Rozdział 9. Witaj Hubercik.
Kiedy myślałem, że wszystko powoli zaczyna mi się układać oczywiście coś musiało się zepsuć. Po jednym z dość łatwych, wręcz nudnych patroli zostaliśmy zwołani do Pałacu. Oznaczało to tylko jedno, coś się odwaliło. Niechętnym krokiem podążałem za innymi alfami na naradę. Zasiedliśmy przy wielkim stole w sali, która znajdowała się w podziemiach. Nie lubiłem tego typu spotkań, każdy z alf patrzył na mnie wręcz z wyrzutem w oczach. Cóż, nie zamierzałem zostać ich Władcą. Myślałem, że już się z tym faktem pogodzili. O dziwo pofatygował się do nas nawet mój wujek. Zasiadł na swoim krześle, tam gdzie zawsze siedział mój ojciec.
- Doszły mnie słuchy, że syn Anny wraca do rodzinnych stron, pewnie już się dowiedział co zaszło kilka dni temu. - Wujek spojrzał na mnie krzywo. - Pewnie będzie chciał zemścić się na tym, który skrzywdził jego matkę.
Momentalnie przeszły mnie ciarki po plecach, wiele już słyszałem o Hubercie. Był jednym z najsilniejszych wampirów na świecie, miał również dziwne moce. Potrafił przejąc kontrolę nad umysłem, nie na długo ale jednak niebezpieczne...
- Więc Patryczek ma przepierdolone. - Zaśmiał się Krzysiek, zastępca mojego wujka.
Jakże ja go nie znosiłem, był zaledwie dwa lata starczy ode mnie i raczej nie za dużo silniejszy a puszył się jakby zjadł wszystkie rozumy świata. Czekałem na dzień, gdy będziemy sam na sam i w końcu pokaże mu gdzie jest jego miejsce. Pod moim butem oczywiście.
- Dam sobie z nim radę, nie martw się tak o mnie.- Warknąłem cicho.
- Z Hubertem? Raczysz żartować Alfo Stada 113. - Krzysiek prychnął z wyższością.
Nie odpyskowałem mu, miał trochę racji. Mogłem mieć marne szansę, pozostało mi modlić się aby dorwał mnie gdy nie będzie gdzieś obok Amelki. Swoją drogą musiałem z nią porozmawiać.
Uczyniłem to tego samego dnia wieczorem, w sumie nie śpieszyłem się z tym ale Amelka od razu zauważyła, że coś jest ze mną nie tak a niestety wiedziała jak wydusić ze mnie informację. Usiadła mi na kolanach i tuliła, całowała aż się nie wygadałem jak na spowiedzi. Pożałowałem niemal od razu. W oczach mojej małej zakiełkowało ziarno strachu, poczułem się jak dupek. Przecież ona nie powinna przy mnie się o nic martwić.
- Nie możesz teraz chodzić na patrole, proszę! On nie może cię dorwać!
- Lepiej żeby dorwał mnie w lesie niż u ciebie w domu. - Powiedziałem nieco za ostro więc szybko dodałem. - Spokojnie, się nie stanie. Nie zostawię cię, nigdy.
Amelka przytuliła się do mnie mocno, pocałowałem ją w czubek głowy. Miałem nadzieję, że to wystarczyło aby ją uspokoić.
Następny dzień od samego początku zapowiadał się niczym psu w dupę. Z rana lało, potem las był mokry i ślizgi aż odechciewało się po nim łazić. Koło południa wyszło słońce, ale już nie dałem się przekupić tym kilku promieniom bo na horyzoncie wciąż czaiły się deszczowe chmury. W sumie nawet się trochę nudziłem, wszędzie panował spokój. Siedziałem z Kubą nieopodal jeziora i obserwowałem grupkę kąpielowiczów. Nie rozmawialiśmy nawet, mimo wszystko wolałem się skupić. Zdziwiłem się, gdy podbiegł do nas Paulin i oznajmił że kilometr od nas Emil przyłapał Amelkę kręcącą się po lesie. Bez żadnych pytań pobiegłem za Paulinem, Kuba został na miejscu by pilnować dalej.
Amelia wyglądała dziwnie, tępo wpatrywała się przed siebie i miała lekko uchylone usta oraz nieobecny wzrok. Przestraszyłem się nieco idąc w jej kierunku, miałem złe przeczucia.
- Masz przy sobie swój wojskowy nóż?
- Tak Aniele..
Bez wahania wyciągnąłem go zza paska i podałem dziewczynie A ona... Zaczęła się śmiać! A muszę wam przyznać to nie był jej piękny dziewczęcy śmiech, brzmiała jak stara wiedźma.
- A teraz ładnie się poddaj i nastaw mi się. - Syknęła, gdy się uspokoiła.
- Nie... Nie rozumiem. - Wyjąkałem.
- Szczeniaku, nadal się nie domyślasz?
- Hubert! - Syknął wściekle Jacek i splunął na trawę. - Można się było domyśleć jak zaatakuje.
- A co zrobisz jeśli się nie poddamy? - Spytał Paulin.
- Naprawdę chcecie wiedzieć?
