#7
Louis' POV
- Ty stary, co ty odpieprzasz? - zostałem bardzo gwałtownie przebudzony następnego dnia rano, gdy pod moją kołdrę wpakował się Liam.
- Co ty - podkreśliłem. - odpieprzasz?!
Fuknąłem na niego, odkładając książkę z niezłym kryminałem na szafkę nocną. Zdjąłem swoje okulary. Obudziłem się dzisiaj bardzo wcześnie i postanowiłem poczytać książkę, dlatego nie miałem soczewek.
- Zaraz zawołam Zayna, Payno!
- Dziewczyny opowiadały mi co wczoraj zrobiłeś - powiedział zszokowany szatyn. - Co ci odbiło, że zacząłeś się tak płaszczyć przed Harrym?
- Nie płaszczę się przed nim - syknąłem niego, naciągając kołdrę na swoją nagą klatkę piersiową. - Zostaw mnie w spokoju. Twój pysk spowodował to, że znów chce mi się spać.
- Ale serio, Louis, pogadajmy, o co ci chodzi tak dokładnie? - zabrał mi poduszkę spod głowy. - Nie musisz się przed nim z niczego tłumaczyć.
- Jesteś gównianym gnojem - jęknąłem, kiedy mój policzek zderzył się z twardym materacem. Nabrałem powietrza w swoje płuca, powoli je wypuszczając. - Było mi wczoraj przykro. To tyle.
- Ale Harry wie, że nie miałeś wyboru, nie musisz się nad nim użalać - wzruszył ramionami.
- Ja pierdolę, jak ty nic nie rozumiesz...
- Więc powiedz mi, co powinienem zrozumieć. Nie irytuj się tak od razu - spojrzał na mnie wyczekująco.
- Naprawdę mam wyrzuty sumienia, bo rozmawiając z Harrym przed tym wszystkim, naprawdę go polubiłem... - westchnąłem.
- W jakim kurwa sensie go polubiłeś? - sarknął. - Polubiłeś go tak, jak on ciebie?!
- Po prostu nie okazał się tak zepsutym gówniarzem na jakiego wyglądał - odparłem prosto. - I jest inteligentny.
- Możesz konkretnie, dupku - ścisnął mój nos.
- Puść go, albo cię osmarkam - zagroziłem mu, a mój głos był naprawdę śmieszny, kiedy mówiłem z zatkanym nosem. - Jest całkiem spoko, co mam ci niby powiedzieć innego? - przewróciłem oczami. - Uznałem, że muszę go przeprosić.
- I nagle dopadły cię wyrzuty sumienia? - prychnął. - Nie powinniśmy się z nim nawet kolegować, Lou. On powinien być zamknięty w pokoju i trzaskany przez nas.
- Rozmawialiśmy o tym, Liam i masz więcej przy mnie nie mówić takich rzeczy - warknąłem.
- Innych tak nie broniłeś - zmrużył na mnie oczy.
- Bo po prostu... - westchnąłem, chowając swoją twarz w dłoniach. - Nie wiem dlaczego tak jest, naprawdę, nie wiem, ale chcę go chronić, Liam. Może dlatego, że go poznałem, wiem jaki jest. I odkąd go tu przywieźliśmy... rozmyślam o tej naszej randce.
- Ona była udawana, Lou - przypomniał mi.
- Co to ma do rzeczy? Ja naprawdę czułem się z nim dobrze i świetnie mi się z nim gadało. Gdyby nie to, jak miała się skończyć może byłoby jeszcze milej. Poza tym, kurwa, nie muszę ci się tłumaczyć, jestem dorosły!
- Nie takie mieliśmy plany - opadł całkowicie na poduszki, wlepiając spojrzenie w sufit. - Poza tym... mnie na przykład okropnie wkurwia. Ciebie też wkurwiał, gdy go poznałeś!
- Bo go nie znałem i ty też go nie znasz, Liam - spojrzalem na niego z góry. - Jest zupełnie inny niż pokazuje pod tą maską wrednego bachora.
- Ma krew Stylesów. Mnie to totalnie brzydzi - przekręcił głowę w moją stronę zaciskając wargi w złości.
- Harry nic nam nie zrobił i to jest kwestia dojrzałości, aby nie obwiniać dzieci za to, co zrobili ich starzy - przemowiłem swoim "tonem starszego brata".
- Dobra, jak uważasz - przewrócił oczami. - I co teraz zrobisz? Pogłaskasz po główce i wyjawisz miłość?
