🌌24🌌
🍎🍎🍎
Wpatrywała się w widok za oknem, tłumiąc łzy, które starały się wydostać na zewnątrz. Nic już nie przypominało Zaczarowanego Lasu. Drzewa nieustannie płonęły, a niebo przypomniało to w Podziemiach. Szkarłat pokrywał je z każdej strony, a słońce próbowało palić żywcem. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu oraz popiołu, które dusiły każdego. Większość ukrywała się w schronach podziemnych, a ci najodważniejsi nigdy nie opuścili swoich majątków. Jedynie nocą można było szukać ukojenia, ale niebezpieczeństwo straszyło bardziej niż chłodniejsze powietrze zachęcało.
Regina poczuła jak silne dłonie oplatają jej talie. Odwróciła się do Robina, pragnąc poczuć jego zapach, który zawsze koił jej nerwy. Mimo wieku wyglądał jak zawsze świetnie, a jego pewność rozbrajała ją. Pozwoliła łzą popłynąć, a kontrolę nad sobą straciła, gdy Robin złożył jej delikatny pocałunek.
— Przerwijmy to — powiedziała błagalnym tonem.
Robin złapał ją za twarz i uśmiechnął się pokrzepiająco z nutą pewności siebie.
— Bitwa musi się odbyć — odparł szeptem. — Kto wie, może to będzie ostatnia, którą przyjdzie nam stoczyć?
Brunetka spojrzała na niego z żalem w oczach. Od dawna nie umiała znaleźć tej pewności, która drzemała w pozostałych. Chciałaby zakończyć tą wojnę i mieć nadzieję, że ta bitwa będzie ostatnia. Prosiła jednak o to, żeby ziemia, na której będą walczyć o pokój, nie przesiąknęła ich krwią.
— Przynajmniej tu zostańcie — szepnęła. — Ty, Jonathan i Archie.
— Chcą walczyć, a my nie możemy im zabronić.
Regina chciała wykrzyczeć mu w twarz, że jako matko powinna dać swoim dzieciom wybór, ale jako królowa może bez wyrzutów zamknąć ich w wieży.
— Mam złe przeczucia — przyznała nieśmiało. — Mam tak piekielnie złe przeczucia, że nie daje sobie z nimi rady.
Robin starł kciukiem spływającą łzę i zacisnął szczękę. Nie chciał zostawiać je same. Pragnął przy nich być, ale musiał walczyć. Jako król i jako zwykły strzelec.
Stojący zegar zagrał ciężką melodię, a Regina spojrzała się z paniką w oczach na męża. Zbliżał się czas ich wyjazdu. Wzięła głęboki oddech.
— Kocham cię bardzo — szepnęła do niego, a on pocałował ją z taką pasją, że Regina nie chciała nigdy odrywać ust od jego warg.
— Ja ciebie również.
Do pomieszczenia wszedli jej synowie. Ubrani byli w najznakomitsze zbroje, a ich miecze odbijały czerwień, która wpadała przez okna. Podeszła do nich i wtuliła się w nich. Byli od niej wyżsi i lepiej zbudowani. Była z nich cholernie dumna.
— Zobaczymy się po bitwie — powiedział Archie ze śmiechem w głosie. — Jeśli wygramy, zagram na harfie, obiecuję.
Regina uśmiechnęła się szczerze. Uwielbiała jak grał na tym instrumencie. Miał tak naturalny i piękny talent, że mu zazdrościła. Nie grał jednak często, bo uważał to za niezbyt męskie zajęcie.
— Zdecydowałeś się? — zapytała Jonathana, który przytaknął. — Zawsze musisz być uparty.
— Dziś chcę ją pokonać — powiedział stanowczo. — Nie możemy walczyć wiecznie.
Obserwowała jak Robin poprawia swój pas z bronią i łukiem. Zaczął przypominać chłopakom tego, co nauczył ich niedawno. Tęskniła za tymi beztroskimi czasami, gdzie najważniejszymi problemami było stworzenie menu, które odpowiadałoby każdemu. Już dawno zapragnęła spokoju i nie ciągnęło ją do przygód. Sama nie wiedziała czemu, ale sądziła, że przyszło jej to z wiekiem.
— W porządku, będziemy już szli — powiedział Robin, całując ją w czoło. — Dziewczyny są w jadalni?
— Tak, Terence zrobiła kolację.
