Wielkanocny special! (Wielkanocny Levi x OC)/druga publikacja/

  Gdy otworzyłam oczy okazało się, że dzień był piękny i słoneczny...

   Zaraz, jaki piękny i słoneczny? Chwila, co? Dni nigdy nie były piękne i słoneczne, były koszmarem...

   Wstałam i wyjrzałam przez okno. Coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak. Widok za oknem powinien wyglądać następująco: pochmurne niebo, drzewa, mury, brzydcy i smutni żołnierze i pośrodku tego ja, cała na czarno.

   A tymczasem stałam sobie w białej koszuli nocnej i patrzyłam na słoneczny, skąpany w zieleni las. Widziałam uroczą polankę, kolorowe kwiatuszki, motylki latające w poszukiwaniu nektaru... Tfu, o czym ja myślałam? Czemu moją głowę ogarniały takie... obrzydliwe myśli? Przestraszona tym, jak rozpoczynał się ten dzień, wybiegłam na boso w poszukiwaniu Levi'a. Tak, jak tylko zobaczę jego wyraz twarzy, od razu wszystko wróci do normy. Znów będę normalnie i realnie myślącą kobietą, gdy ten karzeł sprowadzi mnie na ziemię swoim zimnym spojrzeniem, zapyta, czemu latam jak wariatka w samej piżamie i rzuci mi w twarz suchą bułką, bo znów zaspałam na nasze wspólne śniadanie.

   Tylko, że dom też nie przypominał tego, co zazwyczaj widziałam, w ogóle nie poznawałam białych ścian, podłóg o ciepłym, orzechowym kolorze i skąpanej w słonecznym blasku kuchni, która pachniała świeżym chlebem. Czy ja oszalałam? Czy ktoś mnie w nocy podmienił?

   Nie mogąc nigdzie znaleźć Levi'a, zdecydowałam się wyjść na dwór. I tu nastąpiło kolejne zaskoczenie. Gdy tylko moje bose stopy stanęły na trawie, nabrałam chęci na położenie się na niej natychmiast. Była taka mięciutka, ciepła i soczysta... Nie! Musiałam znaleźć kapitana! W tej chwili!

   Skręciłam w lewo, by obejść budynek i właśnie wtedy, pod dużym, rozłożystym drzewem zobaczyłam coś. Coś, kogoś, jeszcze nie byłam świadoma tego, co widzę. To coś miało wzrost człowieka. Tyłem do mnie najpierw zobaczyłam duży, puchaty, biały ogonek. Dalej ciągnął się miękki tułów zakończony głową, nad którą sterczały ogromne uszy, jedno było zakrzywione w dół. Zając czy ki diabeł?

   Podeszłam bliżej i wtedy stworzenie się odwróciło. Nie, to musiał być zły sen. Zamachnęłam się i uderzyłam się w policzek ale to nic nie dało. Przerażona wpatrywałam się w postać przed sobą.

   Królikopodobne coś miało twarz Levi'a.

   Levi stał. I jadł. Marchewkę.

   - Levi? Co jest z tobą? - zapytałam niepewnie, obserwując każdy jego ruch.

   - A co ma być? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

   - Wiesz, jeśli chciałeś urozmaicić nasze życie w sypialni, to trzeba było powiedzieć... Nie wiedziałam, że lubisz takie zabawy... - Wskazałam na jego dziwne przebranie.

   - O czym ty mówisz, kobieto? - Przełknął ostatni kęs marchewki. - Jestem Zającem Wielkanocnym.

   - Ta, a ja świętym Mikołajem, tyko od czasu do czasu golę brodę.

   - Dzisiaj jest Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie, nie masz kalendarza, czy co? - Spojrzał na mnie, unosząc jedną brew. - Słuchaj, mam sprawę. Mam obsuwę i nie bardzo chce mi się malować jajka i roznosić je dzieciom. Weź no mi pomóż. Porywam cię. Nie możesz odmówić.

   - Czyś ty do reszty oszalał? Brak ci wypraw? Musisz zabić tytana, żeby zachować równowagę psychiczną? - Popukałam się w głowę, ale sama już nie wiedziałam, czy to ja dostałam śmergla, czy on.

   - Dobra, morda w kubeł, idziesz ze mną. - To coś podobne do Levi'a złapało moją rękę i zaczęło gdzieś ciągnąć. Spojrzałam w dół i zobaczyłam miękką łapkę, otaczającą moją dłoń. Była naprawdę miła w dotyku. Matko, przecież to była królicza łapa...