- Weź się pieprznij w ten pusty sagan, Payne, ja nie mam zamiaru wyznawać mu żadnej miłości, to, że mnie pociąga nie znaczy, że coś takiego... uh! Weź już spierdalaj, co?
- To jest dzieciak. On każdy twój najmniejszy ruch może różnie odebrać - wyjaśnił mi powoli ignorując moją kolokwialną prośbę. - Spójrz tylko na to, jak szybko ci zaufał przy pierwszym spotkaniu. On pozwalał ci się normalnie całować! Zauroczył się.
- Bo tak jak powiedziałeś, jest dzieciakiem - mówiłem spokojnie. - Nie miał takiej bliskości, kurwa jak my i wyraźnie okazał jej potrzebę.
- I dlatego bądź ostrożny. Zinterpretuj tę rozmowę jak chcesz. Mam to w dupie, chciałem tylko dowiedzieć się o co chodzi.
- Powiedz lepiej co mamy na śniadanie - zakryłem jego twarz kołdrą ze śmiechem.
*
- I teraz będzie najciekawsze, musisz patrzeć! Harry, no patrz, bo nie zobaczysz!
Wraz z Liamem posłaliśmy sobie znaczące spojrzenia, stojąc przy drzwiach do pokoju Harry'ego, którego chcieliśmy o czymś powiadomić. Niall wręcz wrzeszczał na niego, przekrzykując dźwięki filmu. Po tym usłyszałem głośny śmiech ich obu.
- Harry, musisz z nami iść - odezwałem się, zwracając tym samym na siebie uwagę nastolatków. - To ważne.
- Zaraz, proszę! Niall pokazuje mi komedię! - spojrzał na mnie błagalnie, szybko jednak odwracając głowę do swojego telefonu, który blondyn trzymał na udach. - O mój Boże, on mu włoży tę marchewkę, co? On to robi!
- Jezus Maria... - Liam uderzył się z otwartej dłoni w czoło. - Za moich czasów komedie były zdecydowanie sto razy zabawniejsze niż ten dzisiejszy chłam.
Harry dopiero teraz dostrzegł mojego brata, stojącego koło mnie zmieniając wyraz swojej twarzy. Znów wyglądał tak niewinnie i cicho, zaprzestając kaskad śmiechu.
- Zastopuj, dobra? - zwrócił się do Horana.
- To naprawdę sprawa, która nie może zbytnio czekać jeśli serio chcesz się stąd jak najszybciej wyrwać - powiedziałem Harry'emu.
- No przecież już idę! - fuknął, przewracając na mnie oczami. Naprawdę powienienem w końcu zrobić coś z jego bezczelnością. - Poganiałeś mnie, a teraz się tylko gapisz.
- Ty, kotku, dziewczyny mówiły ci coś chyba o okazywaniu szacunku chociaż w najmniejsyzm stopniu - uniosłem brew, pokazując mu dłoń w stronę, w jaką cąłą trójką się udaliśmy.
- Dla ciebie nie ma go w moim pakiecie - założył ramiona na klatce piersiowej, idąc obok mnie.
- Przeprosiłem cię - wymamrotałem posępnie, ignorując znaczące spojrzenie Liama.
- No i?
- Nie przesadzaj, co? - zmieniłem tenor głosu, kładąc dłoń na jego plecach, kiedy pokierowaliśmy go do biura.
- Dobrze - strzepnął moją dłoń.
- Będziesz rozmawiał ze starym, cieszysz się? - spytałem, biorąc do ręki naprawdę stary telefon z klapką.
- Nie.
Zmarszczyłem brwi, widząc jego zaciśniętą szczękę.
- Nie odpisał na waszą wiadomość wysłaną z mojego iPhone'a, racja?
- Mylisz się - skłamałem tak przekonująco, że prawie sam uwierzyłem we własne słowa. Brunet patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- Odpisał? Czemu nie powiedziałeś? - usiadł na biurku, patrząc na mnie żabimi oczami, z czymś, co już znałem. W oczach miał coś takiego, co wtedy w parku, kiedy się poznaliśmy. Wiedziałem jak ta rzecz wygląda, ale nie wiedziałem, co oznacza.Wiem, że to idiotyczne, ale myślałem, że pęknie mi serce na widok tego niesłychanego szczęścia w jego głosie. Nie miałem serca wyznać, że moje słowa są nieprawdą, więc kontynuowałem.
- Chcemy, byś to ty z nim pogadał - podałem mu komórkę.
