Mobuhan +18
Moblit bardzo lubił patrzeć na Hanji Zoe. Pomijając to, że patrzenie na nią było obowiązkiem, który sam sobie nadał bo umówmy się - spuścić ją z oka choć na chwilę było jednoznaczne z tym, że kobieta zaraz sobie zrobi krzywdę/zrobi komuś krzywdę lub zniszczy pomieszczenie, w którym aktualnie przebywa. Dlatego tak, wykonywał ten obowiązek z przyjemnością. Musiał się przy tym często namęczyć, ale jej uśmiech wynagradzał mu wszystko. Nie za bardzo wiedział kiedy z towarzyszki broni, przyjaciółki, stała się dla niego najważniejszą osobą w życiu. Nigdy wcześniej do nikogo nie czuł czegoś podobnego. Wiedział, że był w stanie poświęcić dla niej wszystko, łącznie ze swoim życiem. Nigdy by nie pozwolił, by te oczy kiedykolwiek zgasły, by ten żar ustał.
Mnóstwo czasu zmarnował na bezgłośne patrzenie na nią. Powinien dawno już powiedzieć jej co czuje, poprawić włosy wchodzące jej za kołnierz munduru i złapać za rękę o smukłych palcach - tych wiecznie pozacinanych, obtartych i oparzonych.
W końcu sama do niego przyszła pewnej nocy, zmęczona i zdołowana tym, że działania Zwiadowców cały czas szły na marne i nie zapowiadało się na to, by coś w tej kwestii się zmieniło. Pamiętał, jak wtedy wyglądała, jak koszula jej wyłaziła ze spodni, jak włosy zebrane w niesfornego koka sterczały jej na wszystkie strony, pamiętał, że okulary miała zakurzone. Jak tylko bez słowa usiadła na krześle przy jego biurku, odłożył swój szkicownik, wstał z łóżka i zdjął szkła z jej nosa, by dokładnie je przeczyścić. Nie protestowała, patrzyła na jego dłonie, podpierając głowę ręką.
- Nie chciałam cię męczyć również w nocy - powiedziała, gdy Moblit z powrotem włożył okulary na jej nos. Powstrzymał się przed okazaniem tego, jak bardzo te słowa go zawstydziły. Czemu od razu pomyślał o czymś zupełnie innym? - Ale nie mogę sama ze sobą wytrzymać, a ty jesteś jedyną osobą, która to potrafi.
- Proszę się nie obrazić, faktycznie czasem jest to trudne, ale zapewniam - można się tego nauczyć. - Uśmiechnął się i usiadł na materacu.
- Moblit, ile my się już znamy? - Nagle złapała go za rękę i ścisnęła. Był zaskoczony tym gestem, ale pozwolił jej się dotknąć. Dłoń Hanji była zimna. Chciał ją rozgrzać. - Jesteś cały czas przy mnie, na każde zawołanie, mogę ci o wszystkim powiedzieć, a ty wciąż zachowujesz się, jakbym była tylko twoją przełożoną - powiedziała cichym, poważnym głosem, ale gdy ujrzała jego zaskoczoną twarz, uśmiechnęła się, a jej oczy zabłysły. - To nie reprymenda, to spostrzeżenie.
- Bardzo cię szanuję. - Wciąż patrzył na ich dłonie. Chciał zapamiętać ten widok, narysować go.
- Tyle mi powinno wystarczyć, prawda? - uśmiechnęła się i opuściła głowę.
- Co się stało? - zapytał i schylił się, próbując odszukać jej wzrok. - Pani... -chrząknął. - Hanji, możesz mi wszystko powiedzieć. Jeśli coś trzeba zrobić, jeśli...
- Nie, Moblit, po prostu... - odparła, niby się śmiejąc, ale głowę wciąż miała opuszczoną. - Chciałabym zrobić coś na co uważam, że nie zasługuję.
- Co też pa... mówisz! Zasługujesz na wszystko! Hanji. - Potrząsnął jej dłońmi, zamknął je w swoim mocnym uścisku i przyłożył do ust. W ostatniej chwili się powstrzymał, by nie złożyć na jej skórze delikatnego pocałunku. - Zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Gdybym mógł, wszystko bym ci dał.