Obserwowała jak Robin posyła jej uśmiech, a chłopcy wychodzą trącając się złośliwie ramionami. Gdy została sama, poczuła się fatalnie. Od rana nie mogła się uspokoić, a żaden eliksir jej nie pomógł. Również chciała brać udział w bitwie, ale nikt jej nie pozwolił. Ciągle mówili, że tak będzie bezpieczniej. Jakby zapomnieli kim była. Złą Królową, która była niegdyś koszmarem. Teraz jako Dobra Królowa musiała zachowywać się inaczej. Jedynym plusem było to, że mogła czuwać nad bezpieczeństwem dziewczyn. Ufała strażnikom, ale nie na tyle, żeby mogła powierzyć im życie córek.
Podeszła do niewielkiego stolika, na którym ułożone w stosie były czyste kartki papieru. Zamoczyła końcówkę pióra w atramencie i przymknęła oczy, zastanawiając się co pisać.
Piszę ten list na wypadek, gdybym nie mogła wam przekazać tego osobiście. Czuję się winna wszystkiemu. To ja sprawiłam, że Edith zapragnęła zemsty. Postąpiłam z nią bardzo źle, raniąc ją. Poza tym mogłam oddać władzę Śnieżce już na samym początku. To był zły pomysł. Arachellus i Jovian nigdy by jej nie uwolnili, gdybym ciągle miała tą koronę. Nie wiem czemu sądziłam, że ten szczęśliwy początek będzie na zawsze szczęśliwy. Jesteście dla mnie najcudowniejszym darem, jaki mogłam kiedykolwiek dostać lub sobie wymarzyć. Powinnam była zrobić to już dawno temu, ale sądzę, że teraz jest na to odpowiedni czas. W mojej krypcie znajdują się zgliszcza zaklęcia, które Zelena starała się rzucić. Cofnijcie się w przeszłość i sprawcie, żeby wasza przyszłość wyglądała inaczej. Aby dzieciństwo Jo, Belle oraz Viv nie było oparte na wojnie i strachu. Aby nie spłynęła na was, Archie i Johnie, tak wielka odpowiedzialność, gdy musieliście dbać o rodzeństwo w chwilach, które powinniście spędzać na beztroskiej młodości. Jonathanie udaj się sam w przeszłość i zniszcz Maskę. Wiem, że to niebezpieczne i możecie nawet uczynić przyszłość gorszą, ale gdy dojdziecie do momentu, w którym opuści was cała nadzieja, to zróbcie to. Zelena i Rumpelsztycki z pewnością wam pomogą otworzyć portal. Kocham was wszystkich bardzo mocno.
***
Siedziała na fotelu, opierając głowę na dłoni. Na zewnątrz już zapadła ciemność, a księżyc chłodził swoim srebrzystym blaskiem. W taką noc można było oddać cię dobrowolnie w wir walki, ale Regina mogła sobie o niej jedynie pomarzyć. Ciążyło jej to, bo wszyscy wyruszyli tego wieczoru na Płonące Równiny, które nie tak dawno temu były pięknymi łąkami z widokiem na całe królestwo. Nawet Henry wrócił z Chicago tutaj, żeby wziąć udział w walce. Ciągle przeprowadzał negocjację z tamtejszymi klanami, które niegdyś mieszkały na terenie Zjednoczonego Królestwa. Ponadto szukał sposobu na ściągnięcie swojej własnej klątwy. Kilkanaście lat temu po uwięzieniu Maski, Arachellus zaaranżował przypadkowe spotkanie, w którym starał się namówić Henry'ego na użycie mocy Autora. Odmówił, więc Arachellus wyrwał mu serce, próbując namówić go w inny sposób. Zaklął jego serce, ale powiedział, że jeśli Henry zgodzi się mu pomóc, to ściągnie klątwę. Na szczęście jej syn wykazał się poświęceniem, bo obiecał nigdy nie przystać na jego propozycję. Pocieszał ją fakt, że jej wnuczki Lucy i Stella znajdywały się w bezpiecznym miejscu. Nie wiele osób mogło podróżować, biorąc pod uwagę, że magiczna fasola była bardzo rzadka, a obecne warunki nie pozwalały jej urosnąć. Chciała już dawno temu wysłać swoje dzieci do świata bez magii, ale było to niewykonalne. Jedynie osobom urodzonym tam, udawało się powrócić. Na całe szczęście przynajmniej Neal, Robin, Gideon oraz Henry z dziećmi mogli podróżować i pogłębiać sojusze.
