Rozdział 37
Zapraszam na 'Born to die', na którym za chwilę pojawi się nowy rozdział.
Bella
Wzięłam głęboki wdech i wydech. Zamknęłam oczy i zacisnęłam piąstki. Odliczyłam do trzech i się rozluźniłam.
- Pamiętasz, jak pierwszego dnia twojego przyjazdu uciekłam - kiwnął głową - mama ci nie mówiła gdzie uciekłam, ani po co? - pokręcił przecząco głową - Sześć lat temu miałam wypadek samochodowy. Zginął w nim mój tata - głos mi się załamał, ale dokończyłam zdanie - i Jimmy. Mój młodszy braciszek - wypowiadając ostatnie słowa, popłakałam się. To wszystko, co stało się tacie i Jim'owi, to moja wina.
Poczułam ręce bruneta wokół mojego ciała. Pociągnął mnie na swoje kolana i przytulił. Złapałam za jego koszulkę i mocno zacisnęłam na niej piąstki. Odliczyłam do trzech, aby unormować swój oddech.
- Jeśli nie chcesz o tym mówić, to nie musisz. Ja - przerwałam mu.
- Chcę. Ja chcę ci to powiedzieć. Nie wiem czemu, ale chcę - kiwnął głową. Wytarłam mokre policzki i spoglądnęłam na niego. Złapał za moje fruwające włosy i założył je za ucho, a ja zaczęłam bawić się swoimi palcami - Wypadek stał się w moje urodziny. Rano mama wygoniła mnie z łóżka i kazała jechać z tatą i Jimmy'm po babcię na lotnisko. Najlepsze jest to, że przez cały dzień padało i kilka dni wcześniej pokłuciłam się z tatą na temat moich ocen końcowych w szkole i mojego 'buntowniczego trybu życia'. Jechaliśmy na lotnisko tą samą drogą co zawsze. Taką obok lasu. Był to nasz taki skrót i nie trzeba było stać w korkach.
- W pewnym momęcie, tak się rozpadało, że nic nie było widać. Tata nie jechał szybko, ale jechał na tyle, aby powstał wypadek. To były ułamki sekund. Kłuciłam się z Jimmy'm o to, co bedziemy słuchać. W pewnym momęcie, tata nie wytrzymał naszych wrzasków i odwrócił się do nas przodem. Wydarł się na nas za to, że nigdy nie potrafimy się dogadać. Przestraszyłam się go trochę, bo nigdy tak na nas nie krzyczał.
- Nie mam pojęcia jak, ale zauważyłam sarne na drodze. Tata jej nie widział, gdyż nadal na nas krzyczał. Przestraszyłam się i krzyknęłam 'uważaj'. Niestety, było za późno. Tata zareagował sekundę przed zderzeniem ze zwierzęciem.
- Nie pamiętam, co wtedy czułam. To działo się tak szybko, że odczułam właśnie każde uczucie, jakie tylko ludzie znają.
- Po uderzeniu, tata wpadł w poślizg. Samochód zrobił kilka koziołków bokiem. Pamiętam, że ojciec uratował najpierw mnie. Moja noga była jakoś zablokowana, ale szybko się z tym uporał. Nie mogłam chodzić, dlatego zaniosł mnie w bezpieczną odległość, od pojazdu. Deszcz przestawał padać, a auto zaczęło się palić. Spanikowałam, widząc nieżywą sarnę, leżacą zaledwie dwa metry odemnie.
- Z Jimmy'm było trudniej. Fotelik, w ktorym siedział nie pozwalał go wyciągnąć. Tak samo jak drzwi, które w tym momęcie musiały się zaciąć. Z szybko bijącym sercem, patrzyłam jak tata wchodzi do śroka samochodu. Szarpał się z pasami bezpieczeństa. Niesłyszałam krzykówm braciszka, więc stwierdziłam, że zemdlał. W oddali widziałam jakieś jadące auto. Wstałam na nogi i kuśtykając zaczęłam do niego machać, aby się zatrzymał.
- Tata, w tym momęcie wychodził z samochodu. Noga mu się zaklinowała. Przeczuwał, że nie zdąrzy się uratować. Odrzucił Jimmy'ego kawałek od samochdu. Spanikowana spojrzałam na mojego ojca. Widział jak mówił bezgłośnie 'kocham cię'. Samochód nagle stanął w płomieniach. W tamtym momęcie umarła cząstka mnie.
- Z pojazdu, które zatrzymałam wyszedł jakiś facet. Dzwonił na pogotowie i biegnąl w stronę mojego brata. Ja w tym czasie kuśtykając, biegłam w stronę płonącego samochodu, krzycząc 'nie'. Kobieta, która jechała z tamtym mężczyzną, zatrzymała mnie jakieś 3 metry przed płonącym pojazdem. Płakałam. Kobieta próbowała mnie uspokoić, ale nie wychodziło jej to. Dopiero po chwili usiadłam na ziemi i zaczęłam płakać w jej koszulkę. Bujała mną, próbując mnie uspokoić.
- Po kilkunastu minutach, przyjechało pogotowie zraz z policją i ze strażą pożarną. Sanitariusze reanimowali mojego braciszka, a po chwili wsadali go do karetki. Ja pojechałam drugą, choć tak naprawdę, chciałam zostać.
- W szpitalu, wsadzili mi nogę w gips. Potem kazali zadzwonić do kogoś z naszych opiekunów prawnych. Zazwoniłam po mamę, która znalazła się przy mnie niecałe 20 minut później. Spytała się o brata, a ja jej powiedziałam, że nie wiem co się z nim dzieje. Następnego dnia, dowiedziałam się, że umarł na stole operacyjnym, gdyż krwotok wewnętrzny był zbyt duży i nie dało sie go zatrzymać. On miał tylko 6 lat i całe życie przed sobą. Całe życie.
- Ten wypadek był moją winą. Gdybym wtedy nie pokłciła się z tatą, ani nie kłociła z bratem, posłuchałamym się mamy, to tego wypadku by nie było. Albo to ja miałabym zginąć. Nie oni.
- Nie płacz - powiedział Zayn do mojego ucha - to nie twoja wina. Każdemu zdażają się kłutnie.
- Ale ja nawet nie zdążyłam się z nim pogodzić i pożegnać. To jest straszne, żyć z taką świadomością. Nie masz pojęcia co ja przechodziłam przez te lata. Nikt nie ma. Normalni ludzie by się z tym pogodzili. Ja pogodziłam się z śmiercią jakies cztery miesiące temu, a wypadek był, aż sześć lat temu.
Wtuliłam się w klatkę piersiową chłopaka.
- To nie twoja wina. To wina, tego co siedzi na górze i na nas spogląda - chłopak pocałował mnie w czoło. Siedzieliśmy w bardzo przyjemnej ciszy, dopóki ponownie nie usłyszałam jego głosu.
- Chcesz usłysześ moją historię?
***
5/7 pomału zbliżamy się do końca naszego maratomu.
Chiałabym usłyszeć od was opinię na ten temat w komentarzach. Jest to dla mnie bardzo ważne, gdyż chcę się dowiedzieć jakie uczucia macie do tego rozdziału.
Gwiazdkujcie i komentujcie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top