Rozdział drugi
<Juliette>
Kiedy właśnie po raz pierwszy od wielu tygodni skosztowałam luksusu, zwanego snem i przekręcałam się bezpiecznie na drugi bok, coś miękkiego uderzyło mnie w głowę. Nie zważając na mojego dzisiejszego "budzika", który został przywleczony tu nie z własnej woli, ale w drodze losowania mruknęłam coś tylko niezrozumiale i naciągnęłam puchową pościel aż po uszy.
-Wstawaj, śpiąca królewno - krzyknął Ivan, posyłając w moją stronę kolejną poduszkę.
Zakryłam jedynie twarz dłońmi i ponownie zamknęłam oczy. Widząc moją reakcję , a raczej jej brak dosłownie rzucił się na mnie, pozbawiając oddechu. Wlazł na mój brzuch, wiercąc się i pląsając demonstracyjnie. Myślałam, że połamie mi wszystkie kości, układając tam swoje przerośnięte mięśnie.
- Złaź ze mnie! Złaź, nie mogę oddychać - łajałam go, choć na mojej twarzy wykwitł uśmiech.
Chłopak gdy tylko go zobaczył, sam zrobił to samo i powoli zsunął się z mojego wymolestowanego ciała na bok. Teoretycznie to łóżko dla dwóch osób, siebie mogę w takim razie zaliczyć jako pół osoby, a brata dwie i trzy czwarte, więc nie ma co się dziwić, że jak tylko się przesunął, sturlałam się z łóżka. Z cichym łoskotem walnęłam o drewnianą, wypolerowaną podłogę nabijając kolejne siniaki. Chłopak zachichotał i zaadoptował moją pościel, na dobre się w niej zatapiając.
- Dlaczego moje nie jest takie miękkie? - jęknął, demonstracyjnie się w nim zakopując.
- Bo jestem córeczką tatusia - odparłam, wstając i pocierając bolący bok na którym już rozlewała się fioletowa plama.
- Pewnie masz jakieś układy z facetem od materaców - zażartował również, zmierzając już do wyjścia. -Czekamy na Ciebie na dole, pośpiesz się,bo moja Dolly i Holly - wskazał na swoje bicepsy - nie mogą doczekać się pachnących gofrów.
Po wszystkim wyszedł, zbiegając schodami na dół i zostawił mi około trzy i pół minuty zanim nie wparuje tu jak nieucywilizowany jaskiniowiec i nie przerzuci mnie przez ramię niosąc na śniadanie. Oczywiście wnioskuję to na własnych doświadczeniach.
Czym prędzej ściągnęłam wszystkie ubrania i zarzuciłam na siebie biały sweterek z dekoltem w serek oraz ciemne dżinsy. Wsunęłam również na nogi ogrzewane balerinki i zrobiłam delikatny makijaż. Rzuciłam okiem na nieodpisaną wiadomość do Bretta i pognałam do jadalni.
Wielkie okna i przeszklone drzwi sprawiały wrażenie, że pomieszczenie znajduje się na zewnątrz lub w szklarni. Wczorajszy ogromny stół został zamieniony na elegancki, jasny i równie długi, a zastawa stołowa była lekka i orzeźwiająca. Kryształowe szklaneczki, talerzyki i pozłacane sztućce odbijały się w słońcu tworząc wiosenny klimat.
- A ja jej na to: "chyba sobie żartujesz kochana, on był na pół szwedem".-zakończyła swój wywód Rilay, a wszyscy przy stole zgodnie wybuchli śmiechem.
Przysiadłam się dzisiaj na przeciwko Josepha, ponieważ wszystkie inne, wolne krzesła zostały wyniesione by nie zajmować wiele miejsca.
- Dzień dobry, skarbie - przywitała mnie mama. - Skoro już wszyscy dotarli...- spojrzała po obecnych pozostawiając dłużej wzrok na moim wiecznie nienajedzonym bracie i podniosła szklaneczkę w geście rozpoczynającym dzień.
Oczywiście nie wszyscy pojawili się na porannym posiłku, babcia Agnes leżała jeszcze w sypialni, bo nikt nie miał odwagi sprawdzać czy jeszcze żyje, tata właśnie pracuje już trzecią godzinę pomimo, że jest jeszcze dziesiąta, a wuj Steve rozmawia przez telefon ze swoimi pracownikami, przekazując instrukcje wzrostu marchewek na polu.
