Rozdział 5

Niedziela, 1 stycznia, 1989 r.

Shanté

   Od Aarona wróciłam koło piętnastej. Pewnie wszystko potrwałoby dłużej, gdyby nie fakt, że musiał wyjechać do Chicago w sprawach biznesowych. Wylot miał zaplanowany na siedemnastą, więc niestety za długo nie posiedziałam. Nie chciałam mu w żaden możliwy sposób zawadzać, dlatego po prostu usunęłam się nie zatruwając mu życia.

Kiedy byłam w drodze powrotnej, miałam wielkie przeczucie, że będzie dobrze. To, co najgorsze jest już za mną. Moje myśli dodatkowo wspierało optymistyczne nastawienie Aarona, który mimo ograniczonego czasu zdążył je we mnie zaszczepić. Jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy wchodząc do mieszkania znów spotkałam się z brutalną rzeczywistością. Poczułam się jakbym upadła z wieżowca twarzą prosto na chodnik. Ile to może jeszcze potrwać? Czy on już zapomniał? Przecież obiecał, że się zmieni.

Rzuciłam z zamachem klucze na kuchenny blat i pewnym siebie, mocnym krokiem podeszłam do mojego ojca... Leżącego na kanapie z nogą przewieszoną przez oparcie, oczywiście z otwartą, szklaną buteleczką w ręce.
Nie spał. Oczy miał szeroko otwarte i skierowane na mnie. Jednak wzrok wydawał się być jakiś nieobecny.

– Co to ma znaczyć?! Naprawdę już nic nie pamiętasz? – krzyknęłam ściągając ciepły płaszcz z ciała.

Nie zdołał wydusić z siebie nawet jednego słowa. Po prostu nadal gapił się na mnie jak na papieża z Watykanu, co jeszcze bardziej wzbudzało we mnie złość.

– Może byś łaskawie coś powiedział?!

– Był... Byłaś u tego pedałka blon... Blondasa. Piłaś. Ja... Ja też chyba mogę. Przecież by... Była okazja – wybełkotał. – A poza tym. To jest m... Mój dom. Więc ja tu rządzę! – dodał na koniec swojego "monologu".

– Ach tak?! Tyle, że jest pewna różnica. Gdybyś nie widział, ja nie jestem uzależniona! Jesteś na tyle ślepy, by nie widzieć, że mnie tym krzywdzisz?!

Na te słowa jak za strzałem pioruna z nieba, podniósł się do pozycji siedzącej. Nabrał morderczego wyrazu twarzy... Moja dotychczasowa pewność siebie powoli zaczęła się ulatniać.

– Słuchaj, gówniaro – zaczął, celując we mnie palcem. – To ja cię wychowałem i to ja zapewnilem c... ci miejsce na twoją chudą dupę, więc mówię poważnie. Ni... Nie pyskuj mi! – po całym mieszkaniu rozniósł się donośny ton... Którego nigdy wcześniej nie miałam okazji poznać. Muszę przyznać, że jego suchy, bez emocji głos wywołał u mnie ciarki na całym ciele. Zaczynałam powoli obawiać się do czego jest zdolny, mimo wszystko zachowałam zdrowe myślenie i zimną krew. Nie można dawać się sobą manipulować.

– Nie pyskuję...– zaczęłam, jednak tym razem nieco łagodniej, by nie dolewać oliwy do ognia. Kolejna kłótnia jest w tej chwili zbędna. – Po prostu wkurw... wkurza mnie to, co robisz. Przecież obiecałeś... – szeptawszy kucnęłam obok niego, chcąc trochę załagodzić sytuacje, jednak dało to zupełnie odwrotny efekt.

– Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. I... Ile ty masz lat, by się na takie prościzny nabierać?! Życie cię najwyraźniej nie nauczyło za... za dużo! – przerwał na sekundę, by móc podnieść się z kanapy. – Ale ja... Mogę to zmienić... I to bardzo szybko – rzucił.

– O czym ty gadasz?

Nie zdążyłam uzyskać odpowiedzi, gdyż ojciec mocno złapał mnie za ramię, kierując się do drzwi wejściowych. Nie wiem czy zdawał czy nie zdawał sobie z tego sprawy, że jest mężczyzna i ma sporo siły, bo ból promieniował przez całą rękę.

– Ała! Puść mnie, to boli! – wyjęczałam, nie pozwalając sobie na urojenie chociażby jednej, ze zbierających się w kącikach oczu łez.

– I ma boleć. Powinnaś się nauczyć szacunku do ojca.

– Jak możesz być takim ignorantem?! – to było raczej stwierdzenie niż pytanie, jednak tata puścił moją uwagę mimo uszu.

– Jak się, dziewczyno ogarniesz, to wróć.

