Rozdział 2. Jaja se stali
Postanowiłem, więc muszę. Inaczej będę żałował. Tak przynajmniej stwierdził Kuba, gdy na spokojnie oznajmiłem mu że planuje się zastrzelić ze służbowego gnata. Ku mojemu zdziwieniu nie zaczął wyzywać mnie od idiotów ani prosić abym tego nie robił.
- Co ci szkodzi chociaż do niej zagadać? Umrzesz niespełniony . - Powiedział krótko.
Więc dobrze. Zrobię to, oczywiście. Mam przecież jaja ze stali, nie mogę bać się zagadać do kogoś kto powinien należeć do mnie! Ubrałem się tego dnia w ulubioną, białą bluzę z suwakiem na ukos. Wyglądałem w niej aż nieprzyzwoicie dobrze. Długo też układałem rękoma włosy by sterczały tak jak sobie życzę. Ogoliłem się jeszcze i tym podobne. Po skończonej robocie przyjrzałem się sobie w lustrze. Cholerna bestia! Mrau!
A tak całkiem serio... W ogóle nie czułem się pewnie, aż mnie mdliło gdy szedłem do szkoły. Miałem zacząć jeszcze przed lekcjami ale nie dałem rady. Gdy zbliżałem się na odległość metra od Amelki czułem się jakbym miał zemdleć. Na odwagę zebrałem się dopiero na długiej przerwie. Moja siostra, notabene najlepsza przyjaciółka Amelki poszła po coś do szkolnego sklepiku, wiedziałem jak długie bywają tam kolejki więc stwierdziłem, że to będzie idealna chwila. Wziąłem dwa głębsze wdechy i usiadłem pokracznie obok blondwłosej piękności.
- Cześć. - Przywitałem się na szczęście pewnym głosem.
Amelia podniosła wzrok znad telefonu i spojrzała na mnie wielkimi ze zdziwienia oczyma. Pierwszy raz byłem tak blisko niej, serce waliło mi tak mocno że ledwo usłyszałem je ciche:
- No cześć.
- Ładnie dziś wyglądasz. - Posłałem jej promienny uśmiech.
Na twarzy dziewczyny pojawił się taki szok, że oblał mnie blady strach. Zrobiłem coś nie tak? Amelka rozchyliła aż usta. Nie wiedziałem co robić, zapragnąłem po prostu uciec. Uspokój się kretynie, i tak jeszcze dziś wieczorem ze sobą skończysz. Przestałem się uśmiechać i powtórzyłem:
- Powiedziałem, że ładnie dziś wyglądasz.
- Em... No tak. Dziękuje. - Szepnęła a na jej twarz wkradł się rumieniec.
Wow, nie spodziewałem się takiej reakcji. Co prawda, wiedziałem że Amelka jest miła dla wszystkich ale żeby dla mnie? Zdawałem sobie sprawę jaką mam opinię w tej szkole. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy i gapiliśmy się na swoje buty, niesamowite. Postanowiłem w końcu się odezwać.
- Cóż, nie jesteś chyba zbyt rozmowna. W sumie to dobrze... Tak. Nie paplasz jak one. - Wskazałem ruchem głowy na Martę i Amandę. Rany Boskie jakże ja miałem ich dość. Przylepiły się najbardziej ze wszystkich. Marta co weekend proponowała mi kolację ze śniadaniem a Amanda odważyła się nawet do mnie przytulić. Zrobiłem jej wtedy awanturę, nie lubiłem gdy ktoś mnie dotykał.
- Nie lubię mówić. - Wydukała w końcu Amelka.
- Nawet ze mną? - Próbowałem zażartować.
Wtedy ją usłyszałem. Cholera, Kaśka już wracała. Wiedziałem, że muszę przerwać ,, misję''.
- Szczególnie z tobą palancie! - Szczeknęła zakładając ręce na piersi i mierząc mnie krzywym spojrzeniem. Pochyliła się i czarna grzywka zasłoniła jej oczy, taka moda teraz czy jak?
- Cieszę się, że jesteś jak zwykle miła i sympatyczna siostrzyczko.
- Odezwał się najradośniejszy facet pod słońcem. - Syknęła jadowicie.
Przekręciłem oczami, chyba doskonale wiedziała dlaczego taki jestem więc nie powinna się nawet odzywać w tym temacie.
- Cóż Amelko, jeśli będziesz chciała porozmawiać to wiesz gdzie mnie szukać. - Podniosłem się i puściłem oczko dziewczynie.
Powolnym krokiem ruszyłem w kierunku schodów.
- Dupek. - Warknęła Kaśka, wiedziała że jeszcze ją słyszę? Możliwe.
- On się uśmiechał.. - Amelka wyszeptała te słowa z nutką radości.
Zatrzymałem się. Cieszyła się, że się uśmiechnąłem. O kurwa.