- Nie chcę cię do tego zmuszać. - W końcu uniosła głowę i spojrzała na niego. Blady uśmiech nie likwidował smutku w jej oczach. - Nie powinnam wywierać na tobie takiej presji. Tytani jakoś zniosą moją miłość, ale ty... Ty, Moblicie... - Patrzył w jej oczy jak zaczarowany. - Ty musisz przeżyć w przeciwieństwie do nich.
- Hanji... - wyszeptał. Czuł, jak robi się cały czerwony.
Wtedy mu powiedziała, że go kocha, w tym samym momencie, gdy samotna łza spłynęła jej po policzku. A Moblit padł przed nią na kolana i przytulił się do jej nóg.
Głaskała go po włosach, śmiejąc się cicho, sama nie wiedząc z czego.
Od tamtej pory każdy jej dotyk dla Moblita wybrzmiewał inaczej. Każde jej spojrzenie, jej codzienny widok, wszystko było inne. Zatracił się w tym i jednocześnie musiał przyznać rację Zoe - wywierała na nim presję. Na jego barkach tkwił przeogromny ciężar. Drżał o nią jeszcze bardziej. Aż panicznie. Próbował sobie powtarzać, że przecież Hanji to zdolny żołnierz, przywódca i naukowiec, którą nic nie może zabić, po prostu nie ma takiej siły, która by przewyższyła niszczycielską moc tej kobiety.
Ale i tak co wieczór upewniał się, czy jest tuż obok niego, czy jej ciało jest całkowicie realne. Zatapiał się w tym i tylko wtedy znajdował spokój, pomiędzy jej ramionami i kolejnymi pocałunkami.
- Moblicie, musisz czasem odpocząć! - rzuciła zza ramienia, gdy kombinowała coś przy jakichś substancjach porozlewanych do fiolek. - Jesteś tyle czasu na nogach, a powiem ci jedno: tytani robią dwa razy mniej od ciebie, a też chodzą spać!
Hanji bardzo lubiła wszystko porównywać do tytanów i napominać o nich przy każdej rozmowie.
- Dlaczego czasem nie powiesz tego sama do siebie? - Stanął obok niej i przyglądał się temu, co robiła. Odzwyczajenie od mówienia jej per ,,Pani" przyszło mu łatwiej, niż myślał.
- Ależ ja bardzo często to do siebie mówię, naprawdę. - Zdjęła okulary ochronne i spojrzała na niego z uśmiechem. - A potem przychodzę do pokoju i ty wcale nie dajesz mi spać! - Złapała go za ręce i okręciła się dookoła mężczyzny.
- Przepraszam, Hanji - wymruczał zawstydzony, czując, jak się rumieni od koniuszków uszu po szyję.
- Nie masz za co przepraszać - Pocałowała go krótko w usta. - Nie musisz się tak nade mną trząść. Naprawdę, ile razy mam ci powtarzać? Też bym chciała czasem o ciebie zadbać.
- Nikt ci nie zabrania. Aczkolwiek...
- Aczkolwiek co? - przerwała mu. - Że niby nie muszę o ciebie dbać? Nie wygaduj kolejny raz tych bzdur. Moblit, proszę. - Spoważniała w sekundę. - Widzę, jakim problem się dla ciebie staję. Proszę, nie chcę odwoływać decyzji, którą podjęłam za nas.
- Zostanę z tobą na zawsze, nie będziesz nic odwoływać. - Złapał ją i przycisnął do piersi. Zanurzył nos w jej włosach i wciągnął zapach pełen chemikaliów, ale nie dbał o to.
- Wiem, że we mnie wierzysz - powiedziała. - Ja też zawsze będę wierzyć w ciebie.
Do tej pory oboje dotrzymywali obietnicy. Moblit z czasem się trochę uspokoił i mimo trudnych czasów, cieszył się tym, co miał. Mieć Hanji Zoe, to jak mieć wszystko.
Były czarniejsze momenty. Dobrze wiedział, że pod wieloma warstwami silnej i pozornie trochę szalonej naukowiec znajdują się zmartwienia, dotyczące całego świata. Czasem widział ten mrok, który z niej wychodził, to zmęczenie i furię, która ją nękała. Wtedy po prostu był przy niej, blisko. Dawał Hanji wyrzucić wszystko z siebie, całą gorycz.
