Rozdział czwarty

<Anja Rejvij>
Promienie słoneczne brutalnie wkradały się do wnętrza samochodu, wpadając w moje nieprzyzwyczajone tęczówki. Mijaliśmy kolejne kilometry, jadąc tak szybko jak tylko się da. Przyjechałam tu z myślą zwiedzenia kilku miejsc i podziwiania krajobrazów, ale dobrze zostałam poinformowana, iż jest to tylko wyjazd służbowy.

Pomijając to, że nie jestem na zewnątrz, a po drugiej stronie szyby leży śnieg to, by móc zobaczyć cokolwiek założyłam na nos okulary przeciwsłoneczne. Nie przywykłam do takiego widoku. W Kaliforni, gdzie dorastałam, nie często można zobaczyć podobne anomalie pogodowe.

Kilka kolejnych minut spędziłam w milczeniu, słuchając ogłuszającej ciszy. Zamknęłam zmęczone powieki i oparłam głowę o zaparowane okno wozu. Czułam każdą, najmniejszą dziurę w drodze, ale nie przejmowałam się tym. Ważne, że mogę chwilę odpocząć.

Nieopodal, leżący na siedzeniu obok, telefon komórkowy zawibrował i świecił się, nie dając mi spokoju. Standardowy dzwonek sieci komórkowej, wrzynał mi się w płaty mózgowe, zakłócając chwilowo przepływ informacji. Zgarnęłam go jednym ruchem dłoni i nie patrząc na nazwę rozmówcy kliknęłam, by odebrać rozmowę.

Głos w słuchawce był spokojny i opanowany, a za razem mocny oraz stateczny. Nie znoszący sprzeciwu.
- Czego się dowiedziałaś? - zapytał.

W pośpiechu wyciągnęłam swój ukochany notesik i przewracając kolejne strony zaczęłam czytać:
- Byłam u kochanki, chłopaka naszej gwiazdeczki - mruknęłam pod nosem. -Z chęcią nam pomoże.

- Ile? - warknął główny szef redakcji, najbardziej znanej w kraju gazety codziennej "Głos Ameryki".
- Nic - odparłam niewzruszona. -Szczerze jej nienawidzi. Nie dziwię się -dodałam.

- Nie obchodzi mnie co o niej myślisz. Czy, co ona myśli o tej drugiej. Mam mieć sensację. Czy to jasne?

- Tak, szefie - potulnie przytaknęłam.

- Masz czas do końca następnego tygodnia. - klik i cisza po drugiej stronie uświadomiły mnie, iż osoba właśnie zakończyła rozmowę.

Jęknęłam cicho i schowałam twarz w dłoniach. W co ja się pakuję? W tej sytuacji będą dwa wyjścia: albo wyrzucą mnie z pracy, zostanę bezrobotna i wrócę do matki bądź zniszczę karierę najlepszej łyżwiarce figurowej w kategorii nastolatek w kraju, złapią mnie jej prawnicy i zgniję w więzieniu.

W sumie to nie jest aż tak zła opcja. Nie trzeba się martwić o rachunki, ludzi, którzy na każdym kroku coś podejrzewają...wszystkie te papiery i dokumenty. Upomniałam się w duchu. Nikt się niczego nie dowie. Nikt mnie nie złapie, a ja nadal będę zarabiać krocie na cudzym nieszczęściu.

Przejrzałam jeszcze raz zeszycik w poszukiwaniu jakichkolwiek pomysłów. Na kilku kolejnych, po sobie kartkach rozrysowany był cały plan działania. Wszystkie pojawiające się postacie, wszystkie plotki i historie,które należy potwierdzić.

Dzisiaj jestem umówiona na spotkanie w kawiarni z jedną z byłych uczennic, uczęszczającej do tej samej szkoły co znana Juliette Brown. Po południu porozmawiam z pragnącymi sławy współzawodniczkami tej dziewczyny. Mam nadzieję, że wspólna niechęć, tak samo załatwi sprawę, jak z Charlotte.

Dokładnie trzysta czterdzieści sześć sekund później, mój wóz służbowy zatrzymał się z piskiem opon przy spokojnej, mało uczęszczanej uliczce. Na złość, w tym samym momencie z nieba zaczął spływać, niczym z wodospadu Niagara lepiący się biały puch.

Wszyscy trzeźwo myślący ludzie już dawno pochowali się do swoich ciepłych i przytulnych domów, tylko ja zidiociała reporterka, chcąca dostać kupę kasy, poświęcam się dla swojej pracy. Westchnęłam ciężko i sprawnie pociągnęłam za klamkę samochodu.

