Poznajmy Się - Shy!Caton x Nice!Purple Guy (FNaF)

Witam orzeszki! 🥜 Witam was wszystkich w moim pierwszym one shocie ^^ Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i wiele osób postanowi zostać tu na dłużej. Za wszelkie błędy bardzo przepraszam!! ❤️

Jeśli widzisz jakiś bład/literówkę napisz w komentarzu! Będę wdzięczna!

Rozdział dla: Zachmurzona0
Ilość słów: 1400
Dodatkowe info :
× Vincent pochodzi z Hiszpanii 🍆🇪🇸
× Akcja dzieje się w FNaF 2 🐻

*Separarse de mi novio! - Odczep się od mojego chłopaka!
* Te quiero, Caton - Kocham cię, Caton

Zapraszam do czytania ^^
                                               ***

Wyłączając budzik, który dzwonił już od dobrych dziesięciu minut, wstałem i ruszyłem powolnym krokiem do łazienki w celu szybkiego ogarnięcia się. Za godzinę zaczynałem ''pracę'' w Freddy's Fazzbers Pizza, więc to oczywiste, iż nie chciałem się spóźnić w pierwszy dzień. Było to tylko oprowadzenie po restauracji oraz zapoznanie się ze wszystkim, ale co jak co, wolałem być na miejscu o wyznaczonej godzinie.

Po umyciu się, owinąłem ręcznik wokół bioder i ruszyłem do pokoju, wcześniej gasząc światło w łazience. Do pracy wybrałem luźne, granatowe joggery z białym T-shirtem. Ubierając się, poszedłem do kuchni, by przygotować sobie śniadanie.

Zagotowałem wodę oraz wyjąłem potrzebne składniki do zrobienia kanapek. Wziąłem talerz i postawiłem go na stole obok, by po chwili położyć na niego cztery bułki z masłem, sałatą, serem oraz pomidorem.

Słysząc ciche puknięcie, podeszłem do kuchenki po to, by wziąć do ręki czajnik elektryczny i móc zalać ugotowaną w nim wodą cytrynową herbatę. Biorąc śniadanie ze sobą do jadalni, zacząłem się nim zajadać.

Upijając łyk gorącej cieczy, ukradkiem spojrzałem na zegarek. 05:37. Do pizzerii miałem samochodem około 15 minut, także bez pośpiechu mogłem dopić bursztynową ciecz.

Po zrobieniu nie więcej niż pięć łyków, odłożyłem już pusty talerz jak i kubek do zmywarki. Poszedłem nałożyć buty, uprzednio wkładając do kieszeni portfel i biorąc do ręki klucz od domu i samochodu.

                                                  ***

Wchodząc do pizzerii, byłem świadkiem nie zbyt miłej kłótni. Zauważyłem, że stał tam mój szef z jakimś dziwnym typem, który był fioletowy... Mniejsza z tym. Podszedłem do nich przerywając im tym samym wymianę zdań, na co bakłażan spojrzał na mnie z grozą. Szef odkręcając się w moją stronę, uśmiechnął się i powiedział w stronę mężczyzny.

- To twój nowy kolega, Vincent.

Czyli tak nazywa się fioletowy. Całkiem ładnie... Potrząsając delikatnie głową, by wszystkie myśli ze mnie wyparowały, uścisnąłem dłoń z bakłażanem, uśmiechając się przy tym w jego stronę. Ten w odpowiedzi wyrwał swoją dłoń i ruszył w głąb restauracji.

- Idziesz czy nie? - chłodny głos Vincenta rozbrzmiał po całym pomieszczeniu. Nawet szef się wzdrygnąl.
- Ale g-gdzie? - zapytałem, chowając ręce do kieszeni.

- Chcesz zginąć już pierw...

- Vincent! - przerwał mu szef swoim krzykiem. Przestraszyłem się. O co chodziło?

- Po prostu chodź - mruknął do mnie mężczyzna, na co ja posłusznie, lecz ze strachem, podszedłem do niego.

Vincent oprowadzał mnie po każdym pomieszczeniu, opowiadał co i jak trzeba zrobić w danej sytuacji. Całkiem miły z niego gość, można z nim pogadać. Lecz, gdy doszliśmy do sceny z animatronikami, Bakłażan na chwilę ucichł.

