🌌30🌌
🍎🍎🍎
Została im doba. Jutrzejszego wieczora mieli się przekonać o swoim zwycięstwie lub porażce. Żadna z nich nie miała znaczenia, bo odkąd każdy dowiedział się o planie Joviana, to ochrona bohaterów stała się największym priorytetem. Wiedziano, że potrafią się obronić, ale gdzie indziej leżał problem. Nikt nie miał pojęcia, jak cała organizacja jest przez nich postrzegana.
Regina czuła w kościach, że się domyślą, ale rozum podpowiadał jej inaczej. Sama dała się nabrać, a nikt nie jest nieomylny. Poza tym konflikt między Rycerzami Nocy a Jovianem to coś, co nie dotyczyło ich od początku. Ona poznała prawdziwą historię, ale oni co najwyżej stek kłamstw.
Regina przymknęła oczy, czując narastający stres. Wszystko nakładało się w niej. Choć sądziła, że jest sobie w stanie poradzić, to miała wątpliwości. Jutro mogła zobaczyć ich żywych lub martwych, sama będąc żywą lub martwą. Była realistką, więc takie scenariusze musiała przewidzieć. Jonathan nazywał ją złośliwie promyczkiem nadziei, ale nim się nie czuła. Jak mogła myśleć o wygranej, skoro na jej drodze przeleje się wiele krwi i to nie wiadomo czyjej. Mogła zastraszyć wszystkich, zagrozić lub zmusić, ale nie uda jej się przekonać wszystkich w taki sposób, jaki oczekuje Jonathan. Poprzez motywacyjne słowa, ociekające nadzieją.
Intuicja podpowiadała jej, że ta ostatnia doba nie będzie spokojna. Sala obrad stała się najbardziej przeludnionym miejscem, a wraz z upływem czasu każdy zaczynał się spierać. Niektórzy wpadali na absurdalne pomysły, a inni je potępiali. Sahir nieustannie kontrolował sytuację, ale było jasne, że nikt nie wyśpi się tej nocy.
Ona również nie czuła zmęczenia, więc od jakiegoś czasu siedziała nad księgami, czytając każdą stronę kilka razy. Sądziła, że może jakieś zaklęcie zapamięta i wykorzysta, ale myślami była gdzie indziej. Potrzebowała jakiegoś impulsu. Coś co mogło ją zmotywować bardziej, a przede wszystkim dodać pewności siebie i determinacji.
Ktoś zapukał delikatnie do drzwi, a Regina wiedziała, że ujrzy za nimi Edith.
— Idziemy? — zapytała melodyjnie, ale dało się wyczuć napięcie w jej głosie.
Za kilka chwil miała zacząć się ostatnia obrada, która zakończyć się ma nad ranem. To o tej porze będzie już wszystko wiadome i ostateczne. Reginie jednak się nie spieszyło.
— Przyjdę spóźniona — odparła niedbale. — Muszę ogarnąć księgi, bo Marat ma obsesję na ich punkcie, a wpadnie tu po nie.
— Zajmę ci miejsce.
Wyszła z pokoju, a brunetka obrzuciła wzrokiem księgi. Miała ich kilka na biurku, więc nie potrzebowała zbyt wiele czasu na porządek. Ustawiła je tak, jak przyniósł je Marat. Weszła do toalety i przemyła twarz wodą. Pozwoliło jej to ochłonąć.
Ruszyła powoli z powrotem do pokoju, gasząc małą lampkę. Zamierzała otworzyć drzwi, gdy usłyszała pukanie. Za nimi stał nieznany jej mężczyzna. Nie pamiętała wszystkich, a wielu jeszcze nie poznała. Zresztą nie miała na to czasu.
— Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy możemy porozmawiać? — zapytał słabym głosem.
Regina chciała iść już na obrady, które z pewnością się zaczęły, ale wtedy pojawiła się myśl, której nie lubiła. Co zrobiłaby Śnieżka? Odpowiedź była prosta: zgodziłaby się.
