Jak owinąć sobie wokół palca największego drania w historii?
1.
Szłam ścieżką, starając się trzymać drogi jak tylko mogłam. Nie chciałam zbaczać... zwłaszcza, że nie miałam pojęcia jak się tu znalazłam. Jeszcze chwilę temu byłam na cholernych zajęciach, z których przeniosłam się do lasu razem z moimi znajomymi! I o ile normalnie bym się cieszyła, że ich spotkałam, to okoliczności tego zejścia były nader niesprzyjające... Jedna była całkowicie ubrana na czerwono, druga miała zaplecione warkocze i śmieszne trzewiki do dosyć wiejskiego ubioru, trzecia prezentowała wszystkie odcienie różu na swojej sukni, nie mówiąc o koronie... jedna nawet miała ogon! Nie mówiąc o pozostałych, których ubiory były niczym z jakiejś bajki.
Ja zaś wyglądałam całkiem normalnie... prawie. Moja brązowa sukienka z fartuszkiem była całkiem ładna, ale raczej nieadekwatna do czasów, w których żyłam. Jakim cudem miałam na sobie średniowieczny ubiór zwykłej chłopki?
Teraz to nie było ważne, bo starałam się jakoś wydostać z cholernego lasu, w którym znalazłam się niczym za pstryknięciem palca. Trochę się bałam, bo w końcu byłam sama... dobrze, że chociaż nie było ciemno.
Nagle coś zwróciło moją uwagę. Biały króliczek siedział zaraz obok dużego drzewa i był uwięziony w pułapkę, zapewne jakiś kłusowników. Wydęłam wargi, nie rozumiejąc jak można tak krzywdzić zwierzęta. Nie mogłam ustać w miejscu, a moje nogi same powiodły mnie w kierunku biednego zwierzaka, który rozpaczliwie starał się uwolnić z pułapki. Zaczęłam do niego podchodzić spokojnie i wolno, byleby tylko nie spłoszyć go za bardzo.
- Yah! – krzyknęłam, gdy nagle wokół mojej nogi owinęła się linka i uniosła mnie do góry z dużą siłą, przez co zaczęłam dyndać w powietrzu głową do dołu.
Kolejna pułapka... świetnie.
Jednak odłożyłam żarty na bok, bo znajdowałam się naprawdę w nieciekawej sytuacji. Przerażona zaczęłam rozglądać się dookoła, mając nadzieję na jakąś pomoc, ale nie widziałam nikogo w pobliżu, co obniżało moje szanse na uwolnienie do jakiegoś... zera.
Westchnęłam i zamknęłam oczy, starając się opanować. Gdy je otworzyłam, momentalnie krzyknęłam, po czym szybko zakryłam usta, nieco speszona.
Przede mną stał niewysoki chłopak (jednak prawdopodobnie wyższy ode mnie) i z zainteresowaniem wpatrywał się w moją osobę. Jego czarne włosy z czerwonymi przebłyskami, wpadały mu trochę do oczu, ale nie zdawał się tym przejmować. Do tego ręce miał włożone do kieszeni długich spodni, które zakończone były całkiem stylowymi butami. Jak na te... dziwne lata, oczywiście.
- A co my tu mamy? – zapytał radośnie, nie spuszczając ze mnie oka.
Uśmiechnął się złośliwie, nie robiąc ani kroku. Żadnego znaku chęci do pomocy... nic. Tylko stał uśmiechnięty i patrzył na mnie, niczym na jakiś okaz, który można sobie poobserwować.
- Może byś mi pomógł? – warknęłam na niego, jednak ten tylko zachichotał, po czym przybliżył się do mnie na dość... bliską odległość.
- Nie pomagam nikomu za darmo, złotko – odparł, patrząc na mnie z uśmieszkiem.
Wywróciłam oczami czując, że wszędzie są interesowni ludzie. Nic nie ma za darmo... teraz nawet pomoc jest wyceniania.
- Czego chcesz? – zapytałam.
- A co możesz mi zaoferować? – zapytał cicho – Znudziło mi się już proszenie o pierworodnych...
Zamarłam. Prośba o dzieci coś mi mówiła... Zbladłam, gdy zdałam sobie sprawę, że stoi przede mną chyba najgorsza z możliwych postaci z bajek. Rumpelstiltskin był znany ze swoich niemożliwych do wykonania kontraktów i nie chciałam się w to mieszać. Tylko, że... to cholerna bajka! To sen! Na pewno!
Starałam się sobie wyobrazić, że budzę się z tego koszmaru, co zazwyczaj działało... ale tym razem, gdy ponownie otworzyłam oczy, nadal widziałam przed sobą przystojną buźkę, która wpatrywała się we mnie z wyczekiwaniem. Przełknęłam ślinę... nie jest dobrze.
- Nie skorzystam – powiedziałam na jednym wdechu.
Chłopak gwizdnął, patrząc na mnie tym razem z podziwem. Rozejrzał się dookoła i zaniósł się cichym śmiechem.
- Jejku... naprawdę jesteś odważna, że chcesz tu wisieć... zbliża się wieczór i wilki niedługo wyjdą ze swoich kryjówek! Musisz być naprawdę pewna siebie, że się nie boisz.
Cholera. Nie tak to miało wyglądać. Jeśli nie uwolnię się z pułapki, dzikie zwierzęta rzeczywiście mogą mieć ze mnie kolację tej nocy...
- Dobra – wycedziłam przez zęby, czując w głębi ducha, że będę tego żałować – Mogę ci pomóc w jakiś domowych pracach, czy coś? Nie jestem jakoś szczególnie utalentowana w innych dziedzinach...
- Hm... – namyślił się – To całkiem niezła propozycja. Uwolnię cię, a ty będziesz dla mnie pracować.
- Przez ile?
- Ja to ile? – zapytał zaskoczony – No dopóki nie umrzesz!
Przeszedł mnie zimny dreszcz na te słowa. To oznaczało wieczne więzienie... nie wiedziałam przypadkiem czy śmierć nie jest lepsza... Jednak nie spieszyło mi się do grobu, a jeśli to faktycznie okaże się być snem, to cała ta umowa mogła być spisana bez większego strachu.
- Niech będzie – westchnęłam, nie widząc innego wyjścia z tej nieciekawej sytuacji – Zgoda.
Twarz młodzieńca się rozpromieniła i gdy pstryknął swoim palcem, obok niego w powietrzu znalazł się długi zwitek pergaminu i czerwone pióro. Od razu podał mi je do ręki i nakazał podpisać pakt, który skazywał mnie na wieczną harówkę dla tego diabła. Ale co miałam zrobić? Czekać, aż coś dzikiego mnie zje?
Podpisałam szybko, mrużąc przy tym oczy, bo wiedziałam, że to okropny wyrok... jednak... zawsze było wyjście z tego kontraktu. Jeśli tylko się wczytam w umowę, może znajdę jakiś sposób, żeby się od niego uwolnić, jednak o tym pomyślę później.
- Cudownie! – uśmiechnął się szeroko chłopak i pstryknął po raz kolejny palcami, a lina wokół mojej nogi zniknęła.
Krzyknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że spadam w dół, ale nie uderzyłam o ziemię, tylko delikatnie opadłam na miękką trawę. Popatrzyłam do góry i zobaczyłam złośliwy uśmieszek mojego „wybawcy".
- Ruszaj się, złotko – zachichotał – Mój dom potrzebuje solidnego sprzątania...
Czyli teraz byłam kim? Kopciuszkiem?
Świetnie.
2.
- Świecznik ma plamę u podstawy. Powinnaś na to zwrócić uwagę, w końcu to twój obowiązek! Nie będę za tobą przecież chodził i wszystkiego ci pokazywał!
Rumpel (bo tak zdecydowałam się go nazywać, odkąd nie chciał sam mi się przedstawić) siedział na stole jadalnym i wymachiwał nogami, obserwując każdy mój ruch. Ja za to miałam go ochotę udusić. Serio.
- I tak to robisz – prychnęłam, przyciskając szczotkę bardziej do podłogi, by zmyć uciążliwą czarną maź, która była tutaj chyba od wieków.
Jego głośny śmiech zadźwięczał mi w uszach, pogłębiając moje zirytowanie całą sytuacją. Mieszkałam u niego już miesiąc, a dalej nie zdążyłam wszystkiego wysprzątać. Miał cholerne zamczysko, które było tak wielkie, że nawet nie zdążyłam wejść do wszystkich pomieszczeń, nie mówiąc o ich sprzątaniu! Po co w ogóle wyskoczyłam z tym głupim pomysłem...?