- Co mam mu powiedzieć? - mruknął z niechęcią, zaczynając bawić się swoimi palcami. Liam zajął miejsce za biurkiem na fotelu obrotowym.
- Wzbudź w nim emocje, wiele emocji - poradziłem. - Jeśli rozpłaczesz się będzie jeszcze bardziej wiarygodniej, po prostu nakłoń go do jak najszybszej reakcji.
- Rozpłakać? Tak po prostu? - zmarszczył brwi, zapewne głowią się, jak mógłby wywołać łzy. - Ja nie jestem jakimś aktorem!
- Wyobraź sobie coś, co doprowadziłoby cię do płaczu. Na przykład skarpetki do sandałów - wzruszyłem ramionami, ignorując parsknięcie Liama.
- Mam lepsze scenariusze w głowie. Wybierzcie numer - przewrócił oczami, przymykając oczy i potarł swoje skronie. Posłałem Liamowi zdezorientowane spojrzenie, ale on tylko zrobił śmieszną minę.
- Halo? - wstrzymałem oddech, gdy po trzech sygnałach usłyszeliśmy głos Desmonda. Harry z początku tylko przygryzł wargę.
Spuścił on głowę, owijając ramię wokół brzucha. Przez chwilę się nie odzywał, a ja nie mogłem odczytać nic z jego twarzy, ponieważ jej nie wiedziałem. - T-tato? Pomocy...
Jego ton był zaskakująco realistycznie płaczliwy, zwłaszcza gdy kontynuował, po okrzyku mężczyzny "Gdzie ty jesteś?!"
- Nie wiem tato! Chcę do domu... - wydał z siebie szloch, zakrywając twarz dłonią. - Nie wiem gdzie jestem. Biją mnie.
Spojrzałem na Liama, pokazując poprzez swoją mimikę jak pozytywnie zaskoczony jestem jego chęcią współpracy.
- Co mam zrobić, Harry?!
- Oni ch-chcą pieniędzy, tato! Wszystko mnie tak boli! - zakasłał w dłoń, uderzając nagle całkiem mocno ręką w biurko. - Tato, oni tu znowu idą! Pomóż mi!
- Ile chcą? Po prostu powiedz mi, ile?! - ściągnąlem w konsternacji brwi, czując się mocno specyficznie przez to, na jak przejętego brzmiał Des.
- Dużo. Bardzo dużo - Harry wciągnął powietrze do płuc. - Nie dam rady. Zginę tak jak chciałeś!
- Kurwa, ale kto?! Kto chce tych pieniędzy, musisz być konkretny, synu! - wyraźnie się zniecierpliwił.
Harry odchylił telefon od ucha, odgarniając swoje włosy do tyłu i spojrzał na mnie pytająco, uderzając nim parę razy o udo.
- Powiedz moje nazwisko - wyszeptałem bardzo cicho, wskazując przy tym na mnie, by byl pewnym co dokladnie zrobić.
- Tomlinson - wymamrotał do telefonu. - Idą tu. Zabiją mnie, pospiesz się tato.
- Tomlinson... - powtórzył i wtedy Liam mocno zatupał nogami, a ja od razu rozumiejąc co chce zrobić, otworzyłem i zamknąłem hałaśliwie drzwi.
- Nie dotykaj mnie! - Harry wrzasnął ostatni raz, nim rzucił telefonem o podłogę, miażdżąc go swoją stopą. Usłyszałem trzask pod jego trampkiem, a wtedy Harry uniósł na mnie zadowolone spojrzenie.
- Jesteś pewien, że nie jesteś aktorem? - spytałem go łagodnie.
- Sam jestem zdziwiony tym, że się aż tak wczułem. - przyznał, ocierając policzki ze swych krokodylich łez.
- Jestem kurwa pod wrażeniem - rzekł Liam, bijąc krótkie brawa. - O czym myślałeś? Wyobraziłeś sobie palący się garnitur Gucci? - parsknął.
Harry powoli przekręcił głowę w jego strone odbijając się od biurka, by stanąć na równych, pajęczych nogach. Pokiwał krótko głową. - Można tak powiedzieć.
- A ja myślałem, że grając w szkolnych przedstawieniach byłem drugim Johnem Travoltą - mruknąłem. - Dobra robota, łyknął to pięknie.
- Nie wierzę, że się przejął - widziałem, że Harry wcale nie był zadowolony, mimo że właśnie jego ojciec udowodnił, jak bardzo zależy mu na życiu syna. - Chcę już iść do Nialla.
