12

Wielka Sala była pusta. Wszyscy uczniowie od wielu godzin pogrążeni byli we śnie. Nie było jednak czemu się dziwić. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Pierwsze wyzwanie Turnieju Trójmagicznego wywarło na wszystkich ogromne wrażenie i pozostawiło swego rodzaju niedosyt. Każdy zastanawiał się jak będzie wyglądało następne zadanie i z czym tym razem będą się musieli zmierzyć uczestnicy.

To jednak nie dlatego tej właśnie nocy siedziałam tam i obejmowałam płaczącą Lily. Dziewczyna była cała zasmarkana, a jej oczy były strasznie przekrwione od ciągłego szlochu. Co chwilę trzęsła się wpadając w spazmy. Moje serce kruszyło się i rozpadało gdy widziałam ją w takim stanie. Nie byłam jednak w stanie nic zrobić. Mogłam tylko obejmować ją i głaskać po włosach, a także od czasu do czasu podawać chusteczki.

Czasami lepiej się wypłakać. Zebrać cały ból, ulokować go we łzach i pozwolić mu wypłynąć.

Nie wiem ile czasu minęło od naszego przyjścia tutaj do momentu, w którym Ognistowłosa przestała płakać i po prostu siedziała w moich objęciach. Od czasu do czasu podciągała tylko nosem.

- Dlaczego Farce? - poprawiła szkolny krawat, który krzywo zwisał z jej szyi i chlipnęła - Dlaczego on nazwał mnie szlamą. Byliśmy przyjaciółmi. Od zawsze. Nie pamiętam lata, którego nie spędziłabym z Severusem. Co złego jest w byciu mugolem?

Milczałam, bawiąc się wisiorkiem od naszyjnika.

- Wiesz, zależy kogo spytasz. Jeśli zapytałabyś Puchona to bez wahania usłyszałabyś, że to nic nie znaczy - ważne jest w końcu wnętrze. Jeśli zapytałabyś Krukona to zwróciłby on uwagę tylko na twoją wiedze. Kompletnie olałby to, w jakiej rodzinie się urodziłaś. Ślizgon oczywiście powiedziałby, że jeśli nie jesteś czystej krwi to się nie liczysz.

- A Gryfon?

- A Gryfon zapytałby czy masz cukierki.

Na moje słowa na twarzy rudowłosej po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru pojawił się uśmiech. Niestety zniknął on równie szybko jak się pojawił.

- Jak on mógł mnie tak upokorzyć? Wiem, że już w zeszłym roku coś między nami się popsuło. Ale teraz?

- Może po prostu nie znałaś go tak dobrze jak ci się wydawało? Może spryciarz za każdym razem ubierał na siebie maskę i zmieniał twarz? Ludzie z natury lubią udawać kogoś kim nie są.

- Ale... Sama nie wiem. Jak mogłam być tak głupia? Myślałam, że jak podejdę do niego i tak po prostu zapytam co tam, to uda nam się naprawić zerwany kontakt. Jak duże klapki miałam na oczach? Ja po prostu chciałam dobrze.

- I może w tym problem? - Lily posłała mi zdziwione spojrzenie - Może za często chcesz żeby wszystko, dla wszystkich kończyło się "dobrze"? Może za bardzo się starasz uszczęśliwić wszystkich. Ale prawdę mówiąc, gdy zawsze jest "dobrze" to jest nie dobrze.

- To co mam zrobić? Nie umiem inaczej.

Wyprostowałam się i położyłam ręce na kolanach. Niebo w Wielkiej Sali było zachmurzone, jakby reagując na nasz humor. Dokładnie przemyślałam co chce powiedzieć, zanim w ogóle otworzyłam usta.

- Życie jest trochę jak wojna, wiesz? Kiedyś się w końcu skończy, ale i tak ktoś zostanie ranny.

-Jak to możliwe, że jesteś tak mądra? - bąknęła zarumieniona Gryfonka. Czy to możliwe, że sama Lily Evans zazdrościła mi w tym momencie?

Parsknęłam śmiechem i oparłam się o ramie dziewczyny, kładąc na nim głowę.

