Rozdział 2

- Skąd masz te blizny? - spytałem siadając na schodach o 3.00 w nocy.
- Ja...
- Nie będę się śmiał po prostu powiedz mi.- mruknalem.
- Jestem Omegą... nawet w domu mnie traktują tak jak w szkole. Te siniaki... ramy zadane tępym narzędzien... m-ma-lin-inki... to wszystko Alex i Scott... nie musisz mi wieżyć... nie zdziwiłbym ci się gdybyś mi nie uwierzył... - powiedział.
- Czy oni coś ci zrobili...? - spytałem, a to tylko się potwiedziło.
- Oni m-mnie... oni mnie... zgw.... - tutaj chłopak nie wytrzymał.
Zalał się łzami i przytrzymał się lewą ręką za prawy bok, odwrócił głowę i zaczął powoli łkać.
- Ze mną ci nic nie grozi... - powiedziałem i go przyciągnąłem do siebie. - dzisiaj śpisz ze mną... ok? Nie zrobię ci krzywdy... możesz być tego pewien - powiedziałem i wziąłem go na ręce.
Oplótł mnie w pasie nogami i przytulił. Schował twarz w mojej szyi ale nic z tym nie zrobił.
Delikatnie wszwdłem z nim przez próg do pokoju i położyłem go na swoim łóżku. Przykryłam go delikatnie kołdrą, a sam poszedłem spać pod kocem.
- Dobranoc.. - usłyszałem jego głos przed odpłynięciem.

Poczułem wiercenie się na moim łóżku. Kiedy uchyliłem powiekę ujrzałem zielono-okiego. Przyglądał się mi z rumieńcem na twarzy.
- Wreszcie... muszę do łazienki...
- To czemu nie pójdziesz? - powiedziałem i uśmiechnąłem się.
- Trzymasz mnie w uścisku. - powiedział i spłonie swoje nogi. - zaraz mnie chyba rozsadzi... - powiedział przegryzając dolną wargę.
- Już cię puszczam - powiedziałem i go rzeczywiście puściłem.
Chłopak pobiegł do łazienki, nawet nie zamknął za soba drzwi.
Wstałem i zamknąłem za nim drzwi aby mógł w prywatności oddać swoje potrzeby.
Uśmiechnąłem się na sam słuch, kiedy jechał jak mu dobrze.
- Jestem ciekaw czy jeszcze głośniej tak jęczysz w nocy... - żart był chyba nie na miejscu...
Chłopak wyszedł ze łzami w oczach z łazienki kierując się do salonu.
- Ej przepraszam... to nie miało tak być...
- A jak?! W du*ie mam te wasze przeprosiny. Są gó*no warte! - wrzasnął na mnie i oddał mi z liścia.- j-ja... - powiedział i zakrył twarz dłońmi.
- Nie jestem zły... - odpowiedziałem i go przyciągnąłem do siebie.
Reszte dnia spędziliśmy na leżeniu w łóżku.
Mikey nie chciał się z tamtąd ruszać nigdzie indziej, po prostu go wszystko bolało, ale nie chciał tego mówić.

- Mikey...? - podniosłem lekko głowę i rozejrzałem się po pokoju. Usłyszałem jakieś krzyki z dołu. Zerwałem się i pobiegłem co sił w nogach.
Zbiegłem po schodach i skierowałem się do salonu. Na kanapie leżal Mikey, odwrócony plecami do materiału, a nad nim nieznany mi sprawca.
Kiedy podeszłem bliżej przestraszyłem się.
- Scott! - krzyknąłem i odciągnąłem go od chłopaka. - co ty odwalasz? - powiedziałem rzucając nim o ścianę.
- Luke..? - powiedział Mikey i spojrzał na mnie. - nie rób mu krzywdy... - dodał i jeszcze bardziej zaczął łkać.
- Coś ty mu zrobił?! - wrzasnąłem.
- Myślałem że spałeś! - krzyknął i go puściłem.
- Wypier...! - wrzasnąłem i go wyrzuciłem z domu.
Kiedy wróciłem do salonu Mikey siedział skulony w rogu kanapy. Podszedłem powoli, aby go nie przestraszyć.
- Co on ci zrobił..? - spytałem.
- N-nic... - mruknał i przyciągnął kolana do klatki piersiowej.
- Powiedz... zaufaj mi proszę - powiedziałem z żalem w głosie.
- On... O-on z-nów-w... - powiedział i pobiegł do łazienki.
Troszkę długo go nie było więc stwierdziłem że pójdę sprawdzić co się z nim dzieje.

Kiedy wszedłem do łazienki, zastałem okropny widok...


[POPRAWIONE]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top