2.1 Lonely

Opis.

Louis mieszka w szeregowcu ze swoimi rodzicami, którzy są zdegustowani jego orientacją. Szatyn codziennie chodzi na kilka godzin w odosobnione miejsce o którym nikt nie wie. Pewnego dnia nowy sąsiad śledzi go i zaczynają rozmawiać. Harry w dość przykry sposób dowiaduje się o problemach starszego.

Louis usiadł na powalonym drzewie. Odpalił papierosa i przyglądał się zachodzącemu słońcu. To miejsce było jego ostoją. Na tą polanę oddaloną kilkanaście metrów od swojego nędznego szeregowca przychodził codziennie. Jego rutyna wyglądała tak samo, wracał po szkole do domu, zamykał się w pokoju, odrabiał lekcje, próbował przetrwać obiad z rodzicami, wracał do pokoju, zbierał paczkę fajek i zapalniczkę, a następnie wychodził. Szedł w tylko sobie znanym kierunku, na polanę. Tu siedział po kilkanaście godzin potrafiąc wypalić jedną czwartą paczki na raz. Nie dbał o zdrowie, nie miał dla kogo. Jedynak, dla którego rodzice nie mają czasu bo ciągle pracują, i to w ogóle nie tak, że po przyznaniu się do swojej orientacji czuli obrzydzenie rozmawiając ze swoim dzieckiem. Bo przecież jak to, nigdy nie będą dziadkami, a ich syn ma chodzić za rękę i całować jakiegoś innego chłopaka? To przecież niedopuszczalne! Ale Louis chciał założyć rodzinę, mieć dzieci, dom jakiegoś zwierzaka, tylko w tej wizji przyszłości nie widział siebie z żoną, ale mężem i to było najcięższe dla jego rodziców. W końcu słońce zaszło na dobre. Chłopak ostatni raz się zaciągnął używkę, następnie gasząc ją o mokrą korę drzewa. Pozostał jeszcze chwilę w swojej pozycji, aby dopiero po dwudziestu minutach wrócić do domu.

Następnego dnia schemat się powtórzył. Schodząc po schodach Louis zauważył, że pod ich budynek podjeżdża nowy samochód oraz wóz od przeprowadzki. Szatyn założył słuchawki i prędko odszedł do swojej polany. Dzisiaj był tam szybciej. Będąc w domu czuł napięcie w powietrzu, więc chciał być tam jak najkrócej. Odłożył słuchawki do kieszeni ciemno zielonej kurtki i wyjął papierosa. Zatopił się w myślach, może naprawdę lepiej by było, jakby po prostu zniknął z tego świata? Jego rodzicom było by lżej bez syna pedała, mogliby zrobić sobie jeszcze jedno dziecko, które było by dla nich wystarczające. Z zamyślenia wyrwało go odchrząknięcie, wystraszony prawie wypuścił z dłoni papierosa, w końcu nikt nie wiedział o jego miejscu

-Cześć - kilka metrów niżej stał brunet o mocno pokręconych włosach, zielonych tęczówka, w czarnej bluzie i rurkach o takim samym kolorze.

Louis jedynie spojrzał na niego za razem zdenerwowanym jak i zmieszanym wzrokiem

-Jestem Harry - przedstawił się

-Louis, siadaj i powiedz jak się tu znalazłeś - ciekawość wzięła górę, a szatyn wskazał na miejsce obok siebie. Loczek od razu wspiął się po obalonych drzewach i zajął miejsce blisko Louisa, za blisko

-A więc, Harry...

-Tak, wybacz, chyba cię przestraszyłem

-Zazwyczaj ludzie nie wiedzą o tym miejscu

-Śledziłem cię - przyznał kierując głowę na swoje cekinowe buty, właściwie to jak on sobie nic nie zrobił wchodząc po mokrej korze drzewa

-Zdążyłem się zorientować, bardziej chcę wiedzieć dlaczego

-Wprowadzam się z rodziną do tego samego budynku, mieszkam na parterze od razu na lewo

-To wy dzisiaj przyjechaliście - Louis ponownie stwierdził zaciągając się

-Mogę? - brunet wskazał na paczkę papierosów

-Nie wyglądasz na kogoś kto pali Loczek - zaśmiał się, ale mimo wszystko przysunął pudełko i tęczową zapalniczkę do nowego znajomego

-Tylko czasem - Harry odpalił używkę pozwalając dostać się dymowi do płuc przyprawiając go jeszcze bliżej śmierci

-Dlaczego stwierdziłeś, aby mnie śledzić? Wiesz pierwszy raz mam stalkera i jestem ciekaw

-Super, pierwsza osoba jaką poznałem tutaj i już mam tytuł stalkera

-Mogę wrócić do nazywania cię Loczkiem

-Wyglądasz młodo, ile masz lat?

