I
- Nie - westchnęła z poirytowaniem – „Nie" oznacza nie, Chat, proszę, przestań już. - dopowiedziała. Szok wymalował się na jego twarzy, nie spodziewał się w sumie żadnych innych słów, miłych gestów, czy też zgody. Nie, nie liczył na to, lecz mimo tego był zawiedziony. Chłopak zawiesił na jej plecach smutne spojrzenie i, nie wypowiadając ani jednego wyrazu więcej, odszedł. Ladybug, gdy przestała już słyszeć oddalające się kroki, odwróciła się na pięcie i popatrzyła z nostalgią w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się Chat. Usiadła na ziemi i podciągnęła kolana pod brodę, był późny wieczór, w sumie to nastała noc, a ona nie miała zbyt wiele czasu do przemiany. Już jedna kropka zdążyła zniknąć z jej miraculum, ale nie przejmowała się tym, to nie było ważne, przecież nikt normalny o tej porze nie wychodzi na plac. Uwzględniając dodatkowo fakt, iż, przez napad kolejnej Akumy, w mieście przestało działać oświetlenie, była względnie bezpieczna. Gdy ochłonęła, wyprostowała nogi i otarła łzę, która mimowolnie wkradła się na jej twarz. Była słaba. Czuła się słaba.
Zaczęła przypatrywać się otoczeniu, próbując dostrzec coś w mroku swoimi zaczerwienionymi oczami. Siedziała na zimnym, szarym chodniku, którego chropowata struktura dała o sobie znać odbijając małe ślady na jej ciele. Plac był pusty i dzięki temu w końcu mogła swobodnie się mu przyjrzeć. Wstała powoli, nie spiesząc się, choć kolejna kropka zniknęła z jej kolczyka. Nie obchodziło ją to, nie obchodziło ją nic. Postanowiła oczyścić umysł z nieprzydatnych myśli i skupić się na otoczeniu. Pojedyncze drzewka okrążone drewnianymi płotkami przechylały się rytmiczne pod wpływem wiatru. Było chłodno, wręcz zimno, ale bohaterka, jak już wcześniej zadeklarowała, miała to w głębokim poważaniu. Podeszła do małego klonu i przykucnęła pod nim. Dostrzegła w trawie stokrotki, które ze względu na brak światła zamknęły swoje płatki. Zupełnie jak ja, – pomyślała – z tą różnicą, że one każdego dnia otwierają się na nowo. Ja utraciłam tę zdolność.
Ostatnia kropka zniknęła z miraculum. Ladybug poczuła, że ponownie staje się sobą, zamienia się w biedną, do bólu przeciętną licealistkę, która już nie musi bawić się w bohaterkę. Nie musi być silna, nie musi bronić ludzi, nie odpowiada za cały Paryż. Nie musi n i c.
Tikki zburzyła melancholijny nastrój, jaki zapanował w głowie dziewczyny, pojawiając się tuż przed jej błękitnymi oczami.
- Marinette, nie wierzę - zaczęło kwami - Po prostu nie mogę uwierzyć! - stworzonko zmarszczyło brwi nie mając zamiaru niczego dopowiadać, dopóki nie ochłonie. Dziewczyna odwróciła wzrok i wyszeptała.
- Doskonale wiesz, że nie miałam innego wyjścia, uczucia są słabością, na którą Ladybug nie może sobie pozwolić - zwróciła ponownie swoje spojrzenie na kwami, które przez jej wypowiedź zmieniło wyraz twarzy. Tikki była zdziwiona odpowiedzią Marinette, ponieważ dziewczyna miała na myśli zupełnie coś innego, albo raczej kogoś, niż ta była skłonna przypuszczać. Brunetka, nie słysząc żadnej nagany ze strony kwami, uniosła brwi - Coś nie tak? - Tikki wzięła głęboki oddech i opuściła wcześniej skrzyżowane ręce.
- Mari, ale ja nie o tym mówię - westchnęła - masz rację, Ladybug nie może się niczym rozpraszać, ale to nie w tej kwestii cię strofowałam. Nie mogę uwierzyć, jak mogłaś przemienić się w miejscu, w którym każdy może cię zobaczyć! Jakakolwiek osoba przechadzająca się tutaj mogła spostrzec twoje drugie „ja", tą osobą mógł być nawet Władca Ciem, a ty byś o tym nie miała bladego pojęcia! Jestem oburzona. - gniewne słowa opuściły usta stworzonka, które ponownie zagotowało się w środku. Dziewczyna uświadamiając sobie swoją głupotę opuściła głowę w dół i wbiła wzrok w podłoże. Nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby udobruchać kwami. Nie chciała jej jeszcze bardziej irytować mówiąc, iż właśnie teraz ktoś może je zobaczyć, ale, widząc w jakim stanie jest jej przyjaciółka, wolała nie ryzykować.