— Wejdź, ale nie mam zbyt wiele czasu — rzuciła, otwierając szerzej drzwi.
— Wiem, dlatego się sprężę.
Mężczyzna był od niej wyższy i lepiej zbudowany. Jednak z twarzy wydawał się starszy. Musiał mieć więcej lat lub po prostu stres go postarzał.
— Chciałem się o coś zapytać — zaczął, a Regina skinęła, żeby mówił dalej. — Czy... Czy jeśli nasze złe czyny mają usprawiedliwienie, to jest ono ważne?
Brunetka zawiesiła na nim wzrok. Nie lubiła rozmawiać o takich sprawach.
— Zależy — odparła krótko. — Ja niestety robiłam to, co robiłam świadomie i dobrowolnie, ale nie jednokrotnie zmuszałam innych.
— A gdyby ktoś szantażował cię swoją rodziną? — ciągnął. — Przystawił im nóż do gardła, a tobie kazał zabić?
Musiała się zastanowić, żeby nie powiedzieć czegoś głupiego. Mężczyzna musiał przeżyć wiele w swojej przeszłości, ale nie chciała być jego spowiednikiem.
— To zmienia postać rzeczy — mruknęła. — Ja bym zabiła, ale zawsze jest jakieś awaryjne wyjście. Można uratować każde życie, ale nie wiem, czy ja bym umiała.
Jej gość potarł palcami o skroń. Musiał być albo zdenerwowany, albo ta wymiana zdań otworzyła na nowo jego rany.
— Czyli mnie rozumiesz? — Regina zmrużyła brwi. — Wybaczysz mi w takim razie?
Cały sens tej rozmowy stał się dla niej jasny. Uderzył jak grom z jasnego nieba. Nieznajomy nie mówił o rzeczach, które kiedyś się wydarzyły, tylko o tych co trwały.
***
Edith weszła dynamicznie do pokoju obrad, rzucając spojrzeniem na wolne miejsca. Dostrzegła pusty rząd kilku krzeseł i ruszyła ku nim. Usiadła na jednym z nich, opierając się, a nogi zarzuciła na drugie krzesło. Z natury była mało asertywna, więc miałaby opory tłumacząc się komuś, że miejsce obok jest zajęte. Zaznaczyła więc to.
O dziwo było teraz mało ludzi. Wcześniej niektórzy musieli zajmować miejsce na podłodze, ale teraz znajdowali się tu tylko najbliżsi towarzysze Jonathana. Wiedziała, że z każdą chwilą zacznie przybywać osób, ale nie zmieniało to faktu, że dzisiaj będzie tu ich niewiele.
Obok niej usiadł Sahir, przyglądając się jej podejrzliwie. Edith poczuła rumieniec na twarzy, bo stary czarodziej nie ukrywał swoich obserwacji.
— Jesteś dziwnie spokojna — rzucił. — A wręcz podekscytowana.
Szatynka parskła śmiechem.
— Bo jestem — odparła z uśmiechem. — Gdybym miała moc Maski, to bym siedziała tu wyluzowana, ale będę musiała walczyć mieczem. To ekscytujące, a zarazem straszne.
Jej entuzjazm podziałał uspokajająco na czarodzieja. Dziewczyna miała optymistyczną duszę, która niestety nie dostrzegała często mrocznych aspektów.
— Podobno idzie ci świetnie.
— Ingrid mówi, że mam talent — rzuciła cicho, a rumieniec znów pojawił się na jej policzkach.
Sahir roześmiał się z reakcji szatynki. Podziwiał jej zaciekłość. Odkąd chwyciła miecz w dłonie, trenowała ze wszystkich najmocniej.
— A Reginy jeszcze nie ma? — zapytał, rozglądając się.
— Powiedziała, że musi uporządkować księgi Marata i przyjdzie.
— Ach, mój brat ocenia ludzi po tym jak oni obchodzą się z nimi, więc dobrze robi.
