Gdy trzeba uratować kraj przed smokiem... albo samego smoka.

Witajcie po dłuższej przerwie!

Trochę mało czasu miałam ostatnio, bo uczelnia plus robota... niedobre połączenie. Na szczęście teraz będę miała troszku więcej czasu na robienie tego, co lubię, więc możliwe, że z mojej strony będą leciały jakieś rozdziały ;) Ale znacie mnie. Wena jest bardzo kapryśna w moim przypadku, więc o regularności nawet nie ma mowy xD

Lubicie bajkę o śpiącej królewnie? O kołowrotku, który sprawił, że zasnęła głębokim snem?

No to kołowrotka nie będzie. Nie będzie też snu xD Ale za to będą zwierzątka w tym smoczek, którego możliwe, że polubicie :> a no i wiedźma obowiązkowo xD

Ostrzegam, że tutaj są zmiany perspektyw, bo w pewnym momencie nie dałam rady pisać od strony głównej bohaterki... także więc uważajcie, żebyście się nie pogubili ;)

Miłego czytania :D

P.S. Rozdział nie sprawdzany. Nie bijcie...

1.

Bajki rządzą się swoimi prawami i czasami zdarza się, że ci, którzy do tego świata nie należą, szybko się do niego adaptują. Tak samo było ze mną.

- Gayeong! – usłyszałam z oddali wołanie mojej matki.

Tak, matki. Mimo, że gdy pierwszy raz tu zawitałam myślałam o niej jak o obcej kobiecie, tak teraz... czułam, że znam ją całe życie. Dziwne obrazy cały czas nawiedzały moją głowę i mogłam bez problemu przypomnieć sobie lekcje, które dawał mi nadworny nauczyciel, pierwsze próby jazdy konno, czy nawet śpiewanie w kwiecistej altanie na królewskim dziedzińcu, gdy miałam sześć lat.

Znalazłam się w tym świecie nagle, ale... to było uczucie jakbym zniknęła na jakiś czas do dziwnej współczesności i po kilku, albo nawet kilkunastu latach wróciła z powrotem. W każdym razie życie w zamku i opiekowanie się moimi poddanymi było dla mnie czymś normalnym i już nawet nie przejmowałam się, że wcześniej byłam zwykłą dziewczyną z koreańskiej prowincji.

Przejrzałam się szybko w lustrze, poprawiłam jasne włosy oraz wyprostowałam diadem na mojej głowie, po czym ustawiłam się w stronę drzwi od mojej komnaty, przybierając na twarz uśmiech.

- Tak? – zapytałam nieco głośniej, by mama mogła mnie usłyszeć.

Drzwi od razu zostały otwarte i zaraz po tym zobaczyłam promienny uśmiech kobiety w średnim wieku, która westchnęła z czułością patrząc na moją osobę. Było to naprawdę zadziwiające jak bardzo mnie kochała. Codziennie razem z ojcem patrzyli na mnie jak na cud, który przyszedł na ten świat, ciesząc się razem ze mną, gdy krok za krokiem rozwijałam swoje umiejętności. Szycie, sztuka układania kwiatów, dworska etykieta, jazda konna, a nawet szermierka, której naukę odważyłam się rozpocząć pod czujnym okiem mojego kuzyna Luhana.

Był nieco dziwnym chłopakiem, ale na pewno bardzo zręcznym i zwinnym, dlatego nauka władania bronią nie była dla mnie czymś bardzo ciężkim. Pod jego wodzą szybko sobie przyswajałam najważniejsze kroki oraz wymachy. Jednak zawsze bawiło mnie jego wojownicze nastawienie do wszystkiego... traktował mnie jednocześnie jak córkę i siostrę. Brał czynny udział w moim wychowaniu, bo odkąd pamiętam, pouczał mnie w wielu sprawach i opowiadał o wielu ciekawych rzeczach. O niesieniu dobra i sprawiedliwości oraz unikaniu opanowania nas przez samolubne zachcianki i pokusy.

Słuchałam go jak wieszcza, który doskonale wiedział, co dla mnie dobre. Niestety zdarzało mi się go widywać raz na jakiś czas, bo miał sprawy do załatwienia w innych miejscach. Królestwo Niebieskiej Lilii nie było jego jedynym domem i z tym musiałam się pogodzić.

Królestwo... niewielkie, bo niewielkie, ale na pewno szczęśliwe i potężne. Mój ojciec umiał dobrze sprawować władzę i skrzętnie prowadzić dyplomację z innymi królestwami, nie zapominając przy tym o dobru własnych poddanych i o swojej rodzinie. Ja i matka byłyśmy z niego dumne i z radością przemierzałyśmy często ulice naszego państwa z uśmiechami na ustach, będąc często witanymi wyrazami wdzięczności i szacunku od strony mieszkańców.

Wszystko układało się cudownie... dopóki pewnego dnia do sali tronowej nie zawitał Luhan z niespodziewanym gościem.


2.

- Jak to... księżniczka? – wyjąkałam, patrząc na kruchą i dość niską brunetkę z ogromnymi oczami, która nieśmiało patrzyła na króla i królową.

Oni byli tak samo zszokowani jak ja. Luhan za to poprawił swoje blond loki szybkim ruchem, chcąc dać upust nerwom, po czym ukłonił się głęboko w geście przeprosin.

- Księżniczka w dniu swojego chrztu została obrzucona klątwą przez wiedźmę, która pragnęła jej śmierci. Udało mi się złagodzić czar i trzymać ją z daleka od królestwa tak długo, dopóki nie minął czas jej szesnastych urodzin, ale zdecydowałem przetrzymać ją przy sobie jeszcze dłużej ze względów bezpieczeństwa.

- Ale powiedziałeś, że klątwa została zdjęta! Oddałeś nam ją! Minęło dwadzieścia lat! – krzyknął ojciec, wskazując ręką na mnie.

A ja już nic nie rozumiałam. Byłam ich córką czy nie? Jeśli tak, to czemu Luhan tak bardzo wstawiał się za tą dziewczyną? Jeśli nie... to kim ja jestem? I kim tak naprawdę... jest mój kuzyn?

Objęłam się własnymi rękoma, czując się coraz słabiej. Patrzyłam ze strachem na ciemnowłosą, ale ona obserwowała mnie z dokładnie takim samym lękiem jak ja ją. Dlaczego się bała? Przecież nikt jej nie zrobi krzywdy... nie każemy ludzi w okrutny sposób, nawet jeśli dopuścili się kłamstwa w tak wierutny sposób... O ile było to kłamstwo. Sama już nie wiedziałam.

- Ona nie jest waszą córką – powiedział poważnie – Ale ona również potrzebowała pomocy i najbezpieczniejsza byłaby przy was.

- Wierutne kłamstwo! – krzyknął mężczyzna, jednak na chłopaku nie zrobiło to wrażenia.

Chwycił brunetkę za ramię i zaprowadził ją przed majestat moich rodziców, po czym obnażył jej rękę wskazał królowej coś, co dziewczyna miała na zgięciu łokcia.

