1. Grzybica Stóp i Wiedźma

ONE:
Toe Fungus and Witches

DZIESIĘĆ LAT TEMU...

ZWOLNIJ, LOUIS! — Jasnowłosy chłopiec przedzierając się przez wydeptane, gęste źdźbła trawy, jęknął wydaje się, że po raz miliardowy. Zatrzymał się, by wziąć szybki wdech, nim jego chude nogi jeszcze raz próbowały go ponieść.

– Oh proszę mógłbyś się pospieszyć, Sam? Chcę dotrzeć do wiedźmy na czas. Słońce prawie zaszło! — Odrzekł niższy chłopiec, jego kroki były bardziej skoczne - podekscytowane wręcz. Energia tryskała od każdego skoku z głazu na upadłe gałęzie, które ułamały się z wysokich drzew.

Sam przeczesał swoje, przyklejone do czoła, blond włosy na bok i westchnął idąc dalej w kierunku Zaczarowanego Lasu.

– Nie jestem co do tego przekonany, Lou — Jasnowłosy przygryzł dolną wargę, wydając głośny okrzyk i wczepił się w ramię przyjaciela, gdy zobaczył gąsienicę wijącą się na jego kostce. – Mój boże myślę, że mnie ugryzło. Czuję się chory!

– Nie złapiesz zarazy od tego maluszka! — Louis zagruchał, podnosząc gąsienicę.

– L-Louis! Z-zostaw to! Nie próbuj mnie tym straszyć!

Widzicie, mieszkańcy wioski z której pochodzą Louis i Sam, nie mają prawa wstępu do Zaczarowanego Lasu, to zbyt niebezpieczne dla Omeg takich jak te z ich wioski.

Dokładnie w tym rozległym leśnym obszarze, mieszkają wszystkie magiczne istoty Stellarum. Złośliwe elfy potrafiący strzelać strzałami zrobionymi z szyszek sosnowych i patyków, wróżki pachnące miętą, banshee krzyczące jakby niebo spadło na ich barki.

Las dzieli wielką krainę Stellarum na dwie: Mergunt i Alium. W Mergunt mieszkają ci, którzy nie posiadają takich samych praw do magii, czy pozycji w królestwie, jak mieszkańcy Alium.

Być Omegą uważane jest za hańbę, lub poniżenie. Są jedynie naczyniem, dającym Alfą przyjemność i rodzącym ich dzieci. Jakkolwiek, nie odgrywają zbyt ważnej roli w społeczeństwie.

Omegi z Mergunt są traktowane bardzo źle. Bardzo, bardzo źle. Te pochodzące z Alium żyją na Wyżynie Stellarum, gdzie jest świeża woda i żyzna ziemia nadająca się do uprawy roli. Merguntczycy zostali porzuceni na Nizinie. Alium składa się z wielkich Alf, zdolnych Bet - Mergunt zaś z żałosnych ludzi, stojących niżej, niż Omegi.

Królestwo stojące najwyżej w Stellarum, nie okazuje żadnego współczucia względem Merguntczyków, ani trochę. Są jedynie robakami, które zgniata się butem i zostawia, aby zgniły.

Louis był zakochany w tym magicznym świecie, pomimo nienawiść jaką obdarzono jego rodzaj. Od zawsze interesował się opowieściami o Gryfach i Feniksach.

Uwielbiał słuchać o Jednorożcach i Ograch, kochał magiczne istoty. Niektórzy mogą uważać go za dziwaka, ponieważ lubi tak brzydkie stworzenia jak Sasquatche i Czarny Pies, ale on kocha każdą istotę w każdej formie.

Śmiały, odważny, ciekawski i mądry to cztery słowa opisujące Louisa Williama Tomlinsona.

– Louis, jeśli twoja mama się dowie, zabije cię! — przypomniał Sam, na co niższy przewrócił oczami. – A wtedy moja mama zbije mnie drewnianą łyżką. O boziu, Lou, nie chcę dostać drewnianą łyżką!

Louis dał Samowi prztyczka w głowę, by ustawić chłopca do pionu, dramatyczne zachowanie jego przyjaciela robiło się już kurewsko nudne.

– Przecież nic jej nie powiemy, prawda Sam? — Louis uśmiechnął się niewinnie, na co Sam pokręcił głową w odpowiedzi.

– Nie... Nie powiem. Ale co jeśli zostaniemy pożarci? Lub przeklęci? Albo ugotowani przez krasnoludy! Będziemy zdrapywać brodawki z pleców goblina?!

Louis zaśmiał się z przestraszonego przyjaciela, a następnie zwolnił tępo, by podać mu rękę.

– No już. Teraz nic cię nie zrani. — oświadczył Louis, podczas gdy Sam posłał mu słaby uśmiech, strach wciąż czaił się w jego ogromnych niebieskich oczach.

– Skąd możesz być tego taki pewny?