   Dotarliśmy do... Nie no, serio, to była królicza nora, tylko że taka wielka. Znaczy no taka, żeby pomieścić dokładnie metr sześćdziesiąt Levi'a. To może przesadziłam z tą wielkością.

   Była dobrze oświetlona, takimi dziwnymi lampami, bo nie było w nich ognia. Światło było takie mocne, jak światło słoneczne, ale nie potrafiłam dostrzec jego źródła. Już machnęłam na to ręką, widocznie dzisiaj miałam zobaczyć jeszcze kilka dziwnych rzeczy. Nie wiedziałam tylko, jak wiele wytrzymam.

   Wokół stały stoły, na których dokładnie zabezpieczone i opatulone słomą leżały jajka. Obok nich zobaczyłam pędzle i farby. Jajek było... dziesiątki? Setki? Chyba tysiące. Ciągnęły się w głąb, w głąb nory, tak, że nie widziałam końca.

   - No dobra, to do roboty, laleczko. - Zając - Levi zasiadł w fotelu i ponaglił mnie gestem ręki... Łapy. Wyglądało na to, że we wcieleniu zająca Levi był szowinistą.

   - Ty pchlarzu śmierdzący, myślisz, że będę za ciebie odwalała robotę? - zapytałam, czując się pewniej, gdy spostrzegłam, że zwierzę to nie do końca prawdziwy Levi, tylko jakaś marna podróbka.

   - No. W zasadzie to tak myślę. Nie masz wyjścia. - Skinął tylko głową, ani na chwilę nie zmieniając pochmurnego wyrazu twarzy i zaczął głaskać swoje długie uszy.

   - Gówno mi zrobisz, spadam, nara. - Machnęłam na niego i ruszyłam do wyjścia, kiedy nagle przysłoniły mi je dwa ogromne kształty.

   Kolejne dwa, wielkie zające.

   - Nie no, to jest już niemożliwe... - wyszeptałam, gdy zobaczyłam twarze Jean'a i Mikasy. Moich kolegów, którzy trzymali w swoich puszystych łapkach kije.

   - Mówiłem, jesteś porwana. Streszczaj się, bo jeszcze mam od cholery jaj do rozniesienia.

   - Czemu akurat ja mam to robić, jak masz dwójkę pomocników?! - Wskazałam na nich kciukiem.

   - Ty naprawdę jesteś durna. - Levi(zając?) pokręcił głową i wyciągnął przed siebie rękę. Łapę. - Czy ty widzisz, żebyśmy mieli kciuki? Nie mamy. To jak mamy malować jaja? Tylko ty się nadajesz. Siadaj, patrz, nawet taboret masz. Korzystaj z mojej łaski. - Nie wiedzieć skąd, wyciągnął marchew i znów zaczął ją pogryzać. Przewróciłam oczami, ale już wiedziałam, że jestem w sytuacji bez wyjścia. Nie miałam broni. Norę obstawiała dwójka zmutowanych zająców-zwiadowców. Nie było opcji, żebym sobie z nimi poradziła. Z westchnieniem zasiadłam przy stole i zaczęłam malować przeklęta jaja.


   - Nie umiesz się obchodzić delikatnie z jajami - powiedział Levi, gdy po setce pomalowanych jajek, jedno mi wypadło na ziemię i się stłukło.

   - Wyborny żart - warknęłam, biorąc kolejne jajko. Miałam dość. Nadgarstki mnie bolały, palce odmawiały posłuszeństwa, malunki na skorupkach były coraz bardziej krzywe. Czułam, że przestaję dawać radę. Czułam, że to mój kres. Ostatnie chwile. W myślach zaczęłam się żegnać z moimi prawdziwymi kolegami z oddziału. Przepraszać za wszystkie swoje grzechy.

   Tak, to był ten czas. Czas mojej śmierci, gdy sczeznę pośród milionów jajek i nikt o mnie nie będzie pamiętał. Może przez jakiś czas będą się zastanawiali co się ze mną stało, może pomyślą, że po prostu uciekłam, a potem zaniknę w ich wspomnieniach na zawsze.

   Poczułam ogarniającą mnie pustkę i ciemność. Słoneczny dzień zmienił się w piekło.

   Wtedy do głowy wpadła mi myśl, która jako jedyna mogła być moim ratunkiem. Jedna szansa, więcej ich nie będzie. Musiałam wszystko postawić na jedną kartę. Życie albo śmierć. Innej ścieżki nie było.