Jednak sam chłopak nie był taki zły, jak mi się na początku wydawało. Lubił mieszać zawsze i wszędzie i bywał naprawdę wredny i opryskliwy, jednak miał swoje dobre strony... Umiał grać na fortepianie, co było dla mnie dużym plusem, bo przynajmniej mogłam posłuchać dobrej muzyki przy sprzątaniu, jeśli tylko miał na to humor. Zresztą... czego on nie umiał? Miał wszystko na jedno pstryknięcie palcem! Nawet mógłby mieć czysty zamek w ułamku sekundy! Czasami się zastanawiałam czy przypadkiem specjalnie nie narobił takiego bałaganu, żeby dołożyć mi roboty...
Któregoś dnia rzuciłam szmatką o ziemię, mając tego dość. Harowałam jak wół w tym cholernym zamczysku, a ciągłe dokuczanie od strony pyszałkowatego durnia nie działało na mnie wcale motywująco. Wstałam, otrzepałam sukienkę, po czym stwierdziłam, że robię sobie przerwę. Przecież nie muszę zapitalać przez cały dzień!
Zadowolona wyszłam na ogród, który dla odmiany był w naprawdę dobrym stanie. Widziałam przed sobą dużo pięknych kwiatów i drzew, na których rosły owoce... Była biała altana, obrośnięta czerwonymi różami... Naprawdę o to dbał. Uzmysłowiłam sobie, że gdybym zawarła umowę również zawierając w tym ogrodnictwo, byłabym stracona...
- Przepraszam! – usłyszałam kogoś za swoimi plecami.
Obróciłam się zaskoczona i zaraz za bramą zobaczyłam mężczyznę, który trochę lękliwie patrzył na obrośnięty bluszczem zamek. W sumie nie dziwiłam mu się... wyglądał na trochę przerażający...
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się pokrzepiająco, wpuszczając go na dziedziniec. Ukłonił mi się ładnie i posłał już całkiem sympatyczny uśmiech, po czym zaczął grzebać w swojej torbie. Gdy zobaczyłam jak wyciąga z niego jakiś list, domyśliłam się, że był posłańcem. Listonoszy tutaj nie było... nie te czasy.
- Liczę, tak samo jak król, że panienka się pojawi – powiedział radośnie i wręczył mi pięknie zdobioną kopertę z królewską pieczęcią.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia, nie wierząc w to, co widzę. Czy ja właśnie dostałam zaproszenie na bal? Zerknęłam na posłańca, jednak ten już siedział w swym koniu i oddalał się od bramy. Westchnęłam cicho, uśmiechając się delikatnie. Może być... ciekawie...
- Czy ty się obijasz? – usłyszałam za sobą nieprzyjemne syknięcie, należące do mojego „pana".
Gdy odwróciłam się do tyłu i zobaczyłam jak z założonymi rękoma wpatruje się we mnie dość wrogim spojrzeniem, przeszły mnie ciarki. Kiedy Rumpel był zły... to było źle. Ale może chociaż ten jeden raz będzie inny? Może się ugnie?
Podałam mu kopertę z uśmiechem na twarzy i czekałam na jego reakcję. Co prawda, nie wiedziałam jaki król napisał to zaproszenie, ani co dokładnie tam będzie... ale byłam pewna, że to bal. Z drugiej strony... coś mi to przypominało.
Nagły śmiech chłopaka, wyprowadził mnie z równowagi.
- Na bal? Taka wieśniaczka jak ty? – zachichotał, łapiąc się za brzuch – Nie – powiedział, nagle poważniejąc - Nie radzę.
Poczułam się tak, jakby duża igła ukłuła mnie w serce. To była tak okazja...
- Dlaczego? – zapytałam, tupiąc nogą – To tylko jeden wieczór! Przecież nie ucieknę!
- Nie dałabyś rady – zaśmiał się znowu, pstrykając palcem, po czym obok niego pojawił się nasz kontrakt, którego widoku nie mogłam znieść – Nasza umowa nie pozwoliłaby ci zniknąć na długo sprzed moich oczu. Poza tym król Kris to goguś. Trzyma się tego swojego mieczyka i rycerzyków, którzy nic innego nie robią, tylko piją i jedzą przy tym swoim sławnym okrągłym stole – prychnął – Robię ci przysługę, że odradzam ci pójście.
- Ale co to za problem? – jęknęłam – Przecież nie muszę z nim rozmawiać! Pstrykniesz palcem i będę w pięknej sukni, wyglądając niczym księżniczka!
Popatrzył na mnie uważnie, po czym faktycznie pstryknął tymi swoimi palcami, a ja poczułam nagle spory ucisk w klatce piersiowej.
- Na przykład tak? – zapytał, będąc dumnym ze swojej roboty.
Zapowietrzyłam się, widząc pod sobą przepiękną suknię, mieniącą się jak diament. Delikatny błękit odznaczał się na miękkim materiale, zdobiąc moją talię niczym najpiękniejsza ozdoba... a gorset, który był początkiem całej kreacji, miał powtykane gdzieniegdzie kryształki, które przypominały...
- Diamenty? – otworzyłam buzię – Boże to są...!
- Tak – powiedział, po czym znowu pstryknął palcem i znowu byłam w brudnej podomce, którą równie dobrze mogłabym myć podłogę jak szmatą – Uszyj sobie własną sukienkę i idź. Nie trzymam cię tutaj... ale jak nie wrócisz przed północą, to sam tam przyjdę, wyciągnę cię stamtąd i dostaniesz trzy razy więcej roboty niż miałaś do tej pory.
Uśmiechnęłam się szeroko na jego słowa, jednak za chwilę poczułam się źle... Dlaczego? To bardzo proste. Nie umiałam szyć. Nigdy nie miałam igły w ręce...
- A nie możesz po prostu wyczarować mi tej pięknej sukni? – zapytałam, składając ręce jak do modlitwy.
- Mogę – odparł z uśmiechem.
- Naprawdę? – zapytałam zaskoczona.
- Tak – odrzekł sympatycznie, jednak nagle jego twarz przyozdobił złośliwy uśmieszek – Co będę za to miał?
Gdy obok mnie pojawiła się kolejna kartka z kontraktem, wydałam z siebie zduszony okrzyk.
- Wal się – warknęłam, po czym poszłam prosto do zamku, by dalej wykonywać swoją robotę.
Starałam się jak mogłam, żeby puszczać mimo uszu paskudny rechot Rumpla, który towarzyszył mu przez cały następny tydzień. Jednak tak bardzo cieszyło go, że zepsuł mi humor, iż zapominał wytykać mi błędy, co było w sumie pocieszające...
Westchnęłam głośno, gdy zaczęła dochodzić osiemnasta. Mogłam wreszcie się umyć i powoli kłaść do łóżka. Chociaż tak naprawdę to wolałabym iść na imprezę... Na pewno byłoby dużo fajnych ludzi, no i poznałabym króla gogusia, który chyba był kimś podobnym do króla Artura, o którym słyszałam w swoim świecie. Jednak... nie umiałam szyć, więc miałam ten problem...
- Co ty robisz? – usłyszałam nagle obok siebie, gdy spokojnie przysiadłam przy jednej z książek, które podwędziłam Rumpelowi z biblioteki.
Przerażona popatrzyłam w bok i ujrzałam jakiegoś chłopaka, który wyglądał niczym anioł. Miał piękne blond pukle, które idealnie układały się na jego gładkiej buźce, a biała szata mieniła się pięknie w świetle świec. Był... piękny.
- Czytam – powiedziałam cicho – A ty to...?
- Nie możesz czytać! – krzyknął nagle – Musisz iść na bal i przekazać wiadomość Junmyeonowi!
Co? Ale... jak to? Nie rozumiałam nic z tego, co do mnie ten chłoptaś powiedział.
- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałam w końcu, na co westchnął przeciągle i w ręce pojawił mu się biały kostur, który świecił jaśniej od jego szaty.
- Jestem Luhan, złotko – powiedział, kręcąc głową – I jestem magiem, do cholery.
Zacięłam się na te słowa. On był magiem... przychodził akurat w dzień balu... miał magiczny kostur. I wtedy zaczęło do mnie coś docierać.
Jednak byłam tym pieprzonym Kopciuszkiem. A ten cały Luhan był chyba moim chrzestnym.
3.
- Zaraz – wtrąciłam czując, że po prostu muszę o to zapytać – Ty jesteś moim chrzestnym?
Luhan popatrzył na mnie jak na idiotkę, marszcząc przy tym brwi.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytał, wymachując kosturem w geście zdenerwowania – Po co miałbym mieć jakiegokolwiek chrześniaka? Co ja jakaś matka miłosierna jestem? Za dużo zachodu...
Pokręcił głową, mrucząc pod nosem, że to jakaś niedorzeczność, po czym machnął swoim białym patykiem i jednej chwili poczułam, jak moje ciało obiega zupełnie inny materiał. Śliski, ale delikatny, opinający się w mojej talii oraz przy biuście, a od pasa w dół rozbiegający się w piękne złote fałdy. I teraz to do mnie dotarło. Ta sukienka była chyba ze złota...
