Rozdział 27
Przeszukałam cały mój świat.
Żadnych Ender Manów. Zero, null, kompletne zero, a po Natashy też ani śladu. I co teraz?..
Dziwne to... Wszystko. No, chyba dostaję depresji samobójczej. W ogóle, to, depresyjne zachowanie wszystkich. „Mój pesymist”, Kiff, itd. A problemy szesnastolatki powinny się składać się, z;
OJESUSMARIAKOCHAMGOAONMNIENIETOMÓJIDOLBOŻE
NIENAWIDZĘTEJIDIOTKINIENAWIDZĘJEJJESTFAŁSZYWANIENAWIDZĘ
ONINIECHCĄMIKUPIĆHUŁAŁEJACHOCIAŻMAMDOBREOCENYTOPRZECIEŻSKANDALIKSDE
A przecież jestem jednym z tych marnych bossów, więc chyba coś nie pykło..
Tepnęłam się do Herośka, by spędzić u niego czas, no, spędzić kolację, chociaż jeszcze sporo do niej, kilka godzin. Nie wyzywajcie mnie, już nie wiem gdzie jej szukać..
- Em... - no, zamiast do Leśnego Dworu, przeniosłam się pod drzwi 303. Westchnęłam smętne z dylematem. Pukać, czy nie? O to jest pytanie, chociaż, szczerze mówiąc, to...
Zapukałam.
Otworzył mi...
- Ola? - zaniemówił czerwono oki, widząc mnie w przejściu. - Co ty tu...
Olror życiem. xDD
- Czej. - wepchnęłam się na siłę do środka domu, poszukując wzrokiem ojca. Siedział przy stole, rozmawiając akurat o czymś z Doną i 303, jedząc podwieczorek. Oczywiście, że reszta rodzinki też tam siedziała.
Akurat, gdy mnie dostrzegł, uśmiechnął się pod nosem.
- Heeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeej cooo tam? - przeciągnęłam, uśmiechając się sztucznie.
- Siadaj. - uśmiechnęła się Dona, wskazując na jedno z krzeseł. Jak powiedziała, tak zrobiłam, czując, że się zaraz zanudzę. Chociaż i tak nie mam co robić, więc...
Pan Proboszcz Error usiadł na swoim miejscu, obok mnie. Niko rozmawiała z 404, jednak nie dane mi było usłyszeć, o czym, a na chama nie mam ochoty wbijać im we wspomnienia. Herosiek z Kairą, 303 z Doną, Null z Dread'em, Aaroś... Mimowolnie zaczęłam trzeć oczy, by się nie rozpłakać na myśl, że mógłby przez moją głupotę teraz bawić się z czarnowłosą..
Już prawie zasypiałam, kiedy nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a Ent poderwał się z krzesła.
- Ja otworzę! - zaśmiał się, będąc już obok drzwi. Kiedy jednak je otworzył, jego nastawienie w mgnieniu oka się zmieniło. - Czego chcecie?
- Pogadać. - ten znajomy głos wybudził mnie ze stanu w mgnieniu oka, powodując, że podkradłam się do miejsca, gdzie ani koleś po drugiej stronie, ani 303, nie mogli mnie zobaczyć.
- Nie mamy o czym gadać.
- Owszem, mamy. - odpowiedział Rogziel, towarzyszący swojemu bliźniaków o tej CHARAkterystycznej karnacji. Pogodzą się, tak czy siak. Jestem tego pewna. - Po pierwsze, dla wyjaśnienia, nie mamy złych zamiarów...
- Mów za siebie. - przewrócił oczami Brineary. - Ja jestem tu ty lko dlatego, że ty mi „przemówiłeś do rozsądku”. - spojżał znacząco na białowłosego.
To ja już nic nie wiem.
- Hm... - 303 wyciągnął swój bedrockowy miecz, gotów zaatakować jednego z nich. - Jednego z was nienawidzę, i nie chcę znać, a drugiemu nie ufam. Chyba nie muszę wskazywać palcem. A teraz proszę opuścić moją posesję, pókim dobry. - burknął już zły.
- Nah, to nie ma sensu. - stwierdził zrezygnowany. - Nie ma sensu się tu ugadywać. Rogziel, twój jak wiadomo wuj namówił mnie, bym tu przyszedł. - po tych słowach, przyrodni zaniemówił. Wyprostował się do pionu, chowając jedną ze swoich broni.
- Do czego zmierzasz?.. - zapytał i zaciekawiony, i zdziwiony, a także chyba nie mogący uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział jego ojciec.
- Zmierzam do tego, że przez całą drogę zacząłem rozmyślać, jak się cho**rnie zmieniła, i jak cho**rnie szybko zaprzepaściłem, co miałem. - na jego komentarz o drodze, parsknęłam cicho śmiechem, ujawniając się, oraz swoją mega kryjówkę.
- Sory, już się zmywam. - speszyłam się trochę wzrokiem dalszej „rodzinki”, zmierzając w stronę salonu.
- Kogo przywiało? - zapytał zaciekawiony 404, przerywając walkę na widelce z Errorem.
- Brineary'ego i Rogziel'a. - na te dwa imiona, wszyscy zamarli, nie dając wiary w to, co przed chwilą powiedziałam. Jednak w końcu, kulturalni bossowie, „Legends that will never die”, poszli podsłuchać ich rozmowę, zostawiając mnie samą. Odwróciłam się za siebie, widząc, jak zaczynają swoje grupowe tulenie, akurat wtedy, kiedy przypomniało mi się o wodzie... Tej, do picia, wodzie... Czy to możliwe?
Poszłam w stronę kuchni, nalewając sobie wodę do szklanki. Obejżałam ją ze wszystkich stron, po czym ostrożnie wzięłam pierwszy łyk. Hmm, może chodzi o tą wodę z jezior, albo w ogóle, nie gotowaną, ani nie przetworzoną na utlenioną, co? Sama nie wiem, ale skoro jest mi wskazane pić taką, to dobsz.
- Nie rozumiem cię. - słysząc jego głos w mojej głowie, zamarłam. - Naprawdę, zajmujesz się piciem jakiejś źródlanki, zamiast spędzaniem czasu z rodziną? Przecież już niewiele ci jej zostało.. - westchnął, prawdopodobnie przewracając oczami. Taa, i z kąd to niby wiem. Aa, Maciej jestem.
- O czym ty-
- Głupia. - mruknął, przerywając mi. - Dobrze. W takim razie, spotkajmy się jutro, o godzinie pierwszej w nocy, w Endzie. Bez żadnego towarzystwa. Mam dość już tej rudej dziewuchy. Rozumiemy się?
- Larissy mi nie obrażaj.. - burknęłam, upewniając się, że nikogo nie ma w pobliżu. - Rozumiemy się. Ale weź zostaw Natashę, proszę...
Ale już się nie odezwał. No co? Byłabym idiotką, gdybym się nie domyśliła, że Natasha jest obecnie u Kiff'a.
Ten uczuć, kiedy masz 69 procent baterri w telefonie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top