Nim się spostrzegłam, wylądowałam za drzwiami. Bez niczego przy sobie... Pieniędzy, dokumentów, jakichkolwiek rzeczy do przebrania. Tak jak stałam, tak mnie wyrzucił... Z mojego domu. Przez pierwsze kilka momentów nie docierało do mnie, co właśnie się stało. Byłam jakby za mgłą, próbując rozszyfrować co chwilę temu miało miejsce.
"Czy on jest nienormalny?" – to pytanie wierciło mi dziurę w głowie.
Nie wiem czego jeszcze mogę się po nim spodziewać. Jeszcze parę godzin wcześniej nawet nie pomyślałabym, że mogę zostać wystawiona z niczym za drzwi, a jednak się to stało.

Mimo całego zamieszania nie chciałam spędzić nocy jak pies, na wycieraczce. Zaczełam się więc dobijać. Nie obchodziła mnie reakcja przechodnich czy sąsiadek, które tylko czyhają na nową sensację. Byłam jak w amoku – nie przykuwałam uwagi do rzeczy, które w normalnym czasie byłyby dla mnie powodem do wstydu. Najpierw musiałam wypełnić pierwszy poziom piramidy potrzeb ludzkich – schronienie i dom, a później przejmować się reputacją.

Człowiek pod wpływem emocji może zrobić wiele bardziej lub mniej głupich rzeczy. Wszystko jednak ma swoje przyczyny i skutki. Bardzo często żałujemy podjętych decyzji, co jest całkowicie ludzkie i normalne. Zostaliśmy zaprogramowani, by uczyć się na błędach i zdobywać doświadczenie, więc użalanie się nad decyzjami podjętymi w przeszłości jest bezcelowe. Trzeba zebrać jak najwięcej wnisków i spojrzeć prosto w oczy nadchodzącej przyszłości, a to co było zostawić za plecami.

Krzyki i walenie pięściami w mocne, drewniane drzwi nie dało zbyt wiele efektów. Krótko mówiąc, nic nie zdołałam wskórać.
Pozostały mi dwa wyjścia: czekać aż jaśnie pan otworzy drzwi albo tak jak powiedział, wziąć się w garść i zdać się na siebie.
Powoli sama nie wiedziałam co jest gorsze. Myśl, że muszę żebrać o wejście do własnego domu czy świadomość, że będę spać pod mostem.

Zrezygnowana ruszam przed siebie w miasto. Przez cały czas zastanawiałam się u kogo mogłabym się zatrzymać na tę jedną noc. Aaron, jak już wcześniej wspomniałam, wyleciał parę godzin temu. Pieniądze, za które mogłabym wykupić nocleg w hotelu kiszą się w portfelu... w domu. Zostaje Diana,  inni bliscy oraz znajomi nie mieszkają w LA. Właściwie pewnie opierałaby się, co więcej sama by mnie zaprosiła. Jedyną przyszkodą był fakt, że nie znam jej adresu.

Miałam ochotę krzyczeć, płakać, żalić się do chociażby ptaków na drzewach w parku. Dlaczego taka farsa trafiła akurat na mnie? Jakbym nie miała dość problemów. Cały czas rozmyślałam nad miejscem na nocleg. Byłam w takim dołku emocjonalnym, że powoli stawało się mi obojętne bezpieczne, ciepłe miejsce. Ostatecznie skończyłam na zimnej ławce tuż przy centralnym parku. Nie obchodziła mnie nawet niska temperatura, która z pewnością z godziny na godzinę będzie jeszcze bardziej spadać. Chciałam po prostu by to wszystko się jak najszybciej skonczyło. Może warto być dobrej myśli? Przecież nadzieja umiera ostatnia.

*    *    *    *

Michael

   Cały dzień chodziłem znudzony po mojej posiadłości. Za dwa tygodnie mają się odbyć ostatnie koncerty trasy, dzięki Bogu w Los Angeles, blisko domu. Moje zdrowie psychiczne i fizyczne strasznie pogorszyło się podczas trasy. Ciągłe koncerty, podróżowanie z jednego miejsca do drugiego potrafi wykończyć. Po występie adrenalina w żyłach rośnie,  więc są noce, które przesiaduję w łóżku gapiąc się w ścianę i wsłuchując uważnie w wiwaty fanów, bacznie czuwając nade mną pod hotelem. W żadnym wypadku nie staram się przekazać, że nie lubię występować. Kocham stać na scenie, tańczyć i wykonywać swoje największe przeboje, tym bardziej kiedy widzę tych wszystkich ludzi, którzy przyszli mnie posłuchać. Chodzi mi bardziej o ciemną stronę trasy, o której wspomniałem wcześniej. Mimo wszystko kocham moich fanów. Dzieci, młodzież, starsi, kobiety, mężczyźni, czarni i biali. To dzięki nim jestem tym, kim jestem i za wszelką cenę chcę ich uszczęśliwić i to wynagrodzić.