Jonathan niemal wyważył drzwi, wchodząc do pomieszczenia.
— Jest tu Edith?!
Na dźwięk swojego imienia gwałtownie wstała. Mężczyzna odetchnął z ulgą i machnięciem ręki przywołał do siebie resztę osób. Rzucił przed nią małą karteczkę.
Zlikwiduj tą, która mi zagraża
~N
🎭
— O kurcze — rzuciła, czytając treść. Na samym dole ktoś nabazgrał wzór maski.
— Co to ma być? — rzucił Sahir.
— Współlokator odnalazł to w rzeczach Michaela. — Głos Jonathan był niespokojny. — Sądzimy, że ktoś chciał dokonać tu zamachu.
— Mówiłaś komuś o tym, że byłaś Maską? — Edith pokręciła zdecydowanie głową.
— Nikomu. Wiecie tylko wy.
— Czy ktoś komuś wspominał o tym? — warknął ostro stary mag, spoglądając na towarzyszy Jonathana.
— Tylko ja, hrabiemu Joure — powiedział cicho Derek. — Chciał informacji o osobie, która ma dać nam zwycięstwo. Nie mogłem zdradzić, że chodzi o Reginę, więc trochę wymieszałem historię.
— Ten szajbus nas wydał — rzucił Taylor, mając na myśli hrabiego.
— Dobrze, że nic ci nie jest — powiedział ciepło Jonathan.
Wtedy westchnienie Sahira ponownie przywołało niepokój, a jego spojrzenie wyrażało przerażenie.
— Osoba, która dostała ten list nie wie nic o Masce — powiedział cicho, ale każdy wyraźnie go słyszał. — Nie ukrywamy kim jest osoba, która chce go pokonać.
Mina Jonathana zrzedła. Rozejrzał się po wszystkich. Serce podskoczyło mu do piersi, gdy zdał sobie sprawę kogo nie ma.
— Gdzie jest Regina?
Edith odparła, że ostatni raz widziała ją w kwaterze. Jonathan z Sahirem i Edith na czele szybkim krokiem, który niemal przypomniał bieg, ruszyli w stronę pokoju Reginy.
— Ale tam jest symbol Maski — powiedział Taylor, mijając ludzi, którzy spacerowali tą drogą.
— To druk — rzucił Sahir. — Nikodem musiał użyć zaproszenia, które stworzono dla gości. Mimo wszystko chodziło mu o Edith.
— Ale jakim cudem mógł się skontaktować z tym całym Michaelem?! — krzyknęła Edith, chcąc zobaczyć wreszcie drzwi od jej kwatery.
Jonathan nie mógł jej na to pytanie odpowiedzieć. Sposobów było wiele, ale żaden teraz nie przychodził mu do głowy. Martwił się o brunetkę. Zauważył jej poddenerwowanie, a psucie się jej mocy napawało go większym niepokojem. Michael z pewnością nie wparował do jej pokoju i jawnie oznajmił, że przyszedł ją zabić.
— Nie wiem, nie wiem nic — odparł.
Gdy doszli do odpowiedniego wejścia, Jonathan rzucił się w nie, chwytając za klamkę od pokoju Reginy. Wpadł tam, błagając w duchu, żeby nie zobaczył jej martwą.
— Gdzie ona jest?
Pokój był pusty. Jonathan złapał się za głowę, a do wejścia przedarł się Sahir. Rozejrzał się po pomieszczeniu, zauważając ślad krwi. Wskazał go młodszemu mężczyźnie, który westchnął.
— Musimy ją znaleźć — rzucił nerwowo.
Gula w gardle przeszkadzała mu w mówieniu, choć była to w rzeczywistości panika. Był kompletnie bezsilny.
— Chyba ktoś musiał ją zauważyć — odparła Edith. — Popytajmy.
— Za długo to potrwa. Sahirze użyj magii.
— Nie — syknął mag. — Moja magia to nie niewiadomo co. Do lokalizacji potrzebuje składników, zaklęcia i jakiejś mapy. Nie ma na to czasu.