W sali zapadła cisza. Mama zakryła usta, nie wierząc w to, co widzi, a ja już wiedziałam, że wszystko co mówił blondyn było prawdą. Nie wiedziałam czy wszyscy obecni w tym pomieszczeniu słyszeli jak mocno bije mi serce, ale byłam w tamtej chwili tak przerażona i... wściekła... Przez całe życie myślałam, że miałam dom i szczęśliwą rodzinę, a tak naprawdę byłam tu obca...

Zerknęłam na obcą mi „księżniczkę" i poczułam ukłucie żalu. Wielkiego żalu, który zaczął trawić mnie od środka. Jednak zaskoczyła mnie reakcja brunetki, która pisnęła ze strachu na mój widok. Czy coś... zrobiłam nie tak?

- Gayeong... - zaczął ostrożnie Luhan, podchodząc do mnie bardzo powoli i przyjmując uspokajający gest – Pamiętasz to, o czym ci opowiadałem? O szukaniu cnoty i wyzbyciu się wszelkich negatywnych emocji?

Nie rozumiałam tego. Ale zrozumiałam jedno – on zawsze traktował mnie jak dziecko... jak kogoś, nad kim będzie miał kontrolę. A ja nie chciałam być kontrolowana. Nie było nawet takiej opcji.

- Gayeong! – krzyknął raz jeszcze, ale ja wybiegłam z sali, czując coraz większy gniew.

Byłam oszukiwana, zdradzana i bezczelnie kontrolowana przez całe swoje życie... i właśnie teraz, gdy wszystko układało się coraz lepiej, w moim życiu pojawiła się nagle prawdziwa księżniczka, która miała zająć moje miejsce. Wiedziałam, że rodzice by mnie nie wyrzucili i nie zostawiliby mnie samej... dali mi dużo miłości, za którą byłam wdzięczna, ale nie mogłam znieść myśli, że wszystko stało się tak... nagle. Gdyby pojawiła się wcześniej... gdybym ją poznała w dzieciństwie...

Wyspinałam się na najwyższą wieżę, z której był widok na całe królestwo. Chciałam być sama, a przynajmniej miałam gwarancję, że będzie to ostatnie miejsce, gdzie ktokolwiek by mnie szukał. Miałam w końcu lęk wysokości... chyba.

Bo patrzenie z tej wysokości nie napawało mnie aż takim lękiem. Widoki były cudowne... widziałam całe królestwo i jego mieszkańców, którzy żyli swoim wesołym życiem, nie martwiąc się o nic. Do dzisiaj myślałam, że też nie muszę się o nic martwić...

Usiadłam na kamiennej posadzce, zapominając na chwilę, że moja suknia mogła się pobrudzić i zaczęłam odpływać w krainę własnych myśli. Jednak byłam zszokowana, że w mojej głowie zaczęły pojawiać się obrazy, których wcześniej nawet nie śniłam. Czułam złość i chęć wykrzyczenia wszystkim, że są zdrajcami. Chciałam polecieć i wszystkich ukarać...

Polecieć...?

- Wreszcie zaczynasz poznawać samą siebie? – usłyszałam przepiękny i dostojny głos w rogu pomieszczenia, na którego dźwięk mimowolnie zadrżałam – Bardzo dobrze, moje dziecko.

I gdy z cienia wyłoniła się wysoka kobieta w czarnej sukni, która miała nieskazitelną cerę i długie blond włosy...

... poczułam spokój.


3.

Dawno nie widziałem już królestwa Niebieskiej Lilii. Nie pamiętałem kiedy ostatnio tam byłem, ale faktem jest, że wychowywałem się na tamtejszym dworze przez jakiś czas i informacja od tej kobiety o zagładzie spowodowanej przez smoka bardzo mnie poruszyła.

- Ależ książę! – krzyczał za mną doradca – Stosownie odradzam jakiekolwiek...

- Skoro pofatygowała się aż na bal, żeby mi to przekazać, to musi być niecierpiąca zwłoki sprawa! – krzyknąłem, dosiadając mojego wierzchowca i przygotowując się do drogi.

Łuk i strzały miałem na swoim miejscu, miecz i tarczę przyczepiłem do siodła... byłem gotowy do drogi. Jednak mój nadworny sługa chyba nie był.

- Lojalnie upominam księcia... co by powiedzieli na to rodzice panicza?

- Daliby mi jeszcze drugiego konia i życzyli powodzenia – zaśmiałem się, po czym popędziłem wierzchowca i jak najprędzej wyjechałem przez bramę z głównego dziedzińca, opuszczając grube mury Srebrnej Fortecy.

Wspomnienia były tak mgliste, że ledwo co pamiętałem z życia w tamtym królestwie. Pamiętam, że władcy zawarli między sobą układ o małżeństwie, które miało połączyć dwa grody, ale szybko zostało to zerwane, gdyż niezależność i siła naszych krain była wystarczająca, by zapewnić sobie dobry byt bez zawierania jakichkolwiek związków.

Nie mogłem jednak zostawić sąsiedniego królestwa na pastwę okrutnego smoka. Te istoty były ogromnie rzadkie i ciężko było je pokonać, ale z nauk wielkiego Minseoka wiedziałem, że są również niesamowicie mądre. Miałem nadzieję, że to wystarczy, by bez przelewania krwi zaprowadzić pokój w tamtejszym państwie.

Popędziłem mojego konia, by jeszcze szybciej przekroczyć przełęcz a następnie Leśnogród, który leżał między Srebrnogrodem a Królestwem Lilii. Z daleka mogłem zauważyć ogromną ciemną chmurę rozpostartą nad pałacem, którego wygląd nie zmienił się ani odrobinę...

Uwielbiałem tam przebywać i bawić się z przyjaciółmi. Znałem również tamtejszą księżniczkę i miałem ogromne nadzieje, że nic jej się nie stało. Choć nie pamiętam jak dokładnie wyglądała, jej imię było dla mnie tak oczywiste, że poznałbym je za każdym razem gdy ktoś by je wypowiedział.

Bawiliśmy się razem drewnianymi mieczami, uczyliśmy się różnych rzeczy od jej kuzyna... nawet sam Minseok przybywał, by pokazać nam podstawy alchemii. To były czasy, których łatwo nie mogłem wyprzeć z pamięci i cieszyłem się jak dziecko, że ponownie będzie mi dane ujrzeć miasteczko z dawnych lat... Teraz zapewne całe w strachu i niepewności.

Zatrzymałem się przed główną bramą, która otwierała przede mną swoje złowieszcze podwoje i z niepewnością zszedłem z konia, chwytając go za uprząż. Od teraz trzeba będzie iść pieszo, bo ostrożności nigdy za wiele.

Całe miasteczko było skąpane w ciemności. Odcienie szarości dominowały wszędzie, tworząc krajobraz niczym z jakiegoś koszmaru... było ciemno i cicho. Za cicho.

I dopiero wtedy zorientowałem się, że nie ma tu w ogóle ludzi. Rozglądnąłem się dookoła, w poszukiwaniu jakiejś żywej duszy, ale nikogo nie zauważyłem. Postanowiłem więc zerknąć do pierwszego lepszego sklepu, którym był zakład krawiecki i przez szybę ujrzałem dwie kobiety przy swoich wrzecionach... zupełnie nieprzytomne.

Spały snem tak głębokim, że nawet moje walenie w drzwi ich nie obudziło. To było dość zaskakujące. Czyżby jakaś klątwa? To smok sprawił, że wszyscy posnęli?