- Słuchaj... - zaczął po długiej ciszy. - Nie będę owijać w bawełnę. Te animatroniki będą próbować cię zabić. - spojrzał na mnie, na co wzdrygnąłem się. - Twoja praca będzie polegać na tym, że musisz ich wszystkich pilnować na monitoringu. - mówiąc to, zabrał mnie do pokoju nocnego stróża. - Zobacz. Tutaj możesz widzieć każdy pokój oraz wentylację. - spojrzał na mnie. - Rozumiesz na razie wszystko?

- T-tak... - odparłem na co ten powrócił do tłumaczenia.

- Pod stołem jest maska. Jeżeli zobaczysz jakiegoś animatronika, nałóż ją. Pamiętaj również, by w razie co, zamykać drzwi i wentylację. Uważaj na energię. Jeżeli będziesz miał 0%, to po prostu game over. - mówiąc to spojrzał na mnie. Tłumaczył mi jeszcze chwilę co zrobić z marionetką czy Ballon Boy'em.

                                                  ***

- Tak w ogóle jak masz na imię? - Vincent zatrzymał się przy wejściu do pizzerii.

- Caton... - odparłem, zerkając na niego.

- Musisz pożera mnie wzrokiem? Wiem, że jestem przystojny, ale, że aż tak? - Mruknął, krzyżując ręce na piersi.

- C-co? N-nie... - Co jak co, ale przystojny to on był i to bardzo. Na tą myśl, lekki rumieniec wkradł mi się na twarz, przez co musiałem spuścić głowę.

- Dobra młody, dzisiaj o 23:30 zaczynasz pracę. Nie spóźnij się. - dodał, po czym zostawił mnie sam na sam w jeszcze pustej restauracji.

Nadal przestraszony, wyszedłem z pizzerii i wsiadłem do samochodu. Uruchomiłem go i pojechałem do sklepu, by zrobić jakieś zakupy na obiad. Po drodze myślałem o tym wszystkim, zwłaszcza o tym, co mnie pokusiło by tu pracować oraz o Vincencie.

I tak. Jestem gejem. Przekonałem się o tym w 1 klasie gimnazjum, kiedy na jednej imprezie pocałowałem się z moim kolegą, Harrym. Obecnie mam 20 lat i od tamtej pory, chłopaka miałem może ze 2 razy. Były to krótkie związki, które zazwyczaj trwały po dwa miesiące.

Jeżdżąc już od 20 minut, nareszcie znalazłem upragniony sklep. Zaparkowałem samochód, po czym zaraz  znalazłem się w środku marketu. Wziąłem koszyk i zacząłem szukać różnych, ciekawych produktów.
                                         
                                                ***

Dochodziła już 23. Powoli zwlokłem się z łóżka i ruszyłem do łazienki by umyć zęby. Nic nie jadłem, pomyślałem sobie, że zjem w pracy, o ile dam radę.

Wyszedłem z łazienki i nawet się nie przebierając, nałożyłem buty, wcześniej biorąc do ręki klucze, po czym wyszedłem z mieszkania. Drzwi zamknąłem na górę i dół, przekręcając klucz dwa razy w obu zamkach.

Po otwarciu drzwi do samochodu, wsiadłem do niego i od razu włączyłem radio. Leciała akurat moja ulubiona piosenka - M. I. N. E. Przez całą drogę śpiewałem ją w kółko i kółko.

Droga minęła całkiem szybko. Już po około dziesięciu minutach byłem pod pizzerią. Wysiadłem z samochodu, po czym wchodząc do pizzerii, zablokowałem pojazd przyciskiem na kluczu.

Od razu przywitał mnie ciepły uśmiech Vincenta. Był taki piękny...

- Zapraszam do biura - wyrwał mnie z myślenia Bakłażan.

Posłusznie poszedłem za nim, przy okazji rozglądając się po miejscu. W nocy było tu strasznie. Bardo strasznie.

Gdy dotarliśmy już do biura, fiolet przekazał mi strój nocnego stróża. Była to błękitna koszula z plakietką z moim imieniem. Do tego były dołączone granatowe, luźne jeansy.