- Nie jestem mądra. To wszystko co ci powiedziałam... doszłam do tego obserwując Hogwart i życie, które się w nim toczy. W Veneficus Ludum nie było domów, nie było internatu, nie było takiej przyjaźni między uczniami. Każdy martwił się tylko o siebie. Jeśli nie dawałeś rady to nie istniałeś. Ludzie byli gotowi cię zdeptać, by samemu wspięć się wyżej. A to najgorsze uczucie jakie może być.

- Dlatego zaczęłaś robić żarty?

- Po części. Od zawsze miałam do nich smykałkę. Pewnie przez ojca. Pamiętam, że był świetnym kawalarzem. Moja huncwocka historia zaczęła się jednak w drugiej klasie. To wtedy wszyscy się podzielili i powstały grupki. A ja zostałam sama. Musiałam więc jakoś wydostać się w tego tłumu, w którym utknęłam.

Dopiero gdy zostałam sama zorientowałam się jak mi ciężko. Wszystko zaczęło się sypać. Teraz gdy o tym pomyślę, to wydaje mi się, że ludzie robią się dużo milsi gdy stają sie samotni. Przynajmniej ja tak miałam. Nie powiedziałam tego na głos.

- Powinnyśmy wracać. Jest środek nocy, a my chodzimy po szkole. Już wystarczająco narozrabiałyśmy.

- Wiesz, że to prawdopodobnie najlżejsze przewinienie jakie popełniłam od początku mojej kariery w tej szkole?

- Wiem. Martwię się o siebie i swoją reputację - mrugnęła do mnie łobuzersko.

Odprowadziłam Ognistowłosą do dormitorium, a następnie sama udałam się o swojego pokoju. Lily prawdopodobnie po raz pierwszy opuściła swój dyżur na korytarzach. Myślę, że nikt nie zrobi jej o to awantury. Miała dobry powód.

Na palcach podeszłam do łóżka i sprawdzając czy na pewno nie obudziłam moich współlokatorek, wsunęłam się pod kołdrę. Zasnęłam, zastanawiając się, czy udało mi się pomóc przyjaciółce.

***

Tak jak podejrzewałam - obudziłam sie kilka minut po wchodzie słońca. Problemy pewnej rudowłosej dziewczyny, z którą bardzo się zżyłam zbyt mocno wryły mi się w pamięć, bym mogła spokojnie zasnąć. Liczyłam, że uda mi się złapać trochę snu. Ostatnimi czasy kiepsko sypiałam. W większości przez naukę. W tym roku czekały mnie przecież OWuTeMy! A nauczyciele nam nie odpuszczali. Minęły zaledwie dwa miesiące odkąd rozpoczął się rok szkolny, a oni i tak zdążyli zadać im więcej niż przez cały szósty rok nauki.

Dodatkowo martwiłam się o Dishera i Julie, dlatego starałam się spędzać z nimi każdą wolną chwilę. Musiałam też pomagać Dumbledorowi, który poprosił bym selekcjonowała raporty przychodzące do niego od różnych członków Zakonu Feniksa. W tym wszystkim musiałam też znaleźć czas na moje dodatkowe, prywatne zajęcia. Mówiłam oczywiście o mojej samodzielnej nauce.

Zazwyczaj wyglądała ona banalnie. Najpierw siedziałam kilka godzin w bibliotece, zawzięcie skrobiąc notatki na wszystkie tematy, które mnie interesowały, a następnie przechodziłam do praktyki. Trenowałam w Pokoju Życzeń. Rzucałam zaklęcia, hodowałam rośliny, ważyłam eliksiry, badałam szkielety i budowę zwierząt, a także wkuwałam starożytne runy. Znacznie częściej jednak poznawałam arkana czarnej magii. Fascynowały mnie możliwości, które ze sobą niosła. Wszystko jednak z nią związane pozostawiał w swerze teoretycznej. W końcu była zakazana.