Usłyszeli sygnał. Głośny, przeszywający alarm, który nie zwiastował niczego dobrego. Ludzie z pewnością zaciekawieni powychodzili z kwater, bo odgłosy kroków nasiliły się. Nie byli już w pokoju obrad, więc nie mieli pojęcia, skąd on pochodził. Jonathan wyrwał się na korytarz i dostrzegając znajomą twarz, zapytał:
— Co się stało?
Kobieta spojrzała na niego wystraszona.
— Znaleziono czyjeś zwłoki w sali treningowej — odparła słabym głosem.
To był koniec. Zbladł na twarzy, słysząc to, a krew pulsowała w jego żyłach. Biegiem ruszył w stronę tego miejsca, nie zważając, czy reszta usłyszała.
Przed wejściem stały tłumy, zaglądające do środka. Jonathan starał się przedrzeć przez nie. Jacyś mężczyźni zakryli ciało białą płachtą. Szedł w ich stronę, błagając w duchu, żeby nie okazało się najgorsze. Machnął dłonią, żeby odsunęli materiał. Poczuł jak Edith podchodzi i łapie go za ramię. Kamień jednak spadł im z serca, gdy zobaczyli nieruchomą twarz Michaela.
— Boże... — rzuciła, łamiącym się głosem. — Ale ulga.
Jonathan odwrócił się, patrząc czy nie ma tu Reginy.
— Dalej nie wiemy, gdzie jest.
Do mężczyzny podszedł inny. Miał tęgą minę. To on musiał odnaleźć ciało.
— Usłyszałem huk, przyszedłem zobaczyć co się stało i... — umilkł na chwilę, patrząc się z przerażeniem.
Jonathan wiedział co musiał czuć, bo położył dłoń na jego ramię, dodając mu otuchy. Podziałało, bo zaraz zaczął mówić dalej.
— Znalazłem go, gdy już nie żył.
— Widziałeś Reginę? — zapytał.
Mężczyzna pokręcił głową.
— Nie widziałem.
Jonathan podziękował, a następnie dołączył do swoich towarzyszy. Niepokój znikł, ale musieli ją znaleźć. Nie wiadomo było, czy jest ranna.
— Macie coś?
Uśmiech Edith zdradził, że już wiedzą. Sahir pochylił się w jego stronę i wyszeptał tak, żeby nikt go nie usłyszał. Opuszczanie terenu było surowo zakazane, a nie chciał, żeby ktoś uważał, że Regina ma specjalne przywileje.
Jonathan ruszył wolnym krokiem w stronę portalu. Cała ta sytuacja mocno naruszyła jego nerwy. Mimo że nie utrzymywał kontaktu z nią przez długi czas, to zawsze była dla niego niemal jak siostra. To z nią kradł jabłka, gdy w pobliskich gospodarstwach rozkwitały jabłonie. Nawet oświadczył się jej, gdy mieli osiem lat, ale kilka chwil później pokłócili się. Przestali się odzywać na niemal cały tydzień, więc wizja ślubu odpadła.
Chłodne powietrze uderzyło go w twarz. Było to świetne uczucie, gdy większość czasu spędzało się w jaskini. Słońce już dawno schowało się za horyzont. Księżyc piął się ku górze, rzucając swoim srebrzystym blaskiem. Regina siedziała na wielkim głazie, oparta o drzewo. Twarz miała schowaną w dłoniach. Jonathan pomyślał najpierw, że mogła być ranna.
— Nic ci nie jest? — zapytał, a brunetka spojrzała na niego niepewnie.
— Zależy w jakim sensie — rzuciła cicho, odwracając wzrok. — Fizycznie nie.
Jonathan przykucnął naprzeciw niej. Złapał ją za ręce, chcąc dać jej wsparcie.
— Nawet nie wiesz jak się baliśmy, że coś ci się stało.
Regina rzuciła mu rozczarowujące spojrzenie.