- Dobrze, leć, wykonałeś tę robotę śpiewająco - otworzyłem specjalnie przed nim drzwi.
- Jednak okazało się, że ja też potrafię grać - zaśmiał się cierpko, rzucając mi ostatnie spojrzenie. Przygryzłem odruchowo wargę przez jego słowa, gdyż nie ukrywam, że uderzyły mnie w mniejszym lub większym stopniu. Chłopak miał do mnie naprawdę ogromny żal.
- Mały dupek - usłyszałem śmiech Liama. - Myślę, że to taki typ, który nawet jeśli już nie ma do ciebie żalu, będzie ci wypominał tę sytuację. Nieważne, zastanawia mnie to, dlaczego nie ucieszył się z wieści, że ojciec chcę go stąd zabrać.
- Bo nie wierzy w jego szczerość i jeśli mam mówić prawdę, dla mnie to rówież było dziwne... - zmarszczyłem brwi.
- Więc myślisz, że jego ojciec jest taką gnidą, że coś knuje? - zastanawiał się.
Postukałem palcami o biurko w zdegustowaniu.
- Sam nie wiem... Fakt, że nie wykazuje specjalnie wielkich chęci w odbiciu Harry'ego od samego początku jest już niesamowicie pojebany.
- Nie zareagował na zdjęcie. Ba, nie zareagował na zniknięcie Harry'ego, kiedy czekaliśmy całą noc na to, aż zadzwoni na jego komórkę. A teraz? To nie trzyma się kupy.
- Sam nie wiem, czy on to podejrzewał czy jaki chuj... - ściągnąłem brwi. - W każdym razie, nie podoba mi się to w chuj.
- Dlaczego okłamałeś Stylesa? - Liam nagle zboczył na inną drogę. Uniosłem na niego wzrok, napierając dłońmi na biurko, nad którym się pochylałem.
- Z tego samego powodu, dla którego go przepraszałem - odparłem krótko. - Bo zrobiło mi się z jego powodu przykro.
- Stałeś się takim cipeuszem... - zaśmiał się lakonicznie pod moim spojrzeniem. Pstryknąłem go w nos, wychodząc z pokoju. Musiałem się dowiedzieć, dlaczego ojciec Harry'ego tak się zachowuje. Dlatego w głowie zacząłem planować dwudniowy powrót do miasta. Trochę go pośledzę i może nastraszę.
*
- Liam, czy coś już wiadomo? - wpadłem do domu tak gwałtownie, że o mało nie wywróciłem się o chodnik w przedpokoju.
Kiedy tylko dostałem wiadomość od brata, wsiadłem w samochód wracając do domu. Zanim mógłbym pobiec do pokoju, poczułem jak kilka rąk naraz łapie nogawki moich czarnych dżinsów. Wczepiłem dłonie w karmelowe kosmyki moich siostrzyczek. Tak głośno płakały, trzymając mnie z całych sił.
- Mama umiera, Lou!
Po usłyszeniu tych słów, od dwóch małych dziewczynek, odniosłem wrażenie, że cały świat nagle przestał się obracać. Patrzyłem przed siebie bez żadnego wyrazu twarzy.
- Nie umiera, Pheobe - szepnąłem, dziewczynka nie mogła mnie i tak słyszeć przez to, jak głośno płakała jej siostra. - Mama znowu śpi. Robi nam tylko głupiego psikusa.
- Louis... - miałem wrażenie, że żołądek podszedł mi do gardła, kiedy usłyszałem za sobą głos Liama, którego w pierwszej chwili nie poznałem przez to, jak mocno drżał. Wziąłem jedną z czterolatek na ręce, podchodząc do mojego brata. Owiałem go spojrzeniem, kiedy on tylko spuścił głowę. Nigdy nie widziałem go tak kruchego i załamanego. Zmarszczyłem brwi, podając mu do ramion Daisy i ruszyłem do sypialni, dostrzegając ciało mojej pięknej mamusi podpiętej do aparatury, która nie była włączona tak, jak zawsze. Mój ojczym siedział nad jej ciałem, głaskając po blado-sinej twarzy. Stałem w taki sposób w drzwiach niczym prawdziwy głupiec, swoje puste spojrzenie wlepiając w najpiękniejszą kobietę jaka w życiu dla mnie stąpała po tej ziemi. Nie wiedziałem co mam czuć. W jakiś sposób nogi, które nagle bolały jak połamane, zaniosły mnie do jej łóżka. Uklękłem przy niej, kładąc głowę na jej klatce piersiowej, ramię przekładając przez jej tułów. Przymknąłem oczy, płacząc bezsilnie nad ciałem zmarłem kobiety.
