Rozdział 11. Uratowany
Hej mała!
Znamy się nie od dziś i nie od wczoraj.
Znamy swoje zalety, wady i kłamstwa na forach.
Już nic mnie tak nie cieszy, jak twój uśmiech z rana..
Ja za ciebie zabije, bo bez ciebie nie umiem żyć!
Nigdy ciebie nie stracę, obiecuje ci to dziś.
Hej mała...
Przez kilka dni nie chodziłem na patrole, chciałem być przy Amelce cały czas bo nie powinna przemęczać zranionej nogi. Nosiłem ją wszędzie nawet do łazienki, chociaż oponowała. Dopiero kiedy lekarz powiedział, że jest w porządku wróciłem na noc do domu. Nie przywitało mnie nic nowego, stary dobrze znany smród brudnych skarpet i piwska unosił się wszędzie i aż szczypał w oczy. Skrzywiłem się momentalnie i wszedłem do swojego pokoju. Był tu, od razu się zorientowałem. Grzebał po moich szafkach, ewidentnie czegoś szukał. Czego tym razem? To prawda, kiedyś zdarzyło mi się coś ukraść ojczymowi ale to dawne dzieje. Wtedy musiałem walczyć o każdy posiłek, wykradać stęchły chleb leżący zawsze w starym chlebaku a potem najczęściej przyjmowałem na siebie solidny wpierdol ale byłem najedzony. Nic dziwnego go, że widząc chociażby dwa złote na stoliku w przedpokoju zabierałem je by kupić sobie coś na ząb. Czasami były to większe sumy, raz sprzedałem sąsiadowi zegarek Kamila by nie umrzeć z głodu, nie jadłem wtedy prawie tydzień. Jednak teraz to się zmieniło, ten sukinsyn już nie mógł wzbudzać we mnie strachu. Chyba wciąż pamiętał ten wieczór, gdy pękłem i z ofiary zamieniłem się w kata. Rozwaliłem tym gnojem pół mieszkania a miałem trzynaście lat. Teraz zabiłbym go w kilka sekund. Nienawidziłem ojczyma całym strzępkiem serca, które Amelia usilnie próbowała naprawić. Nienawidziłem mocą wręcz nierealną na tej planecie... Za te wszystkie lata pełne bólu, poniżania i głodu. Dlatego fakt, iż przebywał w moim pokoju przelał czarę, wpadłem do kuchni. Kamil siedział przy stole, w jednej ręce dzierżył do połowy spalonego papierosa, w drugiej trzymał gazetę. Przed nim stało piwsko, śmierdzące jak najgorszy sikacz. Nie myśląc co tak właściwie robię zamachnąłem się i strąciłem je na podłogę. Po kuchni rozszedł się dźwięk tłuczonego szkła. Kamil powoli przeniósł wzrok z gazety na mnie, próbował grać niewzruszonego. Chyba jeszcze za mało wypił..
- Co robiłeś w moim pokoju?
- Miałem nadzieje, że tym razem na prawdę nie wrócisz bo coś ci się stało i szukałem fantów, które mogę zabrać do lombardu. - Wzruszył ramionami jakby to było oczywiste.
- Nigdy więcej tego nie rób. - Warknąłem.
- W końcu zdechniesz, czekam na ten dzień odkąd pojawiłeś się w tym domu.
- To masz pecha, bo teraz mam dla kogo żyć i nawet ty mi tego nie zjebiesz!
- Twoja Amelia tak? Parszywa dziwka, która....
Kamil nie mógł dokończyć, bo zacisnąłem dłoń na jego gardle, zrzuciłem go z krzesła i przygwoździłem do podłogi.
- Nigdy więcej nie waż się mówić nic, co mogłoby uwłaczać mojemu aniołowi. Rozumiesz? - Wycedziłem przez zaciśnięte zęby. Aż gotowałem się z wściekłości.
Nie panowałem nad sobą, chociaż nie zamierzałem go zabijać to mało brakowało. Na szczęście usłyszałem dzwonek swojej komórki. Wciąż siedząc a ojczymie odebrałem go wolną ręką.
- Mów. - Warknąłem nie patrząc nawet na ekran.
- P...Patryk?
- Och... Aniele... - Od razu się uspokoiłem.
- W porządku? Coś się dzieje?
- Nie mała, wszystko dobrze. Wybacz przed chwilką trochę się zdenerwowałem.
Puściłem ojczyma i wróciłem do pokoju by tam dokończyć rozmowę. Amelia uratowała Kamilowi życie...
Na kolejnym patrolu panowała zupełnie inna atmosfera, każdy przywitał się ze mną z uśmiechem i krótko spytał o Amelkę. Czuła się dużo lepiej, dzięki czemu również ja podniosłem swoje samopoczucie. Nie wybaczyłem sobie jeszcze to jasne, ale byłem dość blisko. Starałem się udawać, że ze mną zupełnie w porządku. Usiadłem na wielkim głazie i zacząłem bawić się sowim nożem. Tak.. Tym samym, który Amelka wbiła sobie w ciało.
- Amelka to teraz nasz ziomal, to musimy mieć jasne. - Odpalił się nagle Emil.
- Zgadzam się. - Mruknął z niechęcią w głosie Paulin. - Mimo to nadal jej nie za bardzo ufam.
- Nie ufasz jej? Zrobiła coś takiego aby ratować Patryka!
- Emil ma rację. - Zgodził się szybko Jacek.
Uśmiechnąłem się blado chociaż wciąż umierałem od środka. Niedługo później zaczęliśmy patrol. A potem na nim kurwa umarłem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top