- Jednak przybyłeś.

Podskoczyłem na dźwięk głosu, który rozległ się za moimi plecami. Odetchnąłem cicho, gdy zobaczyłem twarz znanego mi chłopaka, z którym nie raz przyszło mi się w dzieciństwie bawić... zaskakujące jednak było to, że nie zmienił się ani odrobinę.

Blondyn, przywdziany w zbroję z białego złota, kiwnął na mnie głową, abym zaczął za nim podążać. Jednocześnie przyglądałem się otoczeniu, które było wręcz... martwe. Ciche i ponure – tak mogłem nazwać całe państwo w tejże chwili.

- Co tu się stało? – zapytałem w końcu, nie mogąc znieść uciążliwej ciszy pomiędzy nami.

- Klęska spadła na krainę – odparł Luhan, patrząc ze smutkiem na śpiących ludzi, na których natykaliśmy się po drodze – Pradawna moc przebudziła się na nowo, łamiąc pieczęć, którą założyłem na jej właścicielu.

Spojrzałem na niego z niezrozumieniem. Pieczęć? Którą on założył? Książę?

Zatrzymałem się w miejscu, patrząc prosto na jego plecy. W niedługim czasie zorientował się, że przystanąłem i oglądnął się na mnie zaskoczony, ale chwilę później westchnął, widząc najwyraźniej moją zdeterminowaną minę.

- Wszystko wyjaśnię, obiecuję, ale najpierw chodźmy się ukryć, zanim smok nas namierzy i zrobi z nami rzeczy, o których wolelibyśmy nawet nie myśleć.

Więcej nie pytałem, tylko posłusznie szedłem zaraz za nim, by wreszcie dotrzeć do bramy, oddzielającej pałac od reszty królestwa. Przeszliśmy ogrodami, które teraz nie były tak żywe i pełne kolorów, jak niegdyś... Minęliśmy główny dziedziniec, który wydawał się teraz o wiele większy i straszniejszy... I w końcu dotarliśmy do wejścia do piwnic.

W ciszy podążałem za chłopakiem do najniższych poziomów pałacowych podziemi, co z jednej strony napawało mnie niepokojem, ale z drugiej wiedziałem, że to najbezpieczniejsze miejsce, biorąc pod uwagę grasującego na powierzchni smoka.

- Luhan?

Z momentem przekroczenia pomieszczenia, które otworzył blondyn, zobaczyłem w nim drobną dziewczynę o gęstych włosach, sięgających jej za łopatki i ciekawskich oczach, którymi w tamtej chwili się we mnie wpatrywała, najwidoczniej nie rozumiejąc sytuacji.

- Jestem tu – odparł, uspokajając ją dosłownie w jednej chwili – Usiądź – powiedział tym razem do mnie, wskazując mi jedno z krzeseł, stojących w pokoju.

Usiadłem i zacząłem się znów wpatrywać w niego, chcąc cokolwiek z niego wyciągnąć. I wreszcie coś drgnęło, bo westchnął i skrzyżował ręce, myśląc nad tym jak ugryźć temat.

- Tylko ty możesz to powstrzymać – powiedział na jednym wydechu.

Co? Jak to... tylko ja?

- Nie patrz na mnie jak na objawienie – westchnął – Smok... nie wziął się znikąd. Został stworzony przez klątwę.

- Klątwę? – zapytała drobna dziewczyna, patrząc na blondyna ze strachem w oczach – Ale przecież...

Chłopak westchnął cicho i pokręcił głową.

- Wiem, że to skomplikowane... ale w przeszłości zostało rzuconych więcej klątw niż wszyscy myślicie – powiedział cicho, ale nie czekał na nasze słowa tylko w oka mgnieniu zmienił swoją zbroję na lśniącą białą szatę i spojrzał na nas poważnym spojrzeniem – Nie zdajecie sobie sprawy, jakie zmiany ostatnio zaszły w naszej krainie. Cała Teamiria jest poddana próbie i ożywają klątwy oraz dawno wyszeptane przepowiednie... jedna z nich jest tutaj i trzeba ją dopełnić.

I co ja miałem z tym wspólnego? Co miałem zrobić? Uratować cały Liliowy Gród? Zgładzić smoka? Przywrócić ład i porządek? To brzmiało jak samobójstwo!

Moje myśli na chwilę ucichły, gdy przede mną pojawił się obraz we mgle, pokazujący pewną kobietę, siedzącą na tronie. Dłonią przeczesywała swoje długie blond pukle, jednocześnie przyglądając się małej błyskotce, którą miała w drugiej ręce. Ciemnoniebieski kryształ, kształtem przypominający kieł... był przytwierdzony do srebrnego łańcuszka, który wydawał mi się niezwykle znajomy.

- Czy to... starożytne runy? Te, które...

- Te, które pokazywał ci Minseok? – dokończył za mnie Luhan, który rozmazał mglisty obraz, wracając naszą trójkę znowu do podziemi zamku – Tak. I rad jestem, że to zauważyłeś. Trzeba odzyskać ten kieł i zwrócić go prawowitemu właścicielowi.

- Czyli...? – zapytała przestraszona dziewczyna.

I wtedy zrozumiałem co tak naprawdę miałem zrobić. Trzeba było zanieść szafirowy kieł prosto do tego, któremu go odebrano.

Prosto do smoka.


4.

Gdy dziewczyna z balu przekazywała mi niewesołe informacje, wydawało mi się, że będzie to o wiele prostsze, bo każde niebezpieczeństwo, z którym miałem kiedykolwiek do czynienia, udawało mi się zneutralizować bez większych problemów. Teraz, gdy stąpałem ostrożnie po zamkowym dziedzińcu, w duchu modląc się żeby smok mnie nie zauważył, pragnąłem tylko by wrócić do domu i na powrót zająć się trenowaniem nowych rekrutów w królewskiej armii.

Ale nie mogłem zostawić tego królestwa na pastwę smoka i okrutnej wiedźmy.

Luhan zdążył nam wyjaśnić kim była blond włosa kobieta i jaki miała cel. Bynajmniej nie był on szlachetny, czego raczej można się było spodziewać... Alchemiczka Azelia, kuszona skarbami z pewnego starożytnego miejsca, odnalazła jakimś cudem kryształ, który miał widocznie ogromne znaczenie dla całej krainy, a przynajmniej Luhan wydawał się tym bardzo poruszony. Ponoć starała się go zdobyć wielokrotnie, ale za każdym razem nie mogła odnaleźć właściwego... pech chciał, że ostatnio się odnalazł i dał o sobie znać dziwną magiczną energią, emanującą właśnie z tego królestwa.

Cała ta opowieść była wręcz niewiarygodna, ale skoro nasza kraina miała takie postaci jak Mrocznego czy Wielkiego Czarodzieja z Południa, to byłem skłonny uwierzyć nawet w magiczne kryształy, które dawały właścicielowi wielką moc.

- Jakim cudem jeden głupi kamień może wyzwolić z człowieka jego ukrytą prawdziwą postać? – pytałem sam siebie, przyciskając swoje ciało do ściany, chcąc uniknąć bycia zauważonym – Przecież to absurd!