— Naprawdę po tylu latach sądzisz, że przypadkowa osoba może mnie zabić? — zapytała zaskoczona. — Owszem, zranił mnie nożem, ale wystarczyła jedna kula białego światła.
— Stąd ta krew w pokoju.
Księżyc oświetlił mu ramię brunetki. Nie było śladu rany, a jedynie rozdarty i poplamiony rękaw.
— Wydawał się miły na początku — rzuciła, mając do siebie żal, że postąpiła tak, jakby zrobiła Śnieżka.
— Nie obwiniaj się...
— Nie obwiniam — przerwała mu ostro. — Zrobiłam to nie tylko w swojej obronie.
Jonathan obrzucił ją zdziwionym wzrokiem.
— Więc czemu mam wrażenie, że coś mocno tobą wstrząsnęło — odparł poważnie, a jego przypuszczenia potwierdził niezmienny wyraz jej twarzy.
Regina zacisnęła pięści, chcąc wziąć się w garść. Przed chwilą ktoś chciał ją zabić, ale nie zrobiło to na niej wrażenia.
— Gdy tu przyszłam, coś było nie tak. Moja magia wręcz buzowała mi w żyłach. Bałam się, że ją wypuszczę i tak się stało — powiedziała, wyglądając na strapioną. — Dowiedziałam się, jak jutro pokonam Nikodema. Istnieje wysoka szansa, że mogę przypłacić za to życiem.
***
Światło raniło jej oczy tak mocno, że nie chciała je otwierać, ale nim się obejrzała, wszystko wróciło do normy. Poczuła dziwne ukłucie w sercu, gdy zobaczyła gdzie jest. Ten sam ogród, który nie zmienił się od jej ostatniej wizyty. Była jednak drobna różnica. W towarzystwie Afrodyty było kilka innych osób. Dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Równie piękni co bogini, a moc jaka z nich biła, wręcz zadziwiała brunetkę.
Kłótnia, którą prowadzili przebiegała cicho. Jedynie co sugerowało gniew, to ich wyraz twarzy. Afrodyta próbowała wytłumaczyć coś potężnemu z wyglądu mężczyźnie. Miał na sobie złotą zbroje, spod której widać było czerwone tkaniny. Na plecach miał okrągłą tarcze, a przy pasie długi miecz. Z twarzy nie wydawał się sympatyczny.
Kobieta, która miała spokojny wyraz twarzy, milczała, ale gdy wtrącała się, wyraźnie działała na nich. Jakby jej słowa miały tajemniczą moc.
Kolejny nieznany mężczyzna stał z boku, wpatrując się w każdego, kto zabiera głos. Wyglądał nieziemsko. Jego srebrzyste oczy dostrzegła z tej odległości, a jakaś cząstka niej miała ochotę go dotknąć, żeby sprawdzić, czy istnieje naprawdę.
— Jak dzieci. — Melodyjny, kobiecy głos przestraszył ją, ale nie pokazała tego po sobie.
Odwróciła się w jej stronę. Kobieta wyglądała zdecydowanie inaczej. Regina mogła bez problemu określić ją jako potwora, ale spotkała wielu ludzi, więc nie robiło to na niej większego wrażenia. Część twarzy wyglądała, jakby ktoś ją spalił. Skóra była złuszczona, sprawiając wrażenie popiołu. Jedno oko było całkowicie czarne, ale dostrzegła w nim błysk czerwieni. Druga część różniła się znacząco. Wyglądała jak zwyczajna, ludzką twarz. Blada skóra, czerwone usta i niebieskie oczy. Nic nadzwyczajnego.
— Straszne, czyż nie? — zapytała, czując na sobie wzrok Reginy.
— Szczerze? — odparła niewzruszonym głosem. — Widziałam gorsze.
Nieznajoma nie wydawała się być usatysfakcjonowana taką odpowiedzią. Miała kamienną twarz, a atmosfera zgęstniała. Regina czuła jakąś wrogość, unoszącą się w powietrzu. Wszystko straciło wokół barwy, jakby okryła je ciemna mgła. Brunetka poczuła, że włos zjeżył się jej na rękach, gdy zrobiło się chłodniej. Spojrzenie nieznajomej zaburzyło jakikolwiek spokój.
