Świąteczny special!(Levi x OC) /druga publikacja/

   Ja chyba oszaleję. Ucieknę daleko stąd. Będę żyć w dziczy. Bez czystych okien. Bez czystego domu. Bez okien. Bez domu. Bez tego szaleńca, który nie słucha kompletnie co się do niego mówi.

   To był piąty rok bezpiecznego życia poza murami. Pięć lat temu tytani zniknęli. Zostaliśmy ocaleni. Cztery lata temu zamieszkałam razem z Levi'em w małym domku, niedaleko nabrzeża. Chcieliśmy mieć dużo przestrzeni i być trochę oddaleni od wszystkich. Podobało nam się samotne życie we dwójkę po wielu latach w wojsku, gdzie tak naprawdę nie ma się prywatności. Trzymaliśmy się na uboczu, bo potrzebowaliśmy do szczęścia tylko siebie.

   Po zburzeniu murów Korpus Zwiadowczy był tym, który organizował pierwsze wyprawy badawcze nowych, odległych terenów, zajmował się kolonizacją, organizacją prac na nowych terytoriach. Czas rozbudowy panował nadal, ale część Korpusu dalej zajmowała się badaniem dalszych ziem oraz nadzorowaniem prac i porządku na już odkrytych zakątkach Ziemi. Pracy nam nie brakowało.

   Levi, jeśli już nie miał nic do roboty, robił się naprawdę nieznośny. Najpierw łaził po całym domu albo okolicy, narzekał na wszystko - po prostu marudził jak stare babiszcze i miałam go szybko dość. Później w końcu rezygnował z narzekania na wszystko, co mu przeszkadza i brał się za naprawianie tego. Właśnie był przedświąteczny czas corocznych obchodów Upadku Murów. Z tej okazji wszyscy zbierali się w rodzinnym gronie i świętowali wspólnie wolność. Przy okazji były prezenty, śpiewanie pieśni i dużo jedzenia. I sprzątanie. Obowiązkowe sprzątanie przed. A to znaczyło, że Levi był w swoim żywiole.

   Zazwyczaj mu w takich chwilach nie przeszkadzałam, nie wchodziłam mu w drogę. Po tylu latach przyzwyczajania się do jego charakteru rozumiałam go i akceptowałam. Nie miałam wyjścia, skoro chciałam z nim być. To oczywiste. Wiele trudnych lat w jego życiu ukształtowało jego charakter, taki a nie inny. Normalka. Lubił mieć wszystko na swoim miejscu. Nieład był jego wrogiem. Oczywiście. Był pedantem i nie było mowy o żadnej, najmniejszej skazie w jego otoczeniu, wszystko musiało być idealne.

   Ale żeby, kurwa, szorować dom od zewnątrz z wykorzystaniem mojego! sprzętu do trójwymiarowego manewru, bo trochę śniegu spadło i TRZEBA natychmiast się go pozbyć? Jak ja to zobaczyłam, to myślałam, że dostanę zawału.

   Byłam w trakcie pieczenia ciasteczek. Na święta zawsze zapraszaliśmy na kolację naszych najbliższych towarzyszy, którym udało się przetrwać, i ich rodziny. Pomysł był, o dziwo, Levi'a. Nie protestowałam, bo uważałam, że to świetny gest ze strony kapitana Korpusu Zwiadowczego, zresztą wiedziałam, że gdzieś tam w środku Levi jest naprawdę troskliwym człowiekiem. No dobra, rzadko to pokazywał co prawda, ale jednak.

   Dlatego piekłam te ciasteczka i przygotowywałam inne potrawy nie mogąc zająć się niczym innym. Bo Levi wszystko robił sam. Prosiłam go, oferowałam swoją pomoc. Ale jednego dnia jechałam od rana do miasta - wracałam do czystego salonu. Drugiego dnia jechałam do Hanji - łazienka po moim powrocie już błyszczała. A Levi nie zwracał na mnie uwagi, bo szalał. Prawie wcale nie rozmawialiśmy, bo cały czas gdzieś chodził, coś robił, coś czyścił, naprawiał. Czułam się odtrącona i było mi przykro, bo przedświąteczny czas stał się dla nas czasem oschłym i bez wyrazu. W końcu i ja przestałam już na niego zwracać uwagę, ale gdy nagle wyskoczył mi za szybą w kuchni i zaczął ją z furią pucować, nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Z rozmachem otworzyłam okno i prawie dostałam ścierą przez łeb.

   - Wiesz, że okna można też myć od wewnątrz?! - Próbowałam zgromić go wzrokiem, mimo, że w tej dziedzinie nie miałam szansy z nim wygrać.