-Hym... Ach tak, osiemnaście

-Szesnaście

-Nie wyglądasz - Louis obrócił się lekko w stronę bruneta, a ich wzrok się skrzyżował

-Dzięki wiesz - zielonooki wybuchnął śmiechem

-Znasz moje tajne miejsce jako jedyny, pierwszy raz cię widzę, a już wiesz o mnie więcej niż większość moich znajomych

-Schlebia mi to, ale jesteś zły - bardziej stwierdził niż zapytał

-Nie. Może uda nam się dogadać, a jak nie, to coś wymyślę

Harry chciał spytać dlaczego siedzi tu sam. Czy na pewno nie jest zły. Był ciekaw co się kryję pod tą czupryną jasno brązowych włosów, które tak bardzo chciał zmierzwić. Chciał wiedzieć o Louisie wszystko, najlepiej zaczynając od nazwiska.

-Styles - powiedział po chwili

-Co? - zdziwił się szatyn

-Harry Styles - wyciągnął do niego dłoń

-Louis Tomlinson - niebieskooki uśmiechnął się i potrząsnął ręką loczka.

Siedzieli tam jeszcze chwile rozmawiając na lekkie tematu. Nikt nie potrzebował dokładnie wnikać w szczegóły życia drugiego. W pewnym momencie Harry zatrząsnął się z zimna. Louis dostrzegł to kontem oka i zeskoczył z obalonych kłód

-Chodźmy już - zaproponował wystawiając rękę w stronę chłopaka, aby mu pomóc zejść.

Brunet uśmiechnął się ciepło chwytając wystawioną dłoń pozwalając sobie pomóc. W ciszy wrócili do domu

-Chcesz gumy? - zapytał pod drzwiami do mieszkania młodszego

-He? - zielonooki nie wiedział o co mu chodzi

-Na oddech, moi rodzice wiedzą, że palę, nie wiem jak ty

-Ah, jasne, z chęcią

-Trzymaj - podał mu całą paczkę

-Lou - Harry zatrzymał go, kiedy chłopak zaczął wchodzić na górę. Na skrócenie imienia poczuł dziwne mrowienie w podbrzuszu, które starał się stłumić

-Tak?

-Będziesz tam też jutro? - zapytał niepewnie

-Oczywiście, spotkajmy się na miejscu - szatyn wbiegł do mieszkania od razu zamykając się w pokoju.

***

Podczas obiadu jak zwykle była napięta atmosfera. Louis nie pamięta, kiedy ostatnio normalnie z nimi rozmawiał. Rodzice jedyne co wpłacali mu kieszonkowe na jego konto bankowe, ale nawet one w pewnej swojej części szły z dymem i to dosłownie. Nie mógł się doczekać, aż zaraz wyjdzie. Nawet myśl, że Loczek wiedział o jego polanie nie sprawiała negatywnych myśli. Wręcz cieszył się, że może z nim porozmawiać normalnie, zapewne do czasu, aż i on się dowie o tym i będzie czuł obrzydzenie jak reszta. Na razie nie dbał o to, chciał trzymać chłopaka w niewiedzy, może kiedyś się dowie, ale nie teraz. Bo teraz Louis po prostu potrzebował być z kimś blisko. Odłożył pusty talerz do zmywarki i wszedł do swojego pokoju po nową paczkę Cameli. Schował ją głęboko do kurtki. Wyszedł z hukiem drzwi widząc ponownie ojca z puszką piwa przy telewizorze. Nie lubił, nie, wręcz nienawidził wracać do nietrzeźwych ludzi. Dzisiaj nie miał wyboru, w końcu był piątek co oznaczało mecz, a to z kolei dużo procentów. Starał się o tym nie myśleć, a sprawę ułatwiła mu tylko brązowa burza loków spokojnie siedzącego chłopaka na najwyższym punkcie. Wyglądał jak władca tego świata. Ostatnie promienie słońca oświecały mu twarz, a dym wydobywający się z płuc opuszczał je powoli sprawiając ten widok jeszcze bardziej podniecającym, niż powinien być. Odchrząknął zwracając na siebie uwagę, a Harry na to prawie się przewrócił

-Nie jestem taki straszny - szatyn zaśmiał się zajmując miejsce obok chłopaka

-Zjawiłeś się tak nagle, jak duch - rzekł brunet częstując starszego papierosem

-To jak ty wczoraj, widzisz, oboje jesteśmy takimi duchami - zauważył Louis odpalając używkę

-Zapewne masz rację

-Oczywiście, że mam

-Wiesz to jest tak bardzo odosobnione miejsce, dlaczego tutaj przychodzisz?