Zimne, mroźne powietrze drażniło mi policzki i bezwiednie wpełzło pod kolejne warstwy ubrania. Okryłam się szczelniej połami swojej puchowej kurtki, walcząc z siłami natury, w postaci wiatru, śniegu i zawieruchy. Na zewnątrz nie zauważyłam żywej duszy.

Barkiem pchnęłam metalowe, przeszklone drzwi, sprawiając, iż malutki, złoty dzwoneczek radośnie zaprosił mnie do środka. Przypominał mi czasy, kiedy oglądałyśmy z mamą dobre, amerykańskie filmy z właśnie takimi luksusami przy wejściu.

W pomieszczeniu działało ogrzewanie, więc siedzący tu ludzie mogli bez problemu się zciągnąc swoje płaszcze i swobodnie ze sobą rozmawiać. Bliżej przyjrzałam się otoczeniu. Przy ścianie, jak najdalej od drzwi stał wielki, potężny, hebanowy bar. W miarę ładna, szczupła kelnerka, ubrana w idiotycznie obcisły strój z zapałem serwowała kolejne dania.

Dookoła stały małe, połyskujące stoliczki, a wokół nich ustawione zostały ciemne krzesełka. W powietrzu unosił się zapach cynamonu i kawy. Z ulgą stwierdziłam, że moja rozmówczyni jeszcze się nie pojawiła i przysiadłam się do blatu, który sąsiadował z włączonym kaloryferem.

Nie czekałam długo, nim owa dziewczyna z zapiskami w ręku nie podeszła do mnie i nie zapytała o zamówienie:
- Dzień dobry. Czego sobie pani życzy? - zapytała śpiewnie.

W jej oczach widziałam kryjące się podekscytowanie, z pewnością osiągnięte dostaniem nowej pracy. Nie chciałam psuć jej, ani sobie miłego poranka, więc wygięłam wargi w ciepłym uśmiechu, który od razu został odwzajemniony i odparłam spokojnie:

- Nie zdążyłam przestudiować karty. Czy mogłaby mi pani coś polecić?

- Steel. Nie lubię jak mówi się do mnie "Pani", przecież nie skończyłam nawet szkoły średniej. Wtedy czuję się taka stara. - rozgadała się na dobre.

Nie chciałam. Na prawdę nie chciałam ludziom robić przykrości, ale jak tu mieć dobry humor, jeśli przychodzisz sobie do knajpy, chcesz wypić filiżankę wymyślnej kawy, zanim prawdopodobnie stracisz wszystko; pracę i karierę, a tu ktoś stoi ci nad uchem i papla trzy po trzy?

- Zamówienie - mruczę dostatecznie głośno i ostro, by zamknąć buzię tej małej istotce.

- Ach tak, przepraszam. - poczułam zalewające ją rozczarowanie i wstyd,który kapał wprost na brudne kafelki. Ze zmieszaniem podała mi kartę i cierpliwie poczekała, aż się na coś zdecyduję.

- Poproszę latte z pianką, sosem czekoladowym, owsianymi, pokruszonymi ciasteczkami, cynamonem, wanilią i piankami.
Uznałam, że jak szaleć, to szaleć. Może to być ostatnia chwila w moim życiu, gdy tak bezproblemowo chodzić będę do kawiarni i pić kawę z toną cukru i słodzików.

Ręcę zaczeły mi drżeć i pocić się, a w głowie wybuchła wojna secesyjna. Mogę pójść do więzienia, do karnego zakładu, nawet do czubków, ale niech mnie nie deportują.
Nie zauważyłam, że Steel już sobie poszła. Nie dość, że ozięble ją potraktowałam, to jeszcze może stracić chęci do tak sumiennej pracy.

Załamałam się psychicznie. To dla mnie za dużo. Najlepiej rzuciłabym tę robotę w cholerę, ale nie mogę sobie na to pozwolić. Nim moje zamówienie dotarło w postaci wykonanej, musiałam trochę poczekać. Śnieg już prawie przestał padać, jedynie samotne płatki, które przegapiły zmasowany najazd, lecą teraz bezwładnie. Bez celu.

