Rozdział 8. Kiedy twoja dziewczyna to debilka..




Zaczęły się wakacje i mieliśmy przez to prawdziwe urwanie głowy. Turyści całymi hordami ruszały do lasu, a my musieliśmy ich pilnować. W lesie jest kilka miejsc gdzie pod żadnym pozorem nie może stąpnąć ludzka stopa. Jednym z nich jest oczywiście nasza Osada, ludzie z miasteczka byli świecie przekonani, że po środku lasu rozciąga się baza wojskowa. Jeśli jakiś delikwent zbliżył się zbyt blisko jeden ze starszych wilków przebrany w wojskowy mundur odganiał takich spacerowiczów. Gorzej było z miejscami, w których mieszkały wampiry czyli jaskiniami. W lesie było ich dość sporo, a każda musiała być cały czas obserwowana. Patrole polegały więc głównie na kręceniu się koło nich i pilnowaniu aby żaden człowiek nie podszedł za blisko. Dlatego nie znosiłem wakacji. Patrole były dłuższe i bardziej męczące, nie miałem praktycznie czasu dla Amelki chociaż starałem się wpadać zawsze kiedy mogłem nawet jeśli padałem na ryj. 

Podczas jednego z patroli coś się stało. W całej Osadzie panowało zamieszanie chociaż praktycznie nikt nie wiedział o co się rozchodzi. Las pozostał bez ochrony, po raz pierwszy odkąd pamiętam. I właśnie tego cholernego dnia Amelia postanowiła wybrać się na przechadzkę. 

No dobra, to nie do końca tak... Gdy wraz ze stadem czekaliśmy na przywrócenie do patrolowania podbiegł do nas jeden z młodych wilczków. Był wystraszony i przepocony. 

- P..Patryk tak? Nazywam się Igor... Wracałem właśnie z kolegami z nad jeziora, gdy zobaczyłem jak jeden z podopiecznych Anny niesie ją w stronę jaskiń! To na pewno była ona, bo czułem od niej twój zapach.

- Gdzie to dokładnie było?! 

- Jeśli pobiegniesz ścieżką prowadzącą nad jezioro na pewno wyczujesz jej zapach. 

Nie czekałem na nic więcej, puściłem się biegiem przez las najpierw na dwóch, potem na czterech nogach. Pędziłem jak szalony rozbijając głową drzewa, nie miałem czasu aby je wymijać. Ten szczyl miał rację, wyczułem Amelkę niedaleko jeziora. Trop prowadził do głównej jaskini a ja wiedziałem co to oznacza. Czekała mnie walka z samą Anną, cesarzową tutejszych wampirów. Nawet to mnie nie spowolniło, na pełnej piździe wleciałem do jaskini. Próbowali mnie zatrzymać, walczyłem w biegu. Gdy wleciałem do szerszej części jaskini od razu zobaczyłem przeciwniczkę. Stała na przeciwko Amelki, ewidentnie chciała ją zabić. Nie powinienem sam atakować kogoś takiego, ale w tym momencie nie kierował mną zdrowy rozsądek. Wleciałem w wampirzyce, oboje z impetem uderzyliśmy w ścianę. Nim zdązyłem odskoczyć Anna złapała mnie za łeb i zaczęła walić nim o ścianę, coraz mocniej. Czułem jak krew zalewa mi oczy, zemdliło mnie... Lecz nagle usłyszałem Amelkę. 

- Zostaw go! Nie rób mu krzywdy, błagam! 

To na sekundę odwróciło uwagę Anny dzięki czemu mogłem odskoczyć na bezpieczną odległość. 

- Odpuść Anno inaczej będę zmuszony odebrać ci życie.  - Warknąłem. 

- Nie zapominaj, że jesteś tutaj sam. Nie masz ze mną szans dzieciaku! 

-To się okaże. - Mówiąc to doskoczyłem do wampirzycy i zanurzyłem kły w jej ramieniu. Anna nie była mi dłużna, zatopiła długie, ostre szpony w mojej piersi. Zerknąłem na Amelkę. Stała obejmując swoją siostrę cioteczną. Więc dlatego poszła do lasu..

- Bierz Amandę i uciekaj. -Poprosiłem łagodnie. 

- Nie zostawię cię!

- Proszę! 

Na szczęście mnie posłuchała bo sytuacja zaczynała się zaostrzać. Anna oderwała rękę by z całej siły uderzyć mnie w łeb. Odleciałem z takim impetem, że przestawiłem coś sobie w barku i skręciłem kostkę. Z rany na czole i piersi sączyła się krew, no ogólnie nie polecam bycia na moim miejscu. Podniosłem się z trudem, Anna uśmiechała się drapieżnie. Wytarła dłonie w połacie swej sukni i zrobiła krok w moją stronę  Przez chwilę bałem się, że nie wyjdę z tego żywy jednak przybyła reszta stada. Razem udało nam się obezwładnić Annę i uciec. Musiałem oprzeć się na Kubie, byłem wyczerpany. Już z daleka słyszałem kłapanie Paulina. 

- Mogłaś go zabić takim bezsensowym zachowaniem kretynko! 

- Zamknij się! -Krzyknąłem. 