-Po prostu lubię być sam

-Ou...

-Nie, spokojnie, nie to miałem na myśli

-To co w takim razie? - zaciekawił się, a szatyn już wiedział, że nie miał wyboru

-Po prostu, nie lubię swojego domu, nie czuję się jak w domu, jak jest cieplej często spędzam tutaj weekendy

-Rozumiem, a dzisiaj?

-Co dzisiaj?

-Czy wrócisz tam?

-Nie mam wyboru - Louis ciężko westchnął

-Masz

-Niby co? - szatyn niepewnie położył głowę na ramieniu chłopaka

-Zapytam moich rodziców czy nie mógłbyś spać u nas

-Żartujesz sobie

-Nie, naprawdę, ucieszą się, że mam znajomych tutaj i to jeszcze tak blisko mieszkających

-Oni mnie nie znają

-Powiedziałem im wczoraj, że cię poznałem, a zresztą podobno poznali twoich rodziców

-Uhm...

-Proszę, chcę ci pomóc

-Oj Loczku - szatyn zaśmiał się gasząc papierosa i z powrotem opierając głowę na ramieniu młodszego, a ten przycisnął go do siebie obejmując w tali

-Tą jedną noc, proszę - wyszeptał prosto w jego włosy Harry

Louis wiedział, że właśnie teraz przepadł. Zatopił się w zieleni oczu, które przypominały mu o ciepłej, beztroskiej wiośnie. Przymknął oczy. Trwali tak dobrą godzinę. Szatyn zaufał Harry'emu pomimo, że znali się dwa dni, on po prostu wiedział, że coś w tej relacji jest. Słońce zaszło pozostawiając szarą poświatę w terenie. Zawiał wiatr, przez którego Louis lekko zatrząsnął się z zimna, a Harry jeszcze mocniej go przytulił do siebie

-Powinniśmy się zbierać, jeszcze zamarzniesz - zaśmiał się brunet

-Nie chce tam wracać

-Pójdę z tobą - zaproponował

-Nie! - Louis szybko odsunął się zostawiając Harry'ego osłupiałego - znaczy, proszę nie, to jeszcze przysporzy mi dodatkowych problemów

-Okej, napiszę do mojej mamy i dam ci coś swojego do spania - zaproponował kładąc mu dłoń na ramię

-Dziękuję - Louis definitywnie nie był przyzwyczajany do bycia miłym dla niego.

Ruszyli w stronę budynku. W międzyczasie Harry napisał do mamy. Stanęli pod drzwiami mieszkania, a brunet je otworzył

-Jestem! - krzyknął zdejmując buty, Louis po prostu stał za nim i ściągał kurtkę

-W końcu - dobiegł melodyjny głos z salonu.

Harry pociągnął gościa za łokieć, do pomieszczenia, gdzie byli wszyscy

-Dobry wieczór - przywitał się szatyn

-Cześć, Louis, dobrze pamiętam? - spytała starsza kobieta podchodząc bliżej

-Tak proszę pani - niebieskookiego zalały rumieńce

-Mów mi Teres, to moja córka Gemma - wskazała na brunetkę z książką - a mój partner jeszcze nie wrócił z pracy, wiesz musimy się zaaklimatyzować w nowym miejscu

Louis jedynie kiwnął głową na znak zrozumienia

-Idziemy do mojego pokoju - oznajmił Harry zwracając na siebie uwagę

-Zrobię wam gorącej czekolady, pewnie jest wam zimno, tyle byliście na dworze - zaproponowała kobieta idąc w stronę kuchni

-Cześć - teraz podeszła do nich Gemma

-Hej? - Louis czuł się bardzo dziwnie tutaj, wszyscy byli mili

-Dużo o tobie słyszałam Louis - zachichotała patrząc wymownie na młodszego brata

-Ciekawie

-Jesteś ode mnie starszy o rok, mam siedemnaście lat, widziałam cię w szkole dzisiaj - dziewczyna dużo mówiła i szybko

-Okej, Gems, idziemy do mojego pokoju zanim wyjmiesz albumy ze zdjęciami - stwierdził Harry kładąc rękę w dole pleców szatyna, na co przeszedł ich elektryzujący dreszcz

-Nie będę cię zawstydzać na pierwszym spotkaniu, ale wiesz Louis, wstaje w tym domu pierwsza - puściła mu oczko wracając do fotela i swojej książki.