Zatrzymałem się w jednej chwili, gdy gdzieś przede mną rozległ się głośny i mrożący krew w żyłach ryk. Obróciłem głowę w drugą stronę i tuż obok najwyższej wieży zauważyłem coś, czego jeszcze nigdy w życiu nie udało mi się ujrzeć.

Smok. Ogromne stworzenie o pięknych szafirowych łuskach, które zapewne mieniłyby się w słońcu, gdyby tylko nie panowała tu wszechogarniająca szarość. Swoimi wielkimi pazurami był zaczepiony o kamienie, z których zbudowana była mocarna budowla, a bystre oczy obiegały cały teren w poszukiwaniu czegoś... o czym nie miałem pojęcia.

Czego mógł szukać smok? Zdawał sobie sprawę z utraty kamienia? A może szedł za swoim instynktem i szukał przytomnych ludzi, których chciał zabić? Nie wiedziałem. Ale za to wiedziałem aż za dobrze, że pokazywanie mu się w tej chwili to był bardzo zły pomysł.

Ruszyłem dalej, starając się nie wydawać żadnych dźwięków, a drobne odgłosy wykonywanych kroków starałem się zmniejszać do koniecznego minimum. Gdyby teraz dorwało mnie to stworzenie, nie dałbym rady wykonać zadania, nałożonego przez Luhana.

Tym kim był... to był temat na późniejszy czas. Teraz musiałem się skupić na tym, by jak najszybciej dostać się do sali tronowej, położonej z drugiej strony zamku.

Wzdrygnąłem się na kolejny ryk, rozdzierający ciszę. Ten smok czuł, że ktoś tu jest... wyczuwał mnie nawet jeśli nie miał pojęcia o moim położeniu. Przypomniałem sobie wtedy nauki czarodzieja z południa, który tłumaczył jak mądrymi stworzeniami były smoki i nie mogłem uwierzyć, że ta rasa nadal istniała. Czytałem wiele ksiąg, ale żadna nie prawiła o tym, że te istoty przetrwały Wielką Wojnę.

Wziąłem głęboki wdech, gdy wreszcie mogłem ukryć się za pozostałościami jakiegoś budynku, który uległ rozpadowi, najprawdopodobniej przez smoka, którego starałem się za wszelką cenę uniknąć. Pozostało tylko przeprawić się przez dziedziniec aby wreszcie znaleźć się w głównej części pałacu, a stamtąd już była prosta droga do wiedźmy, która miała w posiadaniu klejnot w żadnym wypadku nie należący do niej. Wypuściłem powoli powietrze, rozglądając się wokół i wreszcie postanowiłem zrobić krok w przód.

Jeden metr, drugi, trzeci... wszystko szło jak z płatka i uśmiechnąłem się na myśl, że została mi tylko połowa drogi do osiągnięcia celu...

- Uważaj!

Gdy usłyszałem za sobą kobiecy krzyk, automatycznie odwróciłem się do tyłu i ujrzałem brunetkę, poznaną w podziemiach zamku, która stała za ruinami innego budynku i patrzyła w moim kierunku przerażona jakby zobaczyła...

... smoka.

Serce stanęło mi niemal w miejscu, gdy ziemia zatrzęsła się od mocnego uderzenia z góry. Utrzymałem równowagę, ale strach ogarnął mnie całego tak, że nie potrafiłem zrobić nic prócz spojrzenia w stronę przeciwną. I wtedy też ujrzałem ogromnego stwora, który zaryczał dosłownie przede mną.

Nie potrafiłem wyjść z podziwu jak pięknymi łuskami był pokryty... nie były one zwyczajne, tak jak u jaszczurek czy węży... były z czystego kryształu.

- Szafirowy – wyszeptałem, będąc urzeczonym tym widokiem.

Szybko jednak odzyskałem zmysły i rzuciłem się do ucieczki, chociaż do najbliższego murka, aby ukryć się przed płomieniami wielkiego stworzenia. Zanim jednak zrobiłem jakikolwiek krok, ogromny ogon przeciął mi drogę. Wtedy wiedziałem, że nie podołam zadaniu.

Król Srebrnogrodu straci syna, a sama kraina swojego następcę. Miałem jednak nadzieję, że wszyscy dowiedzą się co tu zaszło i zdołają jakoś odwrócić klątwę.

Jednak ogień... nie nadszedł.

Spojrzałem w górę zaskoczony brakiem jakiegokolwiek ataku ze strony smoczyska. I omal się nie zakrztusiłem, gdy ujrzałem te oczy. Łagodne, przymrużone, szafirowe... ludzkie oczy, które patrzyły na mnie z błaganiem.

Oczy, które nawiedzały mnie we wspomnieniach.

- Gayeong? – zapytałem cicho, patrząc na olbrzymią paszczę z pięknymi oczami.

Nie mogłem uwierzyć... te oczy mieniły się czystym szafirem jak i same łuski! Ale czemu... czemu widzę w nich dziewczynę, z którą spędziłem pół dzieciństwa?

Wystawiłem rękę do przodu, chcąc poczuć twardość smoczego pancerza i miałem nadzieję, że pomoże mi to zrozumieć... dlaczego poczułem się nagle tak bliski temu stworzeniu. I dlaczego tak bardzo przypominała mi tutejszą księżniczkę...

Nie wierzyłem, gdy w pod moimi palcami znalazła się smocza głowa, a sama istota nie zrobiła nic, co mogłoby mnie zranić. Uśmiechnąłem się i delektowałem niesamowitym uczuciem, które towarzyszyło gdy dotykałem palcami miękkiej skóry. Jedynego miejsca, które nie było pokryte ostrymi i niebezpiecznymi łuskami.

Cofnąłem się od razu, gdy miękką fakturę skóry zastąpiły jasne włosy, a wielkie cielsko stworzenia dosłownie rozpłynęło się w powietrzu, zostawiając tylko szczupłą postać w szafirowej sukni, która od razu zaczęła upadać na ziemię.

Chwyciłem ją w locie i opadłem na ziemię, przytrzymując dziewczynę tak, by nic sobie nie zrobiła. Była ledwo przytomna, ale mrugała oczami tak, jakby chciała sobie coś przypomnieć... Gayeong. To była ona, byłem tego pewien. Ale dlaczego była zmieniona w smoka?

- Junmyeon? – zapytała zachrypniętym głosem, po czym przeniosła na mnie swoje niewyraźne spojrzenie. W jej oczach zaczęły pojawiać się łzy, na co nie wiedziałem jak zareagować – Zrobiłam tyle złego... ja nie chciałam – wyjąkała, pozwalając żeby łzy wreszcie popłynęły jej po policzkach.

Ja tylko pogłaskałem ją po głowie i uśmiechnąłem się kojąco, by dodać jej chociaż trochę otuchy. To, co się tutaj stało musiało być dla niej sporym szokiem, nie mówiąc o tym, że ktoś zmienił ją w smoka... kto mógłby być na tyle...

Zamarłem, gdy coś do mnie dotarło. Szafir... ten kieł, którym bawiła się alchemiczka Azelia... należał do Gayeong?