Tikki zrobiło się głupio, nie miała zamiaru, aż tak się rozzłościć. Widząc, że reprymenda odbiła się nawet zbyt dużym echem na dziewczynie, złagodniała i dodała kojącym głosem.
- Marinette, jesteś mi potrzebna, jesteś nam potrzebna, całemu Paryżowi. Bez ciebie ludzie nie daliby sobie rady. Po prostu musisz być bardziej czujna - przerwała na moment - jesteś jedną z niewielu, którym udało się mnie uchować przed złem przez tak długi czas. Masz już skończone siedemnaście lat, uwierz w siebie, bo ja w ciebie wierzę. - na te słowa bohaterka mimowolnie uroniła łzę, podniosła twarz, otarła ją i spojrzała z wdzięcznością w oczach na kwami.
- Och, Tikki! - zawołała i przytuliła do siebie drobną istotkę. Nie musiała nic dodawać, słowa płynęły same prosto z jej serca. Kwami, na tyle ile mogła, odwzajemniła uścisk.
Gdy wszystko się uspokoiło, Marinette stanęła w pewnej pozycji, opierając ręce na swoich biodrach.
- Dobra, koniec tych czułości, jest już wystarczająco późno by wrócić do domu i coś zjeść, nie sądzisz? - oznajmiła z uśmiechem.
- Jeśli „coś" to synonim słowa „słodycze", to owszem, sądzę. - Tikki roześmiała się i natychmiast zanurkowała do torebki. Dziewczyna ruszyła szybko w kierunku piekarni, miała szczęście, droga z placu do domu nie zajęła jej więcej niż dwadzieścia minut. Nie chciała ryzykować wchodzeniem przez główne drzwi, jeszcze obudziłaby swoich rodziców, którzy mogliby wstać z obawą, że odwiedził ich złodziej.
Hah, – zaśmiała się w myślach – komu w głowie kradzież wypieków? Co za bzdura. - pomyślała, lecz gdyby zastała taką sytuację, to nie byłaby zaskoczona. Jej tata potrafił czynić cuda w kuchni, a mama zawsze dodawała kreatywności jego dziełom. Tworzyli zgrany duet, aż zazdrościła swoim rodzicom, że mimo różnic, jakie ich dzielą, oni wciąż się kochają i to miłością, zdawałoby się, nieprzemijającą. Okrążyła piekarnię i postanowiła wejść od strony podwórza. W tym momencie cieszyła się ze swojego zapominalstwa, zawsze podczas zamykania okien zapominała przekręcić rączkę, by były szczelnie domknięte. Tym razem również o tym zapomniała, jej okrągłe okno na poddaszu było lekko uchylone. Chwyciła za trochę zardzewiałą, metalową drabinę, której przeznaczeniem było wchodzenie na dach. Nie używała jej nigdy wcześniej, w sumie to nikt jej nie używał. Ach, nie, przepraszam za wprowadzenie w błąd! Przypomniała sobie, że dwa lata temu, podczas wymiany dachówek, robotnicy byli zmuszeni do użycia tego nieszczęsnego znaleziska. Nie potrafili jej odczepić od budynku, bo została w niego wręcz wmurowana, nie odznaczała się jakoś na tle reszty, ale również nie wyglądała zbyt ładnie. Szczerze mówiąc, Marinette bała się z niej skorzystać, ale nie widziała innej alternatywy, czekanie całą noc na dworze i poranne tłumaczenia również jej się nie uśmiechały. Oparła dłonie na rączkach drabinki i pociągnęła za nią, by sprawdzić, czy jest wystarczająco stabilna. Poczuła, że wyjęła jakąś część z zabudowania. O ironio, jej się udało naruszyć wątpliwą konstrukcję, a przeszło dziesiątce dorosłych mężczyzn nie. Dziwne, przecież to nie ona posiadała moc kotaklizmu. Szarpnęła drabinkę w dół, o tyle dobrze, że ani drgnęła.
Muszę być ostrożna, b a r d z o ostrożna.
Wzięła głęboki oddech, postawiła stopę na pierwszym szczebelku i, w obawie przed nagłą zmianą decyzji, dołożyła szybko drugą.
Poszło!
Wspięła się na górę, przeszła uważnie po dachówkach, uklęknęła i otworzyła ręką okno, po czym dała wielkiego susa do środka. Przeturlała się po swoim dywanie i gdy usiadła stabilnie, otarła dłonią czoło. Misja zakończona sukcesem.
