Rozdział 3. Szczera Rozmowa Przy Kakao

Zaczęło się od jednego spotkania. Potem zaczęliśmy wychodzić codziennie. Można powiedzieć, że byliśmy parą. Uwielbiałam leniwe, słoneczne dni, kiedy chodziłam z Karolem po lesie i polance. Było wspaniale! Chłopak pozwalał sobie jedynie na obejmowanie mnie ramieniem i trzymanie za rękę.

Zawsze kiedy Karol wracał do siebie, ja znowu byłam cieniem samej siebie. Nielubiłam pokazywać emocji.. To było dla mnie zgubne.

Minęła jesień i zaczęła się zima. Lubię tę porę roku, jednak nie na początku. Przez pierwsze tygodnie bez śniegu, wydaje się smutna i przygnębiająca. Kiedy spadał śnieg, uwielbiałam wychodzić i lepić bałwana. Nie ważne że mam 17 lat. Usiadłam na jedym z niższych drzew i obserwowałam park. Dzieci bawiące się na śnieżki, matka z córką lepiące bałwana, chłopiec z psem.

Uśmiechnęłam się kiedy poczułam, że obejmuje mnie silne ramię chłopaka, w którym spodobało mi się wszystko. Od koloru oczu, przez sylwetkę aż po śmiech. Nie wiem czy mogę to nazwać zakochaniem ale jest to coś w stylu zauroczenia. Wtuliłam się bardziej w bok Karola.

-Co tutaj robisz?- usłyszałam jego głos przy uchu.

-Siedzę- parsknęłam cichym śmiechem.

-Zabawna jesteś- odpowiedział Karol i nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, że się uśmiecha.

-A tak naprawdę to obserwuje okolicę- poczułam na sobie jego wzrok- Przyzwyczajenie- wzruszyłam ramionami i zaciągnęłam na ramiona szalik.

-idziemy się napić kako?- Karol powiedział to rozbawionym tonem.

-No dobra- odparłam i zeszłam z drzewa. Zanim chłopak zrobił to samo co ja, wzięłam trochę śniegu i rzuciłam w Karola.

-O ty zołzo- zaśmiał się i też wziął śnieg, na co zaczęłam uciekać. Wywróciłam się przy starym dębie, upadając na tyłek.

-Nic ci nie jest?- nad sobą zobaczyłam zatroskanego Karola.

-Nic, tylko upadłam- podniosłam się i strzepałam śnieg z tyłka i ud.

-Idziemy na to kakao w końcu?- Karol nie ukrywał swojego zadowolenia z obrotu sytuacji.

-Tak, jasne- poszliśmy w stronę małej kawiarenki i usiedliśmy.

-Daga... Bo znamy się już... Ale nigdy nie opowiadałaś o sobie- Karol upił łyk napoju i spojrzał na mnie.

-No bo... Nie jestem zbyt ciekawa- mruknęła cicho i upiłam łyk czekoladowego cuda.

-Jesteś ciekawa. Masz bardzo ciekawe i śliczne oczy- uśmiechnął się delikatnie pokazując, że mówi prawdę.

-Um... Dziękuję- Spuściłam wzrok i grzywką zasłoniłam jedno oko. Powiem wprost. Nienawidzę tych oczu. Po postu są dziwaczne. Jeśli ich kolor był by jednolitym niebieskim to była bym w raju.

-Opowiedz coś.

-No to... - zaczęłam opowiadać mu swoją historię.

W sumie to historia nie była zbyt ciekawa do czasu podstawówki. W szkole nie byłam zbytnio lubiana. Nie ważne jak się starałam i co robiłam, zawsze było źle. Chłopcy ciągali moje włosy, które bardzo lubiłam. Dziewczynki stawały przede mną i wytykały mnie palcami, śmiejąc się z moich oczu. Kiedy opszczałam podstawówkę, czułam się wspaniale. W gimazjum było podobnie. Wyzwiska i szyderstwa. Kiedy poszłam do liceum, myślałam że będzie to samo co wcześniej. Myliłam się. W szkole szybko znalazłam przyjaciół. Nie miałam zbytnio chłopaków i nawet się nie całowałam. Zawsze jak widziałam Karola, moje serce szybciej biło. Podobał mi się, bo był przystojny. Teraz podoba mi się, bo ma wspaniały charakter. Wypuchowy, energiczny i roześmiany idiota. Uwielbiam z nim spędzać czas.

Pov Karol

Uśmiechnąłem się i słuchałem jej opowieści. Od kiedy wampiry wyszły z jasknić, coraz częściej miałem wpuszczany wpierdol za niedopilnowanie. No moja wina? Raczej nie, tylko stada. Wyczuwałem te wampiry ale sam nie dał bym im rady. Potrzebowałem do tego mojego stada. No... Potrzebowałem, oni mi nie chcieli pomagać.

Spojrzałem na dziewczynę. Uśmiechała się szeroko i opowiadała o liceum. Upiłem trochę kaka i wstałem. Kolejne kilka godzin minęło nam na przyjemnej rozmowie. Odprowadziłem dziewczynę do domu. Miałem tego dnia patrol od dwudziestej drugiej więc poszedłem na nasze stałe miejsce spotkać. Ustawiliśmy się tak jak wcześniej ustaliliśmy. Miało być spokojnie... Było.. Do czasu.. Godzinę przed końcem rzucić się na nas wampir. Jako alfa, musiałem chronić stado. Stwór ugryzł mnie w ramię na co dziko zawarczałem. Przybrałem postać wilka i rzuciłem się na przeciwka. Drapaliśmy, kąsaliśmy i szarapaliśmy się. Wampir padł martwy na ziemię. Zmęczony opadłem obok niego. Miałem mnóstwo obrażeń. Z mojego brzucha sączyła się krew. Poczułem jak adrenalina mnie opuszcza. Leżałem na ziemi i ciężko oddychałem. Nie prostestowałem kiedy Damian mnie podniósł i zaniósł do szpitala. Nie wiem co by się stało, gdyby nie mój stary, dobry przyjaciel. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top