VI

- Chcesz może coś mi powiedzieć? - Cienki głos dość stanowczo postawił pytanie. Marinette speszona spuściła wzrok. Nie przewidziała tego, było jej wstyd. Zacisnęła ciaśniej pięści na kolanach i zgarbiła się. Pościel wydawała się bardziej interesująca, niż czerwona istotka udzielająca jej reprymendy. - Nie uwierzę w to, że nie słyszałaś pikania jego miraculum, co jeśliby się przemienił? - Tikki była wyraźnie zirytowana. Dziewczyna w końcu odważyła spojrzeć się stworzonku w jego niebieskie oczy.

- To się nie wydarzyło - odparła beznamiętnie.

- Ale co gdyby? Mari, to niebezpieczne. - Zmartwione kwami zatoczyło koło nad głową brunetki.

- To się nie wydarzyło - powtórzyła licealistka – i nie wydarzy. - Była zdecydowana, zupełnie pewna swojego stanowiska.

- Dobrze - westchnęła Tikki. Nie była do końca przekonana, co do prawdziwości słów bohaterki. Marinette uznała tę krótką wymianę zdań za zakończoną i wyprostowała się. Wsunęła stopy w królicze, puchate kapcie, po czym wstała. Poczłapała do łazienki, a kwami poleciało za nią. Chwyciła swoją najzwyklejszą niebieską szczoteczkę do zębów, żeby je umyć i nałożyła nań pastę. Gdy już miała oddać się rutynowej czynności, Tikki ponownie zabrała głos.

- Czasami odnoszę wrażenie, że ponownie mam do czynienia z tą małą, niepozorną trzynastolatką. Dzieckiem, które nie ma bladego pojęcia o świecie, który go otacza. Wciąż zachowujesz się jak... - Marinette jednak uznała, że nie będzie zwlekać ze szczotkowaniem. Zaczęła intensywnie szorować kolistymi ruchami zęby, zagłuszając przy tym wywód czerwonego stworzonka. Tikki jednak szybko zdała sobie z tego sprawę i prychnęła urażona. Przecież jej się nie ignoruje!

- Nie podoba mi się, że on tu przychodzi - odparło kwami.

- Coś mówiłaś? - Dziewczyna udała, że nie usłyszała słów wypowiedzianych przez przyjaciółkę, bo tak naprawdę mało ją one obchodziły.

- Powiedziałam, że nie podobają mi się wizyty Chat Noira - odparła niezrażona zagrywką niebieskookiej Tikki.

- Nie przesadzaj, był tu zaledwie dwa razy. - podczas mówienia licealistka napełniła kubek wodą, by opłukać jamę ustną.

- Tak, dwa razy, ale również dwa razy prawie się przemie... - W tym momencie dziewczyna uznała, że najlepszym wyjściem będzie przepłukanie gardła, co też uczyniła. Unikając zbędnych pytań skończyła myć zęby i ruszyła do drzwi. - Nie bagatelizuj tego - ostrzegła ją Tikki.

- Jestem już prawie dorosła, wiem, co robię. Zresztą... Chat też. - Po czym wyszła.

- Marinette...

***

- To już tu! - krzyknęła entuzjastycznie szatynka. - Możesz mnie wysadzić, dojdę sama ten kawałek.

- A bagaże? - spytał szofer zatrzymując się przed wysoką posiadłością, która była pokrytą białą zabudową, a przed nią rozpościerał się imponujących rozmiarów, zielony ogród. Dziewczyna poprawiła okulary na głowie, tym samym ignorując mężczyznę. - Panienko, co mam z nimi zrobić? - spytał jeszcze raz.

- Z nimi? Bagaże..? Ah, tak! Możesz je zanieść gdzieś, ym, tam! - Drugą ręką wskazała niewielki budynek znajdujący się zaraz za posiadłością. Szofer ochoczo ruszył do pracy, byleby nie musieć przebywać dłużej wraz z swoją pracodawczynią. Dziewczyna machinalnie dotknęła łańcuszka, który schowała pod cienką, czarną bluzkę. Poczuła metal pod palcami; dodało jej to ciut pewności, że dobrze czyni. Ruszyła w kierunku wejścia, a jej koturny cicho stukały z każdym jej krokiem. Przed posiadłość wyszedł chudy, wysoki mężczyzna w towarzystwie swojej asystentki. Przyjezdna przyjrzała im się: kobieta nosiła okulary, jej włosy były tak czarne, że aż zdawało się, jakby emanowały granatową poświatą. Dodatkowo grzywka asystentki była zafarbowana częściowo na czerwono, co tworzyło coś w rodzaju gradientu. Widać było, że kobieta preferowała czerwień i czerń, ponieważ jej strój był właśnie w tych barwach. Jej błękitne oczy, ukryte pod szkłami z czerwonymi oprawkami, bacznie przyglądały się nowo przybyłej.