It's been a minute since I called you
Just to hear the answerphone
Yeah, I know that you won't get this
But I'll leave a message so I'm not alone
This morning I woke up still dreaming
With memories playing through my head
You'll never know how much I miss you
The day that they took you, I wish it was me instead
- Nie mogliśmy jej uratować, Louis - usłyszałem nad sobą głos ojca, który w łagodny sposób wczepił dłoń w moje włosy tak, jak robiła to ona, lecz tym razem już byłem pewny, że nigdy nie poczuję jej dotyku.
One life of the two of us...
- Louis! - podniosłem nagle głowę z niewygodnej poduszki ozdobnej na kanapie, o mało nie uderzając stojącego nade mną Harry'ego w czoło. Moje oczy poszerzyły się do wielkich rozmiarów, kiedy poczułem karuzelę w swej głowie i łapiąc nastolatka za kark pociągnąłem go na moje ciało.
- O Boże! - praktycznie pisnął, lądując dość boleśnie na mym torsie. Oddychałem ciężko z palcami cały czas zaciśniętymi na karku nastolatka, drugą, drżącą dłonią przecierając swoje mokre policzki. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to był tylko kolejny koszmar.
Harry sapnął, zapewne przez to, że upadek wywołał ból w jego wciąż poobijanych partiach ciała. Z grymasem podniósł twarz z dłońmi ulokowanymi na mojej klatce piersiowej. Wcale nie był ciężki, ale chyba myślał inaczej, ponieważ róż spłowił jego rumieńce, gdy szybko chciał unieść się z mojego ciała, jednak nasze nogi były splątane. Przez tą krótką, dosyć niezręczną chwilę patrzyliśmy na siebie i ja w międzyczasie starałem się unormować oddech. Jego obecność znacznie ułatwiła mi zrozumienie, iż właśnie teraz znalazłem sie w świecie realnym.
- P-powinieneś mnie teraz puścić - szepnął, trochę pytająco. Spojrzałem na moją dłoń, która trzymała kark chłopaka, ale i tą, jaka znalazła się na jego lewym boku. I nie wiedziałem, kiedy ją tam ułożyłem.
- Wybacz - rzuciłem, szybko zabierając ręce i rozluźniając swoje łydki, gdy sekundę później nastolatek podniósł się.
- Um... - zawahał się, kiedy siadał obok mnie. Zrobiłem mu więcej miejsca, siadając na kanapie. Syknąłem na ból w swoim karku. - Wszystko w porządku?
- Miałem koszmar - odparłem wymijająco.
- Taa, zauważyłem i dlatego cię obudziłem, bo cały się rzucałeś i wyglądałeś... źle.
- Która godzina? - zmieniłem automatycznie temat, marszcząc brwi. Drzemki zawsze źle się kończyły. Nie wiedziałem, czy wciąż jest wieczór czy już poranek następnego dnia. Zauważyłem swój telefon na stoliku, więc sięgnąłem po niego.
- Jest po północy - jęknąłem.
- Co tu robisz, Harold?
- Bo ja... - przygryzł niespokojnie wargę. - Nie mogę spać i uznałem, że pooglądam sobie telewizję dopóki nie zmorzy mnie sen...
Kłamał. Ewidentnie kłamał.
- W porządku, a jaki jest prawdziwy powód? - starałem się nie wywierać na nim presji i po prostu patrzyłem na niego łagodnie z kolanami przy mojej klatce piersiowej.
- To nie jest ważne - odparł, lecz ja wiedziałem, że było inaczej.
- Coś się stało? Znowu Liam ci coś nagadał? - Harry pokręcił przecząco głową, chyba powoli rozumiejąc, że mnie nie oszuka.
- To Blaise - mruknął w końcu. Odruchowo zacisnąłem szczękę. - Wrócił dzisiaj rano, na pewno był najarany. Cały dzień posyłał mi obrzydliwe spojrzenia, starałem się go unikać, ale on i tak wchodził mi w drogę. Nie mogłem przez to zasnąć, nawet jak zakluczyłem drzwi.
- Ja pierdolę - przetarłem oczy, przy okazji ziewając niezbyt skromnie. - Zajmę się nim jutro, a tymczasem możesz iść spokojnie spać. On nic ci nie zrobi kiedy się zamkniesz.