Regina powróciła myślami do chwili obecnej, przyglądając się Viv, która używała pędzla w sposób bardzo pewny siebie i delikatny. Obraz, który tworzyły jej dłonie z każdą chwilą nabierał wyrazu, a widok zza okna przypominał niemal ten, który malowała. Była artystką z krwi i kości, jak jej brat Archie, który nie tylko potrafił tworzyć najpiękniejsze dźwięki na instrumentach, ale również pisał wiersze. Mimo wszystko ta niewinność oraz talent były zagłuszane przez ich naturę. Viv i Archie byli niesamowicie uparci oraz złośliwi. Musieli wykorzystać każdą sytuację, w której mogliby komuś dopiec. Nie można jednak było tego samego powiedzieć o bliźniaczkach, które mimo odmiennych charakterów, były oazą spokoju. Josephine od zawsze czuła się najlepiej na zewnątrz. Kochała las, więc odkąd on zaczął płonąć, a powietrze było zbyt ciężkie, żeby móc przebywać na dworze, to czuła się jak ptak w klatce. Belle kochała jeździć konno i doskonalić swoje umiejętności magiczne, które musiała zacząć używać już w tak młodym wieku, ale nie przeszkadzał jej brak tego. Mogła bez problemu zaszyć się w kącie z książką lub z Vivian w komnacie tworząc nowe projekty sukien.
— Mamo? — Od kolejnych rozmyślań odciągnęła ją Viv. — Sądzisz, że po bitwie będę mogła przygotować z Terence nasze popisowe danie?
— Nie widzę przeszkód — powiedziała, mrugając ukradkiem. Dobrze wiedziała czemu chciała to zrobić.
— Niech zgadnę — zaczęła Jo. — Masz nadzieję, że książę Leon przybędzie tutaj, a ty...
— Chcesz, żeby spróbował jedynego dania, które ci wychodzi... — przerwała jej Belle.
— Bo przeczytałaś w tej książce, że przez żołądek do serca.
Vivian zmrużyła oczy, a później nimi przewróciła. Doszła do takiego wieku, że rzadko kiedy dawała się prowokować do kłótni, choć często sama lubiła je wszczynać.
W pewnym momencie Regina poczuła mocny uścisk serca. Wstała i podeszła do okna. Bariera ochronna lekko drgnęła, ale finalnie nie pękła. W oddali dostrzegła punkt światła, który przebijał się niemrawo przez gęstą mgłę. Bitwa musiała już trwać, ale coś ewidentnie starało się przedostać do zamku.
— Musimy się udać do podziemnego schronu — powiedziała cicho, ale każdy ją usłyszał.
— Co się dzieje? — zapytała Viv, chowając pod ścianę sztalugę.
— Nie wiem, ale tam będzie bezpieczniej.
Regina chciała podejść do dziewczynek, które odłożyły swoje rzeczy i czekały posłusznie po drugiej stronie pokoju. Wtedy drzwi od pokoju salonowego otworzyły się z głośnym hukiem. Vivian złapała za ręce siostry i stanęła za matką, która wpatrywała się z szokiem na Edith. Miała na sobie ciemną sukienkę, która dotykała prawie podłogi. Jej włosy opadały na ramiona, a niemal cała maska zakrywała jej twarz.
— Witaj, Regino — powiedziała głosem, który ociekał gniewem. — Dawno się nie widziałyśmy.
— Jak śmiesz tu przychodzić — odparła, podchodząc do niej bliżej. — Było warto? Tak bardzo chciałaś wieść spokojne życie, a gdy cię uwolniono, to zmieniłaś je w popiół.
Edith zaśmiała się perliście. Ostatnim razem widziała brunetkę z bliska w dniu, gdy ta ją uwięziła. Później obserwowała ją jedynie z daleka, żeby pozostać niezauważona. Musiała przyznać, że niewiele się zmieniła.
— Naprawdę sądziłaś, że się nie spotkamy po tym wszystkim? — Edith postawiła krok do przodu. — Zdradziłaś mnie jak nikt.
Regina niezauważalnie schowała dłoń za plecami i machnęła nią, żeby dziewczyny przeniosły się w bezpieczniejsze miejsce, ale Edith przerwała zaklęcie.
— Czemu nie pozwolisz im odejść? — zapytała, mrużąc oczy. — To sprawa między nami.
— To prawda, ale moja zemsta jest bardzo rozległa.
W dłoni Reginy pojawiła się srebrzysta kula światła.
— Spróbuj coś im zrobić, a gorzko pożałujesz.