— Mogę być kim zechcesz — powiedziała głosem, ociekającym jadem.
Przesunęła dłoń wzdłuż twarzy, która w całości wyglądała, jakby ktoś wyciągnął ją z pieca. Zaczęła ją okrążać.
— Twoim koszmarem. — Teraz jej głos był tak ciężki, że pasował do wyglądu.
Powtórzyła gest, a teraz Regina ujrzała przed sobą zwykłą, piękną dziewczynę. Długie, jasne włosy oraz niebieskie jak niebo oczy działały niemal hipnotyzująco. Zresztą brzmiał jej tak głos, gdy się odezwała.
— Twoją przyjaciółką.
Teraz znów wyglądała tak jak przedtem.
— Albo tym i tym — powiedziała, mieszając ton głosu.
Reginie wydawało się, że to część pokazu, a jej słowa to jedno wielkie zaklęcie. Nie wiedziała, jednak jakie używała. Nieświadomie parskła śmiechem, a czar prysł. Znów znajdowała się w pięknym ogrodzie, a uczucie niepokoju zniknęło. Kobieta wpatrywała się w nią zaskoczona, ale uśmiech na jej twarzy nie sugerował negatywnych uczuć.
— Hecate, jak mniemam — powiedziała Regina, uśmiechając się szelmowsko. — Szkoda, że nie zaprezentowałaś swojej trzeciej twarzy.
Entuzjazm kobiety pogłębił się. Wraz z jej mrugnięciem oka, zmieniła się. Miała ciemnie, długie włosy oraz przeszywające zielone tęczówki. Jej uśmiech pogłębił się.
Regina zauważyła, że reszta osób przygląda się im z zaciekawieniem.
— Mogłaś sobie darować te popisy.
Srebrzystooki skarcił Hecate, która nie przejęła się jego słowami.
— Wybacz, że nie zauważyliśmy twojej obecności, ale musieliśmy dokończyć rozmowę.
— W porządku — odparła, a następnie rzuciła spojrzeniem na znajomą twarz. — Afrodytę już poznałam, a wy kim jesteście?
Wspomniana bogini podeszła bliżej. Wskazała dłonią na mężczyznę, który stał bliżej Reginy.
— To Zeus, a to Ares. — Pokazała na mężczyznę, z którym się kłóciła.
— A ja nazywam się Atena — odparła inna kobieta, która najwyraźniej nie czekała na przedstawienie.
Brunetka uniosła brew z wrażenia. Nie sądziła, że ich kiedykolwiek spotka.
Atena, która mierzyła ją dystyngowanym wzrokiem i trzymała się z tyłu, teraz podeszła bliżej.
— Nikodem może zostać ukarany jedynie przez nas — powiedziała niskim głosem. — Ale musisz nam w tym pomóc.
Regina parskła śmiechem. Skrzyżowała ramiona, patrząc się na nią z uniesioną brwią.
— Dlaczego sami tego nie zrobicie? Jesteście Bogami.
Atena nie odpowiedziała, a jedynie obdarowała spojrzeniem Zeusa. Nie wiedziała ile może zdradzić brunetce.
— Ukaraliśmy go wygnaniem i odebraliśmy mu złoty wieniec laurowy — powiedział gromowładny. — Stał się istotą pośrednią; w połowie boską i śmiertelną. Nie możemy osobiście zstąpić do Zaczarowanego Lasu i odebrać mu życie, bo prawo zabrania złotej krwi zabijać śmiertelnych.
Regina nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Choć wiedziała od Afrodyty, że jej pomogą, to czuła się opuszczona przez nich. Zesłali go na Ziemię, gdzie narobił szkód. Mimo że byli bóstwami, to ignorowali go. Osobiście irytowało ją to.