Tego wieczora, a właściwie późnej nocy, weszła do pokoju w stanie, w którym dawno jej nie widział. Włosy sterczały na wszystkie strony bardziej niż zwykle, na okularach i twarzy były rozbryzgi zmieszanej z brudem krwi. Całe ubranie było w nieładzie, a na kłykciach dostrzegł poważne obtarcia. Dopadł do niej bez słowa, zaczął ściągać z niej pasy sprzętu, podczas gdy ona po prostu stała spokojnie. Ściągnął najpierw jednego buta, później kolejnego, a gdy uporał się z pasami, złapał ją delikatnie za dłonie i zaprowadził na łóżko.
- Siedź tutaj i się nie ruszaj. - Pogładził z czułością jej policzek. - Za chwilkę wrócę.
Wrócił po jakiś pięciu minutach, niosąc ciepłą wodę, kilka ręczników i bandaże. Zastał Zoe siedzącą tak, jak ją zostawił, ze wzrokiem utkwionym w panele podłogi.
Najpierw zdjął jej okulary i odłożył na biurko, by później się nimi dokładnie zająć. Następnie otarł jej twarz z krwi, z ulgą odkrywając, że nie miała żadnych ran na skórze.
- Moblit... - zaczęła, ale szybko ją uciszył.
- Hanji. Zaraz wszystko będzie dobrze. Nie musisz nic mówić.
Uśmiechnęła się ciepło, ale z jej orzechowych oczu wręcz wylewał się smutek. Moblitowi na ten widok ścisnęło się serce.
- Kiedy w końcu będę mogła coś powiedzieć? Kiedy będę musiała? Mam dosyć życia pod czyimś butem, Moblicie. - Ścisnęła jego dłoń, swoją brudną. Paznokcie miała połamane, miejscami była widoczna krew. - Mam ochotę wyć. Dzisiaj skatowałam człowieka w imię wyższego dobra, ale zastanawiam się, czy to nadal w takim razie dobro?
- Każdy ma swoje chwile zwątpienia. - Berner, choć doskonale rozumiał sposób myślenia Hanji, musiał ją wspierać i pokazywać, że wszystko, co robiła, ma sens. Oczywiście ona sama o tym wiedziała, ale pozwalała sobie o tym czasem zapomnieć w jego obecności. I wtedy wkraczał on, dopingujący ją we wszystkim. Funkcja ta była niewdzięczna, ale taką sobie przydzielił. Nawet jeśli jak stwierdził, k a ż d y miał chwile zwątpienia. - Zawsze idziesz do przodu i świetnie sobie radzisz. Dobrze wiesz, że taki jest nasz obowiązek.
- Obowiązek jest obowiązkiem, a co pozostawimy na tym świecie, poza trupami? - Pozwoliła mu do końca oczyścić swoją twarz, ale miała niezadowoloną minę. Zamoczył szmatkę w wodzie i przeniósł się na jej ręce.
- Zostawimy ten świat wolnym - odparł, czyszcząc jej dłonie powoli ale dokładnie. - Nas już tutaj nie będzie, ale przecież nie robimy tego dla siebie.
- Nie robimy - potwierdziła sucho, przyglądając się, jak mężczyzna pewnie owija bandaże wokół jej dłoni, by zakryć obtarcia. Gdy skończył, ucałował ich grzbiety i spojrzał na Zoe. Ta niespodziewanie sięgnęła do pierwszego guzika u swojej koszuli i zaczęła ją rozpinać. Patrzył na nią bez słowa, śledząc guzik za guzikiem. Materiał zsunął się z jej ramion, cicho lądując na materacu. Pochyliła się, by ująć jego twarz w dłonie i gdy jej usta były kilka milimetrów od jego ust, powstrzymał ją, łapiąc za nadgarstki.
- Hanji. - Wpatrywał się w jej źrenice z napięciem, szukając w tych zgaszonych oczach jakiejś iskry.
- Trzymaj mnie - poprosiła. - Chcę poczuć, że żyję.
Położył jej dłonie na swoim karku i pocałował ją. Na początku ledwie odwzajemniła pocałunek, bardzo powierzchownie muskając jego warg. Gdy złapał ją za biodra i naparł na nią, nagle jakby się obudziła, wczepiła się palcami w jego włosy i otworzyła usta, by pocałunek stał się głębszy, bardziej zmysłowy. Moment zetknięcia ich języków był początkiem przepychanki, którą oczywiście wygrała Hanji. Pociągnęła Moblita na łóżko, tak, że zawisł nad nią. Ale nie podobało jej się, że zamiast ją dotykać, podpierał się rękoma o materac. Potrzebowała teraz jego dłoni, jego całego, a odległość między ich ciałami była zbyt duża.
