Klayley - Nigdy się nie dowiesz
- Wszystko w porządku ? - spytał Klaus wchodząc do salonu, gdzie na kanapie siedziała Hayley.
Przez zwykły przypadek, albo jak to niektórzy nazywali cud, ich losy splotły się ze sobą i teraz mieszkali razem. A nie byli przecież przyjaciółmi, znajomymi. Nie byli też wrogami, ale zdawało się, że poza dzieckiem nic ich nie łączy...
- Jest okej - odpowiedziała nie patrząc na nią.
Dla obojga była to nietypowa sytuacja. I mimo, że pozór byli całkiem różni od siebie, tak naprawdę wiele ich łączyło.
Hayley zawsze o wszystko musiała walczyć sama, o wszystko się upominać i samej dbać o siebie. Wiele przeszła już w życiu, ciągle była sama, bez rodziny, zdana na siebie. I zawsze dzięki swojemu zawziętemu charakterowi dawała radę. Mimo czasu czy zdarzeń te cechy się nie zmieniły. Nadal pozostawała pewna siebie, uparta i nie ufna.
- Potrzebujesz czegoś ? - spytał niepewnie Klaus.
Oferowanie pomocy to nigdy nie była jego działka. Nie za bardzo wiedział jak być miłym, pomagać albo troszczyć się o kogoś. Nie robił tego od setek lat i zapomniał jak to jest. Ale teraz wiele się zmieniło.
Tamtego pamiętnego dnia gdy po raz pierwszy przyjechał do Nowego Orlenau wszystko się zmieniło. Po tak długim czasie wrócił do miasta, które niegdyś sam budował i które było jego domem. Właśnie tu spotkał Wilczycę z którą spędził przyjemną noc kilka miesięcy wcześniej w Mystic Falls. Wilczycę, która jak się okazało, jakimś niezwykłym sposobem - w końcu wampiry się nie rozmnażają - była w ciąży. Tak oto pod naciskami wiecznie wierzącego w jego zmianę i odkupienie brata, Elijah zgodził się i obiecał zapewnić bezpieczeństwo dziewczynie jak i jeszcze nienarodzonemu dziecku. Przez kilka dni odkrył, że mimo początkowej reakcji to dziecko zaczyna coś dla niego znaczyć. Nie chciał ze względu na nie, był jego relacje z Hayley, były oschłe, dziwne. Nie wiedział jak to zmienić, ani czemu tak na prawdę mu na tym zależy, w końcu był sobą, ponoć nie potrzebował nikogo.
- Daje radę sama - powiedziała Hayley - Możesz spokojnie zająć się zdobywaniem miasta, pokonywaniem wrogów, czy co Ty tam robisz na co dzień.
Nie można jej było odmówić zaciętego charakteru i pewności siebie. To same cechy miał w sobie Klaus. I właśnie to sprawiło, że zwrócił na nią uwagę w Mystic Falls. Jako jedyna nie bała się go, nie uciekała. Miała nawet czelność krytykować jego obrazy. To zrobiło na nim wrażenie, choć nigdy tego nie przyznał.
- Robię to wszystko także po to by zapewnić bezpieczeństwo mojemu dziecku - powiedział uśmiechając się pod nosem - Żeby urodziło się w mieście gdzie będę królem i nikt nie będzie mi się sprzeciwiał.
- To nasze dziecko - poprawiła go od razu - Nie Twoje, nasze.
To słowo brzmiało tak dziwnie. " Nasze ". Jej i Klausa. Coś naprawdę ich łączyło i to poważnie, na zawsze. Nie łatwo było się do tego przyzwyczaić.
Brunetka także czuła, że ich obecne stosunki są dość nietypowe. Jednak nie dziwiła się temu. Żadne z nich raczej nie myślało, że z tej nocy wyjdzie coś więcej, a tu nagle pojawiło się dziecko. W ten sposób ona, niemal bez zaproszenia i własnych chęci weszła w życie Klausa i jego rodziny. Wiedziała, że dziecko które nosi coś znaczy dla Pierwotnego w innym razie nie byłoby jej tu, ba możliwe że nawet by nie żyła. Jednak nie wiedziała co konkretnie myśli Klaus, co planuje. Czy będzie chciał tak jak obiecał chronić ją i dziecko gdy zajdzie taka potrzeba, co będzie gdy już się urodzi... Takich pytań miała dużo, ale zostawały bez odpowiedzi, także dlatego, że nigdy nie zostały zadane na głos.
