ⓝicość
— Możesz opowiedzieć mi więcej o tym miejscu? I osobach, które tutaj trafiają? — Pytam Elijah, który ponownie się pojawił.
— Praktycznie nie trafiają tu osoby, a dusze zmarłych. Całe to...wielkie nic, właściwie, jest miejscem, w którym odbywa się pewnego rodzaju kary. Są one o wiele łagodniejsze, niżeli te, które można spotkać w piekle. Tam mogą być nawet cielesne. Tutaj spotyka się formę psychiczną.
— Po co to wszystko?
— Po to, abyście zrozumieli, że nie można ingerować w plan, który każdy z was miał od Boga.
— Dużo osób nie ma o czymś takim pojęcia.
— I dlatego macie swoich Aniołów Stróżów. Ich obowiązkiem jest dopilnowanie, aby wasze życie nie skończyło się zbyt szybko, jak w twoim przypadku. Oczywiście jest też wiele innych przypadków, ale te są najczęściej spotykane, mimo wszystko.
— I czemu ma służyć to, że tutaj trafiliśmy?
— Macie jeszcze szansę na odkupienie. Za każdym razem dostaje się taki typ kary, który trwa tak długo, dopóki dana dusza nie pojmie jej przesłania.
— Nie rozumiem — marszczę brwi. — Muszę sama zrozumieć jaką karę otrzymałam?
— Tak.
— Ale przecież to może zająć... Sama nie wiem, na pewno długo — marszczę brwi.
— I o to w tym chodzi.
— Bez sensu.
— To ma sens. Dowiesz się na końcu.
Zaciskam usta, zastanawiając się, czy mogę zadać nurtujące mnie pytanie od samego początku. Z jednej strony bardzo chciałabym poznać odpowiedź, ale z drugiej wiem, że jest możliwość bycia rozczarowaną. Technicznie traktuję Elijeh jak przyjaciela i jeśli rzeczywiście dostanę niesatysfakcjonującą odpowiedź to sama siebie wykończę.
— Elijah?
— Tak?
— Dlaczego tu przychodzisz? — Nie odpowiada od razu.
Trwamy przez kilka sekund w ciszy, co w moim mniemaniu jest odebrane jak minuty, a nawet godziny czekania. Stopniowo coraz bardziej zaczynam żałować tego, że moje wścibstwo wyszło na wierzch. Jeszcze może przez tę głupotę go odstraszę i zostanę w tej pieprzonej nicości sama jak palec.
Z wyjątkiem dziewczyny, której życie obserwuję jak stalker. Ale co innego mogę robić? Przecież te wszystkie przykrości, które sprawili mi jej znajomi nie świadczą o tym, że jest taka sama. Chcę wiedzieć, co dzieje się w jej każdym, kolejnym dniu. Chcę widzieć, jakie decyzje podejmuje. Chcę poznać ją bliżej, bo wcześniej mogłam jedynie stać z boku i starać się niepostrzeżenie na nią patrzyć i zwyczajnie podziwiać. Teraz przynajmniej nie dostanę za to wyzwisk i krzywych spojrzeń.
Jeśli Elijah odejdzie to jestem praktycznie stuprocentowo przekonana, że totalnie zeświruję. Nie wytrzymam sama ze sobą. Dopadną mnie wyrzuty sumienia za niewypowiedziane słowa do moich rodziców przed samobójstwem. Dopadną mnie własne żale, że nie wygarnęłam tym wszystkim idiotom, jak bardzo zniszczyli moją psychikę.
Nie musieli mnie bić, nie musieli mnie popychać. Wystarczyły pogardliwe spojrzenia, wredne i cięte uwagi, abym mogła odczuwać ból za każdym cholernym razem. Byłam, jestem i będę na takie zachowania zbyt wrażliwa, zbyt delikatna i zbyt przejmująca się. Nie mogłam zmienić swojego charakteru. Gdybym była choć odrobinkę odważniejsza i silniejsza psychicznie to nie znalazłabym się w tym miejscu.
Ale z drugiej strony, kiedy tylko myślę o moim byciu jedynaczką i nachalnych rodzicach to chce mi się wymiotować. Może nawet i przy mocnym charakterze w końcu bym sfiksowała przez ich manię bycia perfekcjonistami na pokaz. Cóż, jestem tego pewna.
W takim wypadku wychodzi na to, iż nigdy nie było dla mnie innego wyjścia. Nie było pisane mi szczęście, prawdziwa przyjaźń i miłość.