Z wrażenia urwałem się z reszty lekcji. Tak ruszyły mną słowa dziewczyny, że zataczałem się jak pijany. Udałem się nad jezioro, które znajdowało się praktycznie po środku lasu niedaleko od granicy terytorium wilków. Każdy z miasteczka je znał, a Amelia chyba wiedziała że ja również często się tu włóczę. Usiadłem na piasku, musiałem dojść do siebie. Uderzyłem się dwa razy w gębę, aż zazgrzytało mi w zębach. Tak.. O wiele lepiej. Spojrzałem na zegarek. Tak długo szedłem, że lekcje zdążyły się już skończyć. Jeśli Amelka jednak się zdecyduje, przyjdzie tu niedługo.
Minęło pół godziny, później godzina a jej nie było. Zaśmiałem się smutno pod nosem.
- Czego ty się spodziewałeś? - Spytałem samego siebie.
Wtedy ją poczułem, intensywny zapach bzu od razu poderwałem się na równe nogi. Żeby wyglądać normalnie wbiłem wzrok w taflę wody. Dziewczyna podeszła do mnie powolnym krokiem.
- Adwokat zaraz się zjawi? - Spytałem chociaż wiedziałem, że Kaśka polazła za Amelką.
- Nie, przyszłam sama.
- Cieszy mnie to. - Spojrzałem na dziewczynę i po prostu musiałem się uśmiechnąć. Byłem taki szczęśliwy... Jak chyba nigdy. Sama obecność tej drobnej, uroczej istotki napawał moje serce przyjemnym ciepłem. Poczułem się nagle tak pewnie, że...
- Zastanawiałem się, czy nie wybrałabyś się gdzieś ze mną? Do kina na przykład.
- N..Na randkę? - Znów się zarumieniła.
- Chyba tak.
Miałem z nią tylko porozmawiać, co ja wyprawiałem? Nawet gdyby jakimś cudem nam wyszło, nie mogłem długo tego ciągnąć. Nie zasługiwałem na kogoś takiego, na takie uczucia.
- Nie. Nie wybrałabym się. - Warknęła i odwróciła się na pięcie.
Hę? Czym ją tak nagle zdenerwowałem?! Poczułem ból, jakby ktoś przebił mi serce sztyletem. Zacząłem ciężko oddychać i pociemniało mi przed oczami. Cierpienie.. Słyszałem, że to właśnie czują wilki gdy nie mogą być z Wybranym partnerem...
Muszę to zakończyć.
Teraz.
Biegiem wróciłem do domu, ominąłem siedzącego na tapczanie ojczyma, który tylko sapnął do mnie czy aby na pewno nie mogę zdechnąć i już nie wrócić, zamknąłem się w pokoju i doskoczyłem do szafki nocnej. Wyciągnąłem z niej nieduży pistolet. Kochana, piękna Beretta APX, pogłaskałem ją czule po lufie. Miała mi przecież dać wybawienie. Usiadłem i przyłożyłem lufę do skroni. Zamknąłem oczy ale nie mogłem nacisnąć tego przeklętego spustu. Cały czas widziałem jej twarz. A może... Może spróbuje jeszcze raz? Nie zaszkodzi... Prawda?
Następnego dnia normalnie przyszedłem do szkoły, jednak miałem okropny humor. Gorszy niż zwykle, rzecz jasna. Sytuacja nie poprawiała się przez kolejne dni. Zauważyłem, że Amelia coraz częściej mi się przygląda. Jakbym ją martwił, heh. Miałem już plan jak rozpocząć podejście drugie, więc póki co starałem się ją olewać.
Jakiś czas później, gdy czekałem na Kubę przy wejściu do lasu z daleka doszła mnie rozmowa Amelii i Kaśki. Zatrzymały się na drodze, człowiek nie usłyszałby o czym gadają.
- Wiesz może czemu Patryk jest taki? - Spytała Amelia czekając aż Kaśka zawiąże buta.
- Podobno za dużo odziedziczył po ojcu. Tak zawsze mówi mama.
- Może jego tata go bił? - Amelia wydawała się być bardzo przejęta tym pomysłem.
Naprawdę więc martwiła się o mnie. Dziwne.
- Coś ty.. Kiedyś, gdy Patryk wrócił napity do domu wykrzyczał mojemu tacie, że nie dosięga jego staremu do pięt. Chyba był z nim zżyty.
- A co się stało z tatą Patryka?
- Nie żyje. Tyle mi wiadomo.
Zacisnąłem pięści, nie lubiłem gdy ktoś o tym mówił. Wspomnienia wciąż bolały, jakby ktoś sypał mi sól na świeże rany.
- Więc może dlatego...
- Matko Am.. - Kaśka wyprostowała się raptownie. - Nie interesuje mnie mój braciszek. To zadufany w sobie dupek, a na dodatek sprawia mamie sporo problemów. Wychodzi co noc, wraca nad ranem z poobijanym pyskiem i krwią na ubraniach.. Mam tego po dziurki w nosie.
To prawda, praktycznie w każdą noc mieliśmy patrole a wampiry ostatnio uciekały jak opętane i często wdawaliśmy się z nimi w walkę. Te bydlaki to silne stworzenia, ciężko nie oberwać.
Nagle Amelia zaczęła się rozglądać, gdy nasze oczy się spotkały zbladła. Co znowu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top