Mężczyzna również nosił okulary, ale jego oczy nie były tak wyraziste, co te, widziane przedtem. Jego oczy przyjęły barwę wyblakłego niebieskiego, który powoli przechodził już w szarość. Miał równo zaczesane do tyłu siwe włosy, subtelnie pomarszczoną twarz, o którą dbała horda specjalistów. Nie był zadowolony ze swojego wieku, chciał jak najwięcej zatrzymać z młodości... ale włosów nie farbował – wolał starzeć się „godnie". Stał wyprostowany niczym struna i uważnie przyglądał się swojemu gościowi. Ubrany w biały garnitur wydawał się poważną osobistością, ale dziewczyna nie obawiała się go, znali się przecież dobrze.

- Dzień dobry, panie Agreste - przywitała się z projektantem, po czym zwróciła uwagę na srebrną plakietkę, przypiętą do ołówkowego żakietu kobiety. - Dzień dobry, pani Sancoeur - powitała kulturalnie kobietę.

- Nathalie, wystarczy Nathalie - odparła niebieskooka.

- Tak się cieszę, że dotarłaś, jak mniemam, cała i zdrowa - zahaczył mężczyzna. - Mam nadzieję, że nie napotkałaś żadnych przeszkód podczas podróż.- spytał bardziej z grzeczności niż ciekawości Gabriel.

- Wszystko odbyło się bez problemów, miło, że pan pyta - odparła dziewczyna i zawiesiła swój wzrok na drzwiach wejściowych. Były one wykonane ze sprawiającego wrażenie bardzo wytrzymałego drewna, tak jej się przynajmniej zdawało. To mahoń... a może teak? Nie znała się na tym, trudno.

- Wejdźmy już do środka, na pewno jest panienka zmęczona po tak długiej podróży - zaproponowała Nathalie.

- Doskonała myśl - przytaknął mężczyzna i spojrzał w otoczone ciemnymi rzęsami oczy nastolatki.

- Hm? - wyrwało jej się mimowolnie.

- Och, przepraszam za moje zachowanie. - Otrząsnął się z zadumy – Zieleń.

- Piękny kolor - dodała kobieta, która już zdążyła otworzyć drzwi.

- Prawda - ponownie przytaknął projektant.

***

- Tutaj bla, bla, przecież wiesz do kogo dzwonisz, prawda? Zostaw wiadomość!

W pomieszczeniu rozległ się głos automatycznej sekretarki. Zniechęcona Marinette kolejną próbą dodzwonienia się do przyjaciółki, rzuciła telefon za siebie, a sama wturlała się na łóżko.

- Co Alya może takiego robić? - zadała pytanie, lecz odpowiedzi nie otrzymała. - Przecież nie ugania się teraz za Ladybug. No halo, jestem tutaj! - żachnęła się dziewczyna. Tikki wylądowała na różowej poduszce obok zgarbionej niebieskookiej.

- Marinette, musisz przyzwyczaić się, że nie każdy będzie dostępny na twoje skinienie.

- Ale Alya zawsze ode mnie odbiera! Coś musi być nie w porządku... - Podciągnęła kolana pod brodę i zaczęła kiwać się tak, jakby miała chorobę sierocą. Naburmuszona popatrzyła na telefon leżący na podłodze. Czy dzisiaj wszystko musi iść nie po mojej myśli?

- Rozchmurz się i nie udawaj dziecka - pouczyło ją czerwone kwami.

- Ale...

- Żadnych „ale"! - zezłościła się Tikki – Takie jest życie, no cóż, bywa... i nie patrz na mnie wilkiem, póki jestem miła.