Brunet poprowadził gościa do swojego pokoju po drodze ciągle trzymając rękę na jego plechach. Mimo, że sypialnia Harry'ego była mała, miała swój klimat. Duże łóżko na środku, biurko pod oknem, oraz komoda po przeciwnej niż biurko stronie pokoju. Na komodzie stał telewizor z małym dekoderem. Jasne drewno na podłodze, jedna ściana błękitna, a druga zielona - pozostałe dwie były w tapecie ze wzorem desek. Louis usiadł na łóżku i pomyślał o swoim pokoju. Jego był podobnej wielkości, tylko dużo bardziej przygnębiający. Czarno-szare ściany i lekko popękane panele na podłodze. Średniej wielkości łóżko pod oknem, biurko obok oraz szafa na ścianie od wejścia. Harry spojrzał na niego ciepło zamykając drzwi.

-Wybacz moją siostrę, jest taka w stosunku do każdego, kogo tylko przyprowadzę do domu

-Luzik Loczek, wszystko okej - zapewnił go szatyn

-Chcesz coś obejrzeć? - zapytał wskazując na telewizor

-Ty tu rządzisz - niebieskooki podniósł ręce w geście poddania się

-Hej, chcę abyś się dobrze tutaj czuł

-Harry, znam cię drugi dzień dopiero

-Ale dobrze się dogadujemy

-Lepiej niż z kimkolwiek innym

Brunet włączył telewizję szukając jakiegoś filmu, lecz ostatecznie padło na serial Przyjaciele, który leciał na jednym na kanałów. Mama Harry'ego zapukała do drzwi, a loczkowaty chłopak otworzył jej. Kobieta postawiła tackę z posiłkiem na biurku i wyszła zamykając za sobą drzwi, ówcześnie posyłając im ciepły uśmiech. Louis ciągle siedział na brzegu ze spuszczonymi stopami, które ledwie dotykały ziemi

-Coś jest nie tak - zasmucił się gospodarz kucając przed gościem

-Ja naprawdę... Nie wiem co powiedzieć - przyznał szczerze

-Hej, nie musisz nic mówić - materac obok szatyna ugiął się, a Harry zajął miejsce obok niego siadając po turecku

-Dziękuję - Louis wyszeptał usadawiając się tak samo, tylko przodem do zielonookiego

-Nie musisz...

-Muszę, posłuchaj - szatyn przerwał wypowiedź Harry'ego, ale wolał się upewnić, czy to okej, więc kiedy znalazł odpowiedź w jego oczach, kontynuował - nie jestem przyzwyczajony do takiego traktowania, jak ktoś jest miły dla mnie, przyrządza mi ciepły posiłek po powrocie z dworu, to jest takie dziwne

-Lou - brunet znowu to zrobił; nie wiedział, jak bardzo to działa na Louisa.

Tym razem to miało wydźwięk troski. Po tym obiecał sobie, że nie chce, aby ta słodka istota została więcej razy zraniona przez życie. Sam do końca nie wiedział, co robi, ale rzucił się na szatyna powalając go na materac. Wtulił się w jego małe ciałko, głowę położył przy jego sercu i nasłuchiwał nierównego bicia serca, może ma arytmie? Ale Harry jak najszybciej wyrzucił tą myśl ze swojej głowy szukając innego wytłumaczenia. Zaskoczony Louis po prostu położył dłoń na plecach młodszego, a drugą zatopił w jego lokach od czasu do czasu mocniej je pociągając. Leżeli tak dłuższą chwilę, po prostu ciesząc się sobą. Z amoku wyrwał ich dźwięk głośnego śmiechu z telewizora. Harry przewrócił się na wolną stronę łóżka i sięgnął po jeden kubek z gorącą czekoladą i bitą śmietaną, aby następnie wręczyć go Louisowi. Szatyn podziękował mu skinięciem głowy. Oboje wypili praktycznie wszystko na raz. Dopiero teraz, czując ciepło rozlewającego się napoju w ich żołądkach, dotarło do nich jak zimno im wcześniej było

-Chcesz już iść spać? - zapytał opiekuńczo

-W sumie tak, jestem senny

-Okej, poszukam ci czegoś - Harry podniósł się i zajrzał do komody, z której wyjął dresowe spodnie i czarną koszulkę

-Dziękuję - Louis uśmiechnął się czule

-Łazienka jest od razu tutaj na lewo

Szatyn wyszedł z pokoju od razu kierując się do pomieszczenia obok. Wszędzie było ciemno, co oznaczało, że wszyscy domownicy już śpią. Chłopak zamknął drzwi na klucz i oparł się o zlew. Wyglądał zdrowiej? Czy to możliwe? Chyba towarzystwo Harry'ego dobrze na niego wpływa. Dzisiaj wypalił tylko jednego papierosa przecież. Przebrał się w ciuchy od przyjaciela, które jawnie były zbyt duże na niego. W spodniach praktycznie się utopił, a koszulka żyła własnym życiem zwisając na tyle, aby zakrywać jego tyłek. Przemył twarz wodą następnie susząc ją świeżym ręcznikiem.

