Rozdział 14

Oczami Olfix:

- Wiesz co?

- Co?

- Gó**o, marnujemy czas... - westchnęła smętnie towarzyszka. - Czego miałybyśmy niby tu znaleźć? To bez sensu... Nie odnajdziemy "wujka Kiff'a".

- Może jednak... - robiłam sobie zbędną nadzieję. Jednak do głowy wpadła mi pewna myśl. - Ey. Jako piąta osobowość posiadam moc lodu. Postać cieczy w stanie stałym. A woda mnie rani.

TOTALNIE ZBOCZYŁAM Z TEMATU.

- HĘ?! - popatrzyła na mnie jak na wariatkę. - A, no tak, w sumie... Faktycznie.

Brawo.

- A ty posiadasz moc wody, co nie? - zapytałam.

- No... Tak. W zasadzie mam to po mojej matce. Byłaby wnuczką wodnego bossa, który już niestety, nie żyje. Ojciec dziadka-Edmunda.

- Heh... Tak samo nazywa się ten, brat fanboya ojca xD

I wtedy przyszło mi stwierdzenie, które nigdy nie powinno zostać ujawnione.

- A CO JEŚLI TWÓJ DZIAD TO TEN EDMUND?!

- NIE! - wybuchnęła śmiechem.

- Gadamy bez sensu.

- Racja...

- JASNA CHO**RA KTO TO ZROBIŁ?! - usłyszałyśmy z daleka wrzask ojca.

To bardzo dużo daje do myślenia. Jeszcze przed chwilą była teoria na to, że Larissa jest wnuczką starca. A tu proszę, Herobrine dostał zawału, zapewne.

Bez słowa, przeteleportowałam Larissę do Leśnego Dworu. W fioletowej pustce mogłam dostrzeć jej mini zawał, ale ok.

Bo to tylko zawał.

Widowisko było takie: 2/6 Dworu zostało... EKHEM... Wejście zostało rozwalone. Wszyscy obserwowali zajście. No, niektórzy. Nie widziałam Enta z "rodzinką". Herobrine zabijał Natashe, która wyglądała na wystraszoną, wzrokiem.

- Ty to zrobiłaś? - zapytał po chwili.

I w końcu wybiegł 303. Bez koszulki, z bandarzem na boku. Jego włosy powiewały na wietrzee..... <333333

- Ty mała... - warknął w stronę Natashy, zaczynając ją gonić. No, ona uciekać.

A kiedy zaczął swój pościg...

Jego włosy...

Roczochrane, czarne...

Powiewały na wietrze... <333333

Olfix dostała włosową cukrzyce mózgu xD

I kiedy ta muzyczka, co grała w tle typu sceny "Zakochałem się, to ta jedyna, nie ma opcji", zoriętowałam się, że zaraz Ent będzie miał moją "córkę" na sumieniu.

- NIE! - wrzasnęłam, zabierając czarnowłosą z obserwatora przyrodniego. - ANI WAŻ JEJ TKNĄĆ!

...

- Masz ku*** szczęście, że to nie mój dom, i że nikomu nic się nie stało. - warknął, idąc powolnym krokiem w stronę Dony, czy jak to nazwać.

Z kąd ona tu...

Ah, no, nieważne! Ważne jest to, że zmarnowałyśmy z przyrodnią czas na poszukiwanie Kiffa. Wzięłam Natashe na ręcę idąc do pokoju.

Gdy już jego próg przekroczyłyśmy, zamknęłam za sobą drzwi. Postawiłam małą na podłożu.

- Ukrywasz coś przed nami, i ja to wiem. - mruknęłam nie co zła. - Powiedz. O co chodziło z tym wujkiem? Nie masz się czego bać, no...!

- Ekhem. - usłyszałam za sob...

Odwróciłam się.

Aha.

W TYM MOMENCIE, KIEDY ZACZYNAM PRZESŁUCHIWAĆ DZIECIAKA, ZJAWIA SIĘ HAKER.

NOSZ KURNA.

- Czego? - zapytałam od niechcenia. - A, i tak. WIEM, ŻE ROZWALIŁA WEJŚCIE DO DWORU, ALE TO NIE JEST ZŁO WCIELONE.