   - Tak jest lepiej.

   - Do tego używasz mojego sprzętu!

   - Lepiej, żebym pracował bez niego i spierdolił się z dachu?

   - A po co włazisz na ten dach?! - Zaczynało być mi zimno, a tymczasem Levi wisiał sobie na linkach całkiem spokojnie, na ramiona mając zarzuconą tylko lekką pelerynę. - Chcesz się przeziębić? Mieć zapalenie płuc? Oskrzeli? Cierpieć w męczarniach i później umrzeć? - Zaczęłam gestykulować gwałtownie rękami. Oczywiście, że histeryzowałam. To przedstawienie było zarezerwowane właśnie dla takich specjalnych sytuacji. Jedno wariactwo można zwalczyć tylko drugim wariactwem, przynajmniej taka była moja dewiza, która dość często działała.

   - Uspokój się, babo. - Złapał za ramę, by zamknąć okno, ale nie pozwoliłam mu na to i próbowałam chwycić ścierkę, którą trzymał w ręce. - Chcesz, żeby dach nam się zawalił?

   - Uspokoję się, jak przyjdziesz do domu. Dach sobie poradzi bez ciebie, a ja nie. - Szarpnęłam za materiał, chcąc wciągnąć Levi'a do środka, ale on ani myślał się dać i oparł się stopami o parapet. W takim razie ja też się nie poddałam i zaparłam stopami, z całej siły ciągnąc mężczyznę w swoją stronę. Krzepa po wielu latach spędzonych w wojsku nadal u mnie pozostała.

   Nagle przestałam czuć opór, Levi, wleciał przez okno i powalił mnie na ziemię. Przytrzymał moje nadgarstki i przygwoździł mnie do podłogi, patrząc na mnie gniewnie.

   - Jak ci spiorę tyłek, to się uspokoisz?

   Zrobiłam obrażoną minę i uciekłam wzrokiem, ale chciało mi się śmiać. Wiedziałam, że ten jego gniew jest trochę na wyrost. Zaczął sięgać do paska moich spodni, a ja próbowałam mu się wyrwać, żeby zachować jakieś pozory stanowczości. Ale pierwsza od kilku dni oznaka bliskości z jego strony szybko opróżniła mój umysł i nagle przestało mi przeszkadzać otwarte na oścież okno i ryzyko zachorowania, przestała mi przeszkadzać podłoga, na której wciąż leżeliśmy, ani sprzęt do trójwymiarowego manewru, ani...

   - Ciastka - powiedziałam, wyrywając się pocałunkom mojego faceta.

   - Co? - spojrzał na mnie wyraźnie zirytowany, że przeszkadzam mu w takiej chwili, ale wtedy i on poczuł ten zapach. Natychmiast ode mnie odskoczył, przerażony wizją osmalonej kuchni, a ja stanęłam na równe nogi w jednej sekundzie, przerażona wizją, że ja te osmalone ściany będę szorować przez całą noc.

   Doskoczyłam do pieca, w którym leżały niestety już smętne, do połowy spalone wypieki. Rzuciłam blachą o blat i zwiesiłam ramiona. Cała moja praca poszła na marne.

   - Cóż - usłyszałam za sobą głos Levi'a. - Będziemy mieli skromniejsze święta. - Poklepał mnie sucho po ramieniu i zanim się obejrzałam, po prostu wyskoczył przez otwarte okno i wrócił do pracy. Pogroziłam mu pięścią i kopnęłam najbliższą szafkę. Zrezygnowana, ruszyłam do przedpokoju, by ubrać się i pojechać do miasta. Musiałam ruszyć na zakupy. Z obmacywania się z Levi'em na podłodze wyszły nici.


   Wróciłam, jak już było ciemno i bardzo zimno. Jak najszybciej odprowadziłam konia do stajni i weszłam do domu, z mokrym od śniegu pakunkiem pełnym ciastek. W pośpiechu nie pomyślałam o żadnej torbie. Przekroczyłam próg i zastała mnie ciemność. Świetnie, czyli mojego faceta nie było w domu dzień przed świętem? Cudownie.

   Rozebrałam się i weszłam do kuchni. Po omacku odstawiłam paczkę na blat i weszłam do salonu.

   - Levi? - rzuciłam w przestrzeń, mając nadzieję, że uzyskam odpowiedź. Niestety nic takiego się nie wydarzyło. Krzyknęłam głośniej, może był na piętrze? Ale głucha cisza nadal panowała w naszym domu.