Louis zacieśnił uścisk na ich złączonych dłoniach nim powiedział z przekonaniem. – Ponieważ nie pozwolę skrzywdzić tych których kocham.

Sam żartobliwie szturchnął Louisa w bok. – Ooooh, ty mnie kochasz.

Louis znów przewrócił swoimi frapująco jasnymi oczami i pacnął ramię Sama – Zamknij się, twoja ręka się lepi. Przestań się tak pocić.

Aczkolwiek, Louis naprawdę kocha Sama. Sam i Louis są najlepszymi przyjaciółmi odkąd Louis ukradł małego smoczka z Zaczarowanego Lasu i schował go pod koszulkę Sama.

(– Hi, nazywam się Louis.

C-cześć... J-jestem Sa-Samuel...

Spoko. Posiadasz jakieś kieszenie, Samuel?

N-nie?

Ugh, więc nie stój tak. Podnieś rąbek koszulki żebym mógł schować pod nią Wilbura.)

Od tamtego dnia, Louis pakuje Sama w kłopoty, a Sam próbuje trzymać od nich Louis'a z daleka.

Według Louis'a, Sam był dziwnym dzieckiem. Zawsze się martwił, popadał w paranoję i niepokój. Jeśli, wraz z Louisem, znają się w niebezpieczeństwie to Sam będzie tym, który wykopie im groby, zanim wymyślą jakieś rozwiązanie.

– Będę cię kochał jeszcze bardziej jeśli się pospieszysz. Spójrz, już mogę dostrzec wejście! — wskazał Louis, na co Sam jęknął.

I rzeczywiście dotarli do celu. Wydeptana sucha trawa robiła się coraz żywsza i żywsza, aż przestała być zeschnięta ukazując ogromniasty las. Górujące drzewa stoją wysokie i dumne, a niesamowite zielone liście tworzą ich korony. Wiązki różowych i niebieskich światełek oświetlały wnętrza koron, więc Louis domyślił się, że są to wróżki.

Jednakże można było usłyszeć dźwięk silnie płynącej wody, co sprawiło, że w brzuchach Sama i Louis'a utworzył się knot, sprawiający ból z powodu pragnienia jakie odczuwali względem czystej, chłodnej wody płynącej wzdłuż ich przełyku. Rzeczywiście wodospad w lesie posiada świeżą i krystalicznie czystą wodę.

Louis był gotowy wbiec do lasu, ale poczuł jak pot pokrywa jego dłoń, a palce mu zdrętwiały po odcięciu dopływu krwi. Sam trzymał mocno jego dłoń przez co Louis nie był pewien czy krew krąży płynnie w jego prawej ręce.

– Dlaczego się tak denerwujesz? Masz mnie, pamiętasz? — zrzędził Louis, jednak Sam roztrzęsiony uniósł lewy palec i odpowiedział z szeroko otwartymi oczami.

– Tr-trolle.

Wtedy Louis podniósł wzrok i lekko sapnął, nim jęknął z frustracji. Były tam. Dwa duże trolle, które stąpały wokół i wydawały głębokie jęki depresji. Louis nigdy nie zdąży dotrzeć do wiedźmy na czas jeśli te trolle będą niepokoić go swoimi nieistotnymi zagadkami.

Trolle są strażnikami Zaczarowanego Lasu. Upewniają się, że żaden Merguntczyk nie wejdzie ani nie wyjdzie. Niektórzy mogą mieć półtora metra wzrostu, inni mogą mieć trzy metry wzrostu. Niestety, ci tutaj mają po trzy metry wzrostu.

Dla innych, są oni ekstremalnie brzydcy. Łuszcząca się zielona skóra, krzywe żółte zęby z ubytkami, wyłupiaste czarne oczy i wielkie nosy z glutem skapującym z nozdrzy.

– Co teraz zrobimy, geniuszu?! — Wykrzyczał Sam, czując niepokój.

Louis naprawdę chciałby teraz mieć przy sobie swojego kolegę Daniela, ponieważ byłby przynajmniej źródłem pocieszenia i pomocy. Sam prawdopodobnie w głowie spisuje już testament wraz z pochwałami. Narcystyczny to jedno z terminów opisujących tego chłopca.

– Po prostu.. Po prostu idź za mną. — Louis wyszeptał w odpowiedzi i ruszył w stronę lasu.

– Lou-louis! Wracaj tu! Nie zostawiaj mnie! Ohh powinienem posłuchać innych z wioski kiedy mówili żebym się z tobą nie zaprzyjaźniał, Tomlinson! — Sam wzdychając, wymamrotał ostatnią część nim ruszył za Louisem.

Ze względu na ich nienormalnie duże nosy, trolle natychmiast wyniuchały Louis'a i Sama. Ich gigantyczne łby uniosły się w stronę chłopców i liznęli wyschnięte usta głodni ludzkiego mięsa.

