🌌11🌌
🍎🍎🍎
Wisiorek kręcił się w powietrzu, a Regina wpatrywała się w niego jak zaczarowana. Przypominając sobie, że nie może mieć dzieci, zaczęła się orientować co się dzieje. Położyła na dłoni amulet i pokręciła głową. Nie miała pojęcia skąd Nikodem go wziął, ale z pewnością nie działał.
Poczuła lekkie ukłucie w sercu. To był jeden z niewielu czynów, których żałowała. Ubolewała, że nie może nigdy zajść w ciążę, ale pogodziła się z tym. Czuła się winna, gdy dowiedziała się, że Robin i Zelena będą mieli dziecko. Często wyobrażała sobie reakcję Robina, gdyby dowiedział się, że to ona jest w ciąży.
Musiała się otrząsnąć z tych myśli, więc wrzuciła do pierwszej, lepszej szuflady naszyjnik i wyszła z łazienki. Ściągnęła swoją biżuterię, którą odłożyła do szkatułki. Wtedy coś sobie uświadomiła. Gdy spojrzała na amulet od Nikodema, przypomniały się jej słowa Robina. Wyznał kiedyś, że moc kryształu wpłynęła na niego w dość dziwny sposób. Nie zniszczyła go, ale pozostawiła ślad. Podobno było to przyczyną tego, że dostał szansę na powrót do świata żywych. Regina nie zauważyła, żeby miał on jakieś super moce, ale zmienił się. Był silniejszy, szybszy, a jego celność, choć niemal idealna, wydawała się być lepsza. Jeśli faktycznie moc kryształu w jakiś sposób na niego zadziałała to ich dziecko, biorąc pod uwagę zdolności Reginy, miało dużą szansę być magiczne.
Przykryła się kołdrą i wtuliła się w poduszkę. Nie mogła przez dłuższą chwilę usnąć, a myśli ciągle ją nachodziły. Obawiała się trochę następnego spotkania z Edith, gdyż nie wiedziała jak szatynka będzie się zachowywała. Dla Reginy ten pocałunek się kompletnie nie liczył. Jednak jak odebrała go Edith? Wraz z tym pytaniem usnęła.
🌑🌑🌑
Mieszkańcy Storybrooke od wielu godzin robili co mogli. Rumpel i Belle nie wychodzili ze sklepu, a nikt nie wiedział co dokładnie robią. Mieli oni odnaleźć jakiś sposób powrotu. Gold był znakomity w magii i ze wszystkim co z nią związane. Mało kto się obawiał, że sobie nie poradzi z zadaniem. Tak samo było z Belle. Przeczytała więcej książek niż wszyscy bohaterowie razem wzięci. Umiała szukać w nich najpotrzebniejszych informacji. Problem robił się momencie, gdy zdała sobie sprawę, że klątwa nie przeniosła tu pełnych księgozbiorów.
Robin, Hook i David natomiast przeszukiwali granice miasta. Praca szła im mozolnie, choć starali się narzucać sobie tempa. Nie znaleźli żadnych dziur, które mogłyby stanowić wyjście. Wszystko było w jak najlepszym porządku, choć bez wątpienia nie chcieli przez przypadek przekroczyć bariery. W miejscu, w którym dokładnie kończyło się miasto, kończyło się również wszystko. Widniała tam jedynie delikatnie się mieniąca powłoka. Za nią nie było niczego. Jedynie ciemność. Było to dość dziwne zjawisko, bo w centrum miasteczka niebo było niebieskie, a słońce świeciło tak jak zawsze. Czasem zdarzyło się, że krajobraz stawał się czerwony lub zielony, a chmury wyglądały jak jajecznica, co było dziwne. Gold przekazał im, że to normalne, bo wszyscy znajdujemy się w wyobraźni Maski. Mimo to przy granicy rozprzestrzeniał się mrok. Nikt nie potrafił powiedzieć kiedy zaczyna się on, a kiedy niebo.
Emma wraz z Edith od długiego czasu siedziały w jej domu, starając się rozszyfrować lustro. Blondynka robiła co w jej mocy, a każdy nowy pomysł testowała z tym samym przekonaniem, że zadziała. Nie można było jednak powiedzieć tego samego o szatynce. Milczała, a przy każdej porażce irytowała się coraz bardziej. Naprawdę sądziła, że bohaterowie będą bardziej pomysłowi.
Emma nie zwracała na nią uwagi. Była zbyt zdeterminowana, a poza tym była wybawicielką. Wierząc słowom Golda, narodzić się miał lub miała jej następczyni . Blondynka nie była z tego powodu zadowolona, ale nie kierowała nią zazdrość, a jedynie współczucie. Rola wybawiciela nie była czymś fajnym i ekscytującym. Wymagała czasem wielkiego poświęcenia. Emma miała wrażenie, że wszystko się wokół niej kręci. Miała przyczepioną łatkę i zazwyczaj to na niej spoczywała presja.
— Nie mogę zrozumieć tego, że nie możesz mieć wglądu do jej wspomnień skoro jesteście jedną osobą — rzuciła, a Edith jedynie wzruszyła ramionami.