- Tak – usłyszałem obok siebie spokojny głos Luhana, który na powrót miał na sobie białą zbroję – Szafirowy kieł to własność Gayeong. Złe rzeczy wydarzyły się, gdy został jej odebrany przez tę kobietę... wydobył z niej to, co trzymała w duszy. Złość, frustrację i rozczarowanie... ale również niezwykłą siłę i odwagę. Dlatego też przybrała formę wielkiego smoka, który pustoszył krainę w gniewie i żalu.

Dlaczego gniew i żal? Co się musiało wydarzyć, żeby trzymała w sobie takie uczucia?

- Auroris? – zapytała cicho, wyplątując się z moich objęć i stając na nogach – Jestem ci winna przeprosiny – wyszeptała, kłaniając się przed szczupłą brunetką, która stanęła zaraz obok Luhana.

Wyglądała na zaskoczoną, ale i speszoną nagłą reakcją jasnowłosej. A ja tylko zastanawiałem się... kim była Auroris?

- Nie wiem czy w ogóle powinnaś przepraszać – powiedziała stanowczo dziewczyna, chwytając Gayeong za ramię i podnosząc ją do góry – Teraz trzeba odczynić klątwę i wybudzić ze snu wszystkich mieszkańców. Swoją drogą dlaczego my nie posnęliśmy? – zapytała zaskoczona, patrząc na Luhana, który nic nie powiedział, tylko wskazał na jej ramię, gdzie miała małe znamię.

Naznaczył ją jakimś zaklęciem? Co tu się działo? Dlaczego w ostatnim czasie w Teamirii witało aż tyle magii?

- Klątwa snu nie jest teraz najważniejsza – powiedział blondyn, patrząc poważnie na jasnowłosą księżniczkę, która wpatrywała się w niego niepewnie – Musisz odzyskać kamień i przywrócić wszystko do normy.

- Dlaczego ja? – zapytała.

- Ponieważ fortunnie zdarzyło się, że Junmyeon cię rozpoznał i przywrócił do dawnej formy. Oraz dlatego, że ty jako jedyna wiesz jak poprawnie używać mocy szafiru. Pamiętasz co wielokrotnie ci powtarzałem?

Gayeong spojrzała w dół i przez chwilę się nie odzywała. Wyglądała tak, jakby walczyła wewnętrznie sama ze sobą, ale gdy uniosła w końcu głowę, w jej oczach była czysta determinacja.

- Szukaj ukrytej cnoty i wyzbądź się negatywnych emocji – powiedziała, uśmiechając się – Tylko tak dotrzesz do głębi.


5.

Nie byłam pewna czy to był dobry pomysł, żebyśmy szli całą czwórką na spotkanie z wiedźmą, która mną zmanipulowała i która również miała czelność uśpić cały kraj byleby go sobie podporządkować. Junmyeon był jednak nieustępliwy i zaczął podążać za mną, nie uznając jakiegokolwiek sprzeciwu. Luhan chcąc nie chcąc musiał pójść, bo z kolei Auroris nie ustępowała w niczym upartemu księciu, blondyn więc musiał mieć na nią oko. I tak wszyscy przemierzaliśmy korytarze zamku, jedno po drugim, coraz bardziej zaczynając odczuwać stres przed spotkaniem ze zdradliwą alchemiczką.

W pewnym momencie zaczęłam nucić pod nosem melodię, która chodziła mi po głowie od jakiegoś czasu. Niosła za sobą cudowną pieśń o przebudzeniu i kryształach, które swą mocą ochraniały magiczne ziemie oraz matkę... matkę... no właśnie, czego?

Nie umknął mi nikły uśmiech Luhana, który idąc zaraz obok mnie, podłapał melodię i po cichu podśpiewywał słowa, których jednak ja wcześniej nie odważyłam się użyć. Spojrzałam na niego zaciekawiona i przystanęłam w pewnym momencie, mając ochotę zadać mu konkretne pytanie, na temat tej pieśni.

- Pieśń narodzenia – powiedział, stając w miejscu, gdy tylko zobaczył, że zatrzymałam cały korowód.

Junmyeon i Auroris spojrzeli na Luhana zdezorientowani, jednak ja czułam tylko i wyłącznie ciekawość. Chciałam wiedzieć skąd ta melodia się brała i czemu słyszałam jej słowa.

- Narodzenia? – zapytałam – Co to...?

- Śpiewałem ci ją, gdy byłaś zbyt mała by cokolwiek zrobić, by się samodzielnie poruszać oraz cokolwiek powiedzieć – westchnął po tych słowach i posłał mi pokrzepiający uśmiech – Byłaś wtedy taka bezbronna... i tak bardzo narażona na niebezpieczeństwo.

Śpiewał mi ją, gdy się urodziłam? Gdy byłam niemowlęciem? To ile... ile on właściwie żył na tym świecie?

- Skoro już stoimy i wspominamy takie rzeczy, to może wytłumaczysz nam o co chodzi z tą sytuacją? Z nami obiema? Podmienione księżniczki, klątwy i inne dziwne rzeczy są tematem, który myślę wszyscy chcielibyśmy poruszyć – wtrąciła się brunetka, zakładając ręce i patrząc na chłopaka z jasnej zbroi z determinacją w oczach.

Uśmiechnęłam się, widząc jej wojowniczą stronę. Może jednak nie była tak słaba, na jaką wyglądała?

- Na kogo w końcu została rzucona klątwa? – podtrzymałam pytanie, przelotnie spotykając się ze spojrzeniem Junmyeona, po czym utkwiłam swój wzrok w tym, który był jedynym zdolnym odpowiedzieć na nasze pytania.

Ten tylko cicho westchnął, jakby przygotowywał się mentalnie do odmowy wyjaśniania czegokolwiek. Jednak doskonale wiedział, że ani ja, ani moja przyszywana siostra nie odpuścimy tak łatwo.

- Obie jesteście naznaczone – powiedział – Ty zostałaś przeklęta przez wściekłą Azelię podczas własnego chrztu, który odbył się w tym zamku – skierował te słowa do Auroris, która już raz usłyszała te słowa, a teraz starała je sobie przyswoić – A ty...

Gdy spojrzał na mnie, słowa ugrzęzły mu w gardle. Nie wiedziałam dlaczego aż tak się wahał cokolwiek powiedzieć, ale emocje, które ujrzałam w jego oczach nie były dla niego typowe... smutek i ból to ostatnie, czego mogłabym się spodziewać po tej osobie.

- Ty musisz odzyskać szafir. Idziemy – powiedział w końcu, po czym zaczął iść naprzód, nie czekając na żadne z nas.

Rozczarowanie pojawiło się w moim sercu, gdy po raz kolejny nie otrzymałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Pytania, które dotyczyły mnie samej i mojego życia... nie mogłam jednak nalegać, bo zranienie Luhana było ostatnią rzeczą, którą chciałam uczynić.

- Nie zostałaś podmieniona pod księżniczkę Auroris – powiedział w pewnym momencie, po długiej ciszy – Chyba sama zdajesz sobie sprawę, że pojawiłaś się tu całkiem niedawno.

Momentalnie poczułam chłód, który rozlał się po moim ciele. To była... prawda. W głowie miałam obrazy ze świata, który ani trochę nie przypominał Teamirii. Nie byłam tam księżniczką, nie miałam chronić żadnego klejnotu... nie umiałam walczyć. Spojrzałam niepewnie na tego, co zdecydował się jednak uchylić rąbka tajemnicy, ale zanim cokolwiek powiedziałam, Junmyeon postanowił odezwać się pierwszy.