Ukazały się również ich ostre zęby po tym jak ich usta uformowały się w głupkowatym krzywym uśmiechu. Nawet w tym Louis widział piękno. Sposób w jaki ich skóra łuszczyła się pod idealnym kątem i jak ich oczy błyszczały w słońcu. Był zszokowany.

– Oo kaj to pachnie? — Pierwszy z trolli zapytał donośnym głosem, głębokim i wolnym niczym miód pszczeli.

Drugi troll spojrzał w dół na dwójkę chłopców, po czym, podniósł Sama, trzymając blisko twarzy i wąchając go dokładnie.

– Jo żech moga wyczuć a-- er-- Merguta. — powiedział, Sam zapiszczał, kiedy jego twarz weszła w kontakt z nosem pokrytym glutem.

Louis wiedział, że zawdzięcza Samowi bardzo dużo. To było poza jego strefą komfortu, daleko poza. Twarz Sama robi się czerwona i można łatwo zgadnąć, że w tym momencie myśli o 100 sposobach na to jak może zginąć. Jego klatka piersiowa jest uniesiona, jakby wstrzymywał oddech za każdym razem, kiedy troll wypuści powietrze z ust.

– Lo-Louis! — zawołał Sam, błagając o to by Louis wymyślił coś żeby sprowadzić go na ziemię.

Louis wiedział, że musi szybko coś wymyślić nim trolle zdecydują się upiec ich obu wraz z pieczonymi marchewkami i indykiem. Jeśli wymienić trzy rzeczy w których Louis jest eksportem, to:

1. Wpadanie w kłopoty.
2. Wciąganie Sama w kłopoty.
3. Magiczne Istoty.

Może i Trolle są przerażające, ale nie są również najsprytniejszymi stworzeniami. Ich mózgi są wielkości pestki wiśni, a ich zdolności do podejmowania decyzji również nie są najlepsze. Są również bardzo łatwowierni, dlatego to naprawdę zastanawiające, że są strażnikami czegokolwiek.

Louis patrzył na Sama, to na trolle, to znów na Sama i z powrotem na trolle. Wtedy Louis wpadł szybko na pomysł, nie był jednak pewien, czy to wypali. Szybko wycofał się w stronę wysokiej trawy skąd przyszli on i Sam.

– Louis! Ty głupi tłuku! Wracaj tu i mi pomu… Louis! — krzyknął Sam nim jego głos został przytłumiony ponieważ troll trzymał chłopca blisko twarzy.

Louis nie porzucił Sama. Próbuje jedynie znaleźć sposób, by wyglądać bardziej jak Aliumczyk. Szybko użył trochę błota jako żelu, by ułożyć włosy do tyłu. Następnie zdjął koszulkę i oderwał lewy rękaw, by wyglądał jak ten z prawej. Wtedy wrócił w tamto miejsce i stanął unosząc dumnie pierś z podniesioną wysoko głową, pewny siebie i ekstrawagancki

W momencie, gdy trolle go zauważyły, Louis podniósł rękę i zaczął wydawać rozkazy.

– W imieniu Króla Harrego, postawcie tego chłopca na dół!

I gdy tylko wypowiedziane zostało imię Harry'ego, Sam natychmiast został puszczony na ziemię.

Harry jest Królem Stellarum. Louis, jeszcze nigdy go nie widział, tak samo jak reszta mieszkańców Nizin i połowa mieszkańców Wyżyn. Jedynie niektórzy z jego pałacowej służby widzieli go, czy chociażby słyszeli o nim.

Jedyne czego dokonał Król to stworzenie jakiś praw i odebranie praw ludziom. Jednak ludzie bardzo się go boją z powodu plotek i opowieści, które krążą wokół niego. A że trolle są tak łatwowierne i naiwne, wieżą w te opowieści bardziej, niż ktokolwiek inny ze Stellarum.

Sam ruszył w stronę Louis'a i schował się za mniejszym chłopcem, oplatając ramiona wokół jego talii, ponieważ w tym momencie Louis wydaje się być kimś w rodzaju bohatera.

– Kto ty? —warknął troll, jednak trzymał się od chłopców na dystans.

– On tyż pachnie jak Megunt. — Stwierdził drugi.

Louis wie, że nie zamaskował dobrze swojego zapachu, przez co robił się coraz bardziej nerwowy, bo będąc szczerym, nie ma bladego pojęcia co odpowiedzieć.

– Koniec. Jesteśmy martwi.  Spocznijcie w spokoju Louisie i Samie. Przysięgam, gdy będziemy duchami, zabiję cię ponownie Louisie Tomlinsonie. — Sam wyszeptał pod nosem, ale Louis to usłyszał.

Trolle wciąż czekali, aż Louis coś powie nim wezmą obydwu chłopców i zrobią z nich dzisiejszą kolację. Jedyne o czym Louis myślał to, że nie ma nic do strasznie, oprócz życia, więc równie dobrze może odegrać swoją finałową rolę jak najlepiej się da.

