafiła przerwać nawet najbardziej uroczą chwilę.

- Ona ma rację. Nino... Zabieram Sucrette do domu.

- Ma się rozumieć. Razem z Dambi dopilnujemy wszystkiego.

Brunet kiwnął głową i pomógł wstać swojej ukochanej.

- Wracajmy do domu.

Jego delikatny uśmiech spowodował, że wspomnienie wczorajszego pocałunku wróciło, ze zdwojoną siłą.

- Tak... Chodźmy.

Wiedziała, że będzie musiała mu o tym powiedzieć, jednak jak miała ubrać w słowa, to co się właśnie wczoraj wydarzyło? Tego było w ostatnim czasie już za wiele. Na chwilą obecną wrócił Rayan i to na tym powinna się skupić. Żeby mu pomóc we wszystkim. To on jest w tej chwili bardziej poszkodowany i jeśli ona nie będzie silna... wówczas to wszystko może zacząć się sypać. W salonie stojące walizki, były jasnym sygnałem, że właściciel tego mieszkania wrócił na dobre. Nie zdążyła nawet wydobyć z swych ust żadnego zdania, gdy objął ją od tyłu przytulając do swojej klatki piersiowej.

- Nawet nie wiesz jak tęskniłem za tobą najdroższa. Rozłąka wydawała się dłużyć i tylko twe słowa podtrzymywały mnie na duchu bym dalej walczył.

- Rayanie...

- Nie, proszę. Daj mi skończyć... Wiem, że nie powinienem był wyjeżdżać i postąpiłem w tej sprawie jak tchórze, zwłaszcza organizując to tak... konspiracyjnie.

- Nie winię cię za to ja...

- Jednak zyskałem tam nowe spojrzenie na wszystko. A gdy jeszcze zadzwoniłaś i przedstawiłaś sprawę z Temidą... Musiałem to wszystko przemyśleć i przetrawić. Wydawało mi się to zbyt piękne po tylu tygodniach wręcz zezwierzęcenia mnie. Tym bardziej zaskoczyło mnie, gdy skontaktował się ze mną Filip.

- Mój ojciec?

- Tak. Na początku byłem przekonany, że jak inni będzie chciał zmieszać mnie z błotem i krytykować, że tobie również mogłem coś zrobić, lub, że będziesz ze mną zagrożona. Jednak atak nie nadszedł. Wysłuchał mnie i udzielił wręcz... pomocy. Jeśli tak to mogłem nazwać. To po rozmowie z nim postanowiłem natychmiast wrócić.

- Nie spodziewałam się...

- Spakowałem rzeczy i czekałem na stacji na pierwszy pociąg, który mógłby przywieźć mnie do miasta. Nie mogłem czekać. Musiałem jak najszyciej być przy tobie. Rano autobusem byłem już pod naszym mieszkaniem, lecz ciebie w nim nie było. Pomyślałem, że może wcześniej wyszłaś do kawiarni... Reszte już znasz... Tak mi było tęskno do ciebie kochanie...

Mocniej ją ścisnął jakby się bał, że zaraz mu ucieknie. Jednak brunetka nie zamierzała nigdzie znikać. Jej miejsce było właśnie tutaj. Przy człowieku nazwiskiem Zaidi, mężczyźnie jej życia.

- Sucrette... Ja... - jego ręce przesunęły się po jej ramionach chcąc złączyć się z jej drobnymi dłońmi, jednak nagle uderzyło ją poczucie bólu.

Zareagowała bardziej niż przypuszczała. Ewidentnie po wczoraj zdarzaniu, miała pewne znaki, że coś musiało zajść.

-Sucrette? – zaniepokojony spojrzał na ciało swojej kobiety, która skuliła się do wręcz pozycji obronnej.

Zauważył, że coś tu nie grało. Powoli podszedł do niej i podwinął rękaw jej czerwonej koszuli w stylu ¾ , by zobaczyć to czego się nie spodziewał. Siniak był jeszcze ledwie widoczny, ale nawet największy idiota mógł się domyślić, że formowany kształt nie odpowiada zwykłemu przypadkowi, zwłaszcza postawa jego wybranki.

- Proszę... Powiedz mi co się stało... najdroższa.

Poprowadził ją i posadził na skraju łóżka, sam klękając przed nią i dla otuchy trzymając w swoich dłoniach jej.

- Ja... Przepraszam. Powinnam była temu zapobiec, ale nie wiedziałam. Nie spodziewałam się...

- Tu nie ma twojej winy. Ale musisz mi powiedzieć co się stało, bym mógł cię chronić.

- To było wczoraj wieczorem. Wyprawiłam Ninę wcześniej do domu, gdybym wiedziała to nie... Przyszedł Eryk po kawę, ale już sprzątałam. Chwilę porozmawialiśmy. Złapałam go jeszcze na zewnątrz, bo jakby uciekł z środka. Powinnam to puścić, ale... On... On... On mnie pocałował. – powiedziała szeptem nie wierząc w swoje własne słowa.

Zielonooki nic nie powiedział, tylko delikatnie ścisnął jej dłonie jakby chciał jej dodać otuchy.

- Skarbie... Nie martw się. Nie obwiniam cię za nic. Wierzę ci.

- Ja naprawdę tego nie chciałam, ale... ścisnął mnie mocno za ramiona... stąd ten siniak. Nie miałam jak się wyrwać.

- Nie musisz mi się tłumaczyć. – wycierał pojedyncze łzy, które wypłynęły spod jej przymkniętych powiek. – Połóż się i odpocznij. Pójdę do sklepu i zrobię nam śniadanie.

