Rozdział 15. Zostaw Mnie!

Wtedy wszedł on.. Do mojego pokoju wszedł wysoki mężczyzna o jasnych włosach i anielskich oczach. Nie mogłam uwierzyć, że to jest Gracjan. Zły wampir, który chciał zabić mojego chłopaka. Spojrzałam na niego i przymknęłam oczy.

- No, no. Kogo my tu mamy.- Białowłosy pochylił się i spojrzał na moją twarz z bliska.- Dziewczyna prawowitego władcy.

- O co ci chodzi?- Spojrzałam na niego i odchyliłam delikatnie głowę. Wampir zacmokał.

- Twój pies ci o niczym nie opowiadał?

- Opowiadał. Tylko nie rozumiem tej prawowitej władzy.

- To pozwól, że ci wytłumaczę. Jego matka nie żyje, prawda? Jego rodzicielka była wielką alfą i to Karol powinien być królem. On się jednak tego zrzekł.

- A ty chcesz go zabić? No nie ma co, plan doskonały.- Zaśmiałam się i szybko tego pożałowałam. Nawet nie wie kiedy, ale poczułam na policzku uderzenie

- Nie nauczyła cię matka jak się traktuje damy?!- Spojrzałam na niego hardo.

- Niestety nie miała okazji. Anastazja ją zabiła! Matka twojego chłoptasia ją zabiła! On też ma cierpieć!- Wampir po tych słowach wyszedł z pokoju i zamknął drzwi na kłódkę. Sama się położyłam na łóżku i zamknęłam oczy. Od razu widziałam spojrzenie zielonych oczu Karola. Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że jeśli mam się stąd wydostać muszę mieć siłę. Zaczęłam układać plan idealny. Zajęło mi to tygodnie. Od kąd widziałam moich rodziców minęły chyba dwa miesiące. Na kilku płaskich kamieniach miałam wypisany plan. Kiedy zobaczyłam Sandrę, wiedziałam, że to moja jedyna szansa.

- Sandro.- Złapałam dziewczynę przez szparę na jedzenie.- Proszę.

- O co mnie prosisz?- Zaczęła bardzo łagodnie.

- Pomóż mi się wydostać.- Zacisnęłam palce na jej nadgarstku.

- Pomogę ci bo wilki i tak idą po ciebie. Słyszę ich.

-Dziękuję ci! Dziękuję.

- Chodź.- Sandra otworzyła drzwi i wyprowadziła mnie z piwnicy.

- Biegnij do drzwi. Będę cię osłaniać.- Od razu spełniłam prośbę dziewczyny i pobiegłam do drzwi. Otworzyłam je i wyszłam na zewnątrz. Obejrzałam się i zobaczyłam coś co miało mnie prześladywać po nocach. Z piersi Sandry wystawał kołek.- Biegnij.

Pobiegłam tam, gdzie widziałam wilki. Jeden z nich złapał mnie za koszulkę i pobiegł ze mną w las. Zatrzymaliśmy się kilka kilometrów dalej. Przede mną stał Damian.

- Sam wielki alfa po ciebie przyszedł.

-  Ale Karol mówił, że Wielkim Alfą jest jego wuj.

- Już nie, maleńka.- Usłyszałam za sobą i od razu się w wtuliłam we właściciela głosu. Karol obejrzał mnie i podniół. Poszliśmy w stronę osady.

Ze szpitala mogłam wyjść po dwóch dniach.

- CHOELRA! RODZICE!- Krzyknęłam kiedy szłam z Karolem do domu.

- Spokojnie bubu. Oni o wszystkim wiedzą. Powiedziałem im.

- Powiedziałeś? Ty jesteś poważny?- Położyłam dłonie na biodrach i zmrużyłam oczy, chłopak się skulił. Dokładnie. Bój się.

- Kochanie... Oni akceptują..- Jeszcze raz na niego spojrzałam i uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło.

- Mój chłopak to idiota.

-Ale tylko twój.- Brunet się szczerzył i znowu był przy mnie.

Następne miesiące były spokojne... Do czasu..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top