– Merguntczyk? Ja? Huh! Macie tupet! — krzyknął Louis.

Sam ścisnął biodro Louis'a nim spytał cicho szepcząc. – Co ty robisz?!

Louis wzruszył ramionami i szybko ukazał,  podekscytowany uśmiech. – Sam do końca nie wiem. Po prostu rób to co ja.

Louis obrócił się z powrotem w stronę trolli ze zmarszczonym nosem i brwiami

– Powinienem zgłosić Królowi o waszej dwóce. Będziecie mieli kłopoty przez wasz szwankujący węch! Ten chłopak… — Louis podniósł Sama za ramię – … jest moim bratem, yhm… — Louis spojrzał na włosy i oczy Sama, po czym kontynuował. – Blondanic Blue (Blondyniec Niebieski). Na pewno musieliście o nim słyszeć.

Dwójka trolli wymieniła spojrzenia, po czym,  obrócili się z powrotem do Louis i pokiwali głowami na “nie”.

– Pff! Nie tylko nie macie węchu, ale również manier, niekulturalne świnie! Blondanic Blue jest ulubionym muzycznym artystą Króla. Wszyscy na Wyżynie o tym wiedzą. — Louis pchnął Sama przed siebie, pozwalając trollom lepiej mu się przyjrzeć.

– Naprowda? To dej nom posłuchać jak śpiewosz. — zaproponował pierwszy z trolli, nie wymagał, jednak dostał od Sama spojrzenie pełne gniewu.

– Ja- ah- u-um- mam zaśpiewać? N-nie wi-wiem czy —  wyjąkał Sam, mając nadzieję na cud.

– Oczywiście, możesz dla nich zaśpiewać Sam! Śpiewa dla Króla, a nawet syreny zazdroszczą mu głosu! — Louis skłamał dumnie, a Sam przeskakiwał z nogi na nogę w odpowiedzi.

– No! Dawej! Chcemy słuchać! — Zachęcił drugi z trolli.

Sam spojrzał ostatecznie na Louis'a, a spojrzenie to krzyczało; - Przysięgam, zrobię z ciebie ciasteczka ryżowe i podam jako przynętę dla ryb.- po czym obrócił się w stronę trolli, próbując jak najlepiej im dogodzić.

Louis wiedział, że nawet jeśli Sam okropnie śpiewa, to nie jest tak źle ponieważ trolle nie widzą różnicy pomiędzy dobrem, a złem, więc będą klaskać, nawet jeśli Sam będzie brzmieć, jakby ktoś drapał widelcem o patelnię.

– U-um. To piosenka, kt-którą śpiewam Kró-Królowi. Na-nazwałem ją… — Sam spojrzał na swoje stopy i spowrotem na trolle. – Grzybica stóp.

– Grzybica stóp? Naprawdę? — powiedział Louis do Sama z rozbawionym uśmieszkiem.

– Czuję jak mój niepokój drąży mi kolejną dziurę, więc udawaj, że ci się podoba, okej? — Sam odpowiedział Louisowi, nim oczyścił gardło i miał nadzieję na najlepsze.

– Ooooooh grzyyybiiiicooo stóp, jak ty zżerasz moje paluszki. Sprawiasz, że płaczę, aż moja niepewność roooośnie. Moja mam nałożyła na ciebie maść zeszłej noooocy, ale ty nie chcesz odeeeejść, a teraz pozostawiasz mnie płaaaczącegooo. Jednak wkrótce nauczyłem się, że jesteś tutaj, by zoooostać, ale jest okej, jest okeeeej. Ponieważ teraz wieeeeem, że jesteś moim przyjacielem na zaaaawsszzeee, grzyyybiiicooo stuuuup. — Sam śpiewał, a Louis był czerwony jak pomidor próbując powstrzymać śmiech, który miał lada chwila wyjść z jego ust.

Sam szturchnął Louis'a w ramię i wtedy obaj podnieśli wzrok, kiedy usłyszeli płacz.

– Bożyczku to żech jest najlepszo piosynka jakoch żem słyszoł w całym życiu. — Troll zapłakał, a smarki ciekły z jego nosa.

– Pamientom jak żech mioł grzybica stóp. Moja mama tysz dowała mi maść. Teros ki nie żyje. — Drugi troll płakał, gdy ten pierwszy klepał go po plecach.

– Bardzo mi przykro. — powiedział Sam z żalem słyszanym w głosie.

– Nie to nom jest gupio żech my wos tak czymali chopoki. Możecie wchodzić. — Trolle zeszli z drogi i pozwolili Louisowi i Samowi przejść w głąb lasu.

– Dziękuję panom, będę pamiętał żeby powiedzieć Królowi o waszej wspaniałości. Teraz jeśli nam panowie wybaczą, Blondanic i ja mamy koncert do zagrania. — I wtedy Louis złączył dłoń z tą Sama, po czym, ruszyli w głąb lasu, nim znów pojawi się jakiś kłopot.