— Trzeba było przewidzieć przyszłości lub zainterweniować gdy uwolnił Maskę — odparła niezbyt serdecznym tonem. — To wasza wina.
— Pamiętaj do kogo się odzy... — zaczął groźnie Ares, ale Regina nie zamierzała zważać na ich pozycję.
— Nie tym tonem — rzuciła ostrzegawczo. — Nie dość, że moja moc przechodzi okres buntu, to ktoś próbował mnie przed chwilą zabić. Nie zamierzam się sprzeczać, gdy mam rację.
— Tak, to nasza wina — powiedział Zeus.
Był spokojny. Regina wyobrażała sobie go, ale nie tak. Uważała, że skoro włada piorunami, to choć w jakimś stopniu widać jego pobudzenie. Zachowywał się jednak potulnie. Wiedziała, że przesadziła, odnosząc się tak do Aresa, ale miała fatalny humor. Zeus jednak nie skarcił ją, a przyznał jej rację.
— Nie poczekaliśmy na Atenę, sądząc, że takie wygnanie będzie upokarzające.
— Znamy go długo i naprawdę pobyt wśród śmiertelnych, gdzie jego moc jest ograniczona, wydawał się rozsądną opcją — dodała w obronie Afrodyta.
Regina nie sądziła, że mogą być nieomylni. W końcu mitologia, którą często czytała, zawierała w sobie pojedynki między bóstwami. Byli podobni do zwykłych ludzi.
— A przyszłości nie można przewidzieć — odparł chłodno Ares. — Pewne są nasze przeznaczenia, ale nie konkretne odcinki czasu.
— Nie czas na tłumaczenie jak działa świat — przerwała Hecate. — Muszę wracać do Tartaru za niedługo.
— Tak, a więc przejdźmy do sedna sprawy. — Zeus zajął miejsce na jednej z marmurowych ławek, a reszta uczyniła to samo. — Nikodema może pokonać jedynie coś boskiego, choć jest śmiertelny.
— Dlatego postanowiliśmy, że użyjesz Mieczy Olimpu — kontynuował bóg wojny. — Są zaklęte, a użycie ich wymaga akceptacji pewnych reguł. Każda osoba boska ma prawo wybrać je do pojedynku, ale musi pamiętać, że nie może zabić nimi tak po prostu. Gdy jeden upuści miecz, drugi musi go zabić.
— Czyli dopóki miecz trzymany jest w dłoni, to nie można zabić? — zapytała dla pewności, a Ares przytaknął.
— Dokładnie. Upuszczenie miecza oznacza brak siły lub sprytu, czyli słabość.
— Przywołasz je, gdy nastąpi odpowiedni moment — powiedziała Atena. — Będziesz wiedziała kiedy. Potrafię przewidzieć każdy ruch z większą lub mniejszą dokładnością. Zamierzam prowadzić cię w tej walce. Nikodem potrafi dobrze walczyć, więc moja pomoc ci się przyda.
Regina słuchała ich uważnie. Nie chciała zapomnieć nawet słowa. Było to bardzo ważne, bo od tego zależało powodzenie misji. Poza tym nie chciała popełnić błędu. Za wiele ryzykowała.
— Ryzyko, że puścisz pierwsza miecz jest duże — stwierdziła Afrodyta. — Nie chodzi tu o umiejętność, ale o moc. Nikodem dysponuje siłą boską, która nie jest tak potężna jak nasza, ale to decyduje o jego przewadze. Poza tym od tysiącleci widział te pojedynki, a nawet wziął kilka razy udział. Jak można zauważyć, zwyciężał.
Nie sądziła, że będzie walczyć mieczem. Jej moce nie były idealne, ale myślała, że to na nich oprze bitwę. Przeszedł ją dreszcz, gdy wyobraziła sobie wstępnie pojedynek. To nie będzie łatwa walka.
— Z racji tego — zaczęła z uśmiechem Hecate. — Trochę sobie złamiemy reguły.