   Westchnęłam i pociągnęłam nosem, czując zmęczenie i zrezygnowanie. Miałam nadzieję, że ten wieczór spędzimy spokojnie, razem, porozmawiamy i nadrobimy czas. Złość na Levi'a już mi przeszła i chciałam mieć go po prostu przy sobie. Tymczasem on szlaja się nie wiadomo gdzie, po nocach... Pierwsza łza spłynęła po moim policzku, więc otarłam ją ze złością. Płacz tu na nic nie pomoże. Powinnam wziąć kąpiel i odpocząć po ciężkim dniu.

   -Hej. - Prawie podskoczyłam. Świeca na stole się zapaliła, a na karku poczułam oddech.

   - Musisz... musisz mnie tak straszyć? - zapytałam, nie odwracając się w jego stronę.

   - Chciałem uzyskać efekt zaskoczenia.

   - Udało ci się. - Odwróciłam się i wtedy zobaczyłam, że stoi z ramieniem wyciągniętym w górę. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam nad nami krzew jemioły. Pokręciłam na ten widok głową.

   - Miino, chciałem... Płakałaś? - Dotknął palcami mojego policzka.

   - Ja nie płaczę.

   - Wiem. - Skinął głową i jego twarz jakby złagodniała. Stanęłam z założonymi ramionami, zaciskając zęby i wpatrując się uparcie w swoje stopy. Nie mogłam patrzeć na Levi'a. Był taki przystojny, a tym swoim spojrzeniem sprawiał, że miękłam bardzo szybko. A nie o to mi w tym momencie chodziło. Ucieszyłam się, że jednak jest w domu, ale chciałam go troszkę ukarać za ostatnie zachowanie. To, że go akceptowałam, nie znaczyło, że musiał mnie tak ignorować.

   Położył mi rękę na głowie i pogłaskał mnie. Nie zmieniłam swojej postawy.

   - Wiem. Wiem wszystko. - Zaczął na nowo.- Wiem, co robiłem przez ostatnie dni. Chcę ci to jakoś wynagrodzić.

   - Teraz? - zdenerwowałam się. - Od wielu dni mnie unikasz, jestem dla ciebie powietrzem, a ja się serio staram, ale nie wiem... No nie wiem... Po prostu...

   Przygarnął mnie do siebie swoim ramieniem i schował twarz w moich włosach. Ścisnęłam jego koszulkę w pięściach i uderzyłam go w pierś.

   - Debil! Jesteś debilem! Słyszysz? Nienawidzę cię za to, myślałam, że mnie chcesz dzisiaj zostawić... - Usmarkałam się a łzy zaczęły mi wypływać z kącików oczu. Głupie łzy i głupi Levi. Mój jedyny, kochany Levi.

   - Przesada z tym debilem. - Pocałował mnie w czoło. - Przestań się już mazgaić. Jestem tutaj. Dla ciebie, idiotko. I zawsze będę. - Starł mi łzy z policzków. - Ekhm... - chrząknął. - Trochę mnie już ręka boli.

   Zauważyłam, że dalej trzyma tą cholerną jemiołę nad nami i zaśmiałam się. Jak mnie denerwował, tak uwielbiałam mieć go blisko siebie. Objęłam go ramionami i pocałowałam w usta. Przeciągle i ciepło. Próbowaliśmy oddać w tym pocałunku wszystkie nasze uczucia i zmazać ostatnie złe wrażenia. Poczułam, jak Levi odrzuca krzaczek gdzieś w kąt i obejmuje mnie, mocno, jak najbliżej.

   - Co powiesz na to... - wyszeptał w moje wargi. - Byś wcześniej odpakowała swój świąteczny prezent?

   - Jaki prezent? - zapytałam podekscytowana, jeszcze bliżej przyciskając mężczyznę do siebie.

   - Nie czujesz? To zaraz zobaczysz.... - Otarł się o mnie, a ja już doskonale wiedziałam o co mu chodziło.

   - Mały ten prezent... - odarłam zawiedziona. - Na przeprosiny powinnam dostać coś o wiele większego...

   - Idiotka.

   - Debil.

   - Naprawdę cię spiorę. - Zanim się obejrzałam, zostałam podrzucona do góry. Levi wziął mnie na ręce, a w jego oczach zobaczyłam niebezpieczne ogniki. A może to było tylko igrające światło świecy? Zarumieniłam się, widząc ten wzrok. - Nie będzie żadnego prezentu. Będzie rózga na goły tyłek.

   Przycisnął mnie mocno do siebie, bym nie mogła się wyrwać (czego absolutnie nie miałam zamiaru robić) i zabrał mnie na górę. Jeszcze nie wiedział, że zamiast przedświątecznej kary dla mnie, czekało go bardzo długie błaganie o przebaczenie.

  Mniej więcej aż do rana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top