- To niemożliwe. Znam ją od dziecka!

- Tak ci się zdaje – odparł poważnie Luhan, zatrzymując się przed wielkimi wrotami, prowadzącymi do sali tronowej.

Byliśmy już na miejscu, jednak jasnowłosy odwrócił się do księcia Srebrnogrodu i pokręcił głową.

- Kiedy zabrałem Auroris na wychowanie z daleka od zamku, nikt nie zastąpił jej tutaj w roli księżniczki. Gayeong nie wychowywała się tutaj, nie nauczyła się jak władać królestwem, ani nie poznała nikogo stąd. Wszystkie wspomnienia które macie... są fałszywe.

I to... to był dość duży cios chyba dla każdego z nas. Począwszy ode mnie, bo czułam jakby wszystkie osoby w tym królestwie były dla mnie kimś ważnym, aż do Junmyeona, który wyglądał na zranionego. Naprawdę zranionego.

- Nie wierzę ci – powiedział nagle – To co się wydarzyło... to, co pamiętam... nie mogłem zmyślić uczuć, które w sobie trzymam! – wybuchł nagle, na co ja zdębiałam.

To było z jednej strony smutne, ale też... zaskakujące. Patrzyłam na księcia z dozą niepokoju, ale też poczułam ciepło, które nagle pojawiło się wewnątrz mnie. W jego oczach zaś zobaczyłam troskę i chęć powiedzenia czegoś ważnego. Jednak nie doczekałam się, bo Luhan był nieustępliwy.

- To uczucia, które zrodziły się poprzez klątwę – zauważył i zniszczył w jednej chwili cały nastrój – Nikt jednak nie powiedział, że nie są prawdziwe – podsunął i delikatnie się uśmiechnął.

I to wystarczyło, bym na powrót zaczęła ufać mojemu kuzynowi, który bóg wiedział czy był moim prawdziwym krewnym, czy tylko pionkiem w jakiejś grze. Mimo to miałam wrażenie, że mogłam mu powierzyć nawet własne życie... skąd to uczucie? Nie miałam zielonego pojęcia, ale coś wewnątrz mnie tak mówiło.

Zerknęłam raz jeszcze na Junmyeona, który patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Nie mówiąc ani słowa dałam mu znak, że porozmawiamy, gdy to wszystko się wreszcie skończy i gdy kiwnął głową w moją stronę, byłam pewna, że zrozumiał mój przekaz.

Odwróciłam się w kierunku drzwi do sali tronowej i wreszcie to poczułam – ekscytację i jednocześnie strach przed nieznanym. Musiałam tylko odzyskać kryształ i tylko to się liczyło w tamtej chwili. Dlatego też nie czekałam dłużej i uchyliłam olbrzymie wrota do równie wielkiej sali.

***

Sala tronowa wyglądała tak jak zawsze... ogromne pomieszczenie z wielkimi oknami i pozłacanymi kolumnami... olbrzymie posągi, które sięgały niemal sufitu... obrazy przedstawiające historię władców tej krainy... oraz tron, należący do króla.

Tron... który był w tamtej chwili zajęty przez bladą, złotowłosą kobietę, przywdzianą w czerń i srebro. Jej długie włosy sięgały jej niemal podłogi, a chuda twarz z fascynacją wpatrywała się w klejnot, który trzymała swoimi długimi palcami i obracała co jakiś czas. Gdy tak na nią patrzyłam, poczułam w pewnym momencie dziwny ucisk wewnątrz siebie. Tak jakby... tęsknotę? Brak czegoś istotnego? Szafirowy kieł, który zaczął świecić delikatną poświatą sprawiał, że czułam ból... Musiałam go dotknąć. Musiałam go odzyskać, bo ból w klatce piersiowej stawał się coraz większy.

- Mogłam się domyślić, że jest jakiś kruczek w tej całej potędze klejnotu – odezwała się nagle kobieta, obracając głowę w moją stronę – Miłość – wycedziła z obrzydzeniem – Rozpoznanie drogiej osoby przywróci ci dawną postać...

Uśmiechnęłam się na tę wzmiankę. Nie do końca to było tak...

- Azelio proszę – odezwałam się, chcąc rozwiązać spór bez zbędnych ofiar i prowokacji – Oddaj kryształ, a pozwolimy ci odejść.

- Nie wiem czy tak powinniśmy to rozwiązać – mruknął Luhan, który stanął zaraz obok mnie – Złodzieje, kradnący skarby świętego drzewa nie powinni ujść z życiem.

Świętego drzewa? O co tu do cholery chodziło? Im więcej dziwnych słów i wyrażeń wychodziło z ust Luhana, tym bardziej czułam się zdezorientowana...

Czarownica wstała ze swojego miejsca i zaczęła do nas podchodzić, a jej uśmiech nie schodził jej z twarzy. Nie miała jednak zamiaru puścić kryształu ze swojej dłoni, czułam to... i zaczęłam się obawiać, że będziemy musieli pójść za pomysłem mojego kuzyna.

- Nie jestem pewna czy zdajesz sobie sprawę, dziewczyno, kim tak naprawdę jestem – zamruczała Azelia, stając przede mną twarzą w twarz i dotknęła swoją chłodną dłonią mojego policzka. Mimowolnie zadrżałam na ten gest, ale nie ruszyłam się z miejsca, obserwując bacznie kryształ w jej dłoni, który zaczął świecić jeszcze jaśniej – Ani tym bardziej nie masz pojęcia kim jest on – wskazała na Luhana, który tylko zwęził oczy na jej jadowite słowa.

- Ja nie jestem pewna, czy mnie to interesuje, póki mówi to osoba taka jak ty – odparłam, czując w sobie więcej odwagi, co najwidoczniej rozbawiło kobietę, bo zaniosła się perlistym śmiechem.

- Jesteś taka urocza – powiedziała ironicznie, po czym zacisnęła kryształ i uniosła go w górę, sprawiając że automatycznie cofnęłam się do tyłu i zasłoniłam się rękoma, wiedząc do czego to prowadzi.

Znowu stanę się smokiem i zacznę pustoszyć całą krainę... nie chciałam tego. Nie zniosłabym tego... chciałam być tylko i wyłącznie sobą oraz powrócić do czasów, gdy wszystkim żyło się dobrze. Gdy nie było ukrywania i królowała szczerość i wierność swoim uczuciom...

Poczułam jak robi mi się ciepło, ale... nadal miałam ręce. Zaskoczona spojrzałam na swoje dłonie, które teraz tylko delikatnie się świeciły i mieniły niebieskawym odcieniem. A wzdłuż mojego ciała opadały szafirowe loki, mieniące się niczym kryształ. Otworzyłam usta i spojrzałam na Luhana, który stał obok, by wyjaśnić tę dziwną sytuację, jednak gdy tylko mogłam ujrzeć jego postać, mój szok był o wiele większy.

Nie wyglądał jak on... miał na sobie złocistą szatę, która ciągnęła się aż do samej ziemi, jego skóra była jasna jak alabaster i tak samo jak moja, mieniła się jak mienią się klejnoty, a jego zazwyczaj przydługawe włosy zmieniły się w długie do ziemi złote loki. Czy może raczej... w odcieni pomarańczy?