Dużo czasu spędzałam także z Syriuszem. Chłopak niezwykle często po prostu pojawiał się w miejscach, w których byłam ja i towarzyszył mi. Oczywiście nie kwapił się do nauki, ale chętnie siedział obok mnie w bibliotece i składał kartki papieru w samolociki, które zazwyczaj walały się później po całej bibliotece.

Bardzo lubiłam spędzać z nim czas. Bądźmy szczerzy - Black był ostatnimi czasy czarujący! Zawsze przepuszczał mnie w drzwiach, pytał czy czegoś nie potrzebuje, zapraszał na spacery, a nawet nosił torbę.

Oczywiście wiedziałam dlaczego to robi. Podobałam mu się. Sam mi to wyznał. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu podobałam mu się. Mój wygląd, charakter i zachowanie. Wspominał o tym.

A ja?

Ja sama nie wiedziałam co myśleć. Tępe wpatrywanie się w baldachim bynajmniej nie rozjaśniło mi w głowie. Uniosłam się i podparłam na łokciach. Miałam plan, by cicho wymknąć się z pokoju i zaszyć się w Pokoju Życzeń. Kilka dni temu odkopałam ciekawy wolumin o zastosowaniu eliksirów na poziomie rozszerzonym.

Jednak łóżka moich współlokatorek okazały się zaścielone i puste. Zmrużyłam oczy. Byłam pewna, że gdy kładłam się spać to i Julie i Gabs słodko spały. Może był jakiś alarm czy coś? Od razu odrzuciłam ten pomysł. Żadna z dziewczyna na pewno nie zostawiłaby mnie tutaj. Gdybym nie chciała się obudzić to wylewitowałyby mnie z łóżka.

W sumie Julie mogła zerwać się na równe nogi jeszcze przed świtem. Dużo biegała, więc może postanowiła potrenować? Był jednak listopad, a ona gdzieś od połowy października postanowiła odpuścić, bo nie wysypiała się. Gabi była wiecznym leniuchem - oczywiście mimo tego wyglądała jak modelka z okładek - nie rozumiałam więc jak to możliwe, że o szóstej rano już jej nie ma.

Wypełzłam z łóżka, zawzięcie trąc oczy. Spałam tylko trzy godziny.

W łazience szybko załatwiłam swoje potrzeby, a także ubrałam się. Założyłam zwykłe jeansy i bluzę, którą któregoś wieczora ukradłam (w sensie pożyczyłam, bez zamiaru zwrotu) od Syriusza. Chłopak nie wydawał się być z zły z tego powodu. Włosy związałam w niechlujnego koka. Przyjrzałam się końcówką. Zdecydowanie powinnam odwiedzić fryzjera.

Wzruszyłam ramionami. To było zmartwienie na inny dzień.

Chwyciłam NAPAD i udałam się do drzwi wyjściowych. Nacisnęłam klamkę... i nic. Drewniana powłoka okazała się być zamknięta.

Wyciągnęłam różdżkę z kieszeni i rzuciłam Alochomore. Nic jednak się nie wydarzyło. Następnie spróbowałam kilku innych, bardziej skomplikowanych zaklęć. Żadne jednak nie dało efektu. To był żart prawda?

Co do cholery się działo?

- Bombarda! - krzyknęłam, a z końca mojej różdżki wypłynął destrukcyjny promień. Odrzuciło mnie trochę, bo stałam zbyt blisko celu. Ze złością odkryłam też, że i to niewiele dało.

Ki czort?

Jeśli to robota Huncwotów, a ta czwórka błaznów właśnie się ze mnie śmieje, chowając się gdzieś tam to nie ręczę za siebie. Nie miałam humoru na coś takiego. W ogóle nie miałam na nic humoru. Z całej siły kopnęłam w drewnianą powłokę. Tylko rozbolała mnie noga.

Świetnie - pomyślałam - po postu genialnie. Ten dzień nie może być lepszy.

Z okropnym grymasem na twarzy wróciłam z powrotem na łóżko, a NAPAD rzuciłam daleko w kąt. Wiem, że nie powinnam tego robić, ale frustracja wzięła nade mną górę.

