Rozdział 1

Na korytarzu było pusto. Byłem tylko ja, kilka Alf i on. Jedyna Omega w naszym liceum. Leżała w bez ruchu na ziemii i się ledwo co ruszała. Dookoła niej było pełno krwi.
- Co z nim robimy? - zapytal szatyn.
- Raczej go nie zakopiemy, bo go znajdą! - wrzasnął dość głośno brunet.
- Któryś z nas musi go zabrać do siebie... - wszysyc spojrzeli sie na mnie.
- Nie patrzcie sie tak na mnie, bo wam jeszcze oczy wydłubie! - warknąłem.
- Z tego co wiemy to twoi starzy sa za granicą i masz wolna chatę, wienc, zostajesz tylko ty - powiedzial szatyn ~ Scott.
- No dobra... - powiedziałem i zakryłem twarz dłońmi. - niech wam bedzie, wezmę go do siebie... - powiedziałem i podszedłem do ledwo dyszacej omegi. - wstawaj pojdzoesz ze zmna.. - mruknąłem gdy chłopaki już odeszli.
- Mghmh...
- Brzydze się tobą... wstawaj! - wrzasnąłem.
Chłopak przestraszony moim krzykiem szybko się podniosl i z reka na prawym boku poszedł za mna.

- Śpisz w salonie na kanapie... - powiedziałem i spojrzałem na jego minę.
Miał grymas na twarzy po czym skrzywił się jeszcze bardziej gdy się skulil. Zacisnął zęby i podparł się prawą, zakrwawioną ręką o moją czysciutką, bialutką ścianę.
- Ku*wa co ty odpierdalasz?! - krzyknąłem i rzuciłem nim o ścianę.
- Ah... zostaw..  proszę... to b-bol...

Leżałem u siebie w pokoju na łóżku. Myślałem o Michaelu. Może rzeczywiście go to bolało...? W końcu z tego natłoku myśli wyrwało mnie pukanie do drzwi. Spojrzałem na elektroniczny zegarek obok łóżka. 3.47...
- Kto tam? - spytałem i wstałem do siadu.
- T-to t-tyl-lko j-ja... - powiedział Michael i uchylił drzwi.
- Co chcesz? - powiedziałem mniej warcząc na niego.
- J-ja t-tyl-lko... - chłopak zamknął drzwi i odsunął się na jakąś odległość. Po chwili usłyszałem szloch.
Czy on się mnie... boi?
Wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Uchyliłemm je i ujrzałem blondyna.
Otworzyłem szerzej drzwi i wyszedłem na korytarz przy balustradzie.
Michael siedział na schodkach. Głowę miał opartą o jeden ze szczebli od balustrady.
- Coś się stało? - spytałem.
- Mghmhm....
- Michael... nie bój się mnie... - powiedziałem.
- J-ja t-tyl-lko... - znów się zajknal.
- Boisz się mnie...
- M-mas-sz c-cos n-na... mghm... b-bo-ol-li m-mni-nie... - wyjąkał.
- Mogę opatrzeć twoją rane? - spytałem dotykajac jego ramienia.
Chłopak w panice się odsunął.
- M-moż-żesz... - mruknął i wstał ze schodów podrztymujac się balustrady.
Kiedy byliśmy już w moim pokoju poszedłem do łazienki po apteczke. Kiedy byłem już w pokoju uklęknąłem przed blondynem. Zwiesił głowę.
- Podwinie... boże co ja gadam! Brzmie jak pedofil... - przybiłem sobie piątkę z czołem.
- N-nie b-brzm-misz j-jak p-ped-dof-fil... - powiedział i odwróciwszy głowę tak aby zasłaniała jego wyraz twarzy grzywka, podwinął bluzkę.
Zamurowało mnie kiedy zauwarzyłem ten widok...

Na jego ciele było pełno siniaköw, nowych zadrapań, a nawet malinek, gdzie niegdzie były poważne rany po jakichś tępych narzędziach.
Zacisnąłem zęby i przełknąłem z trudem ślinę.
Opatrzyłem jego rany na ciele, a potem na twarzy... a bynajmniej chciałem spróbować.
Chłopak wyrwał się z mojego uścisku i pobiegł na dół.
- Miko! - krzyknąłem za nim ale było już za późno.

~> Mikey <~
Bałem się jego rakcji na moje siniaki, liczne obrazenia zadawe tepym narzedziem i... i m-malin-inki.
Kiedy doszedł do twarzy nie wytrzymałem wyrwałem się z jego uścisku i pobiegłem na dół.
Była 4.00 godzina. Nie chciałem mieć z nim nic do czynienia więc położyłem się na podłodze, aby nie zabrudzić jego kanapy w salonie.

~> Lukey <~
Kiedy wstałen rano po prostu poszedłem sprawdzić jak tam jest u blondyna. Zamurowało mnie kiedy zobaczyłem go na podłodze. Chyba wyraźnie powiedziałem że ma spać na kanapie w salonie.
- Mikey? - powiedziałem dotykajac jego ramienia.
- Um... j-ja... t-tyl-lko... - powiedzial przestraszony.
- Nie bój się mnie... - powiedziałem podajac mu moje ciuchy. - masz te, żadko co je używam... na ciebie powinny być idealne.

Po chwili Mikey wrócił w mojej koszulce i bokserkach. Materiał na dolne czesci ciała pasował idealnie ale najwyrazniej bluzka była zbyt duża. Miałem wrażenie że chłopak czuję się nieswojo w samych bokserkach. Na szczęście zbyt duża koszulka sięgała mu za pupe.
- Jak się czujesz?
Odpowiedziała mi cisza.
- Eh.
- J-jes-st o-oke-ej... - wyjąkał. - p-pop-pros-stu j-jest m-mi... z-zim-mno... - powiedział spoglądając na moją bluzę ale zaraz po chwili odwrócił wzrok w lewa stronę.
- Trzymaj... - powiedziałem i ściągnąłem z siebie czarną bluzę z napisem love. - jest twoja.
- Nie...
- Mikey... nie musisz się mnie bać... trzymaj.
- Nie...
- Proszę weź ją.
- Nie. Ch-chc-hce.
- Powiedziałem że masz ją wziąść! - wrzasnąłem i....

Przez następne 3 noce Mieky nie przychodził do mnie mówić że go boli. Czułem zapach krwi. To z jego ran ale bałem się zapytac skąd je ma. W końcu się zapytałem.

[SPRAWDZONY]

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top