Z przerażeniem obserwowałem jak chudziutka ręka mojej malutkiej podnosi się tak aby ostrze noża stykało się z jej delikatną skórą na szyi. Z wrażenia zapomniałem nawet o czymś tak prostym jak mruganie, po prostu gapiłem się w puste oczy Amelki.
- Zrobię wszystko... Tylko jej nie krzywdź - Szepnąłem podnosząc ręce i podszedłem kilka kroków. - Błagam... Zabij mnie! Wiem, że tego właśnie chcesz!
Amelia przestała się uśmiechać, opuściła rękę i wyciągnęła tak aby nóż był nakierowany na mnie. O wiele lepiej... Niemal mi ulżyło. Jeśli właśnie tu i w taki sposób miałem zginąć... To dobrze. Zerknąłem szybko na Kubę, wiedział o co go niemo proszę. Gdy tylko Amelia mnie zaatakuje, nawet zabije przyjaciel musiał ją złapać i przytrzymać aż nie wróci jej świadomość. Amelia przestąpiła z nogi na nogę, szykowała się do ataku. Wciąż z podniesionymi rękoma stanąłem tuż na przeciwko niej.
- Przepraszam Aniele... - Wyszeptałem.
Zamknąłem oczy w oczekiwaniu na cios, przez sekundę nawet zastanawiałem się czy dostanę w serce czy w szyję, gdy nagle usłyszałem krzyk Amelki. Widok jaki ujrzałem prześladował mnie wiele miesięcy. Moja anielica wbiła sobie nóż w udo, krew była kurwa wszędzie nawet na mnie... Upadłem na kolana obok niej i szybko złapałem ją ramiona. Cierpiała.... Ona cierpiała! Wolałbym zdychać raz za razem niż oglądać ją w takim stanie.
- Amelko...- Wyjąkałem bliski płaczu.
- D.. Dlaczego? - Spytał Paulin pochylając się nad nami.
- Ochroniłam Patryka. - Wysapała z trudem. - Nie pozwolę go skrzywdzić.
Jęknąłem i ukryłem twarz w jej włosach. Gdyby tylko wiedziała jakie męki właśnie przechodziłem...
- Zanieśmy ją do Osady, do Konrada. Pomoże jej! - Krzyknął nagle Kuba.
- To człowiek... - Paulin szedł w zaparte.
- To już jedna z nas!- Naskoczył na niego Emil.
Kuba miał rację, nie mogłem pozwolić aby obezwładniła mnie ta dzika rozpacz. Podniosłem się jak najwolniej nie wypuszczając Amelki z objęć. Miałem nadzieję, że gdy będziemy iść nie odczuje większego bólu.
- Tylko nie zasypiaj Amelko... - Poprosiłem już w drodze. Wciąż uważnie obserwowałem jej bladą twarzyczkę.
- Spokojnie, nic mi nie będzie. - Wyszeptała cichutko.
- Strasznie krwawisz. - Wyrwało mi się.
Emil posłał mi groźne spojrzenie i przyśpieszył aby znaleźć się przy głowie Amelii.
- Zabawimy cię rozmową, co ty na to? Może opowiem ci kawał? Przechodzą dwa pomidory przez ulicę, nagle jednego przejechał samochód a drugi woła ,, Ej keczup, idziemy dalej! ''.
Emil zaśmiał się głośno i popatrzył po reszcie. Byłem zbyt zestresowany aby uświadomić mu, że to chyba najgorszy kawał jaki w życiu słyszałem.
- To było okropne stary, pogorszy jej się przez to. - Wyręczył mnie Jacek.
-Uśmiechnęła się! - Wrzasnął urażony do cna Emil.
Obaj kłócili się potem całą drogę, co na całe szczęście naprawdę przykuło uwagę Amelki. Uśmiechała się delikatnie gdy koledzy wyzywali się od krowich cycków czy mamucich napletków.
Cała Osada patrzyła na nas z zaciekawieniem, Amelia była pierwszym człowiekiem który do niej trafił. Na szczęście strażnicy nie robili nam problemów bo chybabym ich kurwa zabił. Wbiegłem do szpitala i bez zbędnych ceregieli położyłem Amelkę w jednym z czterech pokoi dla chorych. Kuba poleciał po lekarza a ja starałem się nie umrzeć i wyglądać na spokojnego. Amelia cały czas patrzyła mi w oczy, zbyt dużo umiała w nich odczytać.
- Zaraz będzie po wszystkim Aniele. - Pocałowałem ją w rozgrzane czółko.
Mimowolnie zmarszczyłem brwi i przyłożyłem rękę do głowy Amelki. Ta gorączka była zbyt wysoka... Na szczęście Konrad zjawił się bardzo szybko. Obejrzał ranę i zacmokał a moje serce stanęło przez to na kilka sekund.
- Aby to wyjąć będę musiał dać ci narkozę, wilkom robię takie rzeczy na żywca ale wątpię abyś to wytrzymała.
- Nie... Proszę! - Wyjąkała wystraszona.
- Będę cały czas obok ciebie, nie pozwolę aby stała ci się krzywda. - Zapewniłem. - Zobaczysz mnie jak tylko się obudzisz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top