Szczególnie miłość odwzajemniona.
Nie wiem, gdzie wcześniej zawiniłam, aby być zmuszoną do przekroczenia granicy śmierci. Nie potrafię tego zrozumieć, pomimo usilnego wracania do bolesnych wspomnień. Nie mogę znaleźć jakiegoś szczegółu, który poprzednio mi umknął. Kompletne nic. Pustka.
— Obserwowałem cię w ten dzień — dziwię się niezmiernie, kiedy Elijah podejmuje się odpowiedzi. — Nicholas mnie wezwał w momencie, gdy zemdlałaś przez utratę dużej ilości krwi.
— Dlaczego to zrobił?
— Nie wiedział co zrobić.
— Jak widać ty też nie — wzruszam ramionami. — Bez urazy, oczywiście.
— Próbowałem cię uratować, ale bardzo się stawiałaś. Kiedy już myślałem, że może mi się udać to całkowicie odpłynęłaś.
— I dlatego tu przychodzisz? Dla czystszego sumienia? — Nic nie mogę poradzić na to, że mówię to chłodniej niż chciałam. — Nie chcę twojego żalu, twojej łaski, Elijah.
— Nie w tym rzecz — zaprzecza ruchem głowy. — Jestem tutaj, bo chcę cię poznać. Chciałbym pojąć powody, dla których jesteś tutaj ze mną, a nie przy rodzicach.
— Rodzicach? — prycham cicho. — Ci ludzie nie powinni nimi w ogóle zostać.
— Może teraz tego nie widzisz z góry, ale naprawdę żałują.
— Nie znasz żadnego z nich. Skąd mógłbyś to wiedzieć?
— Bo czuję ich ból — uśmiecha się smutno. — Oni muszą żyć ze świadomością, że nie zapobiegli twojej śmierci.
— Śmiem twierdzić, że jedyne, o co się martwią to o to, kto przejmie ich firmę. Nigdy nie potrafili okazać choć odrobiny ciepła. Do teraz się dziwię, dlaczego nie byłam jak oni. Dlaczego się taka nie stałam...
— Byłaś dobra, moja droga.
— Od kiedy ci dobrzy się zabijają?
-— Wciąż uważam, że jesteś dobra. Jedynie zabłądziłaś.
— I dotarłam tutaj. Do jednego, wielkiego niczego.
— Mogę cię zapewnić, że po wszystkim znajdziesz spokój, na jaki zasługiwałaś od początku.
— A spokój równa się ze szczęściem?
— Zobaczymy — tym razem na jego usta wstępuje delikatny, miły uśmiech.
— Odpowiesz mi szczerze na pytanie, które chciałabym zadać po tym?
— Oczywiście. Nie potrafię kłamać.
— Jesteś tutaj, bo chcesz być przyjacielem, czy leczysz swoje sumienie, bo i ty nie potrafiłeś mnie wtedy uratować?
Ponownie dostaję ciszę, która niemiłosiernie się dłuży. Również tym razem zaczynam myśleć o najgorszym. Nawet odczuwam za dobrze znajomy ból w klatce piersiowej na wyobrażenie, że ponownie się zawiodłam; że ponownie mnie zraniono w najgorszy, możliwy sposób — psychicznie.
Otwieram już usta, aby zatrzymać Elijeh przed odpowiedzią i najzwyczajniej oszczędzić sobie słuchania o tym, że jedynie próbuje się pocieszyć, przychodząc do mnie cały czas. Gdyby zostało to wypowiedziane na głos, czułabym się, jakbym była leżąca i dostała ostateczny, niesprawiedliwy cios.
— Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ty — zaczyna cicho. — Wbrew temu, jak o sobie myślisz to ja uważam cię za najbardziej interesującą osobę, którą dane było mi poznać. Naprawdę polubiłem przychodzenie do ciebie i rozmawianie. A nawet to siedzenie w ciszy i oglądanie z tobą tej dziewczyny. I szczerze odpowiadając na twoje pytanie... — wciągam większe ilości powietrza do płuc w napięciu. — Nigdy nie przyszedłem, aby leczyć sumienie. Chcę poznać tę dziewczynę, którą każdy lekceważył. I nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym się z nią zaprzyjaźnić.
Może gdzieś jest dla mnie nadzieja?
Jak myślisz?
***
to uczucie, kiedy masz zajebistą wenę i z wrażenia nie wiesz, za co się zabrać i jedynie marnujesz czas, zamiast pisać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top