Po powrocie do pokoju zauważył, że Harry przebrał się już tam i właśnie leżał w łóżku, na bardziej oddalonej od telewizora stronie

-Gotowy? - zapytał dalej nie spuszczając wzroku z filmu

-Tak myślę - Louis powoli położył się na wolnej stronie.

Było dość niezręcznie między nimi. Widok bruneta został zasłonięty przez ciało przed nim. Loczek przysunął się bliżej. Oparł głowę na ręce blisko głowy Louisa, a drugą rękę powoli położył na jego biodrze. Szatyna przeszedł dreszcz, lecz był on przyjemny. Starszy postanowił skorzystać z okazji, w końcu nie zawsze jest okazja leżeć w łóżku z prawdziwym greckim bogiem, odsuwając się lekko do tyłu, co skutkowało mocniejszym wtuleniem się w gospodarza. Harry wydal z siebie zadowolony pomruk, przywarł jeszcze bardziej do mniejszego ciała przed sobą. Dłoń wyższego powędrowała na brzuch towarzysza, a ten załapał ją splatając ich dłonie. Louis uśmiechnął się do siebie zamykając oczy. Nie obchodził go film, zatracił się w cieple i zapachu bruneta. Sam nie wiedział, kiedy zasnął.

Harry dopiero po chwili zorientował się, jak oddech starszego się unormował. Spojrzał na jego lekko rozchylone wargi - zapragnął ich skosztować, zobaczyć, czy smakują tak dobrze, jak wyglądają. Na chwilę wyciągnął swoją rękę spod tej mniejszej i delikatnie przejechał kciukiem po dolnej wardze szatyna, na co ten zamruczał zadowolony. Na twarz Harry'ego wstąpiły rumieńce przez ten dźwięk. Brunet zabrał pilot z szafki nocnej i wyłączył telewizor, a następnie wstał, aby zgasić światło w pokoju. Jak wrócił na łóżko przytulił się do Louisa, dokładnie przywarł do niego plecami i przerzucił rękę przez jego ciało, którą starszy od razu złapał i przycisnął do siebie wtulając się w nią mocno. Harry uśmiechnął się i złożył szybki pocałunek w tył jego głowy, następnie schował twarz za jego karkiem wdychając naturalny zapach szatyna połączony z dymem papierosowym. Spróbował jeszcze nakryć ich kołdrą.

Rankiem pierwszy obudził się gospodarz. Dalej tulił Louisa, którego ucisk na rękę/przytulankę zmniejszył się. Harry powoli podniósł się z łóżka i dokładnie przykrył szatyna składając pocałunek na jego czole. Wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Jego mama już stała w kuchni i robiła dla nich śniadanie

-Dzień dobry, która godzina? - zapytał Harry wchodząc do pomieszczenia

-Dobry, ósma, wcześnie wstałeś - zaśmiała się kobieta smarując tost masłem

-Wiem, ale jestem wyspany - stwierdził biorąc łyk herbaty

-Louis śpi jeszcze?

-Tak - odpowiedział szybko

-To zaniesiesz wam śniadanie do pokoju, czy zjecie tutaj?

-Jason już jest, więc mniej niezręcznie będzie nam zjeść w pokoju

-Nigdy nie zaczniesz nazywać go tatą?

-Nigdy - zaśmiał się brunet kładąc talerz tostów na tackę

-Harry, poczekaj - poprosiła kobieta

-Hym?

-Przyjaźnisz się z Louisem, czy...?

-Mamo, może i mi wpadł w oko, ale nawet nie wiem czy mam szansę

-Dowiedz się, weź sprawy w swoje ręce

-Mamo...

-No już idź - ponagliła go kobieta.

Harry chwilę męczył się z otwarciem drzwi, ale w końcu te ustąpiły, kiedy Louis w samej koszulce bruneta otworzył mu

-Dzień dobry - uśmiechnął się loczek wchodząc głębiej do pomieszczenia, a szatyn zamknął drzwi

-Cześć, myślałem, że zdążę się przebrać - Louis zarumienił się ciągnąc koszulkę ku dołu

-No niestety, co nie zmienia faktu, że wyglądasz mega słodko - Harry zaśmiał się podchodząc do chłopaka i zabierając jego ręce ku górze trzymając go za nadgarstki. Szatyn wpatrywał się z szerokimi źrenicami na każdy czyn chłopaka. Zielonooki tak bardzo chciał go teraz pocałować i oblać komplementami, lecz jedynie postanowił go mocno przytulić. Louis zawiesił ręce na szyi wyższego.