Tak jak ja. Serce wykonało mi kilkadziesiąt piknięć zanim dałam radę się uspokoić. Liczyłam każdy oddech. Liczby. Tylko one nie są zmienne. Są trwalsze niż ludzie i ich emocje. Czterdzieści pięć okrążeń sufitowego wiatraka. Pięćset kwadratowych, koślawo ułożonych płytek, które dzieli mnie od przeciwległej ściany. Siedemdziesiąt dwa mrugnięcia okiem później na stoliku stała już porządna porcja kofeiny.

Nastolatka nie zaszczyciła mnie nawet chwilowym spojrzeniem, tylko od razu pochmurnie ruszyła do kolejnego zamawiającego. Nie zaprzątałam sobie nią umysłu, bo uznałam, że nie jest tego warta. Skupiłam swoją uwagę na smaku przekombinowanego napoju.

Bardziej smakowałaby mi zwykła, czarna, zbożowa kawa, ale w dzisiejszych czasach, chyba uznano to za coś niebywałego. Upijając przez różową słomkę kolejny łyk, niecierpliwie rzuciłam okiem na swój drogi zegarek.

Czekam tu od dwudziestu minut, a o wcześniej wspomnianej dziewczynie ani widu, ani słychu. Postanowiłam dać jej jeszcze chwilę. Może stoi w korkach. Choć to nieprawdopodobne, w tym miejscu, bo nie widziałam mniej uczęszczanego osiedla.

Pozwoliłam, by cynamon w połączeniu ze słodyczą mieszanki powoli ogrzał mi przełyk. Malutkie, zmiksowane kawałeczki kruchego ciasta drapały mi podniebienie, ale nie przestawałam roztkliwiać się nad swoim położeniem.

Jeśli nastolatka, nie jaka "Jenna Corty" całkowicie mnie zignoruje i nie przyjedzie wszystko się zawali. Już kilka lat temu, nie chciałam, by decyzje jakiejś dziewczynki mogły zniszczyć mi życie. Na to wspomnienie drzwi stanęły otworem, uwalniając niekontrolowane podmuchy wiatru,które łapczywie wpadły do środka.

W przejściu stała niewysoka, ciemnowłosa dziewczyna, której twarz przypominała czerwonego buraka. Nie mogłam ocenić jej urody, gdyż fryzura, jaką kiedyś prawdopodobnie mogłaby mieć rozpadła się na zewnątrz i teraz zakrywała jej pulchne policzki.

Z roztargnieniem ściągnęła z siebie wełniany płaszcz, zostawiając go na rozklekotanym, stojącym zaraz przy ścianie wieszaku i udała się w moją stronę, jakby intuicyjnie wiedząc, jak wyglądam.

Bez jakiejkolwiek gracji, umiejscowiła swoje otyłe ciało na maciupeńkim w stosunku do niej krzesełku i spojrzała mi w oczy. Prawie. Bo wcale nie było ich widać.

- Wybaczy mi Pani za spóźnienie, coś mnie zatrzymało. - odparła wyjątkowo łagodnym głosem i rozejrzała się po sali szukając Steel. - O co chodzi? Dlaczego mnie pani zaprosiła? -dopytywała się.

Wzięłam głęboki, oczyszczający oddech i postanowiłam być szczera. Może doceni to tak, jak Charlotte i od razu się do mnie przekona.

- Mam dla pani propozycję. Wiem, że zna Pani Juliette Brown. Powiem bez obwijania w bawełnę. Chcę dostać od Pani potrzebnych informacji, by napisać o niej w gazecie.

- To dlaczego nie poprosi jej pani o wywiad? - prowokuje mnie, choć wie o co chodzi.

- Nie będzie to korzystny dla niej artykuł. Oczywiście cena nie gra roli. Możemy dać pani znaczną sumę pieniędzy.

- Co mam o niej powiedzieć? - założyła ręce na piersi ,patrząc na mnie spode łba.

- Wszystko. Jej wpadki,sekrety...potknięcia. Mamy już kilka brudnych spraw. Musimy ją czymś dobić.

- Z jakiej gazety Pani jest?
- Głos Ameryki. A co to ma do rzeczy? -dodałam zdziwiona.

- Czekam do jutra na sto tysięcy. -pochyliła się nade mną. - Inaczej to nagranie - wskazała na ukryty wcześniej telefon komórkowy. -Wycieknie do prasy, telewizji i - zrobiła dramatyczną przerwę. -prawników Juliette. Miło się z panią robi interesy.

Moja bezpośredniość kiedyś mnie zakopie w grobie.

~~•~•~•~•~~•~•~•~
Pomyśleliście, kiedyś podobnie? A może Wy kogoś tym wykorzystaliście? Opowiedz swoją historię!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top