Sprawdziłam zegarek. Było kilka minut po siódmej. Czyli prawie pół godziny spędziłam próbując wydostać się z pokoju. Z rezygnacją sięgnęłam po gruby wolumin, który akurat mi się nawinął. "Leksykon różdżek". Lepsze to niż nic. Mogłam przynajmniej poszukać jakichś informacji o mojej własnej. Otworzyłam książkę i zaczęłam wertować jej strony.

"Tarnina jest nietypowym drewnem na różdżki. Znany specjalista i twórca tych magicznych przedmiotów - Garrick Ollivander uważa, że jej właściciel odznacza się wojowniczym charakterem. To niekoniecznie oznacza, że jej właściciel praktykuje czarną magię (choć tego typu różdżka nadaje się do tej dziedziny magii doskonale). Różdżki z tarniny można znaleźć wśród aurorów. Krzak tarniny ma ciekawą cechę, otóż pośród kolców jej jagody można znaleźć nawet w najcięższe mrozy. Różdżka z tarniny aby związać się z właścicielem, musi razem z nim przejść przez jakieś niebezpieczeństwo lub trudność. Dzięki temu będzie lojalna i pomocna."

Uśmiechnęłam się. Wiedziałam z jakiego powodu moja różdżka jest mi oddana. To co wydarzyło się w dzieciństwie zapewne było wystarczającym powodem. W końcu nie każda czterolatka rzuca śmiercionośne zaklęcie. Co innego, że nie wypaliło.

Zastanawiało mnie jednak co przeszła moja matka, że drewno tarniny postanowiło się z nią związać? Nie pamiętałam, by kiedykolwiek wspominała o jakimś niebezpieczeństwie w jej życiu. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że po prostu o tym nie wiedziałam. W końcu byłam dzieckiem i nie za wiele pamiętałam z okresu przed atakiem.

Kolejny raz zaczęłam przewracać strony.

"Kieł alpy - rdzeń tego typu dobrze nadaje się do zaklęć z dziedziny czarnej magii, jest wierna i posłuszna opanowanemu i pewnemu siebie czarodziejowi - osoby o słabej psychice nie są w stanie go opanować, buntuje się, kiedy tylko wyczuje w czarodzieju niepewność i zawahanie, w takich chwilach potrafi nawet strzelić zgubnym zaklęciem w swojego właściciela. Bardzo zdradziecki rdzeń, nie waha się wybrać i dostosować do nowego właściciela."

To była cenna informacja. Nie mogłam się wahać. Musiałam być zdecydowana i pewna swoich decyzji. Mogło mnie to w końcu kosztować życie!

Z drugiej jednak strony tarnina powinna być mi wierna. Może rdzeń i drewno równoważyły się? Skoro alpa zdradza, a tarnina jest wierna? Ostrożności jednak nigdy za wiele.

***

Usłyszałam jak zamek w drzwiach klika, więc szybko podniosłam się do pionu. Leżałam, kompletnie rozwalona na podłodze i czytałam notatki o zaklęciach niewerbalnych, z którymi zmagałam się już od tygodnia. Teraz jednak szybko odłożyłam wszystkie papiery i zerwałam się na równe nogi. W progu pojawił się uśmiechnięty Remus.

- Hej Far! Cieszę się, że cię zastałem!

Patrzyłam na niego jak na głupka. Miałam ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Powiedzieć, że byłam wkurzona... oj nie! Ja byłam na granicy szału!

- Zastałeś? Zastałeś! Myślisz, że to śmieszne?! Nie wiem co wam przyszło do tych zakutych łbów, ale obiecuje, że moja zemsta będzie gorsza niż ta w zeszłym roku! Jest siedemnasta! Siedemnasta! Cały dzień przesiedziałam w pokoju!

- I to jest powód, by się na mnie wściekać? Przecież nic nie zrobiłem.

W tym momencie ktoś powinien zacząć mnie trzymać, bo istniała obawa, że rzucę się na szatyna i wydrapie mu oczy. W mojej głowie wręcz huczało od pomysłów jak mogę skrzywdzić Lupina.