Marinette odwróciła głowę w drugą stronę. Kwami miało rację, sama nie wiedziała dlaczego zaczęła się tak mazgaić. To jakieś chwilowe załamanie, czy jak?

- Córa! Ktoś do ciebie! - Nagle usłyszała głos taty dobiegający z dołu.

- Tikki! Schowaj się! - syknęła w kierunku kwami, po czym krzyknęła w odpowiedzi – Już schodzę!

Zastanawiała się, kto to może być, kto postanowił ją odwiedzić? Poczłapała w dół, trzymając się poręczy. Na początku zauważyła uśmiechniętego od ucha do ucha Toma, swojego ojca, obok którego stała jej mama – Sabine, również w dobrym nastroju. Zaczęła lekko się denerwować, przeczesała szybko ręką rozpuszczone włosy. Wstyd przyznać, ale była zupełnie nieprzygotowana na wizytę gości. Nerwowo obleciała wzrokiem kuchnię, aż trafiła na rudoczerwoną czuprynę.

- Hej, Marinette.

- Och, cześć... Nathanael.

***

- To będzie twój pokój, w środku znajduje się osobna łazienka i toaletka. Miłego pobytu oraz owocnej pracy!

- Dzięki za ponowne oprowadzenie po posesji, dużo się tu pozmieniało od ostatniego razu. - Dziewczyna uśmiechnęła się uroczo wraz z wyuczonym taktem.

- Ah, faktycznie, kiedy ty tu byłaś? 6 lat temu? - spytała Nathalie.

- W sumie to miałam wtedy 7 lat, gdy kręciliśmy ten spot reklamowy. To było jakieś 10 lat temu. - Szatynka sięgnęła do starych wspomnień. Było inaczej, a jednak atmosfera wciąż pozostała taka sama.

- Proszę wybaczyć mi pomyłkę, jeszcze nie pracowałam wtedy na pełnym etacie i wiedzę z tamtego okresu mam znikomą. - Kobieta poprawiła okulary na nosie i mocniej ścisnęła granatową teczkę z dokumentami. - Na mnie już czas, czy pojawiły się jakieś pytania?

- Nie, dziękuję, dam sobie radę - odparł gość i gdy tylko Nathalie zniknęła jej z oczu, postanowiła pozwiedzać posiadłość na własną rękę. Szatynka jak najciszej przemierzała szerokie korytarze z jeszcze wyższymi sufitami. Podziwiała zdobienia białych ścian oraz obszerne, lecz nie przeładowane, żyrandole i kinkiety. Zatrzymała się przy schodach i ruszyła na górę. Sunęła ręką po gładkiej, białej poręczy, choć nie potrzebowała oparcia. Czuła chłód, który nie był winą pogody. Zatrzymała się na półpiętrze, by móc podziwiać widok rozpościerający się za oknem. Słońce świeciło bardzo jasno, lecz mimo to chłód jej nie opuszczał. Szła wzdłuż parapetu, nie odrywając wzroku od malowniczego ogrodu, który jawił jej się za szybą. Była tak zaabsorbowana tym widokiem, że nie zauważyła zbiegającego po schodach nastolatka. On również nie zwrócił na nią uwagi, przywykł do tego, że w domu zawsze jest sam. Blondyn dopiero co wstał, w soboty mógł sobie pozwolić na dłuższą drzemkę. Chyba każdy nastolatek nie przepuściłby okazji, by spać w weekend do dziewiątej, a choćby i dziesiątej rano. Jego włosy były w tak zwanym „artystycznym nieładzie", a czarna koszulka i spodenki od piżamy całe pogniecione. Szybko przeskakiwał ze stopnia na stopień, przecierając swoje zielone oczy, by przywrócić się do żywych. Chłopak przez swoją nieuwagę wpadł na dziewczynę i przewrócił się na plecy, ciągnąc ją tym samym za sobą.

- Ałć! - wyrwało się zielonookiej.

- Przepra...Lila?! - Blondyn po chwili rozpoznał nastolatkę. Dziewczyna chciała się już podnieść, ale uniemożliwił jej to, przytulając ją do siebie.

- Adrien! Muszę wstać! - żachnęła się, lecz delikatny uśmiech wkradł się na jej usta.