- Na dworzu jest prowadzona rozmowa... - mówił to z wielkim zażenowaniem. - Dziwna rozmowa... O której chyba powinnaś wiedzieć...

Wyglądał jakby miał zwymiotować.

- Dzięki za info! - rzuciłam, biegnąc na powietrze.

Moja ciekawość nie ma granic...

- NIE JESTEM TWOIM ZIĘCIEM! - wrzasnął wściekły Error na ojca. I ta "niby rozmowa", została zakończona, kiedy mnie zobaczyli.

- O co chodzi? - momentalnie 404 wybuchnął śmiechem. - CZEGO RŻYSZ?!

Przestał się śmiać.

- Błagam! - krzyknął w moją stronę pixrl na kolanach... CO. - NIECH TWÓJ... Ekhem... TATUŚ MNIE NIE NAZYWA ZIĘCIEM!

Aha.

Fajnie.

Wszyscy w zmowie przeciwko mnie.

- Ale Oluś! - uśmiechnął się do mnie ojciec. Ja w tym czasie postawiłam małą na podłożu. - Olror to wasza przyszłość!

- NIGDY WIĘCEJ NIE WYMAWIAJ TEGO J*BANEGO SHIPU!!! - buchnęłam dymem, a oczy rozjarzyły się jeszcze bardziej. Dostałam pożądnego wku*wu, za przeproszeniem. Wszyscy się przestraszyli nie na żarty. - Mam już DOŚĆ! Haker już o tym wspomniał. Okey! Ale poprostu pezesadzacie! KTO STOI ZA OFICJALNYM SHIPOWANIEM???!!!

- Ten pan. - wskazał palcem na 404, już, bardziej spokojny. Za to ten zaśmiał się nerwowo.

- Jaka piękna pogada dzisiaj... Hehe...

- Masz trzy sekundy. - zaczęłam go gonić, a on uciekać.

Kurcze.

Dawno nie biegałam. No, ale kondycja jest.

Teleportowałam się do tego zboka kilka razy, żeby mu podstawić noge. To co? PRZETELERPORTOWAŁ SIĘ!

- W domu u Dony. - usłyszałam głos w głowie Hakera.

- Dzięki! - i nie minęła sekunda, a znajdowałam się obok mieszkania Aarosia.

Kątem oka zobaczyłam, jak Ent do mnie zmierza. Zaczęłam się powoli oriętować w terenie, i...

404 był na dachu.

- Coś przeskrobał? - spytał czerwonooki.

- Ojciec przez niego uważa, że Error jest moim mężem, a Natashy ojciem! - wrzasnęłam. - ZABIJĘ GO.

- Uuu... Grubo... - stwierdził.

- A żebyś wiedział...

- ENT, RATUJ! - usłyszałam wołanie 404.

No jak by tu się tam do niego dostać...

Sprytnie.

- SORY, SAM SIĘ W TO WPAKOWAŁEŚ! - odkrzyknął mu rozbawiony sytuacją. - JA CHCĘ SIĘ ZAJĄĆ RODZINĄ. Nie widziałem się z nią bite trzy lata... - poklepał mnie po barku. - Masz ode mnie pozwolenie na zabicie go.

Uśmiechnęłam się pod nosem.

- ENT, TY ZDRAJCO!!! - zeskoczył z dachu i znów zaczął uciekać.

JAKI DE**L XD Ułatwił mi sytuację xD

No, ale zaczęłam go gonić.

Skupiłam swoje myśli na tyle, że przeniosłam się tuż przed uciekinierem. Jednym ruchem ręki grzmotnęłam go swoją kosą. W okół nas pojawił się dym, zasłaniający widok.

Chwilę później mogłam zobaczyć leżącego, nie martwego(a szkoda), rannego 404.

- ŁADNY CIOS SIOSTRA! - krzyknął w moją stronę ojciec Aarosia.

- DZIĘKI! - uśmiechnęłam się pod nosem. - UCZYŁAM SIĘ OD NAJLEPSZYCH!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top