- Uważaj – ostrzegł, patrząc dumnie na swoją robotę – Jest krucha. Chociaż nie tak, jak twoje buty. Jeśli je rozwalisz, drugich ci nie dorobię.
Podniosłam materiał i cicho westchnęłam na widok dwóch złotych pantofelków, które leżały na twoich stopach idealnie. Były wygodne i śliczne... w sam raz na tańce.
Uśmiechnęłam się w stronę chłopaka, który patrzył na mnie z założonymi rękoma, jednak nie zdążył nawet otworzyć buzi, gdy wytrzeszczyłam oczy na widok, który ujrzałam w lustrze przed sobą. Podeszłam do zwierciadła i gdy zobaczyłam przepiękny długi warkocz, który zdobił moje prawe ramię, nie mogłam powstrzymać zachwytu.
- Dziękuję – wyszeptałam, patrząc na swoje odbicie.
Nawet mój makijaż był idealny mimo, że był prawie niewidoczny. Miałam tylko lekko podkreślone oczy i usta przejechane różową pomadką. Było perfekcyjnie, ale w sumie czego się spodziewałam po dobrej wróżce... to znaczy, dobrym magu.
- Podziękujesz mi potem, a teraz słuchaj – powiedział Luhan, zwracając moją uwagę – Musisz znaleźć księcia imieniem Junmyeon i przekazać mu wiadomość.
- Oho... czyli tutaj nikt bezinteresowny nie jest, widzę...
Popatrzył na mnie z cwanym uśmieszkiem, który dość szybko wlazł mu na twarz.
- Widzę, że w końcu zaczęłaś łapać – zaśmiał się – Ale wiesz... jest zasadnicza różnica między mną, a twoim panem, skarbie.
Skrzywiłam na dźwięk słowa „pan", ale generalnie ten chłopak miał rację. Mimo wszystko należałam teraz do Rumpla i nic nie mogłam na to poradzić.
- Tak? Oświeć mnie – wywróciłam oczami.
- Ta oślizła kreatura, jaką jest właściciel tego zamku, zawiera umowy, które zadowalają głównie jego samego. Ja zawieram umowy, prowadzące do obopólnego szczęścia – zaświergotał – Ja daję ci zadanie, które bez problemu możesz wykonać, a ty dostajesz ode mnie to, czego chciałaś. A chcesz iść na bal... więc pójdziesz na bal.
To było całkiem zmyślne. Czyli szukał sobie ludzi, którzy chcieli czegoś, co pośrednio wiązało się z interesem tej magicznej i wrednej poniekąd istoty! Musiałam przyznać, że całkiem popierałam ten tryb życia.
- No dobrze – westchnęłam – Co z tym... Junmyeonem?
***
Gdy mój powóz stanął niedaleko głównego wejścia do pałacu, odetchnęłam z ulgą. Nie lubiłam za bardzo długiej jazdy, zwłaszcza gdy tak trzęsło... Ponad godzina w tej puszce wystarczyła, żeby odstręczyć mnie od tego typu jazdy.
Wyszłam z karocy i rozejrzałam się dookoła, przypominając sobie dokładne słowa mojej szwaczki. Tak mogłam nazwać Luhana... w końcu to dzięki niemu miałam na sobie porządną sukienkę. I teraz, gdy miałam to, czego chciałam, czyli wejściówkę na najlepszą imprezę, którą mogłam w tym czasie odwiedzić, musiałam się również skupić na tym, by przekazać ważną wiadomość.
Muszę wyhaczyć księcia, zatańczyć z nim i przekazać mu słowa Luhana. Proste i przyjemne.
Z uśmiechem na twarzy weszłam powoli po schodach i przekroczyłam próg ogromnej sali, dając wcześniej zaproszenie mężczyźnie, który sprawdzał listę gości. Nie mogłam uwierzyć jak piękna okazała się sala balowa... Było w niej mnóstwo osób... I wszyscy byli cudownie odziani i rozmawiali ze sobą, posyłając sobie przyjazne uśmiechy. Część za to, tańczyła na środku w starodawnym stylu. Jednak... bardzo przypominał on walca wiedeńskiego, którego na całe szczęście znałam, bo mój brat uczył mnie go na weselu mojej ciotki. Czasami opłacało się dać porwać swoim krewnym...
Weszłam do środka i pierwsze co, to podeszłam do stolika, przy którym rozmawiało jakichś dwóch dżentelmenów. Widząc mnie, uśmiechnęli się szeroko i głęboko mi się ukłonili, co powtórzyłam lekko zażenowana.
- Znacie panowie może księcia Junmyeona? – zapytałam grzecznie, mając szczere nadzieje, że powiedzą mi gdzie go szukać.
Kiwnęli głowami i powiedzieli mi dokładnie, że był to średniej wysokości brunet, odziany w ciemny garnitur, którego zdobiła srebrna gwiazda na jego piersi. Podziękowałam ładnie za informacje i przeszłam dalej, tym razem szukając owego garnituru z charakterystyczna gwiazdą. Jednak nie mogłam nikogo takiego dostrzec, co nieco mnie przeraziło... nie chciałam wiedzieć co się stanie, jeśli nie dopełnię swojej części umowy...
Oparłam się o stolik gdzie była ogromna waza z ponczem oraz stara lampa, która pewnie pełniła rolę jakiegoś zabytku. Ale nie mogłam się powstrzymać i lekko przetarłam zakurzona powierzchnię. Czemu tego nie wyczyścili, zanim otwarli tą imprezę?
Zapowietrzyłam się, gdy nagle pojawił się koło mnie dym, z którego wyłoniła się męska sylwetka. Był to dość przystojny chłopak, ubrany naprawdę kolorowo i w bardzo... arabskim stylu, z dwoma złotymi łańcuchami na rękach i obrożą przy szyi. Patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami i nie mogłam wypowiedzieć słowa. Ten za to mi się ukłonił i popatrzył na mnie swoimi wielkimi oczami.
- Witaj, pani – powiedział – Jakie są twe życzenia?
Zdębiałam. Nie tego się spodziewałam na balu... nie miałam pojęcia, że w moje ręce wpadnie lampa Aladyna! Ale gdzie sam Aladyn?
- Kim jesteś... dżinie? – zapytałam ostrożnie – Masz jakieś imię?
Popatrzył na mnie niepewnie, ale kiwnął w końcu głową, nie pokazując jednak ani cienia uśmiechu.
- Mówią na mnie Kyungsoo... Jednak nie rozumiem po co pani moje imię...
Nagle zniknął z pola widzenia, co bardzo mnie zaskoczyło, ale zaraz potem myślałam, że padnę, gdy zobaczyłam całkiem znajomą mi twarz.
- Jisun? – zapytałam, patrząc na wysoką, krótko ściętą brunetkę, która trzymała lampę jakby był to jej największy skarb.
Rzuciłam okiem na jej strój i cicho gwizdnęłam. Miała na sobie śliczną fioletową suknię... dosyć skromną, w porównaniu do mojej, ale elegancką i pasującą do jej ciemniejszej karnacji. Ciekawa byłam skąd ona miała lampę z dżinem...
- Woosun! – wyszeptała, patrząc na mnie z szokiem w oczach – Ale się wystroiłaś! Gdzie trafiłaś po tym, jak znalazłyśmy się w tym... wymiarze?
Zacięłam się na chwilę. No właśnie... wszystkie gdzieś trafiłyśmy... każda do jakiejś innej bajki. Mnie się trafił najgorszy złoczyńca jaki chodzi po tej bajkowej ziemi. Mówić o tym w ogóle?
- Trafiłam do lasu, gdzie znalazł mnie Titelitury – westchnęłam, na co Jisun wywaliła oczy, ale nie powiedziała słowa, tylko zacisnęła wargi w wąską linię.
- No to miałaś trochę gorzej niż ja – przyznała w końcu – Ja się znalazłam w zamczysku, gdzie meble mówiły – westchnęła, a ja już miałam ją ochrzanić za obrażanie pięknej bajki, kiedy sama się odezwała – Nie mów nic, proszę. On jest przerażający... Może przystojny, ale jak się wkurzy, to jest serio przerażający i rozstawia mnie po kątach... Mam gdzieś jego róże i wszelakie wygody! Zwinęłam mu lampę, którą miał na strychu i zwiałam.
Myślałam, że wyjdę z siebie, gdy usłyszałam jej historię. Dostała jedną z najlepszych bajek... Dostała miejsce Belli, która była bezinteresownie kochana przez Bestię, który ostatecznie zmienił się w dobrego człowieka i żył z nią długo i szczęśliwie, a ona? Zwiała od niego?
