Rozdział pierwszy
Ostatnimi, szybkimi pociągnięciami wyćwiczonych, smukłych palców automatycznie poprawiłam wystającą błyszczącą skuwkę, wsuwając ją do wnętrza sztywnego buta. Odepchnęłam się od sfatygowanej, ciemno różowej barierki, która tak wiele razy towarzyszyła mi w dzieciństwie i pewnym krokiem weszłam na lustrzaną taflę. Biorąc głęboki, oczyszczający oddech, na sekundę delikatnie przymknęłam zmęczone powieki.
To nic trudnego, powtarzałam sobie w duchu, jak zwykle będę niesamowita. Ponownie zdecydowanie otworzyłam oczy. W nieprzyzwyczajone, błękitne tęczówki brutalnie uderzyły światła górujących reflektorów. Kolejnym wdechem pozbyłam się resztek kłucia w podbrzuszu. Napawając się wszechogarniającym widokiem specjalnie przygotowanego dla mnie lodu, nie wiadomo kiedy dotarłam na sam środek ogromnej hali.
Stopy oparłam nieruchomo, ścierając płozem nie dawno usypaną grudkę śniegu. Dłonie skrzyżowałam nad głową, nieświadomie ocierając o siebie rękawiczkami, a wzrok i mimika twarzy po kilku miesiącach prób, były opanowane do perfekcji.
Kiedy popłynęły pierwsze takty dobrze znanego mi utworu, z pasją w oczach poddałam się muzyce. Kolejne ruchy wychodziły same z siebie, wykonane z gracją rosyjskiej baletnicy, osiągnięte determinacją i wyrzeczeniami. Zawsze będę to kochać.
Tempo przyspieszyło wprawiając mnie na coraz wyższe obroty. Na blado wystylizowanym czole wystąpiły kropelki potu, a w płucach poczułam tępe pulsowanie, puls gwałtownie podskoczył, a mięśnie paliły. Zmusiłam organizm do wykrzesania z siebie reszty energii. Płytkim oddechem wykonałam kolejne dwa wyskoki, miękko lądując na palcach.
W ostatniej pozie zastygłam na o wiele dłużej niż było ustalone. Ciężko sapiąc i dysząc jak po przebiegnięciu maratonu, na dobre ugrzęzłam w podłodze. W jednej chwili mogłam poczuć każdy swój staw, mięsień i chrząstkę przyprawiając dzikie wystrzały ku reszcie ciała.
Pojedyncze klaśnięcia towarzyszyły mi w drodze do bandy. Delikatnie oparłam się o zdewastowaną barierkę, wbijając lapisowe spojrzenie w osobę stojącą z założonymi rękami, która od czasu do czasu wykazywała zainteresowanie moją osobą.
Przez kruczoczarne włosy, restrykcyjnie związane w idealnego koka, kubek ostygłej czarnej kawy spoczywającej w zasięgu ręki i wiecznie ostry język, potrafiła wyprowadzić z równowagi nawet najlepszych.
Wpatrywałam się w nią karcąco, póki lekceważąco nie wychyliła się ze swojego notatnika na podkładce i nie zaszczyciła mnie wyczekującym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - rzuciła, pisząc ukradkiem SMS-a -Było nieźle.-domyśliła się, wracając do swojego zajęcia.
- Musimy coś zmienić w układzie - sapnęłam
Kiedy nie dostrzegłam żadnej reakcji rzuciłam ostro:
- Nie dam rady w takim tempie.
Kobieta zapisała coś na marginesie białej podkładki i przerzuciła kartki. Zagotowało się we mnie.
- Co ty do cholery robisz?! Co masz ważniejszego do roboty niż ostatni tydzień treningów?! -warknęłam, zbliżając twarz do jej ściśniętych, ciemnofioletowych warg.
Posłała mi mrożące krew w żyłach, piorunujące spojrzenie i przymknęła oczy, które przypominały małe szparki.
- Jestem twoim menadżerem i trenerem. Właśnie to robię. Na okrągło - odparła łagodnie. -Więc może zepniesz swój tyłeczek i zrobisz to jak trzeba? Chyba, że wolisz skończyć za dwa dni i wybrać się stąd od razu do szkoły.
Uśmiechnęła się słodko, co jeszcze bardziej mnie zirytowało. Odłożyła wszystkie kartki, wygodnie zasiadła na plastikowym krzesełku i podparła podbródek wypielęgnowaną dłonią. Przewróciłam oczami i teatralnie się skłoniłam, w geście całkowitej wdzięczności.
