12

Następnego dnia już wcale nie pamiętałam o dziwnej konwersacji z nieznanym numerem. Wstałam i jak gdyby nigdy nic poszłam do kuchni na śniadanie. Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi. Zostawiając płatki na stole poszłam otworzyć. Moim oczom ukazał się Karol.

- Cześć. - powiedział.

- Hej...

- Chcesz może wbić do mnie? Potrzebuję twojej pomocy.

- To zależy w czym mam ci pomóc?

- Przyjdź do parku o szesnastej. Usiądź na tej ławce, co zwykle, a ja przyjdzę po ciebie i pójdziemy razem do mojego domu.

- Ale...

- To nie będzie porwanie.

- Dzięki za uprzedzenie. Nie jestem pewna czy coś robię w tym czasie... Także może się nie pojawię.

- Błagam przyjdź...

- Czekaj. Skąd wiesz, że tu mieszkam?

- No przyznaję się. Szedłem kiedyś za tobą aż tutaj. Ale spokojnie nie jestem jakimś złodziejem czy coś. Ja jestem artystą.

Pokręciłam tylko z politowaniem głową, ale to miłe, że stara się, żebym się nie przestraszyła.

- No dobra. Przyjdę.

- Dzięki, dzięki, dzięki. - uścisnął mnie pod wpływem chwili.

- Dusisz...

- Ups, przepraszam. - puścił mnie.

W okolicy rozległ się dźwięk muzyki. Od razu rozpoznałam, co to była za melodia. I właśnie wtedy wróciły wspomnienia. Chwyciłam się za głowę i zniknęłam w głębi pomieszczenia.

- To jesteśmy umówieni!? - zdążył spytać.

- Tak...

Zamknęłam drzwi i usiadłam pod nimi. Nie chciałam o tym myśleć, ale nie mogłam przestać. Dostałam ataku, który już dawno temu mnie nie nawiedzał. Potrzebowałam kogoś, by mnie przytulił, ale nikogo w domu nie było. A Karol na pewno już sobie poszedł.

- Nie... Błagam... Nie...

Obrazy zaczęły pojawiać się przed moimi oczami. Jej twarz... Jej krew... Jego pistolet... A przede wszystkim jego oskarżycielski głos... Zaczęłam się trząść. "Widzisz, do czego doprowadziłaś? To twoja wina"... Głos rozbrzmiał w mojej głowie. Miał rację... Jej cierpienie... Jej śmierć... To moja wina...

- Nie...

Spojrzałam na dłonie. Wstałam. Poszłam do kuchni. Zauważyłam nóż. To moja wina... Zginęła przeze mnie, a ja przeżyłam. Nie powinnam przeżyć. To ja byłam jego celem. Nie ona. To ja powinnam umrzeć. Nie ona. Wzięłam ostre narzędzie do ręki. Oglądałam go. Taki piękny, srebrny, taki ostry. Zerknęłam na tętnice, która znajdowała się obok nadgarstka. Jeden ruch. Jedno cięcie. Mogę odebrać sobie życie w dosłownie jednej chwili. Mogę zrobić to, czego on pragnął, a mu się nie udało. Wystarczy tylko jedno cięcie, nic więcej. Tak mało, a właśnie przez to mogę umrzeć. Ale czy naprawdę tego chcę? Tak, głupie sumienie.

- On tego chciał... Pomyśl... Umrzesz i spełnisz jego pragnienie. Nie swoje. On będzie szczęśliwy, bo dowie się, że przegrałam. Ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę przegrać. Muszę żyć, by go wkurzyć. Przecież obiecałam sobie i Gosi, że więcej do tego nie wrócę.

Nóż wypadł mi z rąk. Tak bardzo teraz jej potrzebuję. Obiecałam do niej dzwonić, gdybym znów chciała się zabić, ale nie chcę jej martwić. Nie chcę przeszkadzać jej, w tym co robi. Poczułam spływające łzy po moich policzkach. Nadal się trzęsłam. Mój wzrok znów spoczął na nożu, który tym razem leżał na podłodze. Muszę być silna. Ale co jeśli już tak dalej nie mogę? To głupie. Wystarczy tylko melodia tej piosenki, by mnie złamać. Wystarczy tylko, że usłyszę jego imię, by ciarki przeszły mi po plecach, a wspomnienia wróciły. Na razie wie o tym tylko Gosia, ale ona także wszystkiego nie wie. Już nie potrafię żyć z tym sama. Muszę komuś powiedzieć. Tylko komu? Po chwili do głowy wpadł mi szalony, ryzykowny pomysł, a w zasadzie tylko jedno imię. Jego imię. Chcąc, nie chcąc uśmiechnęłam się przez łzy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top