Rozdział szósty

<Juliette>
Oddech grzęźnie mi w gardle. Szloch zamyka mi usta w bezdźwięcznej agonii. Zbieram kolejne kawałki swoich wnętrzności, ale nic się nie dzieje. Łzy spływają mi po policzkach, ręce drżą, a ciało wije się w spazmach. Już niczego nie czuję, jakbym przez ten mały upadek została wydrążona w środku.

Nie słyszę stukania i nawoływania ludzi za łazienkowymi drzwiami, kapiącej z kranu wody, która zawsze mnie irytowała. Kolejne krople, ściekające po twarzy, przysłaniają mi widok. Jak zza obrzydliwej silikonowej zasłonki prysznica, którą kupiła ostatnio mama, widziałam otaczający mnie świat.

Powoli osunęłam się po zakafelkowanej, zimnej ścianie. Płuca mnie paliły, domagając się kolejnej dawki świeżego powietrza, ale celowo nie dałam im tego luksusu. Zacisnęłam mocniej wargi, przyciągając do siebie kolana i zakryłam twarz w dłoniach.

Wszystko było takie żywe, takie realne. Jak na wyciągnięcie ręki. Te wszystkie wspomnienia, które mi teraz towarzyszyły, chciały wyjść na światło dzienne. Nie mogłam im na to pozwolić, nie mogłam jeszcze bardziej upaść, pod naporem tych myśli.

Po kilku sekundach bólu w przełyku, mimowolnie wzięłam oddech. No tak, jak mogłabym się sama udusić. Na chwiejnych nogach, podtrzymując się krawędzi porcelanowej umywalki, wstałam z podłogi.

Nie ma sensu tu tyle siedzieć. To nic, że chłopak, którego tyle znałaś, zostawił cię dla jakiejś innej dziewczyny, a ty dowiedziałaś się o tym od innych ludzi.
***

Wracając z treningu powłóczyłam nogami, żeby przejść przez próg domu. Zatrzasnęłam drewniane drzwi i oznajmiłam domownikom o moim powrocie, ale po kilku sekundach ciszy, nikt mi nie odpowiedział.

Przez szklane, nieskazitelnie czyste szyby emanowały świetliste języki słońca, odbijając się tym samym o kryształowe diamenty żyrandola.

Rzuciłam swoją torbę z akcesoriami do uprawiania tego sportu, gdzieś w kąt, czyli tam gdzie zawsze i zajrzałam przez ściankę dzielącą kuchnię z salonem. Wszyscy goście wczoraj od nas wyjechali, więc dom wydawał się bardziej pusty i cichszy niż zazwyczaj.

Jednym ruchem zsunęłam ze stóp mokre śniegowce i nie przejmując się tym, że prawdopodobnie do jutra nie wyschną, zostawiłam na podłodze. Rozkręciłam przylegający mi do szyi szalik i zawiesiłam kurtkę.

Rodzice, jak co popołudnie siedzieli przy małym stoliku i popijali swoje smoliste kawy. Przeznaczałam godzinę tygodniowo, by wyperswadować im ten zwyczaj, ale nie mieli tyle silnej woli, by mnie wysłuchać.

Kiedy spojrzałam na blat, leżały tam moje ulubione, kruche ciasteczka. Dobrze, nie ulubione, ale jak można wybrać tylko jedne? Pani Heidi powiedziała mi dzisiaj, że muszę jeść więcej węglowodanów, jeśli nie chcę pić specjalnych napojów, które uzupełnią moje braki. Cichutko, zakradłam się do słodyczy.

Zaciekawiło mnie, co tak zajmuje mamę, że nie odwróciła się i nie powitała, od razu jak tylko przekroczyłam drzwi. Zaledwie metr od wyznaczonego celu, wzrok ojca skierował się na mnie.

- Och, Juliette. W ogóle nie słyszeliśmy jak wchodzisz - powiedział dziwnie za głośno.
Delikatnie szturchnął przy tym swoją żonę, próbując bym niczego nie zdążyła zauważyć i odchrząknął znacząco.

- Skarbie, idź na górę. Zaraz zawołam cię na obiad - odparła z roztargnieniem.
Kiedy przyjrzałam się jej dokładnie, zauważyłam, że ma podkrążone, czerwone oczy. Od razu domyśliłam się, że przed chwilą płakała, ale chyba nigdy nie widziałam jej w takim stanie.

Chyba, że na ślubie ciotki Page, kiedy to biały pekińczyk, jakiejś wariatki, zjadł jej kawałek nowej, specjalnie na tą okazje uszytej sukienki. Wtedy naprawdę się załamała.

Tata siedział na krześle tuż obok, ale nie mrugnął okiem, by jakkolwiek ją pocieszyć. Też wyglądał na zmartwionego. Może ma problemy w pracy?
- Powiecie mi co się dzieje? - zapytałam łagodnie.