- No już, przebieraj się. Masz jeszcze... -  mówiąc to spojrzał na zegarek - dwanaście minut do rozpoczęcia pracy. - dodał.

- A-ale, że tutaj? - spytałem szeptem. Nie chcę się przebierać przy nim...

- Tak. - odparł chłodno, przez co się wzdrygnąłem.

Po krótkiej walce ze sobą samym, zacząłem zdejmować swoją koszulkę oraz spodnie. Czułem na sobie gorący wzrok Vincenta, lecz za wszelką cenę starałem się go ignorować.

Po ubraniu się w mundur, odłożyłem swoje ciuchy na komodę, po czym usiadłem na krześle obok fioletowego. Niemal czułem, jak pożera mnie wzrokiem... Zarazem piękne jak i koszmarne uczucie.

- Ładne ciałko stary - zaśmiał się, krzyżując ręce na piersi. Mogłem przysiąść, że usłyszałem, jak szepcze coś pod nosem i się rumieni. To było nawet podniecające...

                                                ***

Dochodziła już powoli trzecia. Przez cały czas, maskę musiałem nakładać aż dwa razy. Dodam do tego, że musiałem ciągle nakręcać pozytywkę, a Vincent sobie poszedł. Podobno miał mi pomagać...

Ukradkiem spojrzałem na ilość energii. O nie. Jest bardzo źle. Zostało mi tylko 13%. Kurwa. I co teraz? Nie starczy mi to do szóstej.

Co jakiś czas musiałem nakręcać pozytywkę czy zamykać drzwi przed Ballon Boyem, a co się z tym wiąże, marnowanie dużej ilości prądu. Spojrzałem na zegarek, 04:08, a baterii wraz ubywa, bo zostało mi już tylko 6%.

Nie wiedziałem już co mam robić. Bałem się. Tak bardzo się bałem. Jeszcze całe życie przede mną, a ja zginę w taki sposób. Co mnie do cholerny pokusiło by tu pracować?

Ostatnimi siłami nakręcałem pozytywkę i nakładałem maskę. Zaraz umrę. I to jeszcze w takim miejscu. Gdzie jest ten Vincent?! Niech mi przyniesie tą ładowarkę czy cokolwiek!

Kiedy ilość energii spadła do zera, odważyłem się jedynie na ciche '' kurwa '' i szloch. Położyłem głowę na biurko i czekałem, aż śmierć wyciągnie do mnie ręce.

W jednej chwili usłyszałem jakby dźwięk zepsutego radia. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem Vincenta. Czy on... Rozwalał animatroniki siekierą?!

- Uważaj! - krzyknął, starając się dobiec do mnie jak najszybciej.

Odwróciłem się i zauważyłem, jak Mangle stara się mnie zaatakować. Krzyknąłem. Nie byłem w stanie nic innego zrobić. Stres jak i strach nie pozwalały mi na nic innego, niż siedzenie niczym słup soli z wyszczerzonymi oczami.

- *Separarse de mi novio! - wrzasnął mężczyzna, wbijając siekierę prosto w głowę robota. Przy okazji potknął się o jedną z części Toy Bonniego i upadł na mnie, całując mnie przy tym.

Był to najlepszy jak i najgorszy pocałunek na świecie. Vincent oderwał się ode mnie oraz spojrzał mi prosto w oczy. Widać było po nim, że jest mu głupio. Chciał przeprosić, lecz nie dałem mu dokończyć, bo złączyłem nasze usta w długo wyczekiwanym pocałunku.

Każda strona napierała ustami na siebie tak mocno, jakby wiedziała, że taka chwilą może się już nigdy nie powtórzyć.

Odsunąłem się od mężczyzny by zaczerpnąć powietrza. Spojrzałem mu prosto w oczy, po czym z moich ust wyleciały trzy, krótkie słowa.

- Kocham cię, Vincent.
- *Te quiero, Caton - szepnął mężczyzna łącząc ponownie nasze usta w pocałunek.

Co do pracy, to... Jeszcze się to posprząta.

Dopóki jestem z nim, wiem, że nic mi się nie stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top