– Więc... — powiedział Louis do Sama idąc w dół nieznanej im ścieżki w głąb lasu.

– Więc, co? — zapytał Sam, kręcąc głową w różnych kierunkach wyczulony na każdego potwora, czy istotę gotową wyskoczyć na nich.

– Naprawdę masz grzybice stóp? — drażnił się Louis na co Sam wywrócił oczami i szturchnął go żartobliwie.

– Nie, nie mam grzybicy stóp. I nie waż się o tym wspominać Danielowi, czy Brendonowi. Nie dadzą mi przeżyć następnego dnia jeśli powiesz im jak śpiewałem, o tym, że mam grzybice stóp.

– Którą masz.

– Louis!

– Dobrze, już dobrze. Jeśli jesteś tego pewien… — uśmiechnął się Louis, a zaraz po tym, jego uszy się zadarły, gdy zobaczył znajomo wyglądającą roślinę.

– Ooh Sam, spójrz na to! — Louis podbiegł w stronę rośliny, a Sam szybko za nim podążył.

Roślina, wyglądająca jakby zaraz miała się rozpaść ponieważ jej cienka łodyga trzymała tak grube liście, była naprawdę niezwykła. To tak jakby ktoś perfekcyjnie pomalował roślinę używając wspaniałych detali.

– Wow, jest... Piękna. — westchnął Sam.

– Dotknij jej. — Louis po prostu powiedział, patrząc na Sama ze złośliwym uśmiechem.

– Co? Nie. Dlaczego? Czy to wybuchnie mi w tw… — Sam mówił chaotycznie, ale Louis szybko złapał jego palec wskazujący i zmusił Sama, aby lekko tknął liście rośliny.

Sam wydał z siebie głośny pisk, kiedy liście okazały się nie być w ogóle liśćmi. Zamiast tego, wzleciał rój motyli, a niektóre z nich stykały się z twarzami chłopców.

– Hah! Powinieneś widzieć swoją minę! — Louis roześmiał się, gdy Sam zrobił się czerwony i zły.

– To nie było śmieszne, Louis! Nie rób mi czegoś takiego! — Sam wydął usta, sprawiając, że Louis uśmiechnął się lekko, gdyż Sam wyglądał uroczo, kiedy się dąsał.

– Dobra, dobra, żadnych więcej sztuczek. Chodźmy tylko poszukać chatki wiedźmy, a wtedy obiecuję, że wyjdziemy z tego lasu. — Louis z Samem wstali i kontynuowali swój marsz.

– Więc pozwól, że zadam ci teraz pytanie, Lou.— powiedział Sam, otrzymując od Louis'a jego pełną uwagę.

– Hm?

– Jak wpadłeś tak szybko na pomysł ze sceną o Królu Harrym? W jaki sposób potrafisz myśleć w takim tępe pod tak wielką presją? — Sam natychmiast zadał pytanie.

Louis trącił Sama biodrem, nim posłał mu krzywy uśmiech. – Wszyscy boją się Króla, Sam. Nawet trolle.

To nic dziwnego, że jest tak cicho w lesie. Las to jedynie linia odgradzajaca mieszkańców Nizin od mieszkańców Wyżyn. Las to dom dla wielu istot, których nie zobaczysz na ziemiach Nizin, czy Wyżyn. To bardzo fascynuje Louis'a. Ponieważ wierzy, że wszystkie zwierzęta w jakiś sposób go rozumieją i znają go osobiście.

Zdaje sobie sprawę, że to brzmi dziwnie, ale Louis naprawdę kocha te magiczne istoty. Za każdym razem, gdy ich dotyka, reagują tak jakby się z nim witały i tak to właśnie wygląda z perspektywy trzeciej osoby. Kocha sposób w jaki patrzą na niego z takim błyskiem w oczach, pełne psoty i ciekawości, podobnie jak u niego. A ich piękno po prostu zapiera dech w piersiach.

Sposób w jaki się prezentują jest naprawdę niezwykły. Czy to futro, skóra, lub nawet waga, według Louis'a w tych zwierzętach jest piękno. Przygoda trzyma się każdej istoty w Stellarum, i to właśnie do Louis'a należy znaleźć i wypuścić tą przygodę, którą każda istota w sobie posiada.

– Sam, tutaj patrz, gdzie stąpasz, myślę, że… Sam? Sam! — Louis zauważył, że jego przyjaciel jest nieobecny. Gdzie on mógł pójść, tak szczerze? Lęk tego chłopaka był na poziomie samotnego wilka.

– Lo-Louis! Zabierz to coś ode mnie! — Głos Sama dobiegł na lewo od Louis'a. A był to dość zabawny widoki, jeśli chcielibyście go zapytać.

Sam siedział, a jednorożec żuł jego blond włosy. Policzki Sama były zaróżowione i Louis mógł zauważyć, że ma problem by wstać, ponieważ róg jednorożca może dziabnąć każdego kto ośmieli się go niepokoić.