   Zerwałam się z miejsca, chwytając naręcze jaj. Rzuciłam nimi w dwójkę przy wyjściu, by odwrócić ich uwagę. Kilka kolejnych wrzuciłam w zawiniętą koszulę nocną. Wtedy ze swojego miejsca zerwał się Levi, ale ja byłam na to przygotowana. Ostrą końcówkę pędzla wbiłam mu pod żebra, aż się skulił. Kopnęłam go w jego mięciutki brzuszek i ruszyłam na pozostałą dwójkę, robiąc ostatnie bombardowanie jajami.

   - Wracaj tu! - Słyszałam za sobą wściekły wrzask kapitana. - Zapłacisz mi za to...!


   Wyprostowałam się do siadu, głośno dysząc. Rozejrzałam się po pokoju i natychmiast doskoczyłam do okna. Nigdy nie wydałam z siebie takiego westchnięcia ulgi jak teraz, gdy znów zobaczyłam przed oczami ten zwykły, parszywy świat. Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę kuchni, mając nadzieję, że jeszcze zastanę Levi'a przy stole i razem zjemy śniadanie. Ale lepiej, żebym mu nie opowiadała o tym dziwnym śnie.

   Gdy tylko przekroczyłam próg kuchni, zamarłam. Levi siedział przy stole i owszem, wyglądał całkowicie normalnie, miał swoje włosy, swoje dłonie, zwykłą koszulkę i spodnie. Ale na talerzu, w eleganckie słupki miał pokrojoną... tak, marchewkę. Z grozą podeszłam do niego i wskazałam na jego talerz.

   - Co ty żresz? - zapytałam oskarżycielsko. Levi podniósł na mnie swoje szare oczy i spokojnie dokończył przeżuwanie.

   - Po pierwsze, ja nie żrę, ja konsumuję. - W jego głosie wyraźnie słyszałam dezaprobatę. - Po drugie, to zwykła marchewka.

   - Nigdy nie widziałam, żebyś jadł samą marchewkę - odparłam, biorąc się pod boki, a tymczasem Levi włożył do ust ostatni słupek warzywa i, jak wcześniej powiedział, spokojnie go skonsumował.

   - Obudziłem się i nabrałem na to dziwnej ochoty. - Podparł dłonią brodę. - Dla ciebie już nie ma. Masz suchą bułkę w chlebaku. - Wstał i zebrał wszystkie naczynia ze stołu.

   - Dzięki... - mruknęłam i zaraz znów oczy mi prawie wyszły z orbit. - Levi...! Co ty... Co jest z tobą nie tak?! - Trzęsącą się dłonią wskazałam na jego... jego... Nie, to było zbyt straszne.

   W dole pleców Levi miał malutki, biały, puszysty... ogonek.

   - O co ci dzisiaj chodzi, kobieto? Uspokój się. - Spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi a potem powiódł wzrokiem za moim palcem, który cały czas wskazywał na to, co wyrosło mu tuż nad tyłkiem. - To moje pośladki. Wiem, że są idealne, ale nie musisz za każdym razem tak reagować, jak je widzisz. - Wzruszył ramionami.

   Podeszłam do niego na drżących nogach i spróbowałam dotknąć tego ogonka, który mu wystawał ze spodni. O nie, on był prawdziwy, ja go czułam pod palcami.

   - Gadaj, gdzie chowasz jajka - powiedziałam, jednocześnie szybko sięgając po łyżeczkę od herbaty. Akurat tylko to miałam pod ręką.

   - Słucham? - Uniósł jedną brew.

   - No, gdzie je masz, pokazuj! - Zagroziłam mu łyżeczką, niebezpiecznie machając nią blisko jego oczu.

   - Chcesz się zająć moimi jajkami? No cóż, dobra, nie ma sprawy, chodź... CO JEST DO CHOLERY? - Najpierw wrzask Levi'a rozniósł się po całym budynku, gdy z całej siły uderzyłam go w głowę łyżeczką, a zaraz później na zewnątrz rozległ się mój krzyk, gdy na bosaka zaczęłam uciekać przed kapitanem, który chciał mnie zaciągnąć do swoich jajek.


   - Nie drzyj tego ryjca, kobieto. - Usłyszałam tuż nad swoim uchem. Rozwarłam szeroko jeszcze zlepione snem powieki, dysząc ciężko, jakbym dopiero co wynurzyła się z wody. Spojrzałam w prawo, gdzie zobaczyłam przytulonego do poduszki, jak zwykle niezbyt zadowolonego Levi'a.