- Nic nie zrobiłeś? - zapytałam na pozór spokojnie - W TAKIM RAZIE WYTŁUMACZ MI JAK TO MOŻLIWE, ŻE TAK PO PROSTU OTWORZYŁEŚ SOBIE DRZWI I TU WSZEDŁEŚ, SKORO NAWET BAMBARDA NA NIE, NIE ZADZIAŁAŁA! - wydarłam się, nie zwracając uwagi na to, że słyszy mnie cały Hogwart.

Chłopak skulił się i chyba zrozumiał, że zdecydowanie przesadzili.

- Ty nie rozumiesz. My chcieliśmy...

-Co chcieliście!? - przerwałam mu warcząc, zaraz jednak opanowałam się, nie dam im tej chorej satysfakcji - Wiesz co? To i tak nie ważne. Mam głęboko w tyłku hipogryfa dlaczego to zrobiliście! Po prostu nie pokazujcie mi się więcej na oczy.

Porwałam z ziemi NAPAD i wpakowałam w niego wszystkie papiery w zasięgu wzroku. Nie byłam nawet pewna, czy to co tam pakuje to moje notatki, czy może zwykłe śmieci. Nie miało to jednak większego znaczenia. Następnie wyminęłam nadal skruszonego Lupina i wyszłam na korytarz, a następnie puściłam się schodami do Pokoju Wspólnego.

Czułam, że moje oczy wręcz ciskają gromami.

Nic dziwnego więc, że gdy zobaczyłam tłum uczniów i transparent życzący mi wszystkiego najlepszego z okazji siedemnastych urodzin zamiast ucieszyć się, stanęłam w miejscu i wpatrzyłam się w tort, który Syriusz i Disher trzymali w rękach (a raczej wyrywali sobie nawzajem).

Byłam pewna, że wszyscy słyszeli mój wybuch, bo zamiast śpiewać mi sto lat, stali i czekali - zapewne na jakąś moją reakcję. Pochyliłam głowę, czując, że ujawnia się mój tik nerwowy. Moja braw niebezpiecznie drgała, a ja miałam ochotę sprawdzić, czy moja różdżka faktycznie jest tak dobra w czarnej magii jak piszą.

- Wszystko dobrze, Far? - Lily podeszła do mnie powoli, jakby gotowa do ucieczki. Za nią stąpał James, który chciał mnie chyba powstrzymać gdyby doszło do rękoczynów.

- Podsumowując...wymknęłyście się rano z pokoju - tu zmierzyłam Julie i Gabs lodowatym spojrzeniem, a te wycofały się za plecy Dishera i Syriusza - a następnie zamknęliście mnie w pokoju, bym nie zorientowałam się, że szykujecie dla mnie przyjęcie niespodziankę, bo dzisiaj jest szósty listopad, czyli moje urodziny, o których całkiem zapomniałam .

Starałam się złapać z każdym kontakt wzrokowy choć na sekundę. Nikt nie odważył się podważyć mojej teorii, co uświadomiło mi, że chyba trafiłam w sedno.

- Na prawdę nie wiem co myśleć - stwierdziłam, zagryzając wargę i rzucając ukradkowe spojrzenie na Remusa, który właśnie do nas dołączył i stanął obok reszty - Po prostu nie wiem! Nie wiem czy mam się na was rzucić i wyściskać wszystkich, bo właśnie daliście mi najwspanialszy prezent, czy może powinnam się na was rzucić i pozabijać, bo zmarnowaliście mi dzień.

- Ja proponowałbym to pierwsze - zasugerował Disher i wcisnął w dłonie Syriusza tort, a następnie zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku.

Widziałam jak Łapa zaciska gniewnie pięści, a jego oczy ciemnieją. Brunet był niebezpiecznie blisko stanu, w którym ja znajdowałam się przed kilkoma minutami.

- Moja droga Farce! Życzę ci wszystkiego co najlepsze. Byś nigdy nie była smutna, byś zawsze miała głowę pełną pomysłów. Byś nie chciała zabić mnie i reszty tu zebranych - na te słowa przez pokój przeszedł szmer rozbawienia - Oraz byś nigdy się nie zmieniała, bo wszyscy cię kochamy taką, jaką jesteś.