Edith roześmiała się głośno, gasząc magię brunetki. Wyciągnęła spod gorsetu amulet. Mina Reginy zrzedła, gdyż bardzo dobrze go znała. W jednej chwili jej moc osłabła. Było kiepsko. Przez otwarte drzwi zauważyła, że straże leżą nieruchomo na korytarzu. Kolejni przyjdą dopiero za kilka chwil, a reszta udała się na Płonące Równiny. Tak bardzo martwiła się o dziewczyny.
Szatynka z uśmiechem na twarzy wyciągnęła miecz, który schowany był w pochwie zbroi, zdobiącej pokój.
— Często wyobrażałam sobie tą chwilę, ale szczerze nie wiem jak się do tego zabrać — powiedziała do siebie.
— Nie zabieraj się w ogóle — szepnęła. — Wystarczy jedno twoje polecenie, a wojna się zakończy. Nie poniesiesz żadnej kary, ale do licha przestań. Ciągle może być spokojnie i miło.
Wspomnienie słów Edith sprawiło, że dolna część Maski zniknęła, ale za chwilę ponownie się pojawiła.
— Za późno — odparła szeptem. — Mogłaś inaczej to zaplanować. Pomogłabym ci pomóc, co ja mówię! Poświęciłabym życie, gdybyś tylko poprosiła.
Regina zacisnęła szczękę, a jej oczy zwilgotniały.
— Przeprosiłabym cię, ale zrobiłaś tak wiele złego, że nie byłoby to szczere — powiedziała zgodnie z prawdą.
— Nie muszę ci chyba przypominać, że tak samo podła byłaś w przeszłości.
Kiwnęła głową, ale nie przejęła się tym. Czuła, że jej zmiana i czyny przyćmiły jej mroczną przeszłość, z którą nauczyła się żyć. W jej dłoni pojawił się identyczny miecz jak u Edith.
— Rumpel powiedział mi bardzo dawno temu, że przyszłość jest niepewna i może ulegać zmianom, ale bez względu na wszystko, to miecz będzie symbolem końca.
Regina nie wyciągnęła w jej stronę ostrza, a jedynie je opuściła. Podeszła do niej blisko i położyła dłoń na jej. Maska ponownie zamigotała, ale pojawiło się jej mniej.
— Nie chcę z tobą walczyć — rzuciła cicho. — Nigdy nie rozwiązywało to problemu.
Edith przesunęła twarz bliżej i wyszeptała:
— Ten mrok jest silniejszy niż sobie możesz wyobrazić. Walczę z nim, ale nie umiem wygrać.
Twarz szatynki przestała być pokryta Maską, a słowa były Edith, a nie Maski. Uśmiechnęła się delikatnie, jednak trwało to kilka sekund. Usta wygięły się w niewyraźny grymas, a ciemna powłoka zaczęła przykrywać jej twarz. Regina zorientowała się, że było za późno na cofnięcie się. Ostrze miecza Edith wbiło się w jej podbrzusze. Brunetka otworzyła usta, chcąc jej coś powiedzieć, ale zabrakło jej tchu. Ręce zaczęły się jej trząść i powoli upadła na ziemię. Edith rozpłynęła się w powietrzu, gdy do w korytarzu rozległ się głośny huk.
— Mamo — szepnęła błagalnie Viv. — Nie wiem co robić.
Zaczęła dygotać ze strachu, gdy oparła ją o swoje kolana. Bliźniaczki stały zszokowane z boku, nie wiedząc jak pomóc. Czerwona plama na sukni Reginy zaczęła się pogłębiać.
— Podajcie mi chustę — rzuciła w stronę sióstr. — Wszystko będzie w porządku.
— Mamo. — Do pokoju wbiegł Jonathan, który przeniósł się tu.
Uklęknął przy mamie i złapał ją za rękę, gdy Viv przycisnęła do rany płótno. Regina uśmiechnęła się z trudem.
— Nie zostawiaj nas — powiedział stanowczym głosem, ale załamał się pod koniec. — To moja wina.
— Przestań się obwiniać — odparła ciężko.
— Nie nadaje się na Wybawiciela. Powinienem ją pokonać, a nie potrafię tego zrobić.
— Jeśli jest ciężko, to znaczy, że idziesz w dobrym kierunku — wyszeptała w jego stronę. — Pamiętajcie, że to miłość i nadzieja jest źródłem nieskończonej mocy. Nigdy nie idźcie w przeciwną stronę.
Ostatnie słowa wypowiedziała niemal bezgłośnie. Przed utratą świadomości zobaczyła twarz Archiego i Robina. Uśmiechnęła się nikle, zamykając oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top