— To ta maska sprawia, że nie jesteśmy jednak takie same. Moje wspomnienia są tu. — Wskazała na swoją głowę. — Maski w tym lustrze.
— To dalej jest skomplikowane. — Emma oparła się o dłoń i westchnęła.
— Postaram się to wytłumaczyć tak dobrze jak tylko mogę — powiedziała niechętnie. — Wyobraź sobie lalkę, w której są uwięzione dwie osobowości. W momencie, gdy się któraś uwolni, to jej umysł zaczyna łączyć się z umysłem lalki. Maska przejęła kontrolę nad ciałem, ale ja tu sobie dalej żyje, choć nie mam na nic wpływu.
— Czyli wszystko co robisz w Storybrooke to maska?
— Niekoniecznie — rzuciła po chwili namysłu. — Jakaś część mnie tam jest, dlatego to lustro w jakiś sposób na mnie oddziałuje.
— Spróbuj raz jeszcze, ale tym razem wspomogę cię swoją mocą. — Edith prychnęła, co rozgniewało Emmę. — Naprawdę sądzisz, że wszyscy mamy cudowny dotyk i odnajdziemy sposób w parę chwil?
— Szczerze? Tak sądziłam, ale jak widać nie potraficie nic zrobić. — Blondynka ugryzła się w język, niechcąc zrazić do siebie szatynki. — Minęło kilka godzin, ale w prawdziwym świecie mógł być to tydzień.
Na twarzy Emmy wymalowało się zdziwienie. Edith jak do tej pory nigdy nie wspomniała, że czas płynie inaczej.
— Jak długo to ukrywałaś?
— Ale co niby? — Wrogi wzrok Emmy przeraził odrobinę Edith. — Nikt się nie pytał, więc nie mówiłam, a poza tym to mało istotne.
— Mało istotne? — rzuciła oschle. — Jeśli w Storybrooke, w ciągu kilku godzin, minął tydzień, to możemy znaleźć wyjście, gdy tam minie sto lat.
— Nie przesadzaj — odparła niewzruszona.
Emma miała zamiar zareagować na postawę dziewczyny, ale zanim cokolwiek zrobiła, Edith upadła na kolana. Zaczęła łapczywie łapać powietrze, a dłońmi nachalnie dotykała twarz. Jej krzyk wypełnił pokój. Czuła się jakby jej skóra była podpalana. Ból rozszedł się po jej kościach i czuła go w każdym miejscu. Emma zbliżyła się, trzymając jej ramię. Nie miała pojęcia co robić. Dziewczyna w dalszym ciągu rzucała się po podłodze, a od czasu do czasu z jej gardła wydarł się krzyk.
Do pokoju wbiegł David wraz z Hookiem oraz Robinem. Za nimi stała Śnieżka, która trzymała za rękę Neala. Wskazała mu inny pokój, a chłopiec ruszył we wskazane miejsce. Edith natomiast uspokoiła się. Oddychała głęboko, a jej przerażone spojrzenie zaniepokoiło wszystkich.
— Wszystko w porządku? — zapytała z troską Śnieżka, ale otrzymała w odpowiedzi wrogie spojrzenie.
— Ta wariatka coś zrobiła — mówiła, nie potrafiąc uspokoić oddechu. — Czułam jakby ktoś wypalał mi twarz.
— A co jeśli Regina użyła mocy? — rzucił Hook.
— Problem polega na tym, że nie odczuwam jej bólu.
— Czyli to coś poważniejszego? — Szatynka kiwnęła głową na pytanie Davida.
— Może powiesz im pewny fakt, o którym nie wspomniałaś wcześniej? — Wszyscy zainteresowali się słowami Emmy. Edith jednak milczała. — Czas tutaj leci o wiele wolniej. Powiedziała, że w Storybrooke mógł minąć nawet tydzień.
— To sporo — odparł łucznik, czując jak narasta w nim napięcie. — Dlatego te wspomnienia w tym zwierciadle lecą tak szybko.
Emma zawiesiła wzrok na Robinie, otwierając z szoku usta. Zmrużyła oczy, a na jej ustach zagościł szeroki uśmiech.
— Już wiem — rzuciła. — Musimy spowolnić czas lusterka.
— Gratuluję, a może powiesz jak to zrobimy? — powiedziała złośliwie Edith.
Blondynka nie potrafiła jednak odpowiedzieć na to pytanie. O magii luster nie wiedziała za dużo. Mogła ich używać, ale było to dość prymitywne.
— Regina wiedziałaby. — Westchnęła cicho.
— Mamo, mogę iść na podwórko? — Do pokoju wpadł Neal.
— Może za chwilkę pójdziemy — odpowiedziała, obdarowując chłopca uśmiechem.
— Ale spójrz. — Wskazał dłonią na okna.