Podjechałam na sam środek lodowiska. Przez następne kilkadziesiąt powtórek, opadłam z sił,ale usatysfakcjonowana spełzłam z tafli, nałożyłam nakładki na połyskujące łyżwy, naciągnęłam na siebie puchową bluzę i w ślimaczym tempie skierowałam się ku wyjściu.
W połowie wędrówki skinęłam głową na pożegnanie jedynej, obecnej tu osobie, która aktualnie kontemplowała przez telefon i pchnęłam ciężkie, metalowe drzwi, darując sobie dzisiaj końcowe rozciąganie.
Zimne powietrze delikatnie owiało moje zaróżowione od wysiłku policzki, a kryształowe igiełki lodu osiadły mi na upiętych włosach.
- No tak, ogrzewanie też szlag trafił - zaklęłam pod nosem.
Echo kroków niosło się po korytarzu, przyprawiając o gęsią skórkę. Osamotniona pokonywałam kolejne metry równie ułożonych, błyszczących płytek. Surowe światło jednej z jarzeniówek migało natarczywie. Pomieszczenie wypełniała przejmująca cisza.
Kiedy doszłam już do swojej szafki, sprawnym ruchem przekręciłam kluczykiem. Drzwiczki otworzyły się z metalicznym chrzęstem, ukazując zdemolowane wnętrze. Szybkimi pociągnięciami zmrożonych palców zsunęłam z siebie ciepłą bluzę, pozbawiając tym samym czegokolwiek, co mogłoby mnie wspomóc w nierównej walce z zimnem. Jak najprędzej mogłam, zamieniłam cieniutką, kryształkową sukienkę na gruby, kaszmirowy sweter i obcisłe dżinsy. Malutkie łyżwy wyrzuciłam pod przeciwległą ścianę, a na nogi wciągnęłam wełniane skarpety i długie kozaki.
Wychodząc zatrzasnęłam szafkę, zapięłam zimową kurtkę a na ramię zarzuciłam torbę treningową. Niezgrabnie wygrzebałam z kieszeni telefon, rozrzucając przy tym całą jej zawartość. Pozbierałam wszystkie zużyte chusteczki i paragony, wrzucając je do kosza na śmieci.
Naparłam ramieniem by otworzyć drzwi, sprawdzając tym samym nieodebrane połączenia oraz nowe wiadomości. Zastanawiałam się, kto aktualnie tak pilnie potrzebował rozmowy, wiedząc, że nie odbiorę. Zimno na dworze drażniło mi twarz i dłonie, nie dając o sobie zapomnieć. Dokładniej zacisnęłam szalik wokół szyi i naciągnęłam czapkę na uszy.
Palcem przeciągnęłam w dół listy, nie znajdując nikogo interesującego. Z treści również nie znajduję niczego rzucającego się w oczy, nic się nie pali, więc wszystko może poczekać. Wcisnęłam komórkę w tylną kieszeń spodni, a na uszy założyłam słuchawki ze spokojną, relaksującą muzyką.
Tylko o tej godzinie mogę spokojnie przechadzać się po mieście, w innych przypadkach mama nie wypuszcza mnie z domu. Wszystko przez kampanie reklamową Pani Heidi, zachciało jej się podwyższonych wskaźników zysków i analiz rynkowych. A czyim to kosztem?
Śnieg, puchową kołderką otulił całe miasto, sprawiając wrażenie lodowej krainy. Blade światła latarni oświetlały mi drogę na opustoszały przystanek autobusowy. Zmieniając muzykę na coś bardziej krzepiącego wsiadłam do pojazdu. W środku, nie dostrzegłam żywego ducha, oprócz starszego, puszystego mężczyzny za kierownicą, który nie zwracał na mnie uwagi.
Przechodząc alejką, pomiędzy fotelami, wybrałam najbardziej zacienione miejsce. Tak, na wszelki wypadek. Droga do domu, zawsze wyglądała tak samo, choć kiedy jeździmy samochodem, wybieramy krótszą trasę.
Właśnie mijaliśmy zamknięty już pasaż sklepów, gdy mój telefon za wibrował. Zmęczona po treningu, wcale nie było mi prędko wracać do rzeczywistości, ciągłe gratulacje, słowa otuchy i zaproszenia przyprawiały mnie o zawrót głowy. Wcale tego nie chciałam, kochałam jeździć i tylko to sprawiało mi przyjemność, bez tych wszystkich sensacji i telewizji pchającej mi się pod drzwi. Z trudem przekonałam mamę, by pozwoliła mi wracać z lodowiska samotnie, publicznym środkiem transportu, potrzebuję choć trochę prywatności, przynajmniej pół godziny w ciągu dnia, w których mogę po prostu patrzeć się bezmyślnie w zimowe krajobrazy.