Kiedy tylko mama dała zgodę na jedzenie, Ivan miał już na talerzu cały stos gofrów z syropem klonowym. Został on jednak dobrze wychowany przez pierwszych piętnaście lat swojego życia, choć w kolejne cztery już niczego się nie nauczył i jadł w spokojnym tempie razem z innymi. Zapach świeżo pieczonych gofrów sprawił, że i ja z chęcią sięgnęłam po jednego.
- Jakie mamy plany na dzisiaj? - zapytała Rilay, odkładając ugryziony kawałek.
Zjazd rodzinny, o ile się ktoś nie zorientował polega na trzy dniowym znoszeniu siebie na wzajem, na szczęście raz w miesiącu. Nie zawsze spotykamy się w tym składzie, ponieważ po analizie ostatniego roku, mama nauczyła się kto z kim może wytrzymać, bez niszczenia jej cennych wazonów.
Pół roku temu, w lecie pradziadek prawie pobił się z wujkiem Andrew, o to, który golfista jest bystrzejszy, innym razem wuj Steve nabił sobie guza,drzwiami, po tym jak flirtował z koleżanką Rilay na wspólnym podwieczorku, a o incydencie z bratanicą taty, nikt nie śmie wspominać.
Mama niedyskretnie wyciągnęła ramowy, kolorowy plan, wielkości teczki, na stół i zaczęła go nam tłumaczyć:
- Do dziesiątej trzydzieści jemy śniadanie, o jedenastej jesteśmy umówieni do galerii na wystawę dzieł wschodnioeuropejskich, dwie godziny później mamy lunch z Andersonami, o piętnastej obiad...wolicie sushi czy włoszczyznę? - zatrzymała się na chwilę, by na nas spojrzeć.
Ale...ten plan przecież nie obejmuje...
- Pójdźmy do Japońskiej knajpy - rzucił Ivan pomiędzy gryzami.
- O siedemnastej trzydzieści mamy spektakl w teatrze, wybrałam "męczeńską śmierć inkwizydora", dla rozrywki - wytłumaczyła się pokrętnie, kiedy wszyscy popatrzyli na siebie zdumieni. -O dwudziestej powinniśmy być w domu, ci którzy nie będą mieli dość, są zaproszeni na bankiet w Złotym Dworku. - złapała oddech gdy w końcu skończyła.
W tym z pozoru idealnym planie, brakowało tylko jednej rzeczy...
Kiedy mama wpakowała kartkę do kieszeni jej drogich dżinsów, wyraźnie uradowana, że nikt na razie nie zgłosił sprzeciwu, zadzwonił dzwonek u drzwi. Nagle, jak za pociągnięciem magicznej różdżki, mina jej zrzędła,bo najwyraźniej przypomniała sobie to, o czym ja myślałam. Nie czekając na gospodarzy, osoba wtargnęła w podskokach na korytarz, kierując się rozmowami dotarła do jadalni.
Ukazała nam się dość wysoka brunetka z długimi, lśniącymi włosami, tak samo brązowymi, mądrymi oczami i smukłą sylwetką.
- Vanessa! - odparła mama, z upozorowanym uśmiechem.
Ta o to dziewczyna z potężniejszym temperamentem niż mój ojciec była najwredniejszą, najbardziej nieokrzesaną i najszczerszą osobą jaką znałam, a zarazem moją najlepszą przyjaciółką.
Objęła ją tylko przelotnie, bo choć wymieniały ze sobą uprzejmości, to nie przepadały za swoim towarzystwem.
- Może wybrałabyś się z nami dzisiaj... - dodała miło i już zaczęła wyciągać pomiętą kartkę, gdy brunetka powstrzymała ją gestem.
- Pani wybaczy, bardzo chętnie gdzieś spędziłabym z Wami popołudnie, ale niestety zaplanowałam już coś innego. - uśmiechnęła się łagodnie i przytargała do stołu kolejne krzesło,którego musiałam wcześniej nie zauważyć.
- Co będziesz robić? - zagadnęłam, z zamiarem nalania sobie i jej szklanki zimnej wody.