Póki co, odkąd wróciłem z Europy, czyli jakieś dwa tygodnie, miałem chwilę wolnego. Mam dużego farta mieć takiego menadżera jak Frank, który na każdym etapie stara się być bardzo wyrozumiały, więc otrzymałem należyty odpoczynek.

W końcu nadszedł wieczór. Mogłem odejść od bezcelowego snucia się po posiadłości i wyjechać za bramy Neverlandu. Uwielbiam obserwować prawdziwe życie, przebierając się za różnorodne postacie, gdyż kiedy inni mnie rozpoznają, kończy się to jak zwykle – histerią, krzykami i płaczem. Dlatego często wymykałem się, zazwyczaj wieczorami, a nawet nocą, zza bezpiecznej "krainy" i uważnie badałem nocne, miejskie życie.

Czmychnąłem biegiem do czarnego Rolls Royca, zapobiegawczo powiadamiając o moim wymknięciu Billowi.
Wyciągnąłem z kieszeni, wcześniej zabranego, ciemnego sztucznego wąsa, po czym spoglądając na lusterko, delikatnie przykleiłem go na swoje miejsce. Potem jeszcze nieodłączną część mojej garderoby – czarną fedorę, pod którą schowałem nieokrzesane kosmyki włosów i wyruszyłem w podróż po śródmieściu LA.

Szybko przewijający krajobraz za oknem delikatnie się rozmazywał. Zwolniłem. Chciałem zaczerpnąć i wynieść jak najwięcej, tyle ile jest tylko możliwe. Starałem się chłonąć wszystko, co znajdowało się dookoła mnie niczym gąbka, by pomimo tego, że żyję w świecie show-biznesu, odizolowany od innych, wiedzieć jak wygląda życie toczące się na codzień.

Musiałem wyglądać jak potencjalny przestępca, łaszący się na okoliczny bank. Widok czarnego, drogiego samochodu, przemierzającego nadzwyczajnie wolno zagmatwane ulice wielkiego miasta, musiał przyciągać uwagę świadków.

Zdołałem zauważyć już różne, wypatrzone sytuacje. Od sikającego pijaka, po świeżych nowożeńców. Zastanawiałem się wtedy, jak moje życie wyglądałoby bez sławy. Czy miałbym już żonę i dzieci? A może wykonywał ciężką robotę w hucie, jak mój ojciec... Kto wie, kim mógłbym być teraz, gdyby nie talent i starania Josepha.

Nagle moje oczy przykuła pewna kobieta, płasko leżąca na zielonej ławeczce. Nie wygladała na bezdomną czy pijaczkę, gdyż miała zadbane i czyste odzienie, co jeszcze bardziej mnie zmartwiło. Być może coś jej się stało. A jeżeli zasłabła, a nikt nie udzielił jej pomocy?
Bez zastanowienia zatrzymałem samochód na pobliskim parkingu. Pospiesznie sprawdziłem w górnym lusterku, czy moje przebranie tak, jak należy, po czym jak z bicza strzelił ruszyłem w stronę, być może nieprzytomnej niewiasty.

Jednak z każdym następnym krokiem ta osoba wydawała się być mi znajoma. Dotruchtałem do jej osoby, spostrzegając widzianą już gdzieś wcześniej burzę pięknych włosów. W pewnej chwili zdałem sobie sprawę, że to ta sama dziewczyna, którą niechcący potrącił Bill. W pierwszym momencie nie mogło to do mnie dojść. Co ona tu robi? Przecież nie wyglada na bezdomną, tym bardziej zważając na fakt, że osobiście odwiozłem ją pod kamienicę, w której znajduje się jej mieszkanie. Doszedłem więc do wniosku, że coś poważnego musiało się stać, ale... Dlaczego nikt jej nie pomógł? Boże, przecież ona może umierać.
Otoczony lekką paniką podbiegłem do dziewczyny. Nachyliłem się nad jej ciałem i delikatnie odgarnąłem pojedyncze pasemko włosów, opadające na jej pogrążoną w nieświadomości twarz.

– Shanté? – wyszeptałem, lekko tykając ją w ramię. – Słyszysz mnie? – ponowiłem, na co czarnoskóra nieco się poruszyła.

– Hm... Hmmm? – mruknęła, jednak kiedy spostrzegła mnie, a raczej dziwnego faceta w wysokim płaszczu z wielkim wąsem, odskoczyła jak sparaliżowana. – Pro... Proszę dać mi spokój! – rzekła wyraźnie stawiając granicę do swojej przestrzeni.

– Hej, chcę ci pomóc.