Odblokowałam ekran, by móc sprawdzić, kto uprzykrza mi życie. To mama, pyta czy wszystko w porządku. „Nie, porwały mnie myszy" - chciałam odpowiedzieć.
Zamiast tego, wystukałam nic nie znaczące „ok" i schowałam urządzenie z powrotem na swoje miejsce. Oparłam czoło o zimną szybę, od tego wszystkiego bolała mnie głowa, miałam ochotę zamknąć oczy i spać do jutra, ale to niemożliwe.
Kiedy autobus podjechał pod mój dom, wolno powłóczyłam nogami do wyjścia, zeskakując w prost na zaspę śniegu. Poprawiłam torbę na ramieniu, wbiłam ręce do kieszeni kurtki i udałam się do domu.
Brama była tylko przymknięta, więc bez problemu przedostałam się za ogrodzenie. Pięknie przystrojone w światełka sosny,oczekiwały na święta. Nie zwracając więcej uwagi na zaśnieżony ogród weszłam szybko za drzwi. Ciepło z centralnego ogrzewania, sprawiły, że moje zmarznięte policzki,od razu nabrały koloru.
Niedbale zrzuciłam śniegowce, powiesiłam na haczyku wierzchnie okrycie i zabrałam swoje rzeczy ze sobą do środka. Wychodząc z przytulnego korytarza, sportowy ekwipunek odłożyłam za pół ścianką i udałam się do jadalni.
W przestronnym pomieszczeniu w kolorze brzoskwiniowym, na samym środku stał wielki nakryty mahoniowy stół, który pomieściłby dziesięć osób. Na śnieżno białych obrusach paliły się świeczki, a dookoła poustawiane były srebrne tace z jedzeniem. Krzesła zajmowało już osiem osób, a znajdując wolne, wygodnie zasiadłam i uważnie przyjrzałam się zgromadzonym.
Po obu stronach, usadowiły się ubrane w odświętne sukienki moja mama, oraz jej młodsza siostra, Rilay. Nie lubi, kiedy zwraca się do niej „ciociu", bo robi wszystko, by wyglądać co roku młodziej. Urodę odziedziczyłam właśnie po niej, gdyż tylko ona w rodzinie ma tak jasne złote włosy. Mama z kolei, jest francuską panią domu, choć nigdy nie można powiedzieć tego na głos, ma jasną karnację i kasztanowe pukle, które kaskadami spływają jej po plecach.
Przy bliższym poznaniu, nie zwracając uwagi na fizyczne cechy są bardzo do siebie podobne. Jedna i druga zachowuje się jak nastolatka i choć Rilay pozwala mi na więcej, to wiem, że mama jest tą bardziej „rozsądną" tylko dlatego, że jest moją opiekunką i twierdzi, że tak wypada.
Jej siostra, mimo swojego wieku, nie posiada dzieci i nie chciałaby ich mieć, bo uważa, że małżeństwo i potomstwo jest gorsze niż siedzenie za kratkami, tak samo ubezwłasnowolnia.
Towarzyszyli im również: poczciwa babcia Agnes, kuzyn Joseph, brat Ivan, ze swoją najnowszą dziewczyną, której imienia jeszcze nie poznałam, wuj Steve i ciągle odchodząca od stołu głowa rodziny, czyli mój ojciec.
Próbując uniknąć jakichkolwiek komentarzy sięgnęłam po kryształową, misternie ozdobioną miskę i nałożyłam sobie na talerz śladową ilość sałatki. Moje wysiłki spełzły jednak na samych chęciach, bo chwilę później odezwała się Rilay:
- Jak ci poszło na treningu? - zapytała niewinnie, nieświadoma jak bardzo mam ochotę ją w tej chwili udusić.
- Ehm...jak zwykle - wydukałam dziobiąc zmaltretowanego już ogórka.
- Skoro o tym mowa... - załapał wuj Steve - Możemy z Josephem przyjść na mistrzostwa?
Ten drugi zarumienił się tylko i poprawił spadające z nosa okulary. Obdarzyłam mamę nienawistnym spojrzeniem.
- My z Charlêne, też się wybieramy - rzucił na doczepkę Ivan, przytulając śliczną brunetkę mocniej.