- Usiądź. - Zaczęła się unosić, by zmusić go do zmiany pozycji. Poddał się jej i usiadł na brzegu materaca, ciągnąc ją na swoje kolana. Usiadła na nim okrakiem przywierając piersią do jego piersi. Dopasowała się do niego, mocno oplatając go ramionami i ponownie wracając do pocałunku. Moblit na początku zawsze był niepewny, ale po jakimś czasie przekraczał tę granicę, gdy głowa oczyszczała się z natrętnych myśli i oddawała władzę ciału. Dłońmi znalazł haftki biustonosza i rozpiął go, by odrzucić go gdzieś na drugi koniec pokoju. Dotknął drobnych, sterczących piersi, przesuwał kciukami po ich bokach, wprawiając w drżenie ciało kobiety. Chciała więcej, rozpoznał to po coraz bardziej zuchwałych pocałunkach i prób ocierania się. W końcu dosięgnął palcami jej sutków, które stwardniały pod wpływem jego gestu. Całe jej ciało ogarnęła gęsia skórka, jęknęła w jego usta.
Gorączkowa zaczęła szarpać go za koszulę, by ją ściągnąć, guziki odmawiały posłuszeństwa, więc prawie je wyrwała. Musiał jej pomóc i w końcu i on był nagi od pasa w górę. Przeciągnęła dłońmi po jego brzuchu, klatce piersiowej i ramionach. Ścisnęła jego barki, gdy rozpoczął wędrówkę ustami od jej żuchwy w dół. Wciągnęła głośno powietrze, gdy poczuła mokry język na swojej prawie piersi. Wplotła palce w jego włosy i szarpnęła jego głową, domagając się zdecydowanych ruchów z jego strony. Spełnił jej niemą prośbę, wciągając w usta sutek. Westchnęła w odpowiedzi, zaciskając mocniej palce. Nie interesowało jej to, że na świeżych bandażach zaczęły pojawiać się plamy krwi. Czuła jego dłonie na swoich biodrach, udach, w końcu na pośladkach. Było jej gorąco, pragnęła zrzucić z siebie ostatnie elementy ubioru i poczuć jego ciało na swoim ciele. Poruszyła biodrami, by choć na chwilę uspokoić pulsowanie, które zaczęło się między jej nogami, a oddziaływało na jej uda, brzuch i drżące palce. Poczuła, że Moblit zrobił się twardy i z satysfakcją zaczęła się o niego ocierać, by sobie ulżyć. Jęknął w jej biust, nie spodziewając się po niej takiego ruchu i zacisnął ręce na jej pośladkach, na co zareagowała entuzjastycznie, pozwalając sobie na coraz bardziej zamaszyste ruchy. Ale było jej mało, a warstwy ubrań były zbyt grube.
Zsunęła się z jego kolan i stanęła przed nim. Nie musiała mówić nawet słowa, bo mężczyzna od razu złapał za pasek jej spodni i zaczął ściągać z niej ubranie. Czekała cierpliwie, aż materiał zsunie się z jej nóg. Gdy dotarł do bielizny, na chwilę się zawahał. Przesunął dłońmi po jej udach, ułożył je na biodrach i spojrzał jej w oczy. Dotknęła jego twarzy, kciuk położyła na jego wargach. Powieki miała półprzymknięte. Leniwie wsunęła palec w jego usta. Gdy ugryzł jej opuszek i zaraz go oblizał, pisnęła, a ten dźwięk zamarł jej w gardle. Jej głęboki oddech przecinał ciszę. Wciąż trzymając jej palec między zębami, powoli zsunął jej majtki. Jedną dłonią zaczął badać wnętrze jej uda, idąc cały czas w górę. Gdy przed samym celem się zatrzymał, Hanji się zirytowała. Pchnęła go i pochyliła się, by szarpnąć za jego spodnie, szybko je rozpięła i brutalnie ściągnęła, przedtem bez ceregieli pozbywając go butów i skarpetek. Była niecierpliwa i nie chciała się dzisiaj droczyć. Dzisiaj chciała go poczuć, mocno i szybko.
Moblit zauważył czerwone ślady na jej rękach i gdy sięgnęła do jego bielizny, powstrzymał ją. Chwycił pewnie jej nadgarstki i zmarszczył brwi.
- Mów mi o takich rzeczach. To nie powinno tak wyglądać - powiedział surowo. - Przerwijmy.