– Louuuu! Po-pomóż. — zajęczał Sam, ale Louis zachichotał jedynie i wzruszył ramionami,  biegnąc w jego stronę.

Jednorożce nie są najbardziej przyjaznymi istotami. Nie zawahają się dźgnąć cię w cholerę jeśli przeszkodzisz im, lub urazisz je w sposób którego nie tolerują. Louis ostrożnie położył dłoń na grzbiecie jednorożca, przeczesując palcami jego długie, białe włosie.

Zwierzę wydało mały odgłos dając Louisowi znać, że może kontynuować swoje poczynania. Pomału, zwierzę puściło włosy Sama i schowało swój pysk w zagłębieniu szyi Louis'a.

– Jak ty to robisz? — Sam wyszeptał w zdumieniu.

Louis zmarszczył na niego brwi. – Co masz na myśli?

Sam zrobił gest ręką i wskazał na słabość jednorożca do Louis'a.

– To. Wszystkie te istoty cię kochają, czy coś w tym stylu. — zarzucił Sam.

– Co mam powiedzieć? Jestem stworzony do kochania. Ty też mnie kochasz, prawda? — Louis zapytał żartobliwie, sprawiając, że policzki Sama zapłonęły.

– Będę cię kochał jeśli się pospieszysz i znajdziesz tą wiedźmę, dzięki czemu będziemy mogli wrócić do domu. — Sam zignorował pytanie, a Louis przytaknął jedynie.

– Tak właściwie to znam szybszy sposób na dotarcie do celu. — powiedział Louis, na co Sam skrzyżował ramiona.

– Naprawdę, jak?

Louis przeniósł wzrok na jednorożca, który teraz lizał jego dłoń. Sam szybko zajarzył i natychmiast potrząsnął głową, cofając się w tył.

– Oooh nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Nie. Wiesz dobrze, że twoje plany uwzględniające zwierzęta zawsze powodują spustoszenie. Kontynuujmy nasz marsz… Louis! — Louis już wskakiwał na grzbiet rogatego piękna, przerywając tym samym wypowiedź Sama

– Rób co chcesz, kochanie. Ja będę sobie galopował w stronę wiedźmy, kiedy ty będziesz szedł godzinami tylko po to by przejść połowę drogi. — Louis ogłosił dramatycznie.

Sam zawahał się przez chwilę, jakby wybierał pomiędzy tym, czy powinien przeżyć, czy umrzeć. Następnie zgarbił plecy i westchnął sfrustrowany, poddał się biorąc pomocną dłoń Louis'a, by wskoczyć na grzbiet jednorożca.

Louis ucieszył się na ten kontakt, a uśmiechnął się jeszcze bardziej, gdy ręce Sama owinęły się wokół jego talii.

– Pewnego dnia będę musiał przestać narażać swoje życie, by sprawiać ci przyjemność. — sapnął Sam, po czym zarumienił się, gdy zdał sobie sprawę jak blisko siebie są.

– Jak widać, to jeszcze nie ten dzień — Louis uśmiechnął się i zaraz po tym ruszyli.

Dźwięk kopyt jednorożca wchodzących w kontakt z powierzchnią był dla Louis przyjemny. Mógł poczuć jak szybko bije serce zwierzęcia, przyspieszając i pompujący adrenalinę. Czując gładkie włosie ocierające się o jego skórę było orzeźwiające, jak szklanka czystej wody, którą rzadko można dostać.

Nad nimi migotały kulki światła, które emitują wróżki podczas lotu. Cały las miał w sobie coś takiego. Jakby ten skrawek ziemi mógł zabrać Louis'a gdziekolwiek zechce, nawet do całkiem nowego świata.

Kiedy zwolnili nieopodal mokrych skał, to była szansa dla Louis'a, aby zaobserwować małe organizmy żyjące wzdłuż wilgotnego obszaru. Wiedział, że smoki wychowują tutaj swoje młode, gdyż to idealne miejsce dla tych ognistych malców. Życie przebiega przez ten las i Louis nigdy nie chciał być częścią czegoś tak bardzo, jak teraz.

Wtedy Louis dostrzegł miejsce, które pragną zobaczyć od samego początku. Chatkę wiedźmy. Jeśli jest się zwykłym Merguntczykiem, chodzącym po lesie bez konkretnego celu, nie zdoła się znaleźć wiedźmy.

Ona wie jak się chować, bardzo, bardzo dobrze. Na pierwszy rzut oka zobaczysz jedynie wodospad. Zwykły wodospad z którego można napisać się czystej wody i kontynuować swoją podróż między drzewami. Ale to wewnątrz wodospadu jest coś specjalnego i magicznego.

Louis skierował jednorożca w stronę spadającej wody mając nadzieję, że wiedźma tam będzie.