— Czy to rozsądne? — zapytała brunetka.
— Nie, ale to ty wyjdziesz z propozycją pojedynku. Nie jesteś osobą boską, więc nie musisz grać fair — odpowiedziała, jakby było to oczywiste. — Iluzja to nasz klucz do sukcesu. Użyjemy skomplikowanego zaklęcia, ale jestem boginią magii, więc dla mnie to pestka.
— Doprowadzimy do sytuacji, gdzie upuści miecz, a ty zabijesz go — powiedział Zeus. — Przejmiemy jego duszę nim trafi do Podziemi, żeby osobiście go ukarać.
— Tym razem wymierzymy odpowiednią karę — dopowiedziała Atena, chcąc przypomnieć reszcie o jej porażce. — To prosty plan.
— Mimo wszystko mam wątpliwości. Jak mam przywołać miecze?
— Pomyślisz o nich — odpowiedział Ares. — A dokładniej o jednym, bo drugi pojawi się automatycznie u Nikodema.
— W porządku, a jak pomożecie mi. W sensie, w jaki sposób będziecie chcieli to zrobić?
— To akurat była kolejna kwestia, którą chciałam omówić — odparła Atena. — Użyjemy twojego ciała. Będziemy połączeni umysłami. Każdy twoich ruch mieczem lub myśl o każdym kolejnym będzie w jakiejś części moją myślą. Niestety to spowoduje, że to wyczerpie twoje siły. Trzymanie mieczu będzie ciężkie. Z naszym wsparciem mentalnym dasz radę, ale możesz czuć się wyczerpana.
Naszły ją kolejne wątpliwości. Zaczęła martwić się, czy będzie to dobre dla dziecka. Wyczerpanie mocy i walka mieczem. Jej wcześniejsze plany były opierane na magii, a nie na użyciu broni białej.
— To bezpieczne, a przynajmniej postaramy się, żeby tak było — powiedziała Afrodyta, jakby czytała w jej myślach. — Później poprzez nasze siły zgromadzone w tobie, zajmiemy się Nikodemem.
— Chwila — rzuciła Hecate, mając na twarzy głębokie zastanowienie. — Co miałaś na myśli, że twoja magia szwankuje?
Regina była zdezorientowana, ale przypomniała sobie każdą chwilę, gdy jej moc nie działa poprawnie. Zaczęło się od srebrzystych kul, które często się nie pojawiały. Była zdana na szczęście. Gdy przedtem ją zaatakowano, to udało się jej wydobyć magię, ale równie szybko zniknęła.
Zapaliła w dłoni kulę światła, która o dziwo bez problemów się pojawiła. Hecate spojrzała się zaskoczona i z zaciekawieniem podeszła do brunetki. Dotknęła palcem kule.
— Ciekawe — odparła pod nosem.
— Przypomina moc Olimpu — stwierdził Zeus, ale bogini magii pokręciła głową.
— To czysta magia, którą musisz nauczyć się kontrolować.
— Jak mam się tego nauczyć? — zapytała zirytowana, że zarzucono jej brak kontroli nad magią, jakby była niedoświadczona.
— Musisz dostosować emocje do rodzaju magii. Czysta magia pojawiła się, gdy użyłaś ją do ujarzmienia Maski, czego nie pamiętasz. Wtedy chciałaś ją pokonać, ale robiłaś to z dobrych pobudek. Gdy jesteś w gniewie, to nie jest łatwo ją przywołać.
— To bez sensu, bo często robię rzeczy z dobrych pobudek, ale towarzyszy mi złość — powiedziała, chcąc wreszcie zrozumieć o co chodzi.
— Wyczujesz to.
Pytania Reginy nie skończyły się na tym. Bitwa miała być decydująca i chciała mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Bogowie też chcieli pozbyć się problemu, jakim był Nikodem. Musieli upewnić się, że brunetka poradzi sobie z jego pokonaniem.
Ona jednak miała inny cel. Chciała przeżyć i spotkać się z rodziną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top