- Ja... Dobrze.

Ledwo opadła plecami na łóżko a już przysnęła. Mężczyzna tylko otulił ją kocem i wyszedł z mieszkania. Jednak wcale nie skierował się w stronę sklepu spożywczego. Miał teraz do załatwienia o wiele bardziej ważniejszą i poważniejszą sprawę.

***

Będąc w drodze ku znalezieniu pewnego amatora kawy, Rayan nerwowo kierował swe kroki, wręcz biegiem wymijając przeszkody na swojej drodze. W tej chwili jedynie panował w nim gniew i złość przeciwko jedynemu człowiekowi – Erykowi. W owej chwili nie myślał racjonalnie i nie można było mieć mu tego za złe. W takiej chwili raczej większość facetów postąpiło by w podobny sposób jaki czynił to Zaidi. Mogło to wydawać się wręcz darem niebios, gdy kilka kroków przed kawiarnią swojej ukochanej dojrzał dwie znajome sylwetki. Jedna należała do przyjaciela jego dziewczyny – Nataniela, druga zaś, wolał by nie istniała. Gdy ich oczy się spotkały, widział to zamieszanie i przestraszenie w jednej chwili.

- Cześć Rayana. Dobrze cię widzieć. Nie wiedziałem, że wróciłeś.

- Wróciłem dziś rano. Przepraszam cię Nataniel za to co zaraz zajdzie.

Blondyn spojrzał pytającą na znajomego z podniesioną prawą brwią. Jednak dość szybko jego pytający wzrok zmienił się na niedowierzanie, gdy zobaczył jak pięść faceta o ciemniejszej karnacji spotkała się z twarzą a dokładniej brodą, jego przyjaciela i mentora w jednym.

- Rayan?! Co ty robisz?

Zaskoczony chciał wejść między nimi, jednak oni na to nie pozwoli. Brunet skutecznie wymierzał kolejne ciosy, jednak policjant zręcznie je unikał. Może i nie był tak sprawny jak kiedyś, ale nadal był policjantem i coś tam umiał. Jednak jego pewność siebie była aż nazbyt pewna. Nie mógł wygrać z mężczyzną który bronił właśnie honoru swojej kobiety. Kolejne ciosy były wymierzane z furią, jednak dopiero skuteczny zwód w stronę jego oka, spowodował zachwianie przeciwnika. Na pewno pozostanie po tym znak.

- Wy dwaj! Przestańcie w tej chwili... Albo posadzę was obu na dołek!

Spojrzeli na blondyna zaskoczeni, zupełnie zapomnieli o jego obecności.

- Co najlepszego wyrabiacie w biały dzień na ulicy....

- Nie martw się Nataniel, właśnie skończyłem. – lekko zadyszany spojrzał na twarz swojego przeciwnika, która nabrała oznak bójki. – Lepiej trzymaj swoje brudne łapska zdala od Sucrette. Rozumiemy się panie komisarzu? Bo jak nie... To te podbite oko będzie twoim najmniejszym zmartwieniem. A ty Nataniel, lepiej uważaj z kim pracujesz... I pilnuj by twój przyjaciel nie zbliżał się zbytnio do kawiarni, bo nic mnie nie powstrzyma przed wymierzeniem sprawiedliwości, gdy chodzi o Sucrette.

Pierwszy raz Rayan był tak zły. Można było śmiało powiedzieć, że to jak jego nowe wcielenie. Było widać, że każde słowo które teraz wypowiedział nie jest mieszaniną wyrazów na pusty wiatr, lecz szczerą obietnicą. Jego oczy mówiły to wszystko. 

- Dobrze ci radzę Eryk, trzymaj się z daleka u lepiej wróć się zająć żoną, skoro tak bardzo brakuje ci kobiecego towarzystwa. Moja Su już jest zajęta.

- Jakoś wczoraj taka święta nie była...

To wystarczyło by ponownie zabrzmiało niczym płachta na byka. Jedna sekunda i pięść zielonookiego trzymała w swym uścisku górną część jego koszuli powodując element zastraszenie i próbę pokazania co by mogło mu się jeszcze stać.

- Lepiej uważaj panie komisarzu... Może i nie robię tego codziennie i podobno znam się tylko na sztuce, jednak twoja twórz mówi o wiele więcej.

Widział jak sam próbuje walczyć by mu nie oddać. Gdyby kontynuowali to dalej, mogło by dojść do poważniejszych skutków, które na pewno na zwykłym porozumieniu stron, by się nie skończyło. Musiała na ten moment wystarczyć walka rzucanymi spojrzeniami.

- I nie śmiej już nigdy wypowiadać jej imienia. Z twoich ust brzmi to jak bluźnierstwo.

Dość szybko puścił go i odsunął się przed ewentualnym odwetem.

- Skończyłem i byłbym wdzięczny Nat, gdybyś zapomniał o tym co właśnie widziałeś. Później wszystko ci dokładnie wyjaśnię gdy wpadniesz po pracy.

- Spoko. Na pewno będę.

Blondyn do końca nie rozumiał co tu się stało. Jednak zamierzał się tego dowiedzieć dokładnie od dwóch stron tego konfliktu.

***

Gdy wrócił do mieszkania, jego ukochana nadal spadła. Nie chcąc jej budzić, ucałował ją w czoło i poszedł do kuchni. Już nigdy nie pozwoli nikomu jej skrzywdzić. 

C.D.N

PS. A tu macie poszkodowanego Eryka :D

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top