Niemal natychmiast po wstaniu, zamknęła szczelnie okno i przebrała się w swoją piżamę. Niby nic szczególnego, ale mimo to krótkie, lawendowe szorty, a do tego o rozmiar za duża koszulka Jaggeda Stone'a były dla niej idealnym zestawem na wymarzony sen. Spało jej się w tym „komplecie" wygodniej, niż w koszulach nocnych i chińskich, zielonych piżamach, które przywiozła z mamą z ich ostatniej wizyty. Wypuściła Tikki z torebki, zgasiła wiecznie świecącą się lampkę na biurku i cmoknęła jedyny plakat Adriena, jaki jej pozostał, w czoło. Usiadła na łóżku i przykryła się kołdrą, życząc sobie i kwami dobrej nocy. Jej pokój prawie nie zmienił się od czasów gimnazjum, jedyną zauważalną różnicą był fakt, iż podobizny modela, jego plakaty, jak i wszystkie inne gadżety z nim związane, wylądowały w całkiem sporym kartonie, który aktualnie leżał beztrosko na szafie. Wraz z zniknięciem zdjęć obiektu westchnień pokój wydawał się optycznie większy i bardziej... dojrzały.
Marinette przekręciła się na drugi bok zaciskając powieki, nie potrafiła zasnąć, zbyt dużo myśli ją gnębiło. Czasami miewała gorsze dni, w których jedyną rzeczą, jaka była jej potrzebna do życia, był laptop, szkicownik i ukochane łóżko.
Dobranoc – odezwał się głos w jej głowie. Nie była pewna, czy to normalne, że czasami Lady usamodzielniała się i siała zamęt w jej myślach. Jej „drugie ja", było faktycznie drugą nią, a niekiedy brało sprawy w swoje ręce. Dziewczyna oddzielała siebie od bohaterki jak tylko mogła. Pomimo tego, że przecież to ona sama była Ladybug, czuła się z nią obco. Bała się, że to może zahaczać już o jakąś chorobę, ale gdy tylko o tym myślała, wszystko wracało do normy. Lady dawała spokój ze swoimi priorytetami i Marinette miała samą siebie tylko do własnej dyspozycji. Powoli zaczęła się rozluźniać, cały stres nagle zniknął. Nastolatka oddała się w objęcia Morfeusza.
***
Kolejne głuche uderzenie rozległo się falą w domu rodziny Agreste'ów, epicentrum znajdowało się nie gdzie indziej, niż w pokoju młodej latorośli Gabriela Agreste'a, Adriena. Sfrustrowany nastolatek ponownie uderzył pięścią w drewniane obicie mebla, ubarwiając je na bordowo. Gdy to spostrzegł, rozprostował swoje palce na torturowanej przez siebie szafie i ze zdziwieniem stwierdził, że poobijał nie tylko drewno. Kostki miał całe ubrudzone własną krwią, a kilka zadrapań również wykwitło na jego skórze. Gdy przypatrzył się bardziej, zobaczył lekko sine miejsca.
Oh, czyżby siniak?
Ruszył w kierunku swojej prywatnej łazienki, dokładnie przemył dłonie i opłukał swoją twarz wodą. Spojrzał na swoje odbicie, nie potrafił stwierdzić, czy to łzy, czy krople wody, spływają od jego zaczerwienionych oczu, aż po brodę. Nie przejął się tym zbytnio, łzy nie były powodem do wstydu, dopóki zatrzymywał je dla siebie. Chwycił za pierwszy-lepszy ręcznik i wytarł w niego ręce oraz twarz. Gdy poczuł miły dotyk faktury tkaniny, która stopniowo wchłaniała jego żal, uznał, że weźmie się w garść. Dość złości i smutku.
„Chat, proszę, przestań już."
Poczuł ukłucie w okolicach serca, chwycił się dłonią za cierpiącą część ciała i oparł się czołem o lustro.
Właśnie, przestań, to przecież nic takiego. - skłamał, by poczuć się lepiej. Nie poskutkowało, ale mimo to uśmiechnął się. Popatrzył w swoje odbicie.
- Żałosny. - skrytykował na głos. Nie zdejmując sztucznego, wyuczonego uśmiechu, wyprostował się dumnie. Otrzepał ramiona i koszulkę z niewidzialnego kurzu i jakby nigdy nic wrócił do swojego pokoju. Mimo białych ścian pomieszczenie zdawało się tonąć w mroku. Mnóstwo pustej przestrzeni i minimalistyczny, elegancki wygląd wspomagał tylko wrażenie oschłości i aury zimna, która wręcz biła po oczach. Adrien podszedł do okna, które zajmowało prawie całą ścianę i spojrzał przez nie w dół. Paryż nocą, piękny widok, nieprawdaż? Nie potrafił w tej chwili go docenić, zaprzątał sobie głowę zupełnie czymś innym.