Odskoczyłam przestraszona, gdy równie zszokowana kobieta została powalona na ziemię przez... lwa?

Ogromne i majestatyczne zwierzę przytwierdziło ją do ziemi i złowrogo warczało, jednak nie zrobiło nic, by ją skrzywdzić. Tak samo jak biała gołębica, która pojawiła się znikąd na moim ramieniu. Skąd te zwierzęta?

- Nie... – zająknęła się Azelia, patrząc na mnie z lękiem, jakiego jeszcze u niej nie widziała – Ty nie możesz być...

Krzyknęła i odrzuciła kamień, który z daleka świecił potężnym światłem, a dłoń kobiety była poparzona, jak gdyby ktoś potraktował ją rozżarzonym węglem bądź gorącym żelazem.

- Jest – odezwał się Luhan donośnym i niesamowicie miękkim głosem, który w ogóle nie przypominał jego własnego – Nie pamiętasz co potrafi ten klejnot? Pokazuje prawdziwą naturę każdego... i pokazał.

Rozszerzyłam oczy, gdy wreszcie sobie coś uświadomiłam. Zerknęłam na białego gołębia, który gruchał przy moim uchu i wzięłam go na dłoń z mieszanymi uczuciami.

- Auroris? – zapytałam cicho i omal mi serce nie pękło, gdy ptak zatrzepotał skrzydłami.

Wtedy też spojrzałam na lwa, którego złota grzywa przesłaniała mi widok na przybitą do ziemi Azelię. To nie mógł być...

Pobiegłam w jego stronę i mocno przytuliłam zwierzę, czując jak łzy nabiegają mi do oczu. Usiadłam na kolanach i pogłaskałam jego grzywę, obracają jego głowę w moją stronę. I gdy ujrzałam w nim oczy Junmyeona, już wiedziałam co się stało. Czarownica użyła kryształu po raz kolejny, ukazując to, co drzemało we wszystkich tu obecnych. Tylko dlaczego ja zmieniłam się w tak... dziwną istotę?

- Nie zbliżaj się do mnie – wycedziła jednocześnie zła i przerażona kobieta – Kolejna... kolejna zrodzona...

Zmarszczyłam brwi, nie mając zielonego pojęcia o co jej chodziło. W tej krainie było tyle zagadek i tyle magii... już sama się gubiłam we własnych myślach, a jeszcze ten kryształ...

Właśnie. Kryształ.

Sięgnęłam szafirowy kieł, który leżał niedaleko i wzięłam go w swoje dłonie, ale... nic nie poczułam. Nie czułam żadnego pulsowania, ani światła. Tak jakby stracił swoją magię?

- To przez to, kim się stałaś – usłyszałam obok siebie delikatny głos miedzianowłosego Luhana.

Spojrzałam na niego z niepewnością, ale pomimo, że nie umiałam się przyzwyczaić do jego postaci, czułam, że jest jedyną osobą, której mogę w pełni zaufać. Wskazała na kryształ, a potem na moje dłonie i włosy.

- Przejęłaś moc artefaktu i teraz sama jesteś kryształem – powiedział spokojnie – Ale nie martw się, to krótkotrwałe. Niedługo powinnaś wrócić do pierwotnej formy, bo za daleka od drzewa jest niemożliwym żeby utrzymać taki stan. To... to jest naczynie, w którym tkwi twoje prawdziwe ja. Twoja prawdziwa moc i przeznaczenie. Nie zgub go proszę...

Nie miałam pojęcia o czym on tak właściwie mówił, ale wiedziałam co muszę zrobić. Skoro kryształ potrafił ukazać prawdziwą formę każdej osoby i rzeczy, to może mogłam przywrócić ich wszystkich do poprzedniego stanu? Popatrzyłam na śliczną gołębicę i wielkiego lwa, których miałam tuż przed sobą.

Dasz radę, Gayeong. Dasz radę...

Przymknęłam oczy i przypomniałam sobie ich uśmiechy, niepewne miny, a także przerażenie w ich oczach. Przypomniałam sobie każdą możliwą chwilę z ich udziałem, by jak najlepiej sobie ich zobrazować. Zaczęłam czuć również ciepło, które było wręcz niesamowite...

- Wystarczy – usłyszałam obok siebie znajomy szept i poczułam jak ktoś kładzie mi ręce na ramionach.

Z chwilą, gdy uniosłam swoje powieki i ujrzałam uśmiechającego się księcia, poczułam tak wielką radość, że rzuciłam mu się w ramiona, przy okazji rozsypując moje jasne loki dookoła. Zaraz... jasne?

- Jestem znowu sobą? – zapytałam głośno, odrywając się od chłopaka i zaczynając się oglądać z każdej strony.

- W tamtej formie wyglądałaś przecudownie – powiedziała dziewczyna obok, która również uśmiechała się szeroko.

- Auroris! – krzyknęłam szczęśliwa i ją też przytuliłam, odetchnąwszy z ulgą, że nie jest już ptakiem, a człowiekiem z krwi i kości.

Byłam tak szczęśliwa, że oboje wrócili do swoich postaci, że nie umiałam nawet sklecić sensownego zdania. Spojrzałam również na Luhana, który już w swej poprzedniej formie patrzył na mnie z dumą. Wtedy też sobie o czymś przypomniałam.

- Gdzie Azelia? – zapytałam, nie widząc jej tu z nami.

Rozglądałam się po całej komnacie, ale nie byłam w stanie jej dostrzec.

- Tutaj – odparł jasnowłosy, unosząc rękę i ukazując mi małą fioletową jaszczurkę, która wiła się w jego palcach.

To była jej prawdziwa postać? Dlaczego akurat jaszczurka?

- Te stworzenia są złaknione wygodnego życia, tak samo jak złakniona tego była Azelia. Była naprawdę dobrą alchemiczką z ogromnymi aspiracjami, ale zgubiły ją legendy i pieśni, które zaczęły przewodzić jej życiu. Na szczęście kryształ wreszcie przywrócił wszystko do normy, a zamieniając ją w jej prawdziwą formę... zdjęłaś również klątwę snu – uśmiechnął się do mnie i w jednej chwili za sprawą machnięcia jego dłonią, mały gad znalazł się w szklanej kuli, którą włożył do worka i zawiązał wokół swojego pasa.

Spojrzałam na mały szafirowy kieł, który znowu mienił się delikatnym światłem. Uśmiechnęłam się na ten widok, tak samo jak Junmyeon z Auroris, gdy podeszli bliżej mnie. Chwilę później do sali wpadło dwoje ludzi królewskiej krwi, który przerażeni i ciągle lekko zaspani popatrzyli na nas z szokiem, ale i widoczną ulgą.

- Kochane! – zawołała mama, biegnąc do nas i biorąc nas obie w ramiona – Jak dobrze, że nic wam nie jest! Wszystko w porządku? Tak nagle wybiegłaś...

Uśmiechnęłam się i mocno ją przytuliłam. Było mi tak wstyd za moją reakcję, a przecież to wszystko można było wyjaśnić. Zamiast tego sprowadziłam na krainę przekleństwo. Chociaż z drugiej strony...