- Powinnaś więc docenić wszystko co robię dla tego dziecka - odparł Klaus.
Nie wiedział czemu, ale nie chciał zrezygnować z próby dogadania się z dziewczyną. Ponadto Hayley go intrygowała. Była po prostu inna niż większość kobiet jakie spotykał, a on sam nie był przyzwyczajony by ktoś go ignorował i w żadnym razie tego nie tolerował. Nie pozwalała na to jego mania wielkości i przeświadczenie że jako króla, każdy musi go szanować i się go bać. Lubił mieć rację, wygrywać i pokazywać, że to on rządzi.
- Robisz to dla siebie i dobrze o tym wiesz - odrzekła Brunetka.
- Robię to też dla dziecka - powiedział Klaus podchodząc bliżej niej - Jakbym nie było jesteś tu teraz, w dużym, pięknym domu, najlepszym w Nowym Orelanie i możesz mieć wszystko czego chcesz, w tym ochronę od Pierwotnej Hybrydy.
- Oh, a więc powinnam być Ci wdzięczna ? - spojrzała na niego.
-Tak by wypadało - odrzekł Mężczyzna - Nie każdy ma takie szczęście jak Ty.
- Nie nazwałabym tego szczęściem - odrzekła z przekąsem Dziewczyna.
W rozmowie ujawniało się jak bardzo są podobni. Oboje uparci, pewni siebie. Żadne nie przyzna, że potrzebuje drugiego, nie przeprosi i nie podziękuje. Oboje będą robić wszystko by pokazać jak są niezależni.
Droczą się jak dawni znajomy, może jak przyjaciele, może jak kłócący się zakochani. Sami nie mieli pojęcia kim dla siebie są.
- Chyba nie jest aż tak źle Ci tutaj... - powiedział Klaus.
- Mogło być gorzej - przyznała Hayley - Przynajmniej mam dach nad głową i lodówkę pełną jedzenia.
Kiedyś nie miała i tego. Jako nastolatka zawsze musiała sobie sama radzić, nie miała nikogo i nie było to łatwe.
- I wilczy apetyt - zaśmiał się lekko - Dlatego jedzenie tak szybko znika.
Lubił się z nią droczyć. To było zabawne patrzeć jak reaguje. Łatwo się denerwowała, ale miała coś w sobie. Coś czego jeszcze nie wiedział jak nazwać, nie odgadł tego. Dziewczyna sama w sobie była dla niego zagadką, tajemnicza, nieufna, a zarazem pewna siebie. Przypominała mu w tym jego.
- Twoje żarty, śmiech czy wszystko co tam robisz, nie działają na mnie - powiedziała pewnie Brunetka.
- Kochana, to działa na wszystkich jestem w końcu Klaus Mikealson - powiedział równie pewnie.
- Nie jestem jedną z tych które marzą o Tobie - stwierdziła Brunetka wstając z kanapy.
- A jednak to Ty jesteś tu razem ze mną - odrzekł.
- Nie z własnego wyboru - stwierdziła patrząc na niego - Mój typ to zdecydowanie nie jest mściwy duży zły wilk.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem. Tylko ona jedna nie poddawała mu się. Nie robiła tak jak chce i nie słuchała go. I ten jeden, jedyny raz podobało mu się to. Stawiała wyzwania, sama byłą wyzwaniem. Odważna, uparta, z poczuciem humoru.
- A więc jaki jest Twój typ ? - zapytał.
- Nigdy się nie dowiesz - odrzekła.
Pewnie dlatego, że sama nie wiedziała. Mimo wszystkiego co przeszła i wielu lat, nigdy nie była naprawdę zakochana. Nie była pewna czym jest miłość i czy coś takiego istnieje. Nigdy nie było na to miejsca w jej życiu i nie zapowiadało się na zmiany.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top