Ach tak, więc ma już nawet imię. Dziewczyna zachichotała bezmyślnie, wtulając głowę w jego umięśniony tors.
- Jasne. Babcia też idzie? - spytałam sarkastycznie, czując, że zaraz zacznę walić głową w marmurowe kolumny.
Pytana nawet nie mruknęła okiem, żując kolejną porcję mięsnych krokietów. Wszyscy przy stole przyglądali się w oczekiwaniu.
Na nieszczęście tegoroczne Grand Prix rozpoczyna się w sąsiednim stanie na Skate America, później najlepsi jadą do Azji, na Europie kończąc. Mama westchnęła głośno, gdy tata kolejny raz wyszedł do salonu, zaalarmowany dzwonkiem telefonu.
- Widzę, że ma teraz urwanie głowy w pracy. - zainteresowała się Rilay zmieniając temat.
Nabiłam na widelec ostatnią porcję warzyw i niepostrzeżenie wyciągnęłam z kieszeni komórkę. "Comiesięczny zjazd rodzinny. Przyjechał wuj Steve i jego flegmatyczny synek Jose. Poratujesz?" -napisałam z nadzieją do najlepszej osoby na tym świecie, najprzystojniejszego blondyna z najpiękniejszymi oczami, przy którym wzdychają nawet nauczycielki, a był nim mój ukochany Brett.
Z taką samą uwagą wsunęłam telefon z powrotem by nie narazić się na gniew mamy. Gdy skupiłam się na rozmówcach przy stole, z ulgą stwierdziłam, że temat kibicowania poszedł w niepamięć.
- A ty na jaką wybierasz się uczelnię, skarbie? - zapytała mama, dziewczynę.
- Uczelnię? - zachichotała ponownie.
- Zabiega się do przyjęcie do miejscowego uniwersytetu w Grand Forks - wytłumaczył za nią Ivan.
- Ambitnie - powiedziałam pod nosem.
- Już wiesz, jaki kierunek? - dociekała mama, nie zważając na mój komentarz.
- Filologię Romańską.
Czy ta dziewczyna nie potrafi sama odpowiadać, czy coś ze mną jest nie tak?
- Ach tak, w osiemdziesiątym ósmym, gdy byłam jeszcze tak młoda jak Juliette... -Rilay spojrzała na mnie porozumiewawczo- Na wakacjach na lazurowym wybrzeżu poznałam niesamowitego francuza...
- Jejku...Jaka jest puenta? - przerwała jej zniecierpliwiona mama.
- Umiem mówić po francusku. - upiła łyk ze swojego kieliszka.
- Może coś nam zademonstrujecie? - zaciekawił się wuj Steve.
-Avez-vous un sujet?[Na jaki temat?]-zwróciła się do Charlêne.
Brunetka nawet nie zauważyła, iż wszyscy zebrani czekają na jej odpowiedź i dalej głupiutko chichotała. Próbowałam ukryć malujący się na twarzy uśmiech. Odłożyłam srebrne sztućce na talerz, przetarłam usta haftowaną serwetką i grzecznie wstałam od stołu.
- Przepraszam was, ale muszę się już położyć. - zgrabnie się wymiksowałam.
Nikt przy stole nie miał nic przeciwko, a kilku z nich pomyślało nawet nad inną wymówką.
- Chyba się jutro nie zobaczymy...-odparłam ostrożnie do dziewczyny.
- Niestety, mam dużo zadań domowych, nie zostanę na noc - oświadczyła uspokajając mnie, iż mogłam popełnić gafę.
- Więc, życzę miłego wieczoru i trzymam kciuki za dostanie się do wymarzonej szkoły. - Potrząsnęłam jej wypielęgnowaną dłoń i opuściłam jadalnię.
Schyliłam się by zabrać swoją wcześniej postawioną torbę, drugą ręką sprawdziłam,czy nie dostałam wyczekiwanej wiadomości od Bretta. Niestety, nic nie przyszło. Zmęczona powlekłam się po schodach na górę. Idąc nieoświetlonym korytarzem popchnęłam ramieniem drugie drzwi z prawej, zapalając światło.
Kryształowy żyrandol rozświetlił duże, subtelnie pomalowane na lawendowo pomieszczenie. Na samym środku stało wielkie dwuosobowe, królewskie łóżko z pięknie rzeźbioną białą ramą, przepasaną delikatnym materiałem. Po obu jego stronach znajdowały się pasujące do niego kolorem etażerki, a na nich bukiet świeżych kwiatów.