- Ivan - mruknęła ostro mama.
Chłopak zaskoczony ,uniósł głowę z nad talerza,przełykając kawałki ciasta i spojrzał pytająco.
- Może pomógłbyś siostrze? - wskazała podbródkiem na dzbanek, którego trzymałam w ręku.
Brat zabrał mi z dłoni naczynie i dystyngowanie nalał każdej z nas, nie rozlewając ani kropelki.
- Obeszłoby się - mruknęłam do mamy.
- Wracając do naszej rozmowy.- przeprosiła wzrokiem Ivana, który dalej zajadał śniadanie. - Mam dzisiaj zjazd absolwentów ze szkoły podstawowej.
Chwilunia...
- Przecież byłyśmy w tej samej szkole! - zorientowałam się. - Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
- Wiedziałam, że nie masz czasu, na takie błazenady. - nałożyła sobie na talerz okruszek ogórka i zaczęła go podgryzać.
- Mamo? - spojrzałam z nadzieją,niesienia wsparcia.
Ta pomachała mi jedynie przed nosem ramowym planem i postanowiła kontynuować jedzenie. Zrezygnowana wstałam od stołu, zasuwając za sobą krzesło i pociągnęłam przyjaciółkę za sobą, która postanowiła porobić maślane oczy do mojego brata,a ten o dziwo nie zgłaszał sprzeciwu. Dalej trzymając ją za kraciasty rękaw zbyt dużej koszuli, weszłyśmy na korytarz prowadzący do piwnicy, cicho zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na dziewczynę.
- Muszę tam pójść - szepnęłam, a w oczach zatańczyły mi jasne ogniki.
- Niby jak zamierzasz się stąd wyrwać? - spojrzała z powątpiewaniem.
- Jeszcze nie wiem, ale nie przegapię takiej okazji.
Vanessa westchnęła tylko z dramatyzmem i wyciągnęła z kieszeni okrągłe, połyskujące lusterko.
- Urwiesz się z treningu - odparła pudrując sobie bladą skórę.
- Ty chyba żartujesz. Za kilka dni mam zawody - powiedziałam choć zabrzmiało to strasznie arogancko, zrehabilitowałam się dodając -Przecież wiesz, że to moja szansa żeby się stąd wyrwać.
Po chwili zamyślenia, dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo, przeciągnęła językiem po wardze i szepnęła:
- Mam plan.
***
I podobno to ja jestem ta nie poważna gdy przy mamie wypaliłam o i imprezie. Kiedy Vanessa opowiadała mi swój plan przemycenia mnie na nią, myślałam,że zachorowała na coś poważniejszego niż się z początku spodziewałam.
- A jeśli nam nie wyjdzie? -zapytałam mimo, iż w głowie miałam więcej wątpliwości niż było po mnie widać.
- Spokojnie,wyjdzie. Mamy przecież wszystko omówione, krok po kroku -mówiła łagodnym głosem, choć na czole pojawiły jej się pełne napięcia zmarszczki.
Nasz plan jest prosty. Uwiedziemy kuzyna Josepha, zamydlimy oczy mamie, a Rilay i Ivan nam w tym pomogą i będą nas kryć. Nic trudniejszego. Najwyżej dostanę szlaban do końca życia albo uciekniemy z Brettem i Vanessą do Meksyku, zmienimy sobie imiona na bardziej hiszpańskie, jak Pablo, Julio i Samuel, choć ostatniego nie jestem pewna.
Co z nami jest nie tak?! To przecież jasne, że nie wyjdziemy nawet centymetr poza drzwi tego domu bez zgody mojej rodzicielki. Westchnęłam ciężko, ale posłusznie przygotowywałam się do wyjścia. Nie umalowałam się za mocno, by nie wzbudzić podejrzeń, ani za lekko bym przestała być w oczach moich rówieśników, którzy widzieli mnie ostatnio w wieku trzynastu lat, szarą myszką.
Do torebki wrzuciłam czarną, koronkową sukienkę idealnie złożoną w kostkę, która nie sięgała mi dalej niż do połowy uda, szpilki tego samego koloru oraz srebrną biżuterię.
