Rozdział 10. Wyposzczony




Chociaż Amelka już następnego dnia wyszła ze szpitala, wciąż nie mogłem dojść do siebie. Jej blada twarzyczka cały czas przypominała mi o całym bólu, który dla mnie musiała przeżyć. Nie pokazywałem nawet po sobie jak mocno rozpadam się od środka. Z uśmiechem na ustach wniosłem moją księżniczkę do jej pokoju, nie mogła jeszcze chodzić. Jej rodzice na szczęście kupili kłamstwo o nocowaniu u koleżanki, gdzie Amelka zraniła się w nogę. 

Gdy położyłem dziewczynę na łóżku i usiadłem obok nie mogłem się już powstrzymać, zmarszczyłem brwi i z uwagą przyglądałem się zabandażowanej ranie. 

- O co chodzi? - Spytała przykuwając moją uwagę, przeniosłem wzrok na jej zaniepokojoną twarz. 

- To przeze mnie. 

- Chyba nie rozumiem? 

- Przez to, że jesteś ze mną stała ci się krzywda. Może stado miało rację, może to nigdy nie miało szansy i sensu... Tak. Powinienem cię zostawić, dać ci zapomnieć...

Amelia uniosła się na łokciu i złapała mnie za rękę. Mimowolnie odwzajemniłem uścisk i spojrzałem w ścianę. 

- Tak, powinienem tak zrobić, ale wiesz co? Jestem zbyt wielkim egoistą! Umarłaby bez ciebie, jednak przysięgam ci. Już nigdy nie stanie ci się żadna krzywda Aniele! Nigdy! 

- Kochanie, wiem o tym. Przy tobie jestem bezpieczna...

- Bezpieczna? - Prychnąłem i podniosłem się. - Przy mnie jesteś w wiecznym niebezpieczeństwie. Nie zagrażają ci tylko wampiry, ale ja również. Gdybym się zamachnął mógłbym cię niechcący zabić. Wystarczy, że nieco za mocno zacisnę dłoń na twojej a połamie ci palce. Wilki nie powinny wybierać ludzi... To takie popieprzone Am...

- Patryk... Nie rozmawiajmy już o tym, dobrze? 

- Dla ciebie wszystko. - Szepnąłem i uśmiechałem się sztucznie. 




T...to niemożliwe. Leżała na ziemi w kałuży krwi...

Nie...

Jak?

Dlaczego? 

Upadłem na kolana i złapałem jej wiotkie ciało w ramiona. Przelewała mi się przez ręce! Była martwa...

Martwa...

Martwa...

To twoja wina. 

Kto to mówi? 

Umarła przez ciebie.

To nieprawda! Aniele obudź się.

Każdy kogo kochasz umiera.

Aniele!

Martwa.

ANIELE!



Obudziłem się zlany potem, chociaż to najgłupsze co mogłem zrobić to przekręciłem się i przytuliłem do Amelii. Musiałem poczuć jej ciepło, wsłuchać się w bijące serce... Cały się trząsłem, dawno nie miałem takiego koszmaru. Niestety Amelka się obudziła, najpierw bez słowa głaskała mnie po plecach jakby badała co się dzieje. 

- Coś się stało? -  Spytała w końcu. 

- Miałem bardzo zły sen. - Wyszeptałem. 

- Co ci się śniło kochanie? 

- Wolałbym o tym nie mówić...

-  Proszę..

- Śniło mi się, że umarłaś. Przeze mnie...

- Och, kochanie.. Spójrz na mnie. 

Amelia złapała moją twarz w dłonie, posłusznie podniosłem głowę a moje oczy napotkały jej. Od razu zacząłem się uspokajać, cóż za ulga. 

-Wszystko w porządku, jestem przy tobie. 

Nie wytrzymałem, po prostu musiałem do końca ugasić ten ogień przerażenia w mym sercu i zachłannie wbiłem się w jej usta. Mała nie była mi dłużna, włożyła mi rękę pod koszulkę i zaczęła błądzić po moim ciele. Gdy zjechała w dół brzucha cały się napiąłem i jęknąłem cicho. Byłem tak pieklenie wyposzczony! Oderwałem się od jej ust i zalałem pocałunkami szyje a potem dekolt. Moje ręce znalazły się nagle niebezpiecznie blisko piersi mojej kochanej, seksownej dziewczynki, która mruczała jak zadowolona kotka. 

Kurwa! 

Usłyszałem kroki na korytarzy, odskoczyłem i w popłochu rozejrzałem się po pomieszczeniu. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było okno. Wyskoczyłem akurat w momencie, gdy drzwi do pokoju dziewczyny otworzyły się i wszedł przez nie przyszły teściu. Opadłem zgrabnie na ziemię uważając aby nie podeptać kwiatów mamy Amelki i usiadłem na trawie. Dobrze się stało, musiałem ochłonąć. Nie mogłem się z tym śpieszyć, nie byłem nawet przygotowany... 

Dochodziły do mnie urywki rozmowy, ojciec Amelki wspominał że mnie lubi ale rozwali mnie jeśli zrobię jej krzywdę. Cóż, troszkę za późno..  Zdziwiło mnie tylko czemu wszedł powiedzieć jej coś takiego w środku nocy. Gdy tylko wyszedł wróciłem do pokoju tą samą drogą, i walnąłem się do łóżka. 

- Twój ojciec tak się o ciebie troszczy, to cudowne. - Pokręciłem głową.

- Fakt, mam z nim świetny kontakt. Typowa córusia tatusia.  

Skrzywiłem się i zamknąłem oczy. Chociaż nie chciała, Amelka otworzyła jedną z wielu moich ran na duszy tak błahymi słowami. Szybko się ogarnąłem i przytuliłem dziewczynę już z uśmiechem na ustach. 

- Chodźmy spać Aniele. 

- Ale...

- Spać! 

Amelia westchnęła żałośnie ale posłusznie wtuliła się we mnie.  Czekałem aż zaśnie, jak zawsze. Uwielbiałem wsłuchiwać się w jej oddech. Moja mała...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top