Paulin o dziwo spełnił moją prośbę, Kuba powoli poczłapał ze mną pod drzewo. Usiadłem i oparłem się plecami o jego pień. Zerknąłem na Amelkę, czy na pewno wszystko z nią w porządku. Była tylko wystraszona, to dobrze. Byłem na nią zły, oczywiście wiem że poszła ratować Amandę ale mogła szukać pomocy w Osadzie, ją by wpuścili. Reszta stada prócz Kuby poszła odprowadzić Amandę do domu. Przyjaciel uklęknął i położył mi dłoń na ramieniu. 

- I jak stary? 

- Też możesz wracać. Zaraz odprowadzę Amelkę i pójdę do domu. - Posłałem mu blady uśmiech.

Kuba skinął głową i zniknął między drzewami. Zamknąłem na chwilę oczy, rany piekły żywym ogniem a głowa pulsowała mi nieprzyjemnie. 

- Skarbie? - Usłyszałem cichy głosik Amelki. 

Zerknąłem na nią jednym okiem. Miała minę jakby chciało jej się płakać. Wpatrywała się we mnie z troską zmieszaną ze strachem i poczuciem winy. 

- Ty chyba nawet nie rozumiesz jak wiele dla mnie znaczysz. - Starałem się aby mógł głos nie brzmiał wrogo. - Nie wyobrażasz sobie nawet co bym zrobił, gdyby coś ci się stało Amelko... Chyba bym tego nie przeżył. Jesteś moim powietrzem, uduszę się bez ciebie. Nie możesz się tak narażać, nigdy. Błagam...

Amelia zerwała się z pieńka, na którym siedziała i wskoczyła mi na kolana przylegając do mnie całym ciałem. Istnym cudem powstrzymałem się aby nie jęknąć z bólu. Pogładziłem ją dłonią po plecach, dopiero po chwili dotarło do mnie że jestem cały we krwi. 

- Am, pobrudzisz się. 

- Nie dbam o to! 





Po godzinie czułem się na tyle dobrze, że bez obaw o upadek wyruszyłem z Amelką w stronę jej domu. Chciałem odprowadzić ją pod drzwi i wrócić ale poprosiła abym wszedł jeszcze na chwilę. 

- Tylko... Dasz radę oknem? Moi rodzice cię lubią ale nie wiem jak patrzyliby na fakt że przychodzisz do mnie o tej godzinie. 

Zerknąłem w górę. Przy oknie pokoju Amelki stał dąb, spokojnie mogłem z niego wskoczyć do środka więc kiwnąłem głową. Poczekałem chwilę aż dziewczyna otworzy okno i po chwili byłem w środku. Usiadłem na łóżku upewniając się wcześniej, że mam czyste spodnie. Amelia zdjęła z krzesła swoją apaszkę, namoczyła ją i umyła mi najpierw twarz a potem tors z krwi. Z przyjemnością przyglądałem się jej twarzy, gdy wpatrywała się w moje ciało. Kaloryfer robi swoje! 

- Dziękuje, ostatnią osobą która tak o mnie dbała był mój ojciec. 

- Opowiesz mi jak umarł? 

- Pewnego dnia wraz z Kubą wybraliśmy się na ,, patrol ''. W tak młodym wieku nie wolno tego robić jednak jakoś go namówiłem. Polowaliśmy na wampiry. Jednak one nie były tak głupie jak myślałem. Wiedziały kim jestem i urządziły zasadzkę. Kiedy odpoczywaliśmy z Kubą nad jeziorem napadło na nas z piętnaście wampirów. Otoczyły nas. Ich jedynym celem była moja śmierć. Jednak ojciec jakoś się o tym dowiedział. Wpadł między nas. Był sam. Kazał mi uciekać, jednak uparłem się, że też chce walczyć. Jeden cios powalił mnie na ziemię. Miałem złamaną przednią łapę, ehem prawą rękę. Wykluczyło mnie to z walki. Kuba stał jak sparaliżowany a mój tata odpierał atak, chroniąc nas przy tym. Pokonał ich wszystkich a jak! Odniósł jednak poważne rany. Zmarł w męczarniach na moich rękach. Nie mogłem nic zrobić... Zrozpaczony uciekłem z osady i zamieszkałem z matką. Przez ponad rok bałem się tak pokazać, W końcu Kuba namówił mnie abym został Alfą jego stada. Zgodziłem się. To tyle.

Ku mojemu zdziwieniu, gdy skończyłem mówić na twarzy Amelki pojawiły się łzy. Szybko przytuliłem dziewczynę i pogładziłem ją po plecach. Chlipała przez chwilę,biedna kruszynka. Kiedy się uspokoiła powiedziałem jej, że będę się zbierać jednak nie poprosiła abym został na noc. Z miłą chęcią położyłem się obok niej, przez chwile patrzyliśmy sobie w oczy a serce waliło mi jakbym przebiegł maraton. 

- Obudź mnie jeśli zacznę chrapać. - Szepnęła z uśmiechem. 

- Zepchnę cię z łóżka. 

Zaśmiałem się i pocałowałem ją. Za bardzo się rozochociła więc szybko kazałem iść jej spać. Była jeszcze taka młoda i niewinna... Mogłem z tym poczekać. Gdy zasypiała z głową ułożoną na mej piersi czułem się tak cholernie za nią odpowiedzialny. No i byłem szczęśliwy...




Przepraszam, że końcówka taka marna ale zasiedziałam się ze znajomymi w grze i dopisywałam ją na szybko po trzeciej nad ranem xD 

~LP

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top