Spojrzałam na Luhana, który w oddali patrzył na mnie z uśmiechem. Już miałam oderwać się od matki, gdy... zniknął. Zmarszczyłam brwi i wyplątałam się z objęć kobiety, podchodząc do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą stał jasnowłosy. Widząc, że pozostała po nim tylko mała karteczka, poczułam się urażona... nie mógł zostać jeszcze chwilę i tego wyjaśnić?

Wzięłam mały zwitek i rozwinęłam go, widząc krótką wiadomość, która była bardzo w jego stylu.


Noś w sercu swoje emocje i nie pozwól im przejąć nad tobą władzy, bo ty nimi kierujesz. Już wkrótce poznasz swoje przeznaczenie.


Westchnęłam krótko, ale schowałam kartkę do woreczka przy mojej sukni, tak samo jak szafirowy kieł, któremu musiałam zresztą znaleźć jakiś łańcuszek do przewieszenia... Jednak wiedziałam, że na to będzie jeszcze czas później. Podeszłam za to do księcia i chwyciłam go za rękę, obok widząc zachęcający wzrok Auroris. Pociągnęłam go za sobą i wyszłam na dziedziniec zamku, by po raz pierwszy od dawna zobaczyć słońce, którego promienie okalały nasze królestwo.

Królestwo, które było takie jak wcześniej. Zniknęły wcześniejsze gruzy i ruiny, a zastąpiły je te same wielkie i wspaniałe budowle. Ludzie zaś na powrót byli życzliwi i uśmiechnięci, co napełniało radością moje serce.

Wiedziałam, że nie należałam do tego świata... nie byłam stąd... ale równocześnie czułam jakby coś chciało mnie tu zatrzymać. Jakbym w jakiejś części była z nim związana.

- Luhan powiedział, że te wspomnienia to fałsz, ale szczerze, nie potrafię w to...

Przerwałam wypowiedź Junmyeona, zakrywając mu usta i patrząc na niego łagodnie.

- A czy to ma jakieś znaczenie? – zapytałam cicho – Jesteśmy tu i teraz. Razem. Co więcej się liczy?

Uśmiechnął się na te słowa i nieco przybliżył.

- Nie mogę w to uwierzyć jak bardzo za tobą tęskniłem.

Wbrew wszystkiemu, moje serce przyspieszyło na te słowa. Nie mogłam powstrzymać ogromnego uśmiechu, który cisnął mi się na usta tak samo jak nie protestowałam, gdy sam książę zaczął się zbliżać do mnie coraz bardziej.

Nie tego pragnęłam? Życia w szczęściu i spokoju...

- Gayeong?!

No i piękną chwilę przerwał czyiś piskliwy głosik.

Mnie i Junmyeona dzieliły dosłownie milimetry, więc nie powiem... byłam wściekła. Ale spokojnie, bez nerwów... nie chciałam z powrotem zamienić się w smoka. Cała złość jednak uleciała, gdy zobaczyłam dziewczynę z burzą brązowych loków, odzianą w różową suknię i patrzącą na mnie z iskierkami w oczach. A towarzyszył jej wysoki i przystojny jegomość, który...

Dźwięk wyciągania miecza z pochwy przerwał moje przemyślenia i ze strachem patrzyłam jak Junmyeon staje przede mną w pozycji obronnej i kieruje miecz prosto na towarzysza mojej znajomej z uczelni.

- Trzymaj się z daleka, bestio. To nie jest miejsce dla ciebie!

Zaraz... co?

- Poczekaj! – krzyknęłam, wybiegając pomiędzy nich i kierując broń księcia w dół – Jaka bestia? – zerknęłam na nieco obruszonego mężczyznę i posłałam mu przepraszające spojrzenie – Może i jest wysoki... i nieco rozczochrany, ale jaka z niego bestia?

Minsu wydawała się być radosna jak nigdy dotąd, bo klasnęła w ręce z uciechy, za to Junmyeon patrzył na mnie z szokiem w oczach.

- Ty też go widzisz, prawda?! – krzyknęła szczęśliwa dziewczyna – Ciąży na nim klątwa i został zamieniony w bestię przez złego czarnoksiężnika. Ale niektórzy potrafią dostrzec w nim człowieka, jak ty, ja albo Jisun!

- Jisun? – zapytałam zaskoczona – Ona też tu jest?

Gdy dziewczyna energicznie pokiwała głową, nie wiedziałam co miałam myśleć. Było nas tu więcej... jednocześnie było to niesamowite i przerażające, ale w tamtej chwili było coś, co musiałam sprawdzić.

- Mówisz, że twoją prawdziwą postać zmieniła klątwa? – zapytałam się mężczyzny, na co tylko kiwnął głową, jednak wzrok nadal miał nieufny.

Podeszłam bliżej niego i wyciągnęłam szafir z mojego woreczka, po czym uniosłam go w górę, myśląc o słowach Luhana. Podeszłam do tego z czystym sercem i skupiłam się na dobru tego człowieka. Jednak gdy zaczęłam uwalniać magię, poczułam jak jakaś wielka siła zaczęła mnie odrzucać.

Opuściłam kamień w jednej chwili, czując jak opadam z sił. To była potężna mroczna magia, której nie mogłam pokonać. Spojrzałam na Minsu, która z nadzieją patrzyła na moje poczynania i pokręciłam głową ze smutkiem.

- Nie mogę ci pomóc – powiedziałam chłopakowi, którego imienia jeszcze nie znałam – Jak cię zwą?

- Chanyeol – odparł i posłał mi delikatny uśmiech – Ale dziękuję za próbę pomocy.

Westchnęłam i schowałam kamień z powrotem do worka. Jednak była magia potężniejsza od tego klejnotu... warto było to zapamiętać.

- Czyli jednak trzeba szukać miłości, nie ma rady – zaśmiała się brunetka, łapiąc Chanyeola za ramię – Miło było cię spotkać, Gayeong, ale musimy lecieć odczynić klątwę! Tylko prawdziwa miłość go odczaruje! No to... w drogę!

Nie zdążyłam nawet powiedzieć do widzenia, a tej już nie było... patrzyłam z szokiem na dziwną parkę, która oddaliła się od nas w szybkim tempie, a chwilę później usłyszałam obok siebie śmiech Junmyeona.

- Jeśli rzeczywiście tylko prawdziwa miłość może odczynić urok, to pan Skalistego Grodu będzie musiał nauczyć się dostrzegać to, co ma pod nosem.

Spojrzałam na chłopaka zaciekawiona.

- A czemuż to?

Posłał mi tylko delikatny uśmiech i owinął swoją rękę wokół mojej talii, patrząc się wciąż na uciekającą dwójkę.

- Bo najczęściej to, co mamy blisko siebie jest najcenniejsze.

Zadumałam się chwilę, myśląc nad jego słowami i sięgnęłam raz jeszcze po szafirowy kieł, który zabłysną od razu, gdy tylko wzięłam go w swoje palce. W dodatku cały czas słyszałam tę dziwną kołysankę w chwili gdy tylko dotykałam tego kamienia... kołysankę, którą ponoć śpiewał mi Luhan, gdy się narodziłam.

Kolejna... kolejna zrodzona"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top