- Zaraz, czekaj – powiedziałam nagle – Mówisz, że jest przystojny?
- No tak... i cholernie wielki – westchnęła – Ale upierdliwiec z niego okropny... nie mój typ – uśmiechnęła się – Jak zobaczysz wysokiego chłopaka w czerwonych kłakach, który chodzi wkurzony, to powiedz, że mnie nie widziałaś. Szuka mnie po całej krainie...
Gdy tylko powiedziała te słowa, natychmiast się ulotniła, nie dając mi szansy na przemówienie jej do rozsądku. Westchnęłam nad jej głupotą i pokręciłam głową. Potem będę się o nią martwić, bo jak widać, umie sobie poradzić... Tylko... co się stało z pozostałymi? Skoro spotkałam tutaj Jisun, to znaczy, że to była jedna wielka kraina pełna różnych postaci z bajek. W takim razie mogłam spotkać innych swoich przyjaciół...
Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i okręca dookoła, na samym końcu przyciągając mnie do siebie. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak jakiś wysoki blondyn w złotej koronie na głowie, patrzy na mnie z wielkim uśmiechem. Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, będąc jednak trochę zdezorientowaną. Przeraziłam się, gdy nagle zaczęliśmy się poruszać w rytm muzyki, a on płynnie prowadził mnie przez parkiet.
Jednak najgorszy stres spotkał mnie, gdy nagle zrobiło się pusto i wszyscy patrzyli tylko na nas. I wtedy zrozumiałam... bajka o Kopciuszku zaczęła się spełniać, a ten facet to musiał być owy król... Król Goguś?
- Kim jesteś pani? Nigdy nie spotkałem cię w swoim królestwie – powiedział w końcu Kris, patrząc na mnie z zachwytem.
Nie mogłam zaprzeczyć, zrobiło mi się miło. Poza tym ten koleś był serio przystojny i był królem! Jeśli bajka się spełni, to wyszłabym za niego i żyłabym długo i...
... i Rumpel w końcu by przyszedł i zgotował mi piekło na ziemi.
Nie. Do tego nie mogłam dopuścić. Już dawno przecież zauważyłam, że to nie są takie same bajki, które mama czytała mi do poduszki...
- Jestem przejazdem – powiedziałam – Niestety zaraz po balu muszę wracać i...
- Czy to konieczne? – zapytał – W naszym królestwie jest wiele okazji, do ułożenia sobie szczęśliwego życia.
Kurde. On się do mnie podwalał i to było aż nazbyt widoczne, jednak nie mogłam mu ulegać, bo moje życie będzie jeszcze gorsze niż było. Nienawidziłam tego, że podpisałam tę wstrętną umowę nie do złamania!
Uśmiechnęłam się tylko do niego i omal nie krzyknęłam, gdy obrócił mnie do rytmu, po czym znów przyciągnął do siebie. Jednak tym razem cała sala znów zaczęła tańczyć, co dało mi możliwość ucieczki, gdy ktoś mnie odbije... Ale to był król. Chyba nikt nie był na tyle odważny by to zrobić.
Jednak... jeśli trochę naciągnę prawdę, to może mnie puści?
- Muszę wracać do pana mego serca – westchnęłam, udając zakochaną mimo, że zrobiło mi się niedobrze jak wyobraziłam sobie Rumpla jako mojego ukochanego.
Ale to podziałało i twarz Krisa w jednym momencie była lekko spochmurniała. Doprowadził jednak nasz taniec do końca, ukłonił się głęboko i ucałował moją dłoń, dziękując za spędzony czas. Gdy odchodził, byłam z siebie dumna! Odrzuciłam właśnie najlepszą partię w tym zamku.
Super.
- Przepraszam? – usłyszałam obok siebie i aż podskoczyłam, gdy jakiś chłopak pojawił się dosłownie przede mną – Chyba mnie panienka szukała? Czym zasłużyłem na ten zaszczyt?
Zerknęłam na przystojną buźkę, a chwilę później na jego klatkę piersiową, gdzie wygrawerowana była srebrna gwiazdka. Książę Junmyeon.
- To zaszczyt dla mnie – ukłoniłam się przed nim, pochylając głowę – Przybyłam przekazać wiadomość od pewnej osoby.
- Wiadomość? – zapytał zaskoczony, podając mi rękę, co równało się z zaproszeniem do tańca.
No tak. Bal... na balu się tańczy, a nie gada... Podałam mu swoją dłoń i pozwoliłam się zaprowadzić na środek sali, by zacząć powoli poruszać się w rytm muzyki. Z Junmyeonem tańczyło mi się zupełnie inaczej, jednak taniec był praktycznie identyczny, więc mogłam zacząć załatwiać swoje sprawy, nie martwiąc się o ruchy.
- Dostałam wiadomość, że w Królestwie Niebieskiej Lilii, osiadł smok – powiedziałam poważnie, a oczy królewicza nagle stały się szersze.
- To było miejsce, gdzie bawiłem się jako dziecko... – wyszeptał, patrząc na mnie niewyraźnie.
- Teraz to królestwo pogrążone w klątwie... Smok pilnuje całego pałacu, a cała służba i mieszkańcy nie mogą wyjść. Musisz tam jechać jak najszybciej. To wiadomość, którą miałam przekazać...
Kiwnął głową i poprowadził mnie za rękę do miejsca, gdzie nie musieliśmy już tańczyć. Podziękował mi za wszystko, po czym szybko opuścił salę przez główne drzwi. Zapatrzyłam się uśmiechnięta w tamtą stronę, lecz nagle ktoś na mnie wpadł.
Podniosłam głowę i zobaczyłam groźny wzrok chłopaka o wściekle czerwonych włosach... i śmiesznie dużych uszach. Zbladłam na twarzy, ale chrząknęłam i ukłoniłam się przed nim, wiedząc już z kim mam do czynienia. To był Bestia. A jego wzrok rzeczywiście był przerażający...
- Przepraszam – powiedziałam, patrząc mu w oczy ze skruchą, co podziałało na niego niemal od razu, bo jego spojrzenie złagodniało.
Uśmiechnął się delikatnie, po czym sam się ukłonił.
- Proszę o wybaczenie – odrzekł – Jestem lekko zestresowany. Nie widziała pani może kobiety w fioletowej sukni?
- Może... poszła odwiedzić zamkowe komnaty? – zaproponowałam – Dużo osób się na to decyduje...
Nie miałam pojęcia, że tak dobrze potrafię kłamać, ale rzeczywiście szło mi to świetnie, bo chłopak tylko ukłonił się i pobiegł w kierunku drzwi pobocznych, prowadzących na zamek, przy okazji strasząc po drodze dość sporą rzeszę ludzi. Dlaczego? Może i był wielki, ale to chyba nie powód, by się go bać...?
Szybko przestałam się tym przejmować, bo przyjęcie miało mi do zaoferowania jeszcze sporo kuszących rzeczy.
Szczerze nie wiedziałam ile czasu byłam na tym balu, ale czas leciał bardzo szybko, bo gdy spojrzałam na zegar, przeraziłam się nie na żarty. Było dwadzieścia minut do północy... niby miałam jeszcze czas, ale...
- Wiesz, że już pozamiatane?
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy usłyszałam obok siebie znajomy głos. O nie... tego nie chciałam słyszeć, ani widzieć, ani tym bardziej czuć obok siebie. Odwróciłam powoli głowę i gdy spotkałam się z groźnym wzrokiem Rumpla, który stał zaraz obok mnie, przeszły mnie potężne ciarki po plecach.
Jednak, gdy bliżej mu się przyjrzałam, zobaczyłam sporą różnicę w jego wyglądzie... Miał na sobie czarny garnitur, z białą koszulą zwieńczoną czarną muszką przy szyi. Jednak nie to mnie zaskoczyło, tylko jego blada cera, która była o jakieś dwa tony jaśniejsza, oraz czarne jak noc włosy, które były utrzymanie z artystycznym nieładzie.
Wyglądał dobrze. Nawet bardzo dobrze...
- A żeś się odstrzelił – palnęłam, przez co przeskanował mnie kpiącym wzrokiem.
- Za to ty wyglądasz całkiem podobnie do siebie. Kto cię ubrał w takie łachmany? – zmarszczył brwi – Zresztą nieważne – uśmiechnął się kpiąco – Wieśniaczka zawsze będzie wieśniaczką.
Miałam tak wielką ochotę mu przyłożyć, ale wiedziałam, że to zły pomysł. Raz, byliśmy na balu... dwa, miałabym potem duże problemy z jego strony.
- Jeszcze nie ma północy – syknęłam, na co posłał mi cwany uśmieszek.