- Boże, jak ja dawno cię nie widziałem...- Westchnął i trochę niechętnie zwolnił uścisk. Podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na dziewczynę. Była ubrana w czarną koszulkę i krótkie, jeansowe spodenki, buty na niskich koturnach oraz słomkowy kapelusz, który trzymała w ręce. Po jej lewej stronie leżały okulary przeciwsłoneczne, które jej zapewne strącił. Aj! Pewnie były drogie.

- Urosłaś - stwierdził, na co nastolatka zaśmiała się.

- W tym fachu wzrost gra kluczową rolę - odparła siedząc naprzeciwko niego. Model sięgnął po kilka orzechowych kosmyków, które wydostały się z długiego warkocza.

- Włosy też ci urosły. - Kolejny raz stwierdził łopatologicznie. Po chwili otrząsnął się i sięgnął po okulary przeciwsłoneczne i wstał. Wyciągnął w kierunku Lili wolną rękę i również pomógł jej wstać. Dziewczyna zachwiała się niepewnie, próbując znaleźć środek równowagi na koturnach. Blondyn przyciągnął ją do siebie, by mogła stanąć pewnie i gdy tylko złapała równowagę, puścił ją. - Po co je nosisz, jesteś już wystarczająco wysoka! Masz metr siedemdziesiąt...

- ...osiem - dokończyła.

- No właśnie - skwitował. – Ja mam zaledwie metr osiemdziesiąt sześć. - Udał obrażonego, na co dziewczyna roześmiała się i dźgnęła go w bok.

- Kiedyś marzyłeś o tym, by mieć chociaż ten metr czterdzieści!

- Miałem wtedy siedem lat!- oburzył się. Szatynka poczochrała mu włosy. - Lila! - roześmiał się.

- Zmieniłeś się, wiesz? - spytała po dłuższej chwili. Chłopak uspokoił się i wysłał jej ciepły uśmiech.

- Ty też.

- Na lepsze? - chciała się upewnić, choć nie spodziewała się żadnej innej odpowiedzi, niż śmiechu.

- Jak najbardziej.

***

- A więc tak, Alya cię tu przysłała?

Marinette krążyła po swoim pokoju, pozostawiając biednego Nathanaela na krześle przy biurku. Nie wiedziała co się właśnie dzieje. Jest rano, ona ma na sobie piżamę, a w jej pokoju siedzi kumpel z klasy, który nie potrafi porządnie sklecić dwóch zdań. (Zupełnie jak ona przy Adrienie, ale pomińmy ten fakt).

- T-t-tak i n-nie... - odpowiedział speszony nastolatek. Wbił wzrok w swój notes i wziął głęboki oddech. - Pan woźny powiedział, że mam ci pomóc w projektowaniu wystroju, a Alya zapewniła mnie, ż-że...

- Hm? - bohaterka przekrzywiła głowę w bok.

- Ż-że mnie z tobą na dziś umówiła i o wszystkim wiesz! - wystrzelił z siebie te słowa z zawrotną prędkością. Był zażenowany swoim zachowaniem, skoro przychodził do Marinette, to czemu tego nie ustalił właśnie z Marinette?! Co za głupota. Szkoda, że dostrzegł ją już po fakcie. Skulił się bardziej w krześle obrotowym, dostawionym do biurka dziewczyny i bał się chociażby odezwać, widząc rozeźloną niebieskooką. Marinette widząc, jak bardzo wystraszyła swojego kolegę, postanowiła się zreflektować. Wzięła głęboki oddech i nachyliła się nad biednym pomidorkiem, po czym delikatnie pogładziła go po włosach.

- Dobra, już nieważne. Coś wykombinujemy, co, Nathanael? - mówiła miękko i lekko, jak do dziecka. By spotęgować ten efekt, na koniec uśmiechnęła się przychylnie, by wymazać swój wcześniejszy wybuch. Nastolatek poczuł się od razu lepiej i pewniej, wyprostował się w krześle i spojrzał w bok, powstrzymując się od rumieńców.

- T-tak, jak najbardziej.

__________________________________________________

Nie mam k o m p l e t n i e nic na swoją obronę. Rozdział krótki, bo krótki, co tu dodawać? 

Betowała niezawodna @MeganRouth 

Liczę na wasze kropki w komentarzach, bo bez nich, eh, to nie to samo...

Pozdrawiam! - Vlazi. 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top