Rozdział piąty
Po pysznym obiedzie, udałam się prosto do domu. Charlie do mnie nic nie pisał, więc wywnioskowałam, że dalej siedzi na boisku.
Pociągnęłam mocno drzwi wejściowe do bramy i weszłam do środka. Podeszłam do skrzynki na listy, aby sprawdzić, czy nie ma żadnej poczty. Jak rano wychodziłam, to nic nie było. Może coś się zmieniło.
Przywaliłam pięścią w prawy bok skrzynki, która odskoczyła lekko, otwierając się. Wyciągnęłam z niej ulotkę i dwa listy.
Zatrzasnęłam skrzynkę i skierowałam się na schody. Wolałam nieryzykować jazdy windą, bo dzieciaki na ostatnim piętrze lubią ją psuć. Nie wiem jak to robią i nie chcę wiedzieć.
Wsadziłam listy do jednej z toreb i wdrapałam się na swoje piętro.
Pierwsze co zrobiłam będąc w mieszkaniu to ściągnięcie butów.
- W końcu - powiedziałam, zamykając drzwi za sobą. Udałam się do swojego pokoju i rzuciłam torby na łóźko.
Z białej torby wyciągnęłam listy i otworzyłam pierwszy. Był z banku, przypominający o spłacie kolejnej raty. Drugi zaś był od właściciela mieszkania.
Z niedowierzania przeczytałam go dwa razy.
Pisało w nim o podwyższeniu czynszu za wynajem oraz o remoncie windy i przymusowej zbiórce pieniędzy na nią.
Wściekła, wstałam z łóżka. Założyłam kapcie i jak najszybciej wyszłam z mieszkania i udałam się na parter do mieszkania zarządcy budynku.
Zgniotłam w dłoni te jebany list i całą drogę na parter wyklinałam tego zjebusa. Jak można robić takie gówno ludziom z dnia na dzień. Przecież niektórzy stąd stracą te mieszkania. Nawet teraz ledwo och stać na wynajem. Co będzie później?
Przywaliłam mocno pięścią w drzwi. Miałam nadzieję, że ten grubas ruszy swoje zasrane dupsko i otworzy mi. Odczekałam w myślach trzy sekundy i znowu zaczęłam walić w drzwi.
- Ej, ej, ej. Kogo tak, kurwa niesie? - usłyszałam jego kroki, co znaczy, że jednak się ruszył. Po chwili przekręcił zamek w drzwiach i drewniana powłoka otworzyła się. - Słucham - zmierzył mnie od góry do dołu, zatrzymując na kilka chwil swój wzrok na moich piersiach. Do tego oblizał się.
Fujka.
Skrzyżowałam ręce na piersi i jego wzrok spoczął na mnie.
- Co to kurwa jest? - wcisnęłam mu list w łapy.
Wziął go i zaczął czytać. Skanował wzrokiem tekst, a krzywy uśmiech poszerzał mu się z każdą przeczytaną linijką.
- Nie rozumiem o co pani chodzi - wzruszył ramionami, oddając mi kartkę.
- Nie rozumie? To ja powinnam pytać pana bo panu strzeliło do głowy, aby podwyższać czynsz za te nędzne klitki zwane mieszkaniami?! I jaki znowu remont windy? Zwariował pan.
- Nie, nie zwariowałem. Uważam, że winda zasługuje na remont, po tych wszystkich latach. A mieszkania? To standardowa procedura, która odbywa się raz na kilka lat. Raz musimy podwyższyć, a raz zmniejszyć. To nie ode mnie zależy.
- Za tą windę powinni być odpowiedzialni rodzice dzieciaków z ostatniego piętra, które kochają ją niszczyć. Nie wiem po co wszyscy mamy się składać.
- Robiliśmy ostatnio głosowanie na zgromadzeniu spółdzielni i większość osób było.
- Hola, hola. Jakie zgromadzenie spółdzielni? Nic mi o tym niewiadomo - naprawdę, ten człowiek zaczyna mnie wkurwiać. Jak mu nie przywalę to będzie cud.
- Bo to zgromadzenie ludzi takich jak ja. Nie pani - kurwa, on prosi się o wpierdol.
I gdyby nie było mi szkoda moich pazurów, już dawno wydłubałabym oko, albo wypruła mu flaki i udusiła nimi dzieciaki z ostatniego piętra.
- Czy to wszystko? - spytał.
- Nie, to nie...
- A więc do widzenia - nie dał mi dokończyć. Szybkim ruchem zamknął przede mną drzwi. Oniemiała stałam tak chwilę.
Co za gnój.
Zgniotłam list i wyrzuciłam go. Po chwili go jednak podniosłam i schowałam do kieszeni. Wolę nie tracić jeszcze mieszkania.
Weszłam do domu i moim oczom ukazał się Bob, królu zawzięcie czegoś szukał po szalach w salonie.
- To ty wyprawiasz? - spytałam.
- Szukam czapki. Nie widziałaś takiej zakładanej na głowę? Niebieska była. Z taką żółtą plamą.
- Cóż - założyłam ręce na piersi - wydaje mi się, że wszystkie czapki zakłada się na głowę - parsknęłam śmiechem. - A do czego ci?
- Idę żebrać, nie widać? A ta czapka przynosiła mi szczęście do pieniędzy.
Dopiero teraz zwróciłam na niego uwagę. Stare, sprane dżinsy i brudna koszulka oraz kurtka, pasowały do zniszczonych butów. Brakowało tylko czegoś na głowę, co by przykryło jego głupi łeb.
- To lepiej ją znajdź, bo od teraz dokładasz się do mieszkania - zatrzymał się. Spojrzał na mnie.
- Skarbie... - zaczął, ale mu przerwałam.
- Nie skarbuj mi tutaj, okej? Podwyższyli czynsz za mieszkanie, a do tego chcą robić remont windy, a ja pieniędzmi nie sypię, aby utrzymać naszą trójkę i jeszcze mieszkanie. Więc albo się dokładasz, albo wypierdalasz.
- Co?
- Nawet założę zamki w drzwiach, specjalnie dla ciebie.
Chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wyszedł z mieszkania nic nie mówiąc.
***
Normalnie do pracy miałam na dwudziestą, ale że pan Styles chciał coś ode mnie, przyszłam półgodziny wcześniej.
Weszłam do bydynku tylnym wejściem i id razu skierowałam się do biura. Zapukałam do drzwi.
- Wejść - ostry głos pana Styles'a przeciął powietrze.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Wzrok miałam skierowany w dół, bo o dziwo zeszła ze mnie cała pewność siebie. Zamknęłam za sobą drzwi i dopiero teraz byłam wstanie na niego spojrzeć. Dopasowany garnitur, sprawiał, że wyglądał obłędzie.
I mimo wszystko, że za bardzo za nim nie przepadałam, zrobiło mi się gorąco.
Wstał i przejechał ręką po włosach. Wyszedł zza biurka i wskazał ręką na kanapę.
- Usiądź - polecił, a nie poprosił. Wykonałam jego polecenie. Torbę ułożyłam między nogami.
Podszedł do barku i wyciągnął dwie szklanki.
- Napijesz się czegoś, Messy? - spytał, zaglądając na mnie przez ramię.
- Hennessy - odpowiedziałam.
O dziwo, powiem wam, że moje imię smakuje naprawdę dobrze.
Kątem oka widziałam jak się uśmiecha pod nosem.
***
Co sądzicie? Jak wam się podobają bohaterowie?
Komentujcie i gwiazdkujcie ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top