- Droga do zamku zajmie ci ponad godzinę, a do północy masz... piętnaście minut, skarbie – mrugnął do mnie – Ale... nudziłem się, więc postanowiłem, że będę dzisiaj miłosierny. Możemy od razu przenieść się do domu i nie będziesz miała problemów.
- Gdzie haczyk? – założyłam ręce, wpatrując się w niego badawczo – Jak rozumiem, kontraktu nie chce ci się spisywać?
Zerknął na mnie spod przymrużonych oczu, przez co poczułam jak lekko ściska mnie za żołądek. Nie umiałam tego wyjaśnić, ale dziwnie się poczułam, jak tak na mnie spojrzał... bardzo dziwnie.
- Obejdzie się – westchnął – Ale jutro zajmiesz się piwnicą.
Cholera. Do piwnicy się jeszcze nie zapuszczałam... Jednak propozycja była kusząca, bo nie dałby mi tyle roboty. Popatrzyłam tęsknie na całą salę jeszcze raz i duża gula stanęła mi w gardle. Dałabym wiele, żeby tu jeszcze zostać...
Popatrzyłam na Rumpla, który oglądał ze zmarszczonym nosem całe towarzystwo, po czym wpadłam na pewien pomysł. Może jeśli uda mi się go przechytrzyć... uda mi się tu zostać i uniknąć sprzątania zatęchłej piwnicy, która zapewne nie jest niczym innym tylko jakimiś przerażającymi lochami.
- Rumpel? – zapytałam, na co chłopak zachichotał.
- Śmieszne dałaś mi to przezwisko, muszę przyznać.
Wywróciłam oczami, puszczając mimo uszu tę uwagę i popatrzyłam na niego poważnie, co zwróciło jego uwagę. Teraz patrzył na mnie z zainteresowaniem, a o to właśnie mi chodziło.
- Odpuść mi tę piwnicę, proszę... I pozwól mi zostać dłużej...
- Co jeszcze? – prychnął – Mam ci wyczarować tę suknię, co w zeszłym tygodniu?
Popatrzyłam na niego z błaganiem w oczach, ale w głębi duszy czekałam na jedno jego pytanie.
- Chcesz zawrzeć umowę? – zapytał z błyskiem w oku.
- Tak – odparłam, na co jego twarz zaczęła wyrażać szok.
- Co? – zapytał zszokowany – Mówisz poważnie?
Pociągnęłam go na taras, jednocześnie zasłaniając wejście zasłonami. Popatrzyłam na niego z determinacją w oczach, co zaskoczyło go jeszcze bardziej i o to mi chodziło. Zdezorientowany Rumpel to taki Rumpel, którego można zmanipulować.
Pstryknął palcami, po czym pojawiła się obok mnie kartka z kontraktem. Uśmiechnęłam się na ten widok.
- Chcę zostać na balu dłużej niż miałam oraz odpuścisz mi nadwyżkę pracy. To moje warunki.
- Co w takim razie...
- Zostaniesz ze mną – przerwałam mu, co jeszcze bardziej go zaskoczyło – Będziesz mógł kontrolować moje ruchy i nie odstępować mnie na krok. Będę twoja do samego wschodu słońca.
- I co w tym dobrego dla mnie? – zapytał mnie, zakładając ręce – Równie dobrze mogę zabrać cię teraz do zamku i nałożyć na ciebie więcej obowiązków, bo właśnie wybiła północ i dalej nie jesteś w ustalonym miejscu.
Popatrzyłam na niego z uśmiechem, który go zaintrygował. Po raz kolejny wzbudziłam w nim zainteresowanie, co było dla mnie bardzo dobrym znakiem.
- Będziesz miał nade mną kontrolę przez prawie pięć godzin – odparłam – Nieograniczoną w granicach moich ruchów i mowy. Za wyjątkiem używania mojego ciała – dodałam od razu, nie chcąc, by wykorzystał moje słowa w szerokim znaczeniu – To chyba lepszy układ niż kwękanie mi nad uchem, że pominęłam plamę. A jutro wszystko wróci do normy...
Czekałam w ciszy na jego odpowiedź, a im dłużej to trwało, tym bardziej się denerwowałam. Jeśli nie pójdzie na ten układ, będę miała ogrom pracy, który wykończy mnie już w zupełności. Czułam przy okazji gęsią skórkę na rękach i nogach, gdy spoglądał na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami, co jakiś czas przygryzając wargę.
- Wchodzę w to – odparł wreszcie, posyłając mi ironiczny uśmieszek, a ja...
... Ja byłam z siebie dumna, że udało mi się go wreszcie przechytrzyć.
4.
Byłam zachwycona całym wystawnym przyjęciem, na które udało mi się przyjść i z iskierkami w oczach podziwiałam tańczące pary oraz dostojnie ubrane osoby, które spędzały czas na rozmowie. Wtedy wiedziałam, że dobrze zrobiłam, nakłaniając Rumpla do pozostania na balu. W końcu... taki bal nie odbywa się codziennie, prawda?
Jednak nie przemyślałam do końca jednej rzeczy. Rumpel... to jednak Rumpel.
- Jak ocenia panienka to wytworne przyjęcie? - zapytała jakaś kobieta, która dołączyła do stolika z ponczem, przy którym stałam.
- Ależ to jest... - zaczęłam, lecz nagle poczułam ucisk w gardle i słowa same zaczęły mi płynąc z ust - ... przyjęcie jak każde inne z dodatkiem bufonowatych pyszałków i grubych bab, które próbują udawać, że są ładne.
Zasłoniłam swoją buzię, żeby przypadkiem nie powiedzieć nic więcej... kto wie, co jeszcze bym wypaplała. Jednocześnie popatrzyłam z mordem w oczach na drugą stronę sali, gdzie mój "pan" stał i rechotał z tej sytuacji.
- No wiecie co... - prychnęła kobieta, po czym najzwyczajniej odeszła, zostawiając mnie z ogromnym wstydem.
Nie mogłam w ogóle rozmawiać z ludźmi, bo zaraz zaczynałam pleść głupoty, a o tańcu nie miałam co śnić... deptałam każdego, kto tylko zabrał mnie na parkiet. Nawet Kris patrzył na mnie zdumiony i lekko rozczarowany. A ja jedynie miałam w głowie jak zabić jednego paskudnego gada, który zamieniał moją wyśnioną zabawę w istne piekło.
Wreszcie nie wytrzymałam i podeszłam do niego wzburzona. Miałam zupełnie gdzieś, że zagadywał jakąś pannę i po prostu pociągnęłam go za ramię w przeciwnym kierunku, gdzie nikt nie będzie zwracał na naszą rozmowę większej uwagi.
- Co to ma być? Mieliśmy umowę! - syknęłam wściekła, na co na twarzy Rumpla pojawił się cwany uśmieszek.
- Ależ ja nie robię nic, co byłoby z nią sprzeczne! - odparł - "Będziesz miał nade mną kontrolę przez prawie pięć godzin" - zaczął mówić piskliwym głosem - "Nieograniczoną w granicach moich ruchów i mowy", nie tak było?
Zaklęłam cicho. Nie przemyślałam tego... bardziej spodziewałam się, że będzie za mną chodził i ewentualnie odstraszał Króla Gogusia, ale nie, że będzie kontrolował mnie! Chociaż... faktycznie dałam mu nad sobą sprawować kontrolę. Byłam taka głupia...
- Zaczęłaś główkować - zauważył czarnowłosy, oglądając swoje paznokcie - Powiem szczerze, że byłem zaskoczony jak zaproponowałaś mi ten układ... bo udało ci się mnie przekonać do umowy, która była dobra również dla ciebie, ale... - zbliżył się do mnie na bliską odległość i uśmiechnął się złośliwie - Ze mną nie wygrasz, złotko - wyszeptał - Jednak niezła próba - dodał już normalnie, z powrotem prostując się do pionu.
Założyłam ręce i nadęłam policzki ze złości. To nie ja go przechytrzyłam. To on od początku manipulował mną!
Popatrzyłam na jego radosną twarz i stwierdziłam, że ma zbyt dużą zabawę z tego, co tu się dzieje i z tego, jak dużą władzę nade mną ma. Jednak nie dam mu zepsuć sobie wieczoru do cna.
- Zatańcz ze mną - powiedziałam nagle, mając w głowie obraz deptania mu tych jego pięknych butów.
- Co? - zapytał zaskoczony - Do mnie mówisz?
- Nie, do świętego Maurycego - odparłam z sarkazmem, na co on wybałuszył oczy.
Czyli postaci z bajek nie do końca wiedzą co to sarkazm... ciekawe!
- Każdego depczę - wyjaśniłam - Przez ciebie. Może jak zatańczę z tobą, to podeptam również ciebie. Ewentualnie wreszcie potańczę normalnie, jeśli te buty są ci drogie.