Trwali tak chwilę, aż niebieskiemu zaczęło burczeć w brzuchu, na co obaj zaśmiali się. Szatyn usiadł na łóżku naciągając na swoje nogi bardziej koszulkę. Harry podał mu talerz, a sam usiadł ze swoją porcją obok.

Po posiłku brunet zabrał rzeczy do kuchni i dał przyjacielowi czas przebrać się do końca. Louis przeczesał włosy ręką, następnie wychodząc do salonu, gdzie siedziała reszta rodziny. Chłopak stał zaskoczony w drzwiach na widok nowego domownika. Loczek od razu podniósł się z kanapy i podszedł do Louisa z zamiarem ponownego udania się z nim do swojego pokoju

-Ty jesteś Louis? - mężczyzna podszedł do nich z uśmiechem

-Tak proszę pana - matka bruneta zaśmiała się cicho

-Mów mi Jason, jestem partnerem tej złotej kobiety - wskazał na gospodynię

-Dobrze

-Twoi rodzice zaprosili nas do siebie na obiad - dodał po chwili mężczyzna, a Louis wytrzeszczył oczy

-To cudownie - powiedział zdenerwowany chłopak, Harry wyczuł automatyczne spięcie się jego ciała, więc mocniej przycisnął dłoń do jego pleców

-Pójdziemy jeszcze chwilę porozmawiać do pokoju - zaproponował brunet patrząc z wyrozumieniem na mężczyznę

-Jasne

Louis i Harry weszli do pokoju, a szatyn od razu rzucił się na łóżku

-Hey - wyszeptał do niego zielonooki siadając na skraju, delikatnie położył rękę na jego głowie i zaczął bawić się kosmykami

-To będzie straszne - rzucił niemrawo

-Dlaczego?

Louis usiadł przodem w stronę chłopaka

-Bo znam moich rodziców, z nimi nie jest tak rodzinnie jak u ciebie - zaprotestował oburzony, a może bardziej przestraszony

-Będzie dobrze - Harry położył dłoń na jego ramieniu - będę tam przecież w razie czego

-Powinienem już wracać - Louis podniósł się

-Zostań ze mną, proszę - wyszeptał zielonooki chwytając go za nadgarstek

-Godzina

-Super - przyciągnął chłopaka do siebie na kolana tuląc go najmocniej jak tylko potrafił.

***

Godzina minęła im na przytulaniu się w łóżku. Louis pożegnał się z rodziną młodszego i udał się do swojego mieszkania. Ojciec siedział przy komputerze i załatwiał jakieś „firmowe sprawy". Jego matka natomiast stała w kuchni i gotowała

-Jesteś w końcu - prychnęła zniesmaczona

-Ta... Idę się przebrać

-Zaprosiliśmy nowych sąsiadów z dołu na obiad, więc ubierz się ładnie - dodała kobieta obierając ostatniego ziemniaka

-Podobno mają córkę młodszą od ciebie o rok - tym razem odezwał się mężczyzna

-Yhym, bardzo mnie to obchodzi - Louis wszedł do swojego pokoju zamykając drzwi na klucz za sobą.

Przebrał się w czarne rurki i granatową bluzkę lekko za dużą. Przemył twarz wodą i umył zęby.

Nagle rozległ się dźwięk dzwonka, a głowa rodziny wpuścił gości. Louis siedział przy stole poprawiając nerwowo swoje sztućce. Spojrzał ku górze, a na jego twarz wstąpił uśmiech spowodowany widokiem brązowej burzy loków. Chłopak podniósł się z miejsca szybko podchodząc do gości i witając się przytuleniem z każdym, jedynie Jeson'a obdarzył uściskiem dłoni. Wszyscy zasiedli przy stole. Małżeństwa naprzeciwko siebie. Harry na lewo od Louisa, a Gemma naprzeciwko brata. Między nimi panowała neutralna atmosfera. Rozmawiali, jedli, od czasu do czasu ktoś zaśmiał się z jakiegoś żartu.

W końcu, jak to zwykle bywa, temat przeniósł się na politykę, co spowodowało ostrzejszą wymianę zdań. Louis przysłuchiwał się temu z szybko bijącym sercem

-Wszędzie się szerzy ta ideologia! Pedalstwo same - wykrzyczał ojciec Louisa w pewnym momencie.