- Nie zamierzam. - Potrząsnęła głową i wyrwała się. - Zaraz zapomnę o bólu.
Zdarła z niego bieliznę i pocałowała go, by zamknąć mu usta. Usiadła na nim, w końcu czując, że jest na swoim miejscu, że jest tak, jak powinno być: dwa nagie ciała obok siebie. Otarła się o niego, chwyciła jego sterczący członek w dłoń, by nakierować go na swoje wnętrze i opadła z impetem, wyciskając z jego gardła pomruk. Położyła dłoń na jego drżącej szczęce i pocałowała, nim zanurzył się w niej cały. Napięcie w jej ciele chwilowo zniknęło, ale gdy zaczęła się poruszać, pojawiło się ze zdwojoną siłą. Skóra stała się wilgotna od potu, oddech bardziej urywany. Spojrzała mu w oczy i poczuła, jak się na nim zaciska. Jęknął, ale również nie oderwał od niej wzroku. Podniecało ją to. Jego zamglone oczy, których nie potrafił odwrócić. Musiał na nią patrzeć. Na jej zarumienioną twarz, rozszerzone źrenice, rozchylone usta. Światło lampy tańczyło na niej z każdym ruchem. Włosy rozsypały się, opadły na jej twarz, musnęły jego skórę, jak delikatne piórka.
Przyspieszyła, czując, że jest coraz bliżej. Moblit ścisnął jej uda, wbił palce w jej skórę, gdy zacisnęła się na nim ponownie. Coraz ciężej oddychał, a Hanji wtórowała mu w tym, walcząc o każdy kolejny oddech. Zapomniała o jakimkolwiek rytmie, synchronizacji, oddała się swojemu ciału, wyłączając umysł. Nieskoordynowane ruchy prowadziły ją coraz bardziej w górę. W pewnym momencie przestała oddychać, bicie serca dudniło jej w uszach. Opadła po raz ostatni i seria skurczy przeszyła jej ciało. Moblit stęknął, chowając twarz w jej drżących ramionach. Na końcu i on w końcu doszedł, nieruchomiejąc i z całej siły ściskając jej skórę, aż zrobiła się czerwona i naznaczona pręgami. Jęknęła, bo ból sprawił jej przyjemność. Echo orgazmu jeszcze przez chwilę wstrząsało ich ciałami, aż w końcu opadli bez siły na materac, cały czas ściskając się z całych sił, jakby bojąc się, że któreś z nich nagle odejdzie.
Pocałował ją w ucho, płatek, policzek, aż nadstawiła mu swoje usta. Z ulgą odetchnęła w jego wargi i w końcu uniosła się na łokciach, gdy nabrała trochę siły. Pogładziła włosy mężczyzny, jego czoło, oddając się jego pocałunkom.
Skóra była mokra, przyklejali się do siebie, wciąż było im gorąco. Moblit ponownie przytulił ją do siebie, głaszcząc po głowie, odgarniając mokre kosmyki z jej czoła.
- Nie chciałam, żebyś pomyślał, że wypełniam sobie tobą pustkę - powiedziała nagle, łapiąc jego dłoń i całując jej wierzch. - Nie zagłuszam siebie naszymi nocami.
- Nawet jeślibyś to robiła, nie potrafiłbym ci odmówić - odparł, ściskając jej palce. Pogładził kłykcie, musnął bandaże. Jeszcze nie były mokre.
- Nie chcę być taka okrutna. Nie chcę cię wykorzystywać. Chcę być dla ciebie. Tylko ostatnio idzie mi gorzej - wyszeptała, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi.
- Jesteś, cały czas. - Zmienił pozycję, kładąc się na boku i złapał ją pod kolanem, żeby zarzucić jej nogę na swoje biodro. - Czy to coś złego, że gdy czujesz się samotna, pusta, szukasz mnie?
- Nie wiem - odpowiedziała, oplatając go rękoma. - Nie wiem, Moblit. To egoistyczne. Miłość jest egoistyczna.
- Jest - zgodził się z ustami przy jej mostku. - Ale ty nie jesteś egoistką.
Przytuliła go do piersi i westchnęła, gdy jego mokry język zaczął swoją wędrówkę po jej ciele. Była egoistką, bo chciała go tylko i wyłącznie dla siebie, zawsze, cały czas, na każde zawołanie. Był tylko jej. I dziękowała niebiosom, że tak jest.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top