Zmarszczył nos na moją propozycję i założył ręce.
- Mam zatańczyć z taką wieśniaczką? Niby po co?
- Bo taka była umowa - odpowiedziałam spokojnie - Zostałeś tutaj ze mną. To cię chyba zobowiązuje...
Otworzył buzię, ale zaraz ją zamknął. Przynajmniej tyle dobrego wynikło z naszej umowy, że nie mógł odmówić mi tańca, bo magiczny papier go do tego zmuszał.
Westchnął cicho, po czym powoli kiwnął głową. Niechętnie, bo niechętnie, ale wyciągnął dłoń w moim kierunku i czekał aż podam mu swoją, co uczyniłam z przyjemnością.
- Nie lubię złota - mruknął - Przejadło mi się.
Niemal krzyknęłam, gdy obrócił mnie w zawrotnym tempie wokół mojej osi, ale nie mogłam już nic poradzić na opadnięcie mojej szczęki, gdy zobaczyłam delikatny biały materiał z fioletowymi przebłyskami, okalający moje ciało. Suknia była tak delikatna, że aż bałam się jej dotykać... a diamenty w moim gorsecie dalej błyszczały tak pięknie jak na zamkowym dziedzińcu, gdzie po raz pierwszy mogłam je przywdziać w zeszłym tygodniu.
- No już, już - ponaglał mnie Rumpel, patrząc na mnie zniecierpliwiony - Może jeszcze lusterko chcesz?
Pokręciłam głową oniemiała i przeszłam kilka kroków do lustra, które po prostu było jednym z elementów tej sali. Wszystkie ściany miały ich po kilka, więc nie musiałam kłopotać tego głupka...
Uśmiechnęłam się delikatnie, widząc siebie w odbiciu zwierciadła. Warkocz zniknął, ustępując miejsce luźno spiętym lokom, które były upięte do tyłu delikatnymi wstążkami. moja dłoń powędrowała do góry, by palcami dotknąć małego diademu, który zdobił moją głowę. Byłam jak... księżniczka.
Lecz poczułam nagły ucisk w sercu, gdy Rumpel pojawił się za mną w odbiciu lustrzanym. Patrzył na mnie z delikatnym uśmiechem, który zdradzał, że jest bardzo zadowolony z efektu, ale było w tym coś, co mnie zaniepokoiło.
On również... prezentował się niczym książę...
- Będziesz tak stać z rozdziawioną buzią do rana?
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam, odwracając się twarzą do niego.
Zrobił coś dla mnie, nie oczekując za to niczego w zamian. Nie miałam pojęcia dlaczego...
- Już mówiłem, że nie lubię złota - westchnął - Tyle wieków zajmowałem się przędzeniem go ze słomy, że mam już dość jego widoku.
Zachichotałam na tą śmieszną wymówkę, ale kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. Spojrzałam na niego z uśmiechem i gdy ujrzałam przed sobą jego dłoń, chętnie ją chwyciłam i dałam się poprowadzić na sam środek sali, gdzie ludzie wirowali radośnie w rytm granej muzyki. Nie wiedziałam czy potrafił tańczyć... ale jeśli tańczył tak samo, jak grał na fortepianie, to będzie to niezapomniany wieczór.
Ułożyłam dłoń na jego ramieniu, pozwalając jednocześnie objąć się w pasie, po czym delikatnie ruszyłam do tyłu, czując jak wszystkie blokady opadają w dół. Już się nie plątałam, nie potykałam ani nie popełniałam głupich błędów, przez szkodliwe zaklęcie, tylko płynnie sunęłam po parkiecie, mając na twarzy coraz większy uśmiech.
Suknia nie krępowała moich ruchów, a wręcz wydawała miły dla ucha szelest, gdy dałam się prowadzić mężczyźnie, który de facto mnie zniewolił. Ale teraz... teraz czułam się wolna. Wreszcie czułam, że jestem na swoim miejscu. Czułam się lekka, wolna i piękna.
Kolejny obrót wywołał we mnie taką radość, że zaczęłam się śmiać na głos, dając temu upust. Jednak wtedy zauważyłam zakłopotanie na twarzy czarnowłosego, co nieco mnie zaskoczyło.
- Czy coś nie tak? - zapytałam - Nie wyglądasz na zbytnio zadowolonego.
- Po co pytasz? - odparł, marszcząc czoło - Mnie nikt nie pyta o coś takiego.
To mnie zakłuło. Rumpelstiltskin rzeczywiście był postacią najokrutniejszą i najpodlejszą ze wszystkich złych postaci z bajek. Ale on też był istotą żyjącą... To nie wykluczało go z życia.
- Mnie obchodzi - odrzekłam twardo, patrząc na niego zaniepokojona.
Myślałam, że to pomoże, ale... myliłam się. Wyraz twarzy chłopaka stał się jeszcze gorszy, ukazując tym razem gniew, którego w żadnym wypadku nie chciałam wywoływać. Poczułam szarpnięcie w okolicach żołądka i nagle wylądowałam na zimnej posadzce, nie mogąc utrzymać się na nogach. Muzyka ucichła, rozmowy też, a wokół mnie znów był znajomy chłód.
Byliśmy znowu w zamczysku Rumpla.
- Koniec balu, idź do siebie - powiedział chłodno.
- Ale...
- Powiedziałem, idź! Nie pokazuj mi się na oczy do rana - wysyczał, po czym wyszedł z jadalni, trzaskając drzwiami.
Patrzyłam sparaliżowana na drzwi, którymi właśnie opuścił pomieszczenie i nie mogłam zrozumieć. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak zareagował... dlaczego nie chciał nikogo do siebie dopuścić?
Mogłam tylko objąć się ramionami, by prowizorycznie odgrodzić się od chłodu, który panował w tym miejscu. Ale był jeden plus tego wszystkiego. Dalej miałam na sobie diamentową suknię.
Jednak... chyba wolałabym widzieć starego dobrego Rumpla, niż być w posiadaniu nawet najpiękniejszego stroju na całym świecie.
5.
Nie mogłam wypowiedzieć nawet słowa, gdy wraz ze szczotkami do podłóg przemierzałam korytarze zamku. Cały czas byłam pogrążona w myślach i nawet wspaniałe wspomnienia z balu, na którym się pojawiłam, nie były w stanie poprawić mi humoru. Dlatego chyba po raz pierwszy odkąd się pojawiłam w tym domostwie (o ile można było to tak nazwać), cieszyłam się, że mam tyle do roboty. Przynajmniej mogłam zająć czymś myśli.
Rumpla nie było w zamku przez następny tydzień, co zaczęło mnie trochę martwić. Tak... znowu to głupie uczucie strachu o tego idiotę, ale nie mogłam nic na to poradzić, bo trochę go jednak polubiłam. Mógł być złośliwy i opryskliwy, oraz szastać tymi swoimi magicznymi sztuczkami na prawo i lewo, ale jednak nie mogłam na niego patrzeć jak na jakiegoś potwora. Nie był wcale taki zły.
Serce podskoczyło mi w piersi, gdy pewnego dnia usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwiami. Oderwałam się na chwilę od czyszczenia schodów i spojrzałam na gospodarza spod byka.
- Gdzieś ty się włóczył? - warknęłam zdenerwowana.
- Praca, złotko. Myślisz, że będę siedział tutaj cały czas i wskazywał ci, co robisz źle? Chyba jesteś dużą dziewczynką, żeby sobie beze mnie poradzić? - zachichotał.
Wywróciłam oczami, jednak posłałam mu uśmiech, co zatrzymało go w miejscu. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami i intensywnie nad czymś myślał.
- Grzebałaś w moich odczynnikach i łyknęłaś jakiegoś eliksiru, że się do mnie szczerzysz?
Znowu wyglądał inaczej. Jego skóra była jakby opalona na złoto, a włosy przestały być czarne jak noc, tylko zaczęły się mienić jasnym brązem, którego jeszcze u niego nie widziałam. Czemu cały czas zmieniał swoją postać?
- Dlaczego za każdym razem widzę cię w innej postaci? To znaczy, no wiesz... fajnie wyglądałeś w tych śmiesznych czerwonych pasemkach! Mógłbym wrócić do swojego prawdziwego wyglądu!
Spojrzał na mnie bez wyrazu.
- Nie chcesz wiedzieć jak naprawdę wyglądam - powiedział chłodno, co zbiło mnie z tropu.
Jak to... nie była to jego postać? Wyglądał zupełnie inaczej? Dlaczego więc...?
- Czemu to w sobie chowasz? - zapytałam, rzucając szmatką o ziemię, wstając na równe nogi i zakładając ręce.