Na ścianach poprzypinane były kolorowe fotografie roześmianych nastolatków w różnych sytuacjach, plakaty łyżwiarskie, medale i białe lampki. Z lewej strony pokoju widniało wejście do ogromnej garderoby z rozświetlonym lustrem, każdym rodzajem kosmetyków oraz idealnie ułożonych ubrań. Z kolei drzwi naprzeciwko prowadziły do prywatnej łazienki z przygotowaną już pachnącą kąpielą i czystym, miękkim ręcznikiem.
Kiedy przekroczyłam próg, ściągnęłam z siebie wszystkie ciuchy, zanurzyłam się w wannie i zmyłam makijaż. Po cowieczornych zabiegach oczyszczających naciągnęłam piżamę w ciemne kwiaty, z którą się nie rozstaję i szybko wskoczyłam do pościeli. Miałam sprawdzić i odpisać na wszystkie wiadomości zanim nie usnę, bo wiem,że i tak będę musiała to zrobić, ale ciepło i wygoda od razu utuliły mnie do snu.
***
Głośny, drażniący dźwięk telefonu komórkowego rozbrzmiał po pomieszczeniu. Nie miałem ochoty nawet po niego sięgać, w obecnej sytuacji. Dziewczyna spojrzała na mnie łagodnie i oczekująco.
- Odbierz - westchnęła, ze zrezygnowaniem rzucając się na łóżko.
- To nikt ważny - jęknąłem wyłączając całkowicie wibracje.
- A jeśli to twoja dziewczyna? - prychnęła, na samą myśl.
- Teraz, to jestem tutaj z tobą - przekonywałem ją, chyba skutecznie, bo jej wzrok zelżał i uśmiechnęła się delikatnie.
Przybliżyłem swoją twarz do jej, spoglądając w oczy. Jak to miała w rodzaju, słodko przygryzła wargę, nawet nie wiedząc jak mnie zachęca i lekko musnęła moją krzywiznę szyi.
Nie mogąc się powstrzymać pocałowałem ją namiętnie, szybko pragnąc pozbyć się dzielącego nas materiału. Kiedy już prawie wszystko było na dobrej drodze, znieruchomiała na chwilę i szepnęła:
- Po co to robisz?
- Co robię? - zapytałem pochylony nad nią i szczerze zaskoczony.
- Dlaczego nie możemy być razem? - spojrzała na mnie subtelnie fiołkowymi oczami.
- Charlotte - odparłem poważnie. - Rozmawialiśmy o tym.
-Nie, Brett. Tylko ty wtedy mówiłeś. Mam tego dosyć. - zaczęła wciągać na siebie kolejne ubrania.
-Ale skarbie, przestań, przecież mówiłaś, że ci to nie przeszkadza. - zagrodziłem jej drogę, stając przed drzwiami ze skrzyżowanymi rękoma.
- Powiedziałam, że to nie problem, bo myślałam, że ją zostawisz! - jej źrenice zwilgotniały. - Jestem od niej gorsza,tak?
-Hej...nie mów tak, jesteś najlepsza na świecie.- wyciągnąłem ramiona by mogła się do mnie przytulić i żeby było w końcu po sprawie.
- To dlaczego, jeszcze z nią jesteś? - krzyknęła, obejmując się szczelnie ramionami.
- Bo cała prasa będzie o tym wiedzieć! - zagrzmiałem.
Za bardzo się wczuwam emocjonalnie do tej dziewczyny.
- Jeśli chcesz ze mną być, masz jej powiedzieć. Daję Ci tydzień albo dowie się ode mnie.-postawiła mi ultimatum.
Wzięła swoje rzeczy i wyślizgnęła się pod moim ramieniem w kierunku wyjścia. Wściekle walnąłem pięścią w szafę, odkształcając jej ściankę. Rzuciłem się na łóżko, zakrywając twarz rękoma.
Nagle w moim kontakcie ja - łóżko, coś wbiło mi się w brzuch. Zdenerwowany jęknąłem i wyciągnąłem spod siebie urządzenie. Świetnie, siedem nieodebranych połączeń.
Cholera, Juliette.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
[5.08.16 update] Cześć cukierki! Jeśli czytasz to teraz, pobaw się z nami! Pod każdym rozdziałem będzie dostępne pytanie do opowiadania. Wystarczy opowiedzieć swoją historię i czytać kolejne rozdziały. Autorzy najlepszych i najciekawszych wypowiedzi zostaną nagrodzeni!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top