Witch - Cornelia x Fobos

Wszystko zaczęło się tak... niespodziewanie. Jedno wydarzenie pociągnęła za sobą drugie i wszystko poleciało niczym domino. Fobos był zazdrosny, dlaczego to jego siostra ma rządzić krajem skoro jest dzieckiem. To on urodził się pierwszy, to on się uczył, ale nie rodzice mieli faworyta. Gdy Elyon zniknęła zaczął rządzić krajem, może nie najlepiej. Zawsze był na drugim miejscu, nie dostawał od rodziców miłości, nie wierzyli w niego. Nie trudno więc się domyślić, że był zraniony, a zranione osoby często nieświadomie ranią kolejne. Pięć dziewczyn miało go powstrzymać. Will, Irma, Teranee, Cornelia i Hay Lin. Aż pewna dnia Cornelia bez wiedzy pozostałych sama udała się do Kondrakaru, Elyon była jej najlepszą przyjaciółką i musiała z nią porozmawiać. Jednak została złapana przez Fobosa.  I tak znaleźli się sami, zmuszeni do rozmowy. Nie da się wciąż być złym i niechętnym, z czasem staje się to nudzące.

- Po co robisz to wszystko ? - spytała Blondwłosa Czarodziejka.

- Oh, niby naprawdę Cię to obchodzi - wywrócił oczami Mężczyzna - Jak wszyscy uważasz, że jestem zły i tyle.

- Nie znam Cię - powiedziała Dziewczyna - Wiem to co mówią ludzie. Dali nam zadanie by to Elyon zasiadała na tronie. Nikt nie pytał czy tego chce. Czy chce tej mocy.

- Mnie nikt nie pytał czy chce rządzić. A chciałem, ale rodzina stwierdziła, że się nie nadaje. Że to Elyon będzie królową.

- Więc to wszystko z zemsty, przez zazdrość ?

- Może.

Był nieufny, zamknięty w sobie. Groźny, zły Fobos. Dziewiętnastolatek, który musiał za szybko dorosnąć, który wiele przeszedł, a przecież nie chciał być zły.

- Rozumiem.

- Jasne - prychnął - To jakaś sztuczka bym się wypuścił ? - podszedł bliżej do magicznej bańki w której była uwziona dziewczyna. Nie powinien z nią rozmawiać, ale samo tak się potoczyło. I mimo, że zachowywał się chłodno i cynicznie, od dawna nie słyszał, że ktoś go rozumie.

- Dla Ciebie to ja jestem wrogiem, Ty dla mnie. A tak naprawdę wcale się nie znamy - powiedziała Cornelia.

- Nie wymądrzaj się dziewczynko.

- Mam szesnaście lat, jestem tylko trochę młodsza od Ciebie - zmierzyła go wzrokiem.

Co się stało, że przestała się go bać i rozmawiała jak niemal równy z równym.

Mężczyzna też był zaskoczony tą wymianą zdań. Na tyle zaskoczony, że zdjął zaklęcie więżące ją, ale złapał ją mocno za ramię i spojrzał jej prosto w oczy. Widział tam wiele. Upór, determinacje, lęk. Nie chciał by się go bała.

- Zamierzasz teraz uciec ?

- A niby dlaczego miałabym zostać ?

Właśnie dlaczego ? Bo była tu jej przyjaciółka ? Bo miała go pokonać ? Bo powinna mu pomóc ? Cóż, Fobos znalazł jeszcze jeden powód. Złapał w tali dziewczynę przyciągając ją bliżej siebie, widział w jej oczach niepewność gdy pocałował ją namiętnie.

Czy to była sztuczka, gra, chytry plan ? A może po prostu uwolnione emocje samotnej osoby, która tylko chce być rozumiana i kochana.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top