Woda jest cienka i prawie przezroczysta, ale że światło słoneczne nie przenika do środka, nie da się zobaczyć, czy chatka wiedźmy naprawdę tam jest. Szybko ruszyli do środka, oczywiście tylko lekko zmoknęli przy tym.

Louis zeskoczył z jednorożca i wystawił rękę, by Sam mógł również znaleźć się na ziemi. Drzwi do chatki wiedźmy nie wydają się być w żaden sposób zabezpieczone, aktualnie wyglądało jakby lada chwila miały odpaść. W kątach czaiły się pajęczyny, a okropny zapach nie kusił ich ani trochę.

– Nie chcę tam wchodzić! To nie wygląda zbyt schludnie. — Sam zmarszczył nos.

– Zaśpiewałeś piosenkę o swojej grzybicy stóp i praktycznie pocałowałeś trolla, myślę, że nie umrzesz od odrobiny kurzu. Poza tym, możesz umyć się w świeżej wodzie, gdy skończymy. — powiedział mu Louis, nie czekając ani sekundy dłużej otworzył drzwi stopą.

Wchodząc zauważyli ognisko płonące na samym środku chaty. Dziwne coś podobne do zdechłego psa zwisało z sufitu, sprawiając, że oczy Louis'a się rozszerzyły, a Sam wrzasnął.

Głośne chrapanie dobiegło z rogu pokoju, w którym leżała wiedźma. Spodziewałbyś się, że będzie miała kurzajki na grzbiecie nosa, lub długie siwe włosy i wyłupiaste oczy, ale tak nie jest. Wiedźma jest, można powiedzieć, piękna.

Jej włosy są kręcone i bardzo długie. Ciemna skóra jarzyła się jak słońce, sprawiając, że niejedna śliczna panna może jej zazdrościć. Posiada pełne usta o perfekcyjnie czerwonym odcieniu, pasujące do czekoladowych oczu. Ona jest boginią.

– Myślę że śpi. — wyszeptał Louis do Sam, nie chcąc jej budzić.

Sam przytaknął jednak, przez swoją niezdarność, wpadł na gnijące ciało psa i wydał z siebie przerażony krzyk, natychmiast budząc wiedźmę.

Wiedźma przeklnęła i kazała dwójce chłopców opuścić jej chatę, jednak z jakiegoś powodu, Louis w ogóle się nie wystraszył, a był wręcz podekscytowany. Właśnie rozmawia z prawdziwą wiedźmą! Przybrał onieśmielający wyraz twarzy i głos, chcąc jak najlepiej się z nią rozmówić.

– Wiemy czym jesteś i nie odejdziemy dopóki nie przewidzisz naszego losu.

– Chyba, że chcesz żebyśmy wyszli, ponieważ wyj… — wyjąkał Sam, ale Louis uszczypnął go w ramię.

– A jeśli tego nie zrobię? — Wiedźma uśmiechnęła się złośliwe, przez co w żołądku Sama się przewróciło.

– Wtedy powiem, że w domu mamy wkurzony smok, czekającego na jedzenie. I myślę, że już znaleźliśmy idealne danie. — skłamał Louis, ale z pewnością w głosie.

Wiedźma tylko się zaśmiała i potrząsnęła głową. – Usiądźcie, mali Louisie i Samie. Przepowiem wasz los.

Louis uśmiechnął się do niej promiennie, a Sam sapnął lekko ze strachu, ona zna ich imiona.

– Skąd znasz nasze imiona? Czytasz nam w myślach? Z naszych oczu? Naszych serc? — Louis zapytał z ciekawością w głosie.

– Nie. Słyszałam jedynie jak ten tutaj wykrzyczał je pół metra stąd. — Wiedźma wskazała na Sama, który zarumienił się bardzo.

– Jednak, przewidziałam wasze przybycie. Zapach ciekawości i kłopotu wypełniły moje zmysły. — przyznała,  nim podała Louisowi nóż.

Louis spojrzał na nią zdezorientowany, ale szybko wyjaśniła o co chodzi.

– Upuść krwi z obydwu dłoni. Muszę ją zobaczyć.

Louis przytaknął i bez wahania naciął wnętrze dłoni, brudząc nuż gęstą cieczą. Sam zaś wahał się i to bardzo. Louis przewrócił oczami i przeciął jego palec czubkiem noża, słysząc ze strony chłopca krzyk.

Louis oddał nóż wiedźmie i oderwał kawałek materiału ze swoje koszulki żeby opatrzyć ranę, którą sobie zrobił.

Wiedźma przestawiła nóż do ust, nim uchyliła wargi i zlizała ciecz z ostrza. Sam się wzdrygnął, kiedy Louis patrzył w zachwycie, jego oczy przylgnęły do pięknej kobiety stojącej przed nim.

