Rozdział 3
Wyciągnąłem go z wanny i położyłem na łóżku. Zadzwoniłem po pogotowie. W tym czasie kiedy oni przyjechali ja zdążyłem się ujebać jego krwią.
Pojechałem od razu do szpitala. Nie pozwolono mi wejść. Pielęgniarka cięgle powtarzała Tylko rodzina i przyjaciele.
- K...a jestem jego chłopakiem! - powiedziałem wkurzony. Kiedy się zorientowałem że powiedziałem to co powiedziałem było już za późno, ale dzięki temu mogłem sprawdzić co się z nim dzieje.
- Jutro zaczynają się odwiedziny od ósmej do dwudziestej, proszę przyjść jutro! - powiedziała i wyprosiła mnie z sali, w której leżał Mikey.
Wróciłem do domu zmieszany, załamany... marzyłem o tym by zajebać Scott'owi za to co zrobił mojemu wilczkowi.
Poszedłem do swojego pokoju. Wszędzie unosił się zapach krwi. Z odruchem wymiotnym posprzątałem jego krew. Pościel wyrzuciłem do śmieci. Stwierdziłem że pójdę spać do salonu, dawno tam nie spałem.
~> Mikey <~
Obudziłem się na łóżku szpitalnym. Obok mnie stałą i nachylała się jedna z pielęgniarek.
- Widzę ze się już obudziłeś! - powiedziała.
- Gdzie Lukey..? - spytałem i zacząłem się panicznie rozglądać za ciemno włosym.
- Oh, chodzi ci o twojego chłopaka? - spytała, a ja wytrzeszczyłem oczy.
Po dłuższym zastanowieniu odpowiedziałem.
- Tak... t-to on - wyjąkałem.
- Dzisiaj dzwonił i mówił ze przyjdzie... o to chyba on! - powiedziała i wstała.
Do pokoju, a w sumie bardziej na oddział wszedł Lukey.
- Już się martwiłem... - powiedział i podszedł do mnie szybko.
Przytulił mnie i posmyrał po plecach uspokajająco.
- Obiecałem, wiec jestem - powiedział i uśmiechnął się do mnie.
- Podoba mi się już...
- Co takiego? - spytał.
- Powiedziałeś że jesteś moim chłopakiem... - mruknąłem i poczułem jak pieką mnie policzki.
- Yy-yyyy.... - zaczerwienił się i podrapał po karku. - Inaczej nie dali by mi wejść do ciebie... nie jesteś... zły? - powiedział.
- Nie, s-skąd..? - powiedziałem kręcąc głową.
~> Lukey <~
- Został bym jeszcze, ale muszę iść, jutro szkoła... ale jutro... przyjdę, zobaczysz, obiecuję - powiedziałem i uśmiechnąłem się.
- Kogo ja widzę? - powiedział Scott z Alexem.
- Kogoś kto zaraz ci za...ie - warknąłem i przycisnąłem go za gardło do metalowych szafek. - Przez ciebie on wylądował w szpitalu! - warknąłem, a on zrobił oczy szczeniaczka.
- I co w związku z nim? - spytał Alex.
- I to że leży w śpiączce! - warknąłem ze łzami w oczach.
Nie mówiłem tego wam wcześniej ale... na lewym policzku miałem biały X, teraz ten X zmienił się w czarny... to znaczy że znalazłem swoja Mate... albo... swojego Mate...
- Męska dz##ka! - krzyknął Scott i napluł mi w twarz.
Coś we mnie pękło. Zacząłem zadawać ciosy jeden za drugim. Totalnie bez opamiętania...
~> Mikey <~
Leżałem na oddziale. Było całkiem przyjemnie. Dzisiaj Lukey odwiedził mnie jeszcze szybciej niż skończył lekcje.
- Chce do niego wejść! - usłyszałem jego głos. Po chwili wszedł na oddział.
Jego bluza była zakrwawiona. Z nosa leciała mu krew, tak samo z kostek u rąk. Wyglądał tragicznie.
- Luke?! - pisnąłem i wstałem z łóżka. Podbiegłem do chłopaka i ująłem jego twarz, a następnie otarłem policzki.
- C-co c-ci s-się... - nie zdążyłem nic powiedzieć bo chłopak mnie przytulił, i tez zacząłem płakać.
- Csi... będzie dobrze... zobaczysz... - powiedział.
[POPRAWIONY]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top