Bohaterowie podeszli bliżej, a na ich twarzach wymalowało się zdziwienie. Wpatrywali się w kompletnie zaróżowione niebo, na którym zawieszone były podobnego koloru chmurki. Wszędzie unosiły się maleńkie kwiatki. W powietrzu dało się wyczuć dziwną słodycz, która wręcz odurzała każdego. Nikt z nich nie widział niczego podobnego. Każdy był niemal zahipnotyzowany, wpatrując się od kilku minut na Storybrooke w nowej odsłonie. Cudowny klimat przerwał głośny śmiech Edith. Nie mogła złapać oddechu, a gdy uspokoiła się, uśmiechała się od ucha do ucha.
— Ale z niej idiotka. — Wszyscy wpatrywali się w nią. — Wiecie dlaczego wygląd miasteczka się zmienia? Odzwierciedla nastrój, a czasem myśli Maski.
— Jest szczęśliwa — stwierdziła Emma. — Chyba nie znalazła dziecka?
— Oby nie — odparł szybko David.
— Ona nie tylko jest szczęśliwa — zaczęła. — Biedulka się zakochała.
Ponownie na twarzach wszystkich zagościł szok.
— Nie patrzcie się tak — odparła niewzruszona Edith. — Wiecie, nie jestem tego pewna, więc to tylko mój domysł.
— Jeśli to prawda, to ktoś jest jeszcze w Storybrooke — odparł Hook, próbując przypomnieć sobie, czy czasem nie zna nikogo z chorobą psychiczną.
— Mogła kogoś poznać poza granicami waszego miasta. — Edith zaśmiała się raz jeszcze. — Wiadomość roku.
— Mówiłaś, że to Maska tam jest, więc skąd wiesz, czy uczucie miłości jest dla niej takie same jak dla nas? — Emma zmrużyła oczy.
— Nie pomyślałam o tym, ale masz rację. Taką reakcję mogło wywołać wszystko.
— Nie ważne co ona czuje, musimy odnaleźć stąd wyjście jak najszybciej się da.
Każdy zgodził się z Davidem, choć myśl, że im się nie uda pojawiła się dość szybko.
***
Henry błąkał się po Storybrooke, szukając czegoś co mu pomoże. Wypatrywał wszędzie jakiegoś znaku, ale jedynie coraz bardziej się irytował. Na co mu były moce autora, skoro musiał się ograniczać do jakiegoś pióra? Jak miał spisywać historie, gdy nie posiadał odpowiednich narzędzi? Gryzło go to, że był bezużyteczny. Zawsze gdy rodzina go potrzebowała, on nie potrafił nikomu pomóc. W końcu złamałby beznadziejne zasady. Teraz sytuacja była inna. Był zdała od swojej mamy, która z kolei była samotna. Wcześniej zawsze była gdzieś w pobliżu, a on, mimo że czasem zachowywał się niesprawiedliwe i źle, wspierał ją jak mógł.
Zmęczony spacerem usiadł pod samotnym drzewem. Nie wiedział gdzie jest, choć doskonale znał ten las. Wokół niego, z pewnym odstępem, rosła reszta drzew. Dopiero teraz to dostrzegł. Podniósł głowę, żeby zobaczyć pod czym siedzi. Zdziwił się mocno, bo był to jabłoń. Wstał ponownie i obszedł w koło drzewo. Łudząco przypominało to, które rosło w jego ogrodzie i należało do jego mamy. W koronie drzew zaczęły pojawiać się małe owoce, które jak zaczarowane rosły, aż były krwistoczerwone i duże. Henry dotknął dłonią korę, przez co poczuł przyjemne wibracje. Obraz zaszedł mu mgłą.
To co ujrzał nie było już lasem. Znajdował się na środku ulicy, a księżyc górował na niebie. Przed sobą ujrzał bar babci. Nie przypominał sobie, żeby była noc. Chciał znaleźć swoją rodzinę, więc ruszył do starego mieszkania jego dziadków. To tam jego matka miała wraz z Edith być. Niestety w budynku nie znalazł żywej duszy. Udał się więc do domu Emmy i Hooka. Ku swojemu zdziwieniu nie był w stanie dotknąć klamki. Jego ręka zachowywała się jakby nie istniała. Przeszedł więc przez drzwi, a będąc w środku, zauważył nikłe światło, wydostające się z jego pokoju. Ruszył ku niemu, a gdy wszedł do środka zdziwił się mocno.
Na kanapie przed nim siedział on sam. Ubrany był w rozciągniętą koszulkę oraz pobrudzone dresy. Jego fryzura była w nieładzie, a wzrok utkwiony był w telewizor. Henry stwierdził, że mógł być w jakimś swoim wspomnieniu, ale nigdy nie był na dwudziestym poziomie w grze, w którą grał on sam teraz. Zmarszczył nos, czując nieprzyjemny zapach. Rozejrzał się i dostrzegł stos talerzy i szklanek, które prawdopodobnie zalegały tu od dłuższego czasu.
Chciał iść do pokoju mamy, jednak jego wzrok przykuł elektryczny budzik. Pomijając fakt, że był środek nocy, pod godziną była podana data. Henry poczuł jak serce zaczyna mu walić coraz mocniej. Bez wątpienia znajdował się w prawdziwym Storybrooke.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top