– Nie znam cię człowieku, daj mi spo... Spokój – oznajmiła, jąkając się.

Nie trzeba było mieć sokolego wzroku czy mieć magistra na wydziale medycyny, by stwierdzić, że była wyziębiona. Cała trzęsła się z zimna.
Siedziała tam z założonymi rękami, energicznie rozcierając zmarzniete ramiona, a z każdym wypowiedzianym słowem z jej ust unosiła się biała chmurka pary. Nie mogłem tak na nią patrzeć. Miałem za dobre serce by przejść koło tego obojętnie.

– Co się stało? Dlaczego tu jesteś? – spytałem najłagodniej jak potrafiłem.

– Mówiłam panu, niech mnie pan zostawi! Nie jestem na przesłuchaniu!

– Spokojnie, przychodzę z pomocą, nie pistoletem albo nożem – zapewniłem ją.

– A słyszał pan o czymś takim, jak "z obcymi się nie rozmawia"? – automatycznie zmieniła temat.

– A słyszałaś może o tym, że poszkodowanym trzeba pomóc? – wtrąciłem się.

– Ale ja pana nie znam. Skąd mam wiedzieć kim jesteś?!

– Znasz mnie, Shanté.

Nachyliłem się jeszcze bardziej, zasłaniając się przy tym ramieniem, aby mieć stuprocentową pewność, że nikt spoza otoczenia mnie nie rozpozna. Spojrzałem jej prosto w oczy, po czym drugą ręką lekko zdarłem przyklejonego wąsa.

– To ja, Michael.

Dziewczyna wybałuszyła na mnie oczy, identycznie jak podczas pierwszego spotkania. W mgnieniu oka uspokoiłem ją kładąc palec na swoje usta, by moja tajemnica się nie wydała. Pokornie pokręciła głową, a ja przylepiłem rekwizyt z powrotem na jego miejsce.

Wyciągnąłem studolarówkę z kieszeni długiego płaszcza, chcąc oddać ją w ręce Shanté, ta jednak od razu zaprotestowała.

– Nie chcę od ciebie pieniędzy.

– To na hotel.

– Nie wezmę tego. Chociażbyś nie wiem co zrobił, ja tego nie przyjmę – powtórzyła.

– Cała drżysz, weź te pieniądze, wykupisz sobie nocleg.

– Schowaj to lepiej, bo nie wezmę od ciebie ani grosza, Michael.

Była uparta jak osioł, ale wiedziałem, że chyba niczym jej nie przekonam. Posłusznie wcisnąłem banknot, tam skąd go wyciągnąłem, chociaż wcale nie zamierzałem odpuścić.

– Chodź, zabiorę cię.

– Gdzie niby? Słuchaj, daj mi po prostu spokój. Nie chcę od ciebie ani pieniędzy, ani żadnej pomocy. Sama sobie dam radę.

– To ty posłuchaj. Nie wiem skąd i jak się tu wzięłaś, ale nie jest to teraz najważniejsze. Jest strasznie zimno, a za dwie trzy godziny temperatura znowu spadnie. Naprawdę chcesz tu spać? – wskazałem głowa na zieloną ławeczkę. – Zabiorę cię do Neverlandu, a jeżeli będziesz chciała, to z samego rana zawiozę cię do domu. Wiedz, że cię tutaj tak nie zostawię, więc albo bierzesz kasę, albo jedziesz ze mną.

Musiałem wywrzeć na niej dużą presję, bo po mojej wypowiedzi spuściła wzrok, uważnie analizując każdą z moich propozycji.
Uszanowałbym każdą z jej podjętych decyzji, jednak w duchu liczyłem, że zgodzi się ze mną pojechać. Czy to przypadek, że akurat gdy postanowiłem nie wkraczać w tę znajomość, akurat natrafiam na nią na ulicy? Los lubi płatać nam figle.

– Dobrze, pojadę z tobą... – powiedziała cichutko głosem pełnym dziesiątkiem wątpliwości, na co moje kąciki uniosły się ku górze.

Niepewnie objąłem ją ramieniem, chcąc dostarczyć jej trochę ciepła na lodowate, przykryte jedynie cienką warstwą ubrań ciało. Pomogłem jej wstać, po czym pospiesznie obraliśmy kurs w stronę zaparkowanego wcześniej pojazdu.

*   *   *   *  *

No hejka! Trochę nie wyrobiłam się na czas z rozdziałem, ale trudno. Jak widzicie notka znacznie dłuższa, mam nadzieję, że was to cieszy😏
Niestety nie jestem w pełni zadowolona z jakości i przepraszam za wszelkie błędy, jednak nie mogłam zostawić was z niczym💁🏻‍♀️
Koniecznie pisać wasze zdanie na temat publikacji!

Gwiazdki i komentarze motywują❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top