Przybliżyłam się o krok, z myślą, by przytulić się do jednego z nich i tak uzyskać informacje. Gdy tylko zauważyli, że się poruszyłam w ich stronę, ojciec gwałtownie zerwał się na równe nogi i zabierając ze sobą szeleszczący skrawek papieru, zasłonił go za plecami.

Zachowywali się bardziej niż dziwnie.
- Mamo? Jesteśmy dorosłymi ludźmi - przekonywałam ją.
Uklęknęłam na podłodze, kilka centymetrów od jej nogi, wpatrując się uspokajająco. Złapałam ją za rękę i położyłam głowę na jej kolanach, starając się, by do końca nie zniszczyć sobie upiętego koka.

- Dosyć tego. - upomniał mnie tata, który zawsze potrafił zobaczyć, kiedy manipuluje ludźmi. Szczególnie denerwowało go, gdy używałam swoich sztuczek na jego żonie. O dziwo, sam przede mną się nie wzbraniał.
- Marsz na górę i bez dyskusji - dodał, dopełniając swoje polecenie pokazaniem dłonią na schody.

Spojrzałam na niego, jedną z najbardziej uroczych, wystudiowanych minek, jaką się nauczyłam, ale nie zauważyłam, żeby coś się zmieniło. Westchnęłam demonstracyjnie, zabrałam swoje rzeczy i podreptałam na wyższe piętro.
Przyciszone z parteru głosy, nie dawały mi spokoju. Co mogli przede mną ukrywać? Wypakowałam łyżwy i wrzuciłam je do wanny, by tam wyschły. Na dworze było jeszcze jasno, więc wpadłam na pomysł, by napisać do Bretta. Może wyszlibyśmy na spacer, albo na kolację? Ostatnio nie ma dla mnie tak dużo czasu.

Irytowało mnie, że rodzice nie mają do mnie zaufania i nie mówią mi o swoich sprawach. A co jeśli to nie tylko icn sprawa? Postanowiłam porozumieć się z Ivanem. Może on będzie wiedział o co chodzi.

Rzuciłam się z impetem na miękki materac łóżka i zakrywając przemarznięte od śniegu stopy ukryłam się w pościeli. Oparłam szyję na poduszce i układając ją w skomplikowany wzór, by było mi wygodniej, sięgnełam po telefon.

Wybrałam numer starszego brata i napawając się zapachem prześcieradła, czekałam, na pojawienie się sygnału. Po kilku sekundach włączyła się automatyczna sekretarka. Więc, Ivan mi nie pomoże.

Zastanowiłam się, co mogę w tej sytuacji zrobić. Najłatwiej byłoby zostawić to wszystko, niczym się nie przejmować i dać sobie spokój ze śledztwem. Odpocząć po treningu, włączyć sobie telenowelę, albo zjeść trochę krakersów.

Wysłałam SMS-a do chłopaka, z zapytaniem, czy ma chwilę, by do mnie wpaść. Moglibyśmy posiedzieć sobie razem i się poprzytulać. Zwinęłam się w kłębek i złapałam w rękę pilot. Bez celu przewijałam po kolejnych programach, ale nic nie znajdując, zostawiłam na kanale dla młodzieży.

Zawsze uspokajało mnie, oglądanie niewymagających myślenia filmów, czy obgadywania siebie nawzajem gwiazd. Pomimo tego, że moja menadżerka stara się jak tylko może, by każdy na całym świecue oglądał mistrzostwa figurowe, nigdy nie chciałam wystąpić w takim programie.

Mając sporo tytułów na swoim koncie, zapraszano mnie do udziału w wywiadach, festiwalach i zamkniętych imprezach, ale często odmawiałam. Nie z powodu mojej skromności, by pokazać, że nie pyszę się sławą. Nie jestem takiego typu osobą. Jestem cicha, ale i pewna siebie. Lubię spokój i spotkania ze znajomymi.

Spojrzałam na wyświetlacz komórki. Same nieznaczące i mało ważne powiadomienia. Przewinęłam listę, by sprawdzić, czy Brett nic nie odpowiedział. Niestety telefon milczał jak zaklęty.

Oczy zaczęły mi się kleić, ale starałam się nie zasnąć. Ziewając, delikatnie przetarłam oczy, by nie rozmazać sobie makijażu, gdyby jednak chłopak miał przyjść i podniosłam się do pozycji wpółleżącej. Odgarnęłam z twarzy niesforne kosmyki, które wywinęły się z wsuwek i przeciągnęłam się.

Przełączyłam kanał, żeby znaleźć, która jest godzina. 14.15. Za kilka minut Vanessa wraz z całą klasą skończą lekcje, wydaję mi się, że i Ivan wróci wtedy do domu. Może zrobimy coś we trójkę? Zamówimy pizze, może pogramy w karty. Choć nie, jeszcze mi zaproponują rozbieranego pokera. Ja się wycofam, ale oni chętnie na to przystaną.