Mierzyłam go zaskoczonym spojrzeniem, zastanawiając się ile jeszcze ciekawych rzeczy się tutaj dowiem. Każda rozmowa z nim niosła więcej pytań, ale zbyt mało odpowiedzi.
- Bo wygodniej jest chodzić w ludzkiej postaci. No wiesz... lepiej zawiera się kontrakty, bo nikt nie ucieka, ani na ciebie nie poluje... Tak wyglądałem, zanim stałem się tym czymś, a teraz wybacz, ale idę do siebie.
Zagrodziłam mu drogę, patrząc na niego z ukosa, ale dałam mu do zrozumienia, że dalej go nie puszczę. Była też dobra strona mieszkania z nim - przestałam się go bać i mogłam czasami się mu postawić. Dlatego też nie miałam oporów by stanąć mu teraz na drodze.
- Czego ty znowu chcesz? - westchnął, ale łaskawie na mnie popatrzył. Poruszył przy tym palcami w powietrzu i na powrót miał luźną koszulę, alabastrową cerę i ciemne włosy z czerwonymi pasmami - Tak lepiej? Zadowolona? Jeśli tak, to pozwól mi przejść.
- Gdybyś chciał, to mógłbyś w tej chwili zniknąć i przenieść się do swojej komnaty, więc jednak jesteś ciekawy co mam do powiedzenia - zauważyłam chytrze.
Rumpel westchnął, ale popatrzył na mnie tym razem z uwagą i kiwnął głową, żebym mówiła dalej, na co mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Jak naprawdę wyglądasz? - zapytałam, jednocześnie czując lekki stres. Nie miałam pojęcia jak zareaguje na moją prośbę czy też pytanie, ale bardzo chciałam się tego dowiedzieć.
Głośny śmiech chłopaka nieco mnie rozproszył. Z czego on się znowu śmieje?
- Posłuchaj mnie, złotko - odparł, ścierając palcem łzę z kącika oka - Gdybym pokazał ci moją prawdziwą twarz, uciekłabyś na drugi koniec zamku w podskokach.
- Skąd jesteś tego taki pewien? - zapytałam zaskoczona - Nie zbywaj mnie! Pokaż co chowasz pod maską!
- Nie - odparł tym razem chłodno i zaczął wychodzić po schodach, po uprzednim odsunięciu mnie z miejsca.
Wydałam z siebie zduszony okrzyk, po czym krzyknęłam do niego głośno:
- To podaj mi chociaż swoje imię! Nawet to musisz przede mną ukrywać?!
Zatrzymał się w miejscu, ale nie zamierzał się nawet odwrócić. Wpatrywał się tępo w drzwi przed sobą i długo się nie odzywał. W końcu jednak postanowił przerwać niezręczną ciszę.
- Nie - powtórzył i już miał przejść przez drzwi, gdy nagle chwyciłam go za ramię i odwróciłam ku sobie.
- Nawet imię jest ci ciężko podać? - zapytałam z niedowierzaniem.
Zamurowało mnie jednak, gdy zobaczyłam wyraz jego twarzy. Nie był zły, ani poważny, ale był jakby nachmurzony. Tak, jakby walczył ze sobą wewnętrznie, jednak nieustannie z czymś przegrywał. Nie miałam jednak pojęcia czy przegrywała ta dobra czy zła strona tego człowieka.
Puściłam jego ramię i spojrzałam na swoje stopy czując, że stąpałam po cienkim lodzie, pytając go o jego imię. Ale to było tylko imię, na boga! W bajce też był na nie wyczulony, ale przecież nie poproszę głupich ptaków, żeby mi jego imię wyszeptały! Nie jestem jakąś królewną z nadprzyrodzonymi zdolnościami!
- Nie mogę tego zrobić - odparł cicho - Nie chcę.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego z pytaniem w oczach. Wręcz błagałam go spojrzeniem, by jednak zmienił zdanie, ale ten tylko pokręcił głową i znowu się odwrócił.
- Jak będziesz znać moje imię... to odejdziesz - wyszeptał, po czym wyszedł z holu, zostawiając mnie w za sobą.
A ja stałam niczym słup soli i nie miałam pojęcia jak odebrać jego ostatnie słowa.
6.
Nie miałam pojęcia ile czasu już byłam w tej krainie, ale zaczęłam czuć się jak u siebie w domu. Zaczęłam nawet czerpać przyjemność ze sprzątania w pałacu, który od jakiegoś czasu był cały ogarnięty na błysk. Udało mi się nawet wysprzątać lochy, na których widok początkowo miałam ochotę zwymiotować.
Jednak teraz było to coś, co mnie definiowało. Był zamek, jego panem był Rumpelstiltskin, którego prawdziwego imienia nawet nie znałam, oraz byłam ja - ta, która tchnęła iskierkę życia w mroczne zamczysko. Teraz nie było takie mroczne, gdy odkurzyłam i odsłoniłam zasłony, wpuszczając trochę światła, wyprałam dywany, które nabrały nowych barw czy też wypolerowałam całe srebro, które teraz dumnie błyszczało w szafkach i zapraszało do ich podziwiania.
Jedno się niestety nie zmieniło. Pan dalej był zamknięty w sobie jak zazwyczaj, racząc mnie co najwyżej soczystym sarkazmem, którego zdążył się dość szybko nauczyć. Wciąż nie wiedziałam jakie jest jego imię, oraz nie widziałam jego prawdziwej twarzy. A ostatnio jakby bardziej zaczął się zamykać...
Westchnęłam głośno, gdy obiad był już na stole, a jego dalej nie było w jadalni. Byłam naprawdę zniecierpliwiona, bo jednak lubiłam posiłki... to był jedyny czas kiedy mogłam go zobaczyć i nie otrzymywać durnych rozkazów. Brakowało mi go. I to było w tym wszystkim najgorsze.
Dosunęłam z powrotem krzesło do stołu i wyszłam z jadalni. Pokierowałam się prosto do wieży, gdzie urzędował Rumpel, mając nadzieję, że znajdę go w jego pracowni. Zdawałam sobie sprawę, że nie mogłam tam wchodzić, ale ile można powtarzać, że jedzenie jest gotowe? Sam mi rozkazywał gotować, więc o co chodziło?
Uchyliłam delikatnie drzwi, które wydały z siebie okropne skrzypnięcie, ale jakoś nie przywiązywałam do tego wagi. Nie pierwszy i nie ostatni raz dostanę od niego opierdziel. Weszłam do środka i byłam naprawdę zaskoczona, że nikogo nie ma w środku. Myślałam, że w końcu uda mi się go zobaczyć w trakcie pracy. Ciekawiło mnie to, co robił... to, jak wytwarzał te wszystkie eliksiry i napary, których potem używał nie wiadomo do czego.
Podeszłam na palcach do stolika, gdzie leżało mnóstwo nieznanych mi ziół i roślin. Nawet nie chciałam wiedzieć jakie właściwości mają co po niektóre z nich. Dużo się nasłuchałam o zabójczym działaniu poszczególnych roślin i nie uśmiechało mi się umierać w męczarniach za jednym dotknięciem.
Przeniosłam swoje spojrzenie na róg stołu, gdzie leżał jakiś list. Zaświeciły mi się oczy na ten widok, jednak powstrzymałam się, bo mimo wszystko nie powinnam czytać czyjejś korespondencji...
Nie mogłam się jednak długo powstrzymywać. Chwyciłam za papier i mój wzrok zaczął obiegać linijkę po linijce, coraz bardziej ciekawiąc mnie swoją treścią. W końcu opuściłam list w dół, czując momentalnie, że robi mi się niedobrze. Nie powinnam była grzebać mu w rzeczach i miałam przez to wyrzuty sumienia.
Gdy poczułam jak łzy nabiegają mi do oczu, uniosłam dłoń i starłam je jak najszybciej. Gdybym tylko wiedziała...
Przejechałam palcami po szorstkiej fakturze kartki, nie mogąc pozbyć się z głowy jednego słowa. Jednego słowa, które zarazem było smutne, radosne, przerażające i... ukochane.
- Baekhyun...
Drgnęłam, gdy nagle usłyszałam za sobą delikatne skrzypnięcie podłogi. Obróciłam się do tyłu i zasłoniłam sobie usta dłonią, żeby nie krzyknąć, bo widok Rumpla skutecznie mnie wystraszył.
- Nie strasz mnie tak więcej - powiedziałam.
Nagle zrobiło mi się zimno, bo wzrok jakim uraczył mnie chłopak był co najmniej niepokojący. Patrzył na mnie, jakby popełnił jakiś niewybaczalny błąd i przyszedł do mnie się z tego wyżalić. Z drugiej strony jednak... w jego oczach było widać wyrzuty. Ogromne wyrzuty, co nieco mnie przeraziło.