   Dotknęłam jego policzka, przeczesałam palcami włosy opadające mu na czoło i rzuciłam się jednym susem do jego tyłka.

   - Oszalała... - mruknął, gdy zaczęłam na ślepo macać go po pośladkach. Po kilku sekundach intensywnych poszukiwać odetchnęłam z ulgą.

   - Żadnego pieprzonego ogona... - wyszeptałam, znów opadając na poduszki.

   - Ćpałaś coś? Uderzyłaś się w głowę w nocy? Może mi wyjaśnisz w końcu, czemu się tak darłaś? - Głos miał pełen dezaprobaty, ale jednocześnie dotknął mojego czoła swoimi chłodnymi palcami, żeby sprawdzić, czy nie mam gorączki.

   - A tam, głupie sny. - Odparłam beztrosko i chwyciłam jego dłoń, by położyć ją sobie na boku, a sama chwyciłam twarz mężczyzny w dłonie i złożyłam na jego ustach pocałunek. Spojrzał na mnie dziwnie, ale nie odmówił pieszczoty i jakby bardziej przycisnął mnie do siebie.

   - To skoro już się obudziłaś, to może w końcu zjemy razem śniadanie? - zapytał, wodząc czubkiem nosa po mojej szczęce.

   - Oj tak, zjadłabym... Chwila, lubisz marchewki?! - Oderwałam się od niego gwałtownie na długość moich wyciągniętych ramion i spojrzałam w jego oczy z obawą.

   - Co? Nie wiem, normalne warzywo. - Znów zmarszczył brwi.

   - Żadnych marchewek, słyszysz? W tym domu nigdy nie pojawi się marchewka!

   - Możesz powiedzieć...

   - I jajka! Jajka są zakazane!

   - Miina...

   - W sensie... - Zarumieniłam się, gdy zobaczyłam błysk w oczach Levi'a. Debil, zawsze mu wystarczyło zawstydzić mnie jednym spojrzeniem. - Nie jemy. Po prostu. Te dwa słowa są zakazane. Nigdy masz ich nie wypowiadać, dobra?

   - Marchewka i jajka.

   - Przestań! - Rzuciłam się na niego i przygniotłam go całym ciężarem swojego ciała, mając nadzieję, że to wypchnie całe powietrze z jego płuc i nie będzie mógł gadać, ale w chwilach mojej irytacji, jemu zawsze się najbardziej chciało gadać i robił mi wszystko na przekór. Nie mówiąc już o tym, że mój ciężar nie był żadną przeszkodą, bo bez problemu przerzucił mnie na drugą stronę łóżka i sam przycisną mnie do materaca.

   - Marchewka i jajka. - Szepnął mi do ucha i złapał mnie za nadgarstki, żebym nie mogła się ruszyć.

   - Nie! Zabraniam!

   - Ale się dzisiaj drzesz.

   - Bo mnie nie słuchasz!

   - Marchewka i jajka.

   - Nienawidzę cię!

   - Nieprawda. - Pocałował mnie i prawie widziałam ten triumf na jego twarzy, gdy nade mną górował. - Zrobię ci śniadanie, więc nie możesz nienawidzić człowieka, który daje ci jedzenie.

   - Masz trochę racji. - Niechętnie to przyznałam, nadal trochę się dąsając, ale będą już w zdecydowanie lepszym humorze, odkąd resztki dziwacznych snów zaczęły się rozpraszać i zostały zastąpione słodkim oczekiwaniem na to, jak spędzę najbliższy czas z Levi'em. - To co mi dzisiaj zrobisz?

   Pochylił się nade mną z iskierką w oczach, chociaż wyraz twarzy zachował jak zwykle poważny. Serce zabiło mi mocniej, gdy był tak blisko i jego włosy połaskotały mnie w policzki. Zniżył się do mojej szyi i tam lekko ją pocałował, a następnie bardzo delikatnie pogładził płatek mojego ucha.

   - Dzisiaj na śniadanie... - wyszeptał to tak zmysłowo, że w sumie już dalszy ciąg zdania mnie nie interesował. - Będą marchewka i jajka.

   Pierze, które wypadło z poduszki rozwalonej na głowie Levi'a, znajdowałam w kątach pokoju jeszcze przez najbliższe trzy dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top