"Juliette Brown, znana, nastoletnia łyżwiarka, która przybędzie w tym tygodniu na zawody..."
Kiedy tylko mój umysł zarejestrował, co powiedział prezenter telewizyjny, przekazał impuls do palców, by zwiększyły dźwięk.

"Jak poradzi sobie na tych mistrzostwach, Cindy?" Mężczyzna w ciemnym garniturze, siedzący za biurkiem, zwrócił się do swojej koleżanki. Kobieta, jeszcze przed trzydziestką, o zadbanym wyglądzie i nieco uspokajającym głosie, odparła prawie natychmiast.

"To dobre pytanie Jeff." Wpatrywała się w kamerę. "Studiując jej poprzednie układy i technikę, jaką nam zaprezentowała, w poprzednich latach, z pewnością budzi podziw. Natomiast, ostatnie wydarzenia, mogły mocno wpłynąć na jej kondycję psychiczną."

Co...?

"Masz rację Cindy." Spojrzał na nią dziennikarz. "Zdrada chłopaka, którego polubił cały kraj, musi być potężnym ciosem. I to tuż, przed tak ważnymi zawodami."

Zaczęłam mieć mroczki przed oczami, to niemożliwe. Mówią o kimś innym. Gdyby nie to, że leżałam w łóżku, już dawno osunęłabym się na ziemię. Dookoła pokoju, tańczyły iskierki.

"Łączymy się w bólu." Dodała krótko kobieta i przeszła do kolejnego tematu na swojej podkładce. "Straty dla rolników. Susza w Karolinie Północnej. Szczegóły już za chwilę."

Nie. Nie, nie, nie. Mój chłopak. Mój Brett. Nie. To pewnie kolejna plotka, wypuszczona przez dziennikarskie hieny. Nie mógłby mi tego zrobić. A może... to dlatego, rodzice wyglądali tak przygnębiająco. Nie chcieli, żebym to zobaczyła, ale może chodziło o co innego.

Powoli spełzłam z posłania, podtrzymując się ściany i ostrożnie skierowałam się do wyjścia. Wychyliłam się zza schodów i nie ryzykując upadkiem, zawołałam:
- Mamo, powiedz, że to niemożliwe. Proszę, powiedz, że to nie prawda.
Oddychałam coraz płycej, czułam zalewającą mnie falę paniki.

Rodzice jak na zawołanie rzucili wszystko, co aktualnie robili i po chwili już wdrapywali się na piętro. Nie zauważyłam, kiedy z policzków zaczęły mi kapać łzy, dopiero tata, kiedy je spostrzegł, zaczął wycierać mi buzię.

- Kochanie. - matka delikatnie złapała mnie za rękę.
Ten jeden gest, identyczny jaki użyłam na niej kilkadziesiąt minut temu, potwierdził cały ten koszmar. Bez słowa, wyrwałam się jej i rzuciłam się do biegu. Nie miałam gdzie uciec. Pomieszczenie było zbyt małe, na tyle osób.

Kalkulując w głowie plany ucieczki, wpadłam do łazienki i zatrzasnęłam za sobą zamek. Nie mogłam zejść na parter, bo schody były zajęte. Z pierwszego piętra mam też za daleko, żeny wyjść oknem. Zostało mi tylko to.

Oparłam się ciężko o zlew. Z przekrwionymi, mokrymi oczami, spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Dziewczyna po drugiej stronie nie była mną. Nie była idealna, jak Juliette Brown. Włosy były rozpuszczone i bezwładnie wisiały w strąkach, z pozostałościami spinek.

Tusz do rzęs, podkład i cienie do powiek, rozmazały się na całej twarzy. W wzroku miała coś przerażającego, obłęd, zmieszany z szaleństwem i smutkiem. Z trudem obróciłam się od powierzchni lustra. To nie byłam ja. Ja taka nie jestem. Prawda?

- Skarbie. Proszę, wyjdź stamtąd. - głos ojca, przebijał się przez otwory w drzwiach.
- Nie rób nic głupiego. Bardzo Cię kochamy. -szlochała, bezradnie obok mama.

Mogłabym zrobić sobie krzywdę, ale czy naprawdę chcę pozbawić się życia? Czy chcę wszystko poświęcić, dla jakiegoś chłopaka? Nawet, jeśli go kochałam? Zdradził. Zdradził. Zdradził. Kołatało mi się przez umysł.

- Juli, słyszysz mnie? - zawołał Ivan.
Nie jestem w stanie powiedzieć, czy ściągnęli go tutaj z mojego powodu, czy już wrócił z wykładów.

- Proszę. Wyjdź. Vanessa też tu ze mną jest. Wszyscy jesteśmy z tobą. Tak jak zawsze. Pamiętasz, nasze wspólne święta? Jak piekliśmy razem pierniczki? Robiliśmy to wszyscy razem.

Wszyscy. Są tu wszyscy, których kocham. Oprócz Bretta.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top