- Rozpoczynamy fazę pierwszą - szepnęła teatralnie, przyczajona w cieniu, jak dziki kot dziewczyna, złożyła dłonie w kształcie pistoletu i ruszyła do drzwi.
Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
***
<Vanessa>
Kątem oka spojrzałam raz jeszcze na swoje odbicie w małym, podręcznym lusterku.
Obciągnęłam niżej pożyczoną od Juliette, ciasno opinającą bluzkę, by bardziej uwydatniła mój biust. Z tego co wiem, nie muszę męczyć się z kujonowatym kuzynem Josephem i grać w jakieś gierki. Facet mimo siedemnastu lat stąpania po tej cholernej ziemi, nie widział choćby kawałka cholernego tyłka. Takich prawiczków, chciałoby się wykastrować na miejscu.
Pewnym ruchem, pociągnęłam za mosiężną, misternie zdobioną klamkę, prowadzącą do pokoju gościnnego w którym zamieszkiwało ów stworzenie. Rozejrzałam się po wnętrzu. Pomieszczenie, było jasne i przytulne, ściany zaś pomalowane były na słonecznikowy kolor. Na ścianie wisiało kilka tych kwiatów, w idealnie równych od siebie odstępach.
Na środku znajdowało się wielkie, małżeńskie łoże z śnieżnobiałą pościelą. Cholera, czy on śpi ze swoim ojcem?!
Nagle, usłyszałam głośno wciągane powietrze. Rudawy, chudy chłopak siedział właśnie na fotelu, z podręcznikową postawą wyprostowanych pleców, a na kolanach spoczywała mu dość obszerna książka.
Powinien teraz zemdleć i zostać największym frajerem roku, skąd Pani Brown go wytrzasnęła? A może jest adoptowany? Muszę kiedyś o to dopytać.
-C....cz...cze...eść. - policzki Josepha były już tak płomienne, jak jego włosy.
-Hej. - przysiadłam się blisko, usadawiając się na podłokietniku owego mebla. - Co tam czytasz? - nachyliłam się nad książką, prawie wsadzając mu biust w twarz.
Normalnie nie jestem aż tak puszczalsko nastawiona. Kogo ja oszukuję? Oczywiście,że nie byłabym taka powściągliwa. Gdyby był tu zamiast niego Ivan...NIE VAN skup się na misji.
-E...ekonomia - jąkał się, jakbym była Lady Gagą, choć, nie ona była modna jakieś dziesięć lat temu.
Znudziło mi się to. Dlaczego on nie może w końcu się na mnie rzucić jak normalny facet?! Przeszłam do ofensywy.
- Jose... -szepnęłam uwodzicielsko, poprawiając sobie ramiączko stanika.
- Eh...ehm...ee...- jego wzrok błądził po ścianach i obrazach próbując spojrzeć na wszystko tylko nie to co ma przed nosem.
Cholerny prawiczek. Złapałam go za rękę, która wcale nie była taka ciepła i silna, jak...SKOŃCZ VAN. Przypominała raczej galaretowatą ciecz czy wnętrze puszki kukurydzy.
Położyłam ją sobie na piersiach, i przekierowałam nie tracąc czasu, drugą. W oczach chłopaka pojawiło się niezrozumienie jak i ciekawość.
- Jose...przecież wiesz jak to się robi. - kiedy nic nie odpowiedział, a jego okulary wyglądały jakby cała para na szkle miała się skroplić, dodałam. - Nie wierzę,że taki inteligentny przystojny facet, nie miał dziewczyny. - przekonuję go dalej.
Jak nie zacznie robić to co powinien wyjdę z siebie, albo z niego. Punktem pierwszym miał być przekonanie kuzyna, by chciał za nas poręczyć. Jako kolejne zadanie miało być przekonanie Pani Brown, że musimy uczyć się do pilnej klasówki, na poniedziałek i idziemy razem z Josephem do biblioteki. W razie problemów, wtajemniczylibyśmy Ivana i Rilay.
Jak możemy to zrobić, skoro ten cholerny chłopak, nie jest normalny?! Kiedy poczułam delikatne zaciśnięcie się palców, drzwi otworzyły się z impetem na oścież ukazując czyjąś sylwetkę.
_____________________________________________________________________________
A Wy? Znacie kogoś podobnego do Josepha? Podziel się swoją historią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top