- Nie zrozumiesz, Louis - zmarszczył brwi. - Jestem w obcym domu z obcymi ludźmi, którzy już nie raz zrobili mi krzywdę.
- Ale co ja mam zrobić, Harry, oprócz zagwarantowania, że on do ciebie nie wejdzie zwłaszcza, że na pewno już śpi?
- Wprowadź się bliżej mojego pokoju - powiedział bardzo szybko, praktycznie nie oddzielając od siebie słów. - Nie patrz się tak na mnie. Coś sprawia, że przy tobie czuje się najbezpieczniej w tym domu. Może dlatego, że każdy cię traktuje jak pieprzonego bossa - zirytował się tym, że musiał mi to tłumaczyć i chyba stał się wstydliwy przez to, co mi zaproponował.
- Jestem w szczerym szoku, że nie prosisz o to Perrie, która w sumie posługuje się bronią sprawniej niż ja - parsknąłem.
- Ale jej Blaise się nie boi, bo jest jego siostrą - odpowiedział. - Ciebie wręcz przeciwnie. Wszyscy tutaj czują do ciebie respekt.
Westchnąłem głośno, patrząc na Harry'ego, którego mina była wyczekującą. Wydąłem swoje wargi, gdy tak po prostu się na siebie patrzyliśmy.
- Masz rację - szepnął. - Nie wiem, po co cię o to w ogóle poprosiłem.
- Nie, spokojnie - pokręciłem głową. - Jutro zamienię się z Crystal pokojami, ty dzisiaj możesz spać tutaj, w salonie, a ja się na podłodze prześpię.
W końcu Harry miał prawo mnie o to poprosić. Był tylko siedemnastoletnim chłopcem, który został dotknięty w niewłaściwy sposób przez niewłaściwego faceta bez wyrażenia na to zgody. Miał prawo się bać, a ja chciałem, żeby był bezpieczny. Nieważne jak głupio to brzmi w tych okolicznościach.
- Czuję się jak małe dziecko... - mruknął, patrząc w podłogę.
- Teorytycznie, jak i praktycznie nadal nim jesteś, więc nie powienienś się jakoś krępować - wzruszyłem ramionami, powstrzymując uśmiech.
- Czuję się tak tylko przy tobie, dlatego się krępuję - wstał na równe nogi. - Pójdę po swoją poduszkę i pościel.
- Czekaj, idę z tobą. - wstałem z sofy. - Pójdę po moją, żeby ułożyć sobie na podłodze, bo nie widzi mi się spanie na twardym.
- To nie mój biznes - chociaż chciał zabrzmieć złośliwie, widziałem jak ukrywa swój uśmiech włosami. Przewróciłem oczami, idąc lekko za Harrym.
- Trochę zabawne, bo jesteś od Blaise'a o głowę wyższy, zresztą ode mnie tak w sumie też - parsknąłem. - Musisz częściej sie prostować i nie okazywać słabosci, młody.
- Łatwo ci mówić, on ma większą masę. A ja szybko robię się przerażony - sarknął, łapiąc się poręczy. - Ale chyba masz rację, muszę nad tym popracować - kiwnął głową i wtedy też mnie opuścił.
Ruszyłem po kilka poduszek i coś do okrycia, by było mi chociaż trochę miękko i ciepło. W momencie, w którym wyszedłem ze swojej sypialni, na korytarzu pojawił się owinięty pierzyną. Wydałem z siebie przerwany śmiech, przypominając sobie, że pozostali mieszkańcy są pogrążeni w śnie. Harry wzruszył ramionami, rozkładając się na kanapie. Kiedy ja kładłem poduszki na podłodze, on już zawinął się pod pierzynką.
- Poczytać ci bajeczkę? - zwróciłem się do niego z lekko uszczypliwie przesłodzonym tonem. Chłopak prychnął tylko, bardziej się zawijając.
- Dobranoc, Louis Tomlinson - szepnął siarczystym tonem, zamykając oczy. Patrzyłem na niego jeszcze przez chwilę, łapiąc pilota. Wyłączając telewizor, w pomieszczeniu rozbłysła ciemność. Ułożyłem się na moim posłaniu w sposób, w jaki mogło być mi najwygodniej. Nasłuchując cichego, miękkiego oddechu zasnąłem.
Akurat skończyłam lekcję i właśnie czekam godzinkę na autobus w świetlicy, więc uznałam, że wstawię rozdział teraz ^^
KOMENTUJCIE & GWIAZDKUJCIE
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top