- Wezwałaś mnie - odparł chłodno - To niezależne ode mnie.
Miałam wrażenie jakby serce stanęło mi w miejscu, po usłyszeniu tych słów. Jak to... wezwałam?
I wtedy to zrozumiałam. Przecież to było oczywiste! Ten chłopiec, do którego pisała ta kobieta! Ten syn, który uciekł, by nie dodawać swoim rodzicom trosk, by nie być ciężarem... Ten, który zostawił ich, by nie musieli oddawać wszystkich swoich pieniędzy na jego wychowanie... to był...
- Baekhyun - wyszeptałam - To ty. Tak masz na imię! - krzyknęłam, uśmiechając się do niego szeroko.
Ten jednak nie podzielił mojego entuzjazmu. Nie do końca rozumiałam, dlaczego był taki przeciwny temu, żebym poznała...
Nagle poczułam ciepło... i lekkość, której dawno nie czułam. Chwyciłam się za serce, nie pojmując co się ze mną dzieje, ale rozszerzyłam oczy, gdy obok mnie pojawiła się karta z kontraktem, która zaczęła świecić się na złoto. Wszystkie postanowienia spisane na kartce zaczęły blaknąć, aż nie zniknęły w zupełności, a sam pergamin... spłonął na moich oczach.
Byłam... wolna.
Byłam zszokowana i nie wiedziałam co powiedzieć. Już rozumiałam o co mu chodziło z tym... odejściem. Mogłam odejść. Nie musiałam sprzątać, gotować i służyć! Mogłam mieć wolność i swobodę, której mi brakowało!
- Naprawdę mogę...? - zaczęłam, ale nie zobaczyłam w pomieszczeniu już nikogo - Baekhyun? Baek!
Jedyne co zobaczyłam, to kartka na ziemi, która mieniła się niczym srebro i na której była pięknie wykaligrafowana wiadomość.
"Jesteś wolna"
Byłam wolna.
***
Zerknęłam ostatni raz za okno i uśmiechnęłam się na widok gór, które mogłam podziwiać każdego poranka. Miałam piękne widoki ze swojej komnaty i nie mogłam temu zaprzeczyć. Niestety nie miałam za wiele czasu żeby się nimi napawać, bo musiałam sprzątać wszystko po kolei bez żadnego wytchnienia.
Teraz nie musiałam. Westchnęłam zadowolona i obróciłam się w kierunku drzwi, jednak mój wzrok padł na szafę, która stała samotnie w rogu pomieszczenia. Uśmiech nieco spełzł mi z twarzy, ale odważyłam się podejść do niej i dotknąć jej po raz ostatni. Powoli uchyliłam drzwiczki i poczułam lekkie ukłucie w sercu, gdy ujrzałam delikatny materiał białej sukni. Fioletowe przebłyski dalej dawały magiczny efekt, jakby trzymało je jakieś zaklęcie... a może trzymało? Kto wie?
Uśmiechnęłam się delikatnie i przejechałam dłonią po gładkim materiale, przypominając sobie ten taniec, w którym poczułam się tak cudownie jak nigdy dotąd. Wtedy byłam wolna.
Tak. To była wolność! Wolność wcale nie musiała oznaczać odejścia, tak? Potrzebowałam tylko jednego w zamian... czegoś, czego zawsze mi brakowało.
***
Powoli na palcach weszłam do jadalni, mając nadzieję, że znajdę go tam, gdzie zwykle - przy fortepianie. Jednak nikogo nie było... Podniosłam delikatnie swoją suknię i podeszłam do instrumentu, przypominając sobie melodię, jaką najczęściej słyszałam. Chciałam ją powtórzyć, ale nie umiałam grać na fortepianie... niestety.
- Mogę wiedzieć co ty robisz tak ubrana? - usłyszałam za sobą sceptyczny głos, na który moje serce podskoczyło.
Obróciłam się do niego i posłałam mu uśmiech. Szczery i piękny uśmiech.
- Chciałam sobie przypomnieć ten dzień. Przeżyć go znowu na nowo - westchnęłam, gładząc czule tiul, który nie rozprysnął się jak bańka mydlana, a ciągle istniał, pozostawiając wszystkie wspomnienia żywymi.
- Jak widać, nie masz ku temu warunków - odparł, wskazując na wszystko dookoła - Nie masz zastawionych stołów, ani pięknej muzyki! Żadnych luster, dekoracji czy innych pierdół.
Uśmiechnęłam się na jego słowa i podeszłam nieco bliżej niego, po czym położyłam dłoń na jego torsie.
- Suknię mam - powiedziałam cicho - Księcia chyba też. Czego jeszcze mi trzeba?
Gdy zobaczyłam to samo zakłopotanie na jego twarzy, co wcześniej ujrzałam na balu, zrozumiałam co go wtedy tak trapiło. To ja go kłopotałam. Byłam inna? Na pewno. Bo tylko ja dostrzegłam w nim dobro.
- Jaki ze mnie książę? Jestem potworem! - krzyknął, strącając moją rękę i oddalił się ode mnie o kilka kroków, jednak ja nie dałam za wygraną i podchodziłam do niego za każdym razem, gdy on się oddalał.
- Już samo to, że tak uważasz, świadczy o tym, iż nim nie jesteś - powiedziałam - Przypomnij sobie, co zrobiłeś żeby ratować swoich bliskich od nędzy. To, że odszedłeś ich zraniło, ale miałeś światłe pobudki. Nie jesteś zły, Baekhyun. Po prostu zbłądziłeś... Przejąłeś na siebie największy mrok tego świata, ale nie znaczy to, że zniszczył cię od środka.
- Miałaś odejść! - powiedział rozpaczliwie, tracąc wszelkie argumenty, których miał użyć przeciwko mnie.
Uśmiechnęłam się i położyłam dłoń na swojej piersi.
- I nie odejdę - szepnęłam - Bo zrozumiałam, że gdy to zrobię... to wtedy naprawdę stracę swoją wolność. Jestem ci potrzebna... A tylko tego było mi trzeba. Chciałam wreszcie czuć się komuś potrzebna! Nie obchodzi mnie jak wyglądasz. Wiem jaki jesteś i to mi wystarczy.
Nie uciekał już. Stał w miejscu i patrzył jak podchodzę coraz bliżej, jednak ani drgnął. Nie chciał. Nie potrafił. Sam już nie wiedział.
- Nie ważne jak wyglądasz - szepnęłam, przejeżdżając dłonią po jego policzku - Za to, jaki jesteś... właśnie za to cię kocham i będę kochać, jeśli mi pozwolisz.
Po raz pierwszy widziałam u niego łzy. Byłam szczęśliwa, że wreszcie zobaczyłam jego prawdziwe emocje, których nie starał się na siłę ukrywać. Przykrył moją dłoń jego własną i popatrzył mi prosto w oczy. Tego też nigdy nie robił... i też wiedziałam dlaczego.
W jego oczach dostrzegłam małego i bezbronnego chłopca, który odszedł w mrok, by nie być niczyim problemem, jednak potrzebował kogoś, by ukrócić ból samotności. Tak samo jak ja szukałam człowieka, któremu byłabym potrzebna. Oboje siebie potrzebowaliśmy i oboje się w pewien sposób dopełnialiśmy. Teraz to czułam.
Czułam to nawet bardziej niż miękkość jego ust, gdy przybliżył się do mnie i delikatnie musnął moje wargi.
Nigdzie się nie spieszyliśmy, więc powoli oddałam pocałunek, delektując się swoim szczęściem. Szczęściem, którego wreszcie doświadczyłam.
Jednak było coś, co nigdy się nie zmieniło.
- Zawrzyjmy umowę!
- Baek! - warknęłam, zakładając ręce i patrząc na niego gniewnie.
Tym razem spisał ją ręcznie, bez magii i bez mroku, którego była wcześniej pełna. Własnoręcznie napisał najważniejszą umowę, która sprawiła radość nam obojgu.
On nie zostanie sam. A ja już na zawsze będę się czuła potrzebna.
***
Pierwsza bajka za nami ^^
Muszę wam nieco przybliżyć genezę jej powstania, tak w ogóle... Mianowicie, oglądam sobie serial i zachwycałam się czarnym charakterem... i nagle wpadam na pomysł, żeby zrobić taki misz-masz bajkowy tylko, że z udziałem mojego UBandu.
No i tak właśnie to powstało.
Na pierwszy ogień poszedł Rumpel, bo to moja ulubiona postać, a Baekhyun z Kokobop dał mi tyle natchnienia, że musiał to być on :p
Następną bajką będzie Czerwony Kapturek i nieco inna część krainy niż ta, którą poznaliście w tej części :D
I powiem jeszcze jedno... ulżyło mi, że wreszcie mogłam się tym podzielić xD
Do usłyszenia :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top