Stanął na środku i wbił puste spojrzenie w plener, jaki się przed nim rozpościerał. Pojedyncze punkciki świeciły się jasno-pomarańczowym światłem i dawały znaki ostatnich nocnych aktywności. Po dłuższej chwili chłopak leniwym krokiem ruszył w kierunku swojego łóżka, obok którego już smacznie spał najedzony Plagg. Kwami przekręciło się z boku na bok, po czym wylądowało na brzuchu. Blondyn ściągnął z siebie codzienne ubrania i przebrał się w czarną koszulkę na ramiączkach i bokserki. Położył się w swoim wielkim, dwuosobowym łóżku i przykrył szaroniebieską kołdrą aż po samą szyję. W jego głowie kotłowało się tak wiele niepoukładanych myśli, których starał się pozbyć, że nie potrafił zasnąć. Nigdy nie miał problemów z zapadnięciem w sen, więc to zjawisko zdawało się dziwne. Ponownie przypomniał sobie jej słowa.
Jak mogła być tak bezpośrednia?
Nie chciała mu dać nawet cienia szansy, ni krzty nadziei.
- Ehh - westchnął z rezygnacją. Niestety, nasza kochana Lady nie była jedynym zmartwieniem nastolatka, również druga nurtująca go kwestia była związana z uczuciami. Nie miał pojęcia, czy przypadkiem już nie wariuje, ale im więcej się przyglądał pewnej dziewczynie, tym bardziej zaczynał pałać do niej sympatią. Miał wrażenie, że oszukuje tym swą lubą, zdradza ją, lecz nie możemy mówić o zdradzie czegoś, co nigdy nie istniało, prawda? Każdego nudnego dnia w szkole ona była tą małą, wesołą iskierką, która nadawała życiu blasku. Uwielbiał patrzeć na to, jak się przy nim zawstydza i rumieni, była wtedy urocza.
- Oh, Marinette - westchnął ponownie i zagryzł zęby na swoim palcu wskazującym. W sumie to bawiło go to, ile wspólnych cech, jak i różnic mają obie dziewczyny. Te same błękitne oczy, które u jednej lśnią stalą, biją chłodem, za to u drugiej zawsze są miękkie, nagradzają go ciepłymi spojrzeniami. Mimo tego drastycznego kontrastu, w obu potrafiłby się zanurzyć bez pamięci.
Identyczne usta, które w zależności od posiadaczki potrafią wysyłać cyniczne i zdawkowe wygięcia warg, lub rozszerzyć się w najbardziej uroczym, jak i szczerym uśmiechu, jaki dane było mu zobaczyć.
Włosy, które zmieniają swoją naturę ze względu na właścicielkę. Potrafią układać się gładko, bez żadnych odstających partii, lub pozostać w artystycznym nieładzie wraz ze stertą kosmyków przysłaniających tak śliczną twarz.
Do tego wszystkiego dochodził jeszcze zapach, ten akurat nie wyróżniał się u żadnej z nich, tak samo intensywny, tak samo oszałamiający, zapach lawendy.
Często miał wrażenie, że niemożliwym jest spotkać dwie tak łudząco do siebie podobne postaci, a jednocześnie tak różne. Był skłonny twierdzić, iż Marinette mogła pełnić rolę jego niedoścignionej miłości przez ten cały czas, ale patrząc na jej niewinne, urocze zachowanie, jakim raczyła go na co dzień, był pełen wątpliwości. Mógłby spędzić nad tymi myślami jeszcze dobre kilka godzin, ale nie był w stanie nic zrobić, nawet o mały kroczek posunąć się do przodu. Musiał przyznać, że nieistotne kim w rzeczywistości jest Ladybug. Bohaterka podstępem wkradła się do jego serca, ale niestety, nie ona jedyna.
____________________________________
"Małgorzata Hillar, My z II połowy XX wieku
My z II połowy XX wieku
Rozbijający atomy
Zdobywcy kosmosu
Wstydzimy się miękkich gestów
czułych spojrzeń
ciepłych uśmiechów
Kiedy cierpimy wykrzywiamy
ironicznie wargi
Kiedy przychodzi miłość
wzruszamy pogardliwie ramionami
Silni, cyniczni z ironicznie
zmrużonymi oczami
Dopiero późną nocą
przy szczelnie zamkniętych oknach
gryziemy z bólu ręce
umieramy z miłości."
__________________________________
Przepraszam za tak krótki rozdział, pierwowzór miał ponad 5 tysięcy słów, ale niestety komputer postanowił spłatać mi figla i plik po odzyskaniu miał zaledwie 1200... Musiałam pisać na nowo, ale straciłam wenę i chyba niestety widać, w którym momencie. Błędy są, więc proszę mi je wypisać, bo nie jestem nieomylna.
Mam nadzieję, że rozdział przypadł Ci do gustu, mój drogi czytelniku! Z natury jestem leniwą osobą, więc każdy komentarz, nawet głupia kropka, da mi motywację do pisania dalej. Więc jeśli chcesz czytać moje wypociny, a nie masz pomysłu jak to skomentować, to zostaw mi symboliczną kropkę!
Pozdrawiam,
Vlazi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top