Brązowe oczy wiedźmy zmieniły barwę na bystry niebieski kolor, upodabniając się do tych Louis'a. Jej piękna ciemna skóra stała się blada i bez życia, podobnie jak u Louis'a. Jej pełne usta przybrały kształt cienkiej różowej linii, a nos zrobił się zadarty. Jej całe ciało zmieniło się w kopię Louis'a.

Wtedy zaczęła krzyczeć.

– Dorwał mnie! Zabije mnie! Pomóż! Bestia! — Na jej karku pojawiła się głęboka rana zadana pazurami. – Jego demony przejmują kontrolę nad sercem, trucizna mnie pochłonie!

Louis, po raz pierwszy się wystraszył. Stoi przed nim wiedźma, jego starsza wersja. Plując czarnym jadem z ust, krzyczy jakby zabijano ją powoli i przykuto do ziemi.

Sam schował twarz we włosach Louis'a, nie odważając się spojrzeć.

Nagle wiedźma przestała krzyczeć i zmieniła się w coś nowego. Zmieniła się Sama.

To było straszne.

Odgłos nieustającego płaczu dochodzącego od starszego Sama. Jego twarz jest mokra i lśniąca od nieustających łez płynących z jego niebieskich oczu. Wydaje się jakby stracił coś ważnego, a jego smutek zabije go szybciej, niż cokolwiek innego.

Louis wstał i wziął Sama w ramiona.

– Przestań! — Louis krzyknął w stronę wiedźmy, natychmiast wszystko ustało. Wiedźma jednak nie wróciła do normalności.

Również wstała, skierowała kroki w stronę chłopców i spojrzała Louisowi prosto w oczy. Genialny kolor czerwieni z nutą zieleni, patrzył na niego ze złością, ale łagodnie w tym samym czasie. Jej zęby stały się ostre, a z czubka głowy wyrosły rogi.

– Kocham cię. — To wszystko co wyszło z jej ust, nim wróciła do swojej normalnej formy.

Po tym, nastała cisza. Sam trząsł się ze strachu w ramionach Louis'a który nie miał zamiaru puścić go ani na sekundę. Wiedźma również ciężko oddychała, jakby doświadczyła tych lat, przez które Sam i Louis przejdą w przyszłości. Jej czoło lepiło się od potu, a policzki były zaróżowione.

Jedyne co teraz chodziło Louisowi po głowie to kolory czerwieni i zieleni. W jaki sposób oczy mogą być tak okrutne i bezwzględne, ale w tym samym czasie tak delikatne i spokojne?

Zaś z innej strony, oczy wiedźmy były szeroko otwarte, nie przestawała trząść głową by pozbyć się wspomnień i wydarzeń których niestety była świadkiem. Rzuciła chłopcom współczujące spojrzenie i pokręciła głową.

– Jest mi tak przykro. Przepraszam. — To wszystko co wyszeptała, a Louis pokiwał głową, ponieważ co innego mógł zrobić?

Sam jedynie uczepił się Louis'a jak koala, nie puszczając ani na sekundę, czy chwilę. Stali tam wydaje się, że godziny, nim Louis wrócił do rzeczywistości słysząc głośne rżenie ze strony jednorożca czekającego na zewnątrz.

– Po-powinniśmy już iść. — Louis powiedział w końcu do Sama.

Wiedźma jedynie przyglądała się Louisowi, a ten mógł dostrzec iskierkę empatii promieniującą od niej. Jej grube włosy fruwały wokół policzków, wyrównując kształt jej twarzy. Wciąż trzęsła głową od czasu do czasu.

Louis kiwną tylko głowa i wziął dłoń Sama, nim ruszył do wyjścia.

– Louis. — Wiedźma w końcu się odezwała, sprawiając, że młody chłopiec się zatrzymał.

– T-tak? — Odpowiedział piskliwym głosem.

– Zawsze dostrzegaj piękno we wszystkim, jak masz w zwyczaju. Zawsze. — To wszystko co powiedziała, nim wróciła do oszołomionego stanu.

Louis znów kiwnął głową i wskoczył ponownie na konia z rogiem, czekając, aż Sam kolejny raz owienie swoje ręce wokół jego talii.

– L-Lou? — wyszeptał Sam mimo, że nie ma nikogo innego w pobliżu.

– Tak, słońce? — odpowiedział Louis, jego umysł nie w pełni wrócił do rzeczywistości.

– Zrobisz mi przysługę i będziesz się trzymał z dala od kłopotów? — Błagał, strach był wyczuwalny w jego głosie.

Louis uśmiechnął się zadziornie i powiedział — Zrób mi przysługę i pomóż mi w tym.

To mówiąc, chłopcy ruszyli w drogę powrotną. Jedyne co im pozostało to czekać, aż przeznaczenie wykona swój ruch.

__________

Hej moi mili! Piszcie jakie wrażenia macie po tym rozdziale. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny ale postaram się jak najszybciej go przetłumaczyć. Jak widzicie, rozdziały są długie.

I Love You All!!!

Kamila.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top