Harry po tym zdaniu poczuł się zniszczony. Niepewnie spojrzał na szatyna, który mocno zaciskał szczękę, a ręka z widelcem wbitym w ziemniaka drgała. Zielonooki niepewnie położył dłoń na kolanie towarzysza i ścisnął je dodając otuchy

-Nie będę wysłuchiwać takich głupot o własnym dziecku - odezwała się mama Harry'ego wstając od stołu - dzieci wychodzimy stąd

Cała rodzina podniosła się i wyszła z mieszkania. Louis coraz ciężej kontrolował łzy w oczach

-Słyszałaś to? Nie wierzę ich syn też jest pedałem! - krzyknął Ken patrząc się na małżonkę

-Louis wiedziałeś? - zapytała się kobieta przypatrując się chłopakowi, na co ten tylko pokiwał negatywnie głową

-Na pewno wiedział, to pewnie tam był w nocy i dawał mu dupy!

-Może można to jeszcze wyleczyć - Martha spojrzała na męża z nadzieją.

Louis nie wytrzymał. Wstał z miejsca, sprawiając, że krzesło upadło z hukiem na ziemię. Chłopak wbiegł do pokoju trzaskając za sobą drzwiami. Zamknął je na klucz, następnie zsuwając się po nich na podłogę. Nasłuchiwał chwilę, aż usłyszał, że jego ''rodzice'' wychodzą. Uchylił okno, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił jednego. Spojrzał na tęczowy motyw na zapalniczce, a po jego policzku spłynęła samotna łza.

Dlaczego nie mogą tego po prostu kurwa zaakceptować.

W trakcie palenia wszelkie jego hamulce puściły. Szybko zgasił papierosa wyrzucając go przez okno. Z jego oczu popłynęły strumienie łez, a szloch stawał się coraz głośniejszy. Wyglądał jak bałagan i to nie w ten atrakcyjny, seksualnie sposób. Był rozsypką, kłębkiem nerwów. Usiadł na brzegu łóżka i schylił się wyciągnąć pudełko spod niego. Czarną paczkę położył obok siebie. Nazywał to swoją strefą komfortu. W środku były czasopisma z playboya, ulotki poradni psychologicznych, zapasowa zapalniczka, a nawet flaga i kilka przypinek tęczowych. Jednak on sięgnął po czarne pudełko jak na pierścionek, ale w środku było coś innego.

Podwinął rękaw lewej ręki, aby następnie zacząć kreślić ślady żyletką. Bolało, ale to nic z porównaniem do bólu psychicznego, jaki został mu zadany chwilę temu. Może rzeczywiście byłoby lepiej, jakby zabił się. W końcu prędzej czy później każdy się od niego odwracał, więc nawet Harry, z którym był umówiony dzisiaj w ich miejscu i tak by go opuścił, prawda? Dopiero myśl o czekającym na niego loczku sprawiła, że przestał po kolejnym cięciu. Krople krwi mozolnie spadały na czarną pościel zostawiając praktycznie niewidoczne ślady. Chłopak otarł żyletkę o prześcieradło i odłożył ją do szkatułki, a całe pudełko schował pod łóżko. Podniósł się, lekko chwiejnym krokiem dotarł do łazienki.

Przemył rękę zimną wodą, następnie ją lekko osuszył i zakrył bandażem. Spojrzał na swoje podkrążone od płaczu oczu. Ich błękit był bardziej głęboki niż zazwyczaj, na co dzień spokojne morze, teraz wydawało się wzburzone i niebezpieczne. Chłopak wrócił do pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Czując się słabo opadł na łóżko i zamknął oczy. To co widział, to ciemność. Ogarnęła go pustka, aż odleciał. Stracił za dużo krwi.

***

Następnego dnia obudził się w południe. Od jego utraty przytomności minęły prawie dwadzieścia cztery godziny i nikt go nie szukał - na to wygląda. Wyjął papierosa i drżącą dłonią przycisnął go do swoich ust. Spalił cztery pod rząd. Szatyn wrócił do łóżka przymykając oczy.

Otworzył je w okolicach szesnastej. Przebrał bluzkę, a słysząc, że nikogo nie ma w domu poszedł do łazienki zmienić opatrunek. Jednak nie był on potrzebny, znaczy był, ale Louis wiedział, że nie zasługuje na niego. Naciągnął mocniej rękawy czarnej bluzy i wyszedł.

Stał kilka metrów od obalonych kłód wpatrując się w Harry'ego pogrążonego w myślach

-Nie było cię wczoraj - stwierdził oschle, ale w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia

-Wiem, przepraszam - Louis szybko podszedł i znalazł się obok niego

-Nie musisz, martwiłem się, kiedy przyszedłem zobaczyć czy jesteś w domu, twoi rodzice mówili, że pewnie znowu gdzieś się szlajasz, a mi kazali spierdalać

-Nienawidzę ich - westchnął zakrywając twarz dłońmi

-Co robiłeś wczoraj, wiesz po tym jak wyszliśmy

-Nic, naprawdę

-Lou, powiedz mi, proszę, widzę, że coś jest nie tak

-Sam tam siedziałeś, słyszałeś co Ken mówił

-Nie chodziło tylko o to

-Nie...

