Druga Część:
Rozdział 9
Po tygodniu spędzenia każdej chwili w szpitalu, dowiedziałem się że Luke się wypisał na własne żądanie. Dzień później dowiedziałem się od Xaviera że wyjechał... znów zostałem sam... znów!!! Przez to wszystko straciłem emocji. Teraz tylko czuję gniew; boj i rozpacz. W końcu z tego wszystkiego popadłem w depresję... to już rok... odkąd ja z nią walczę, odkąd za nim tęsknię.
Został nam ostatni rok liceum potem jeszcze gorsza męka i tęsknota za tamtymi wspomnieniami... uh... chce cofnąć czas... chce cofnąć czas i w ogóle nie pojawić się na świecie... może Luke nie skoczyłby z klifu? Może Luke dalej byłby Alfą? Może zwolniłbym miejsce mojemu bratu bliźniakowi... tak...
Miałem brata bliźniaka... ale... ale on zmarł przy porodzie...
Jutro kolejny dzień, ostatniego roku liceum. Znów czeka mnie poniżanie...
*[Czasy współczesne]*
Przekroczyłem próg szkoły. I tyle wystarczyło by oberwać jakimś warzywem, albo zgniłym owocem. Fuuj! Skąd oni je biorą.
- Ej! - usłyszałem czyjś głos ale nawet nie zwracałem uwagi kto to.
Zaraz poczułem czyjś dotyk. Tak samo delikatny jak wtedy... L-luke...?!
- Jesteś tam? - spytał i odwrócił mnie.
Brat Luke'a poklepał go po ramieniu i zabrał. Wiedziałem czemu tak zrobił. Po policzkach mimowolnie spływały mi łzy.
Od Michael:
>Xavier... on tu jest...
Od Xavier:
Kto tu jest?!<
Od Michael:
> L-lucke...
Zaraz potem byłem w łazience z Xavierem. Objął mnie za szyję i przytulił. Do łazienki wszedł ciemno - włosy ze swoim bratem.
- To my może nie przeszkadzamy? - powiedział ciemno włosy.
- Alan... mogę z tobą pogadać..? - spytałem a chłopak pokiwał głową.
-(...)...
- C-co?! - pisnąłem i się jeszcze bardziej załamałem.
*Pov. XAVIER*
- Co on ci powiedział..? - spytał Luke, a Michael puścił się biegiem.
- Ej! - powiedział i ruszył w stronę brata.
- Zostaw go samego... może coś ci się przypomni... - powiedział Alan, a ja pobiegłem do lasu, za zapachem Michaela.
Zastałem go nad klifem; tak skąd skoczył Luke.
- Miko nie rób nic głupiego... - powiedział ktoś zza krzaków.
- Ja nie chce.. ja nie chce już żyć... - powiedział Miko.
Już widziałem jak zeskakuje z klifu... ja już to widziałem, gdy nagle mignęło mi przed oczami coś. Coś Rudego. W pierwszej chwili nie mogłem go odnaleźć, bylem totalnie roztrzęsiony. Potem dostrzegłem rudą kitę i Michael zwisającego nad klifem.
- Michael! - warknąłem i podbiegłem do stworzenia które go trzymało za kołnierz od ciemnej bluzy.
Pomogłem stworzeniu go wciągnąć na ziemie.
- Michael... o-ock-knij się! - powiedziałem i spojrzałem na stworzenie.
Wtedy dostrzegłem że to lis. Później stworzenie zmieniło się w Alana..
*Pov. Michael*
Ocknąłem się w szpitalu. Wszystko było takie białe, nieskazitelnie czyste. Dookoła mnie nie było nikogo oprócz Xaviera i rudowłosego chłopaka - Alan.
- Długo tu leże? To znaczy... ś-śpię..? - spytałem, a Xavier przewrócił się na drugi bok na kanapie.
- Od ponad dwóch dni... - powiedział Rudzielec.
- O h*j... spory czas... co z Luckiem..? - spytałem.
- Nie to jest teraz ważne... on nic nie wie. I niech tak pozostanie... a ty weź się w garść... - powiedział od niechcenia.
- Ku*wa jak mam się wziąść w garść?! Od ponad roku choruje na depresje! - wykrzyczałem do Rudowłosego a on stanął dęba.
- J-jak to...? - spytał i odwrócił się przodem do mnie.
- T-tak t-to...
[POPRAWIONE]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top