Nie powiem, że się nie wzruszyłam. Zaraz po Dishu życzenia złożył mi cały Gryffindor, a także uczniowie innych domów, którzy zostali zaproszeni. Przewinęło się nawet kilku Ślizgonów, którzy wyściskali mnie i powiedzieli, że są moimi fanami. Dziwnie się czułam mając świadomość, że jakichkolwiek fanów posiadam. Nie narzekałam jednak tylko pokornie przyjęłam prezenty.

Tylko Syriusz nie podszedł do mnie. Zrobiło mi się trochę przykro, jednak zignorowałam to i poszłam się przebrać. Stare jeansy i bluzę zmieniłam na niebieską, plisowaną spódnicę oraz elegancką koszulę z rękawkiem trzy czwarte. Włosy ułożyłam za pomocą różdżki. Na mojej szyi jak zwykle zwisł wisiorek ze skrzydłami. Wyjątkowo założyłam też bransoletkę i czarne szpili, które dodały mi kilka centymetrów.

Gdy wróciłam okazało się, że impreza z okazji moich urodzin trwa w najlepsze. Nie było oczywiście żadnej zabawy bez odrobiny (masy!) alkoholu. Mogłam się założyć, że sprowadziła go tutaj czwórka idiotów, która obecnie dość często z niego korzystała. Inni też nie próżnowali.

- Zatańczymy? - zapytał Dean, a chwilę później wylądowałam na parkiecie, tuż obok Lily i Jamesa. Później zatańczyłam chyba z każdym chłopakiem jaki tylko przyszedł na urodziny.

Z wyjątkiem Syriusza.

Było dobrze po dwudziestej trzeciej, a ja stałam właśnie przy oknie na schodach, łapiąc trochę tlenu, gdy poczułam jak czyjeś ręce owijają się wokół mojej tali. Gdy się odwróciłam stanęłam twarzą w twarz z pewnym Casanovą.

- Mogę cię prosić na chwilę?

Skinęłam głową i ruszyłam za chłopakiem w stronę portretu Grubej Damy, aby po kilku minutach znaleźć się na wierzy astronomicznej. Całą drogę pokonaliśmy w milczeniu.

Myślałam, że po dzisiejszym szaleństwie Black będzie kompletnie pijany, ale widać było, że trzyma się świetnie. Podejrzewałam nawet, że chłopak nic nie wypił. To było dość zaskakujące.

Ja pozwoliłam sobie tylko na jednego drinka i lampkę wina.

- O co chodzi? - postanowiłam przerwać ciszę, która zaczęła mnie denerwować. Oky, może jednak nie byłam do końca trzeźwa, bo pomyślałam o czymś o czym zdecydowanie nie powinnam.

- Chciałem złożyć ci życzenia. Ale nie chciałem robić tego przy innych - dodał pośpiesznie, widząc, że już otwieram usta.

- No to na co czekasz?

- Far nie ma słów, które byłyby w stanie wyrazić tego, czego dla ciebie chce i czego ci życzę. Dlatego chciałem ci tylko powiedzieć, że poznanie ciebie... Każdego dnia dziękuję za to Merlinowi. Wiem, że ten twój Disher ci już tego życzył, ale po prostu nigdy się nie zmieniaj. Bądź sobą, nie wątp w siebie. Bo jesteś najmądrzejsza, najładniejszą i najwspanialszą czarownicą jaka chodziła i będzie chodzić po ziemi. A ja jestem ogromnym szczęściarzem, że mogę się nazywać twoim przyjacielem.

Zarumieniłam sie na jego słowa, ale na szczęście było ciemno, więc istniała szansa, że Gryfon jednak tego nie widział.

- Dziękuję ci. Usłyszeć cos takiego z ust samego Syriusza Oriona III Łapy Blacka to nie lada zaszczyt.

- Na który w stu procentach zasłużyłaś.

Objęłam go i mocno przyległam do jego klatki piersiowej. Pachniał obłędnie.

- Mam coś dla ciebie - zamruczał mi do ucha.

- Nie musisz, Łapo. To przyjęcie i same twoje słowa... to mi wystarczy.

- Cicho! Napracowałem się więc nie niszcz tego zła kobieto! - zachichotałam - Zamknij oczy.

Niepewnie wykonałam jego polecenie. Byłam lekko pijana i obawiałam się, że zrobię coś czego będę później żałować.

Poczułam jak Syriusz mnie puszcza i znika na chwilę. Delikatny powiew wiatru poruszył moimi włosami, a mnie przeszedł dreszcz. Mogłam wziąć kurtkę.

- Wystaw dłonie - kolejny raz zrobiłam o co prosił - Tylko się nie przestrasz proszę.

Na moich dłoniach wylądowało coś miękkiego i puchatego, a także owłosionego i... żywego!

Błyskawicznie otworzyłam oczy. Okazało się, że właśnie trzymam w rękach szczeniaka. Najsłodszego, najbardziej rozkosznego i najbardziej uroczego na świecie szczeniaka. Miał białą sierść i błękitne oczy. Merdał wesoło ogonkiem i przypatrywał się mi, przekrzywiając główkę. Jednym słowem -zaniemówiłam.

- Czy to jest? Czy ty.. - nie byłam w stanie skończyć zdania.

- Podoba ci się? Rozmawiałam z Dumbledorem i on wyraził zgodę byś miała psa o ile nie będzie on przeszkadzał innym uczniom. Nie możesz też za bardzo chodzić z nim po szkole, bo sama wiesz, że tak kotka woźnego... Ale może on przebywać u ciebie w dormitorium. Julie i Gabi się zgodziły. W Pokoju Wspólnym też może być. Gadałem z innymi Gryfonami. Oczywiście jeśli ci się nie podoba to...

Szybko pocałowałam go w policzek, by zamknął się.

Zdziwiony chłopak zamarł z otwartą buzią.

- To najwspanialszy prezent jaki mogłam dostać! Zawsze chciałam mieć zwierzaka! Dotychczas miałam tylko moją sowę, którą na trzecim roku transmutowałam w orła... Nie mogłam jednak żadnego mieć, bo w domu dziecka nie tolerują tego. A ty? Skąd wiedziałeś, że chcę psiaka?

- Kiedyś mówiłaś. Byliśmy na spacerze w Dolinie Godryka i zobaczyłaś psa u jednego z sąsiadów. Później przychodziłaś do niego codziennie.

Pogłaskałam czule szczeniaka. Był malutki, dlatego bez problemu utrzymywałam go w rękach. Malec zapiszczał i polizał moje palce. Raz nawet szczeknął, a jego piskliwy głosik rozszedł się echem po okolicy.

- Jak go nazwiesz?

- Nie wiem. To chłopiec prawda?

- Yhym.

Zastanowiłam się, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Przez chwilę korciło mnie, by nazwać go Łapa, ale zrezygnowałam. To było przezwisko Syriusza.

Powoli odłożyłam pieska na ziemię i po raz kolejny przytuliłam bruneta. On złapał mój podbródek kciukiem i palcem wskazującym i uniósł go delikatnie w górę. Mój oddech przyśpieszył, bo przez chwilę miałam wrażenie, że Syriusz zechce mnie pocałować. On jednak tylko złożył szybkiego całusa na moim czole.

- Chodźmy już. W końcu to impreza z okazji twoich urodzin. Solenizantka powinna być tam obecna.

Kiwnęłam głową i wzięłam na ręce pieska, który zwinął się u moich stóp w kulkę i chyba zaczął drzemać, a następnie ruszyłam z Łapą - ramie w ramię - w stronę Pokoju Wspólnego Gryffindoru.

***

Lily

Musiałam uciec stamtąd na chwilę. Nadal bolało mnie to, co wydarzyło sie pomiędzy mną a Severusem. Mimo wszystko chciałam go odzyskać. Poświęciłam mu w końcu jedenaście lat życia. Niestety okazało się, że przyjaźń z Malfoyem i Bellatrix oraz kilkoma innymi uczniami z domu węża całkowicie go zniszczyła.

Gdy składaliśmy życzenia Far i śpiewaliśmy sto lat jakoś się trzymałam. Udało mi się też zatańczyć z Jamesem i nie rozpłakać. Brakowało mi tylko zmartwionego Pottera! Teraz jednak musiałam się zaszyć gdzieś sama i wypłakać.

Poszłam za radą pewnej farbowanej blondynki.

Musiałam wyrzucić z siebie cały ból. Wypłakać się i zapomnieć. Nie warto marnować czasu na ludzi, którzy nie są tego warci. Nie warto przejmować sie ich zdaniem i tym co mówią. Teraz musiałam znaleźć w sobie siłę, by ruszyć do przodu.

Dotarłam do ślepego zaułka na siódmym piętrze. Dotychczas szłam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, gdzie niosą mnie nogi. Nie chciałam jednak zawracać. Zauważyłam, że za starym gobelinem, przedstawiającym dumnego lwa, znajduje się klamka od drzwi, czyli także jakaś pusta sala. Idealnie. Okazała się zamknięta, ale szybkie zaklęcie Alochomora skutecznie rozprawiło sie z zamkiem.

W środku był prawie pusto. Jedyną rzeczą jaka tu się znajdowała była tablica. Kiedyś musiała być tu klasa.

Usiadłam na parapecie i popatrzyłam przez okno. Widać przez nie było las, a także skrawek jeziora. Zaczął także padać śnieg. Mogłam sie założyć, że jutro rano to Huncwoci jako pierwsi wybiegną na dwór i rozpoczną bitwę na śnieżki. Oczywiście nie zrobią tego bez Farce, która już dawno przestała sie na nich złościć za numer z drzwiami.

Mogła nawet chcieć się zemścić. W końcu to obiecała. A przecież bitwa na śnieżki to idealna okazja! Choć blondynka jest kreatywna i może wymyślić coś zupełnie innego. Zdecydowanie straszniejszego.

Przypomniało mi się jak w zeszłym roku upokorzyła Hunców. Wycięła im okropny numer! Oczywiście ja, Dorcas i Ann, która jeszcze wtedy trzymała sie z nami, też miałyśmy w tym swój udział. W końcu uśpiłyśmy chłopców. Mimo to i tak największe brawa należą się Far.

Całkiem fajny pomysł miała też z zalaniem szkoły i bitwą na kolorowe błoto. Szkoda tylko, że skończyło się to fatalnie.

Z rozmyślań wyrwał mnie powiew chłodu. Przyjrzałam się wszystkim oknom po kolei, ale wszystkie były zamknięte. Czy to możliwe, że zostawiłam szparę w drzwiach? Podniosłam się i sprawdziłam. Drewniana powłoka była szczelnie zamknięta.

Westchnęłam. Zdecydowanie przyda mi sie przerwa. Wszystko jakby na raz zwaliło mi się na głowę. Nauka, Severus, James. Dodatkowo pokłóciłam się z Petunią.

Uderzyłam delikatnie głową w ścianę, a następnie oparłam się o nią i zjechałam powoli na ziemię. Moje oczy same się zamykały. Czas wracać - pomyślałam.

Podniosłam się i ostatni raz obiegłam wzrokiem sale. Już miałam wychodzić gdy usłyszałam czyś głos.

- Lily?

Podskoczyłam, celując różdżką w kierunku z którego dobiegał dźwięk. Gdy zobaczyłam jego adresata, jedynym słowem, które byłam w stanie wymówić było...

- H... Hunter?!

*****

Witam! Jak wam sie podoba? Osobiście - jak na razie - to mój ulubiony rozdział. Co powiecie o Hunterze?

Jeśli chcecie możecie też zadawać pytania do bohaterów! Czas zrobić kolejną edycję! Pytania możecie zadawać do:

- Huncwotów

- Julie, Gabi, Lily

- Nauczycieli

- Dishera, Huntera

No i oczywiście do Farce.

Pozdrawiam was serdecznie!

takaiinna


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top