-Uwierz, zabolało mnie to, ale nie tak jak ciebie, to w końcu twoi rodzice tak uważają o tobie, nie wiem jak to jest kiedy najbliżsi cię ranią, moja rodzina jest bardzo tolerancyjna i zaakceptowała mnie w stu procentach, znaczy ci najważniejsi

-Ja już dłużej nie mam rodziny - powiedział przez zaciśnięte zęby

-Co mówili później?

-Że w nocy pewnie nocowałem u ciebie i dałem ci dupy, że homoseksualizm, znaczy dla nich pedalstwo, powinno się leczyć

-Lou

-To nie wszystko, przyszedłbym, potrzebowałem się spotkać z kimś, z kim czuję się okej, ale one były za głębokie

-One?

-Za dużo krwi i zemdlałem - szatyn odsunął kawałek materiału ukazując świeże rany - nigdy nikomu o tym nie mówiłem, każdy ode mnie odchodził

-Dlaczego ty nie odszedłeś, z domu?

-I gdzie bym miał pójść? Może i jestem pełnoletni, ale nie jestem w stanie nadal uczyć się i pracować na własne utrzymanie

-Możesz zamieszkać u mnie, uwierz moja mama jest tobą oczarowana, a po tym wczoraj strasznie się martwiła

-A ty? - spojrzał na niego ze łzami w oczach

-Myślałem, że zaraz wskoczę przez okno do twojego pokoju, albo zacznę biegać po mieście w poszukiwaniach

-Harry, ja...

-Poczekaj, naprawdę możesz zamieszkać z nami, jeżeli tylko chcesz, to wszyscy się zgodzili, nie chcę abyś cierpiał

-Ja nie potrafię, nie radzę sobie - wyłkał szatyn, a łzy powoli płynęły po jego policzku

-Hej, damy radę razem, tak? - Harry przycisnął swoje czoło do tego szatyna i delikatnie zaczął poruszać swoim nosem ocierając go o policzek chłopaka, co wywołało delikatny uśmiech niebieskookiego

-Razem

-Razem

Louis spojrzał w oczy młodszego, a następnie zjechał wzrokiem na jego usta. To samo zrobił Harry. W końcu siły wszechświata złączyły się i pchnęły ich ku sobie. Pocałunek z początku był niezgrabny, próbowali osiągnąć wspólne tępo, a kiedy to się stało, był to najlepszy pocałunek w ich życiu. W brzuchu szatyna zaczęło burczeć, na co oderwali się od siebie

-Twój brzuch psuje zawsze najlepsze momenty - zaśmiał się brunet

-Wiem, nawet on mnie nie lubi

-Ja cię lubię - oburzył się młodszy

-Szkoda

-Szkoda?

-Tak, bo ja się w tobie zakochałem - opowiedział pewny siebie Louis, teraz albo nigdy, najwyżej go straci, ale jest przyzwyczajony, że ludzie odchodzą

-Dobrze, bo ja w tobie też

Harry złożył szybki pocałunek na jego ustach

-Chodź, pójdziemy do mnie, posmarujemy to czymś i założymy ładne plastry - zaproponował naciągając rękawek pod samą dłoń chłopaka

-Dobrze

Brunet pomógł zejść Louisowi z kłód. Poszli w stronę budynku trzymając się szczęśliwie za ręce.

Zmarzniętej dwójce otworzyła mama Harry'ego

-No nareszcie, chodźcie, obiad już zrobiłam - ucieszyła się na widok szatyna

-Już idziemy, musimy tylko załatwić jedną rzecz - sprostował brunet

-Tylko szybko, wiecznie ciepły nie będzie - kobieta wróciła do jadalni siadając obok partnera.

Chłopcy zostawili ubranie wierzchnie, a Harry zaprowadził ich do łazienki. Louis usiadł na zamkniętej toalecie. Zobaczył, jak brunet wyjął jakąś maść i bandaż. Klęknął przed nim i ujął delikatnie jego dłoń całując jej wierzchnią część, na co szatyna obleciał dreszcz

-Cśś... Z nami nic ci nie grozi - zapewnił go Harry.

Louis wiedział, że właśnie przepadł ostatecznie. Przepadł dla chłopca poznanego kilka dni temu, który był bliższy dla niego niż rodzina, który zrobił dla niego więcej niż rodzina. Oddał swoje serce loczkowi, który próbuję zająć się jego ranami. Wiedział, że to właśnie na jego całe swoje życie czekał, aby kogoś w pełni pokochać.

